Rozdział trzydziesty siódmy: Starzy wrogowie.
🥀 Vitale 🥀
— Co wiemy? — zwróciłem się do Enzo, który razem z Pietro i moimi braćmi wparował do mojego gabinetu, zanim zdążyłem napić się porannej kawy, informując mnie o ataku w Palermo.
— Bratwa uderzyła w kasyno.
Moja dłoń drgnęła na uchwycie filiżanki. Siedzący naprzeciwko mnie Pietro nie odezwał się, ale jego spojrzenie mówiło jasno, że już układa w głowie scenariusz tego, co powinien według niego zrobić.
— Szczegóły, Enzo — poleciłem, nie spuszczając z niego wzroku.
— Wybuch nad ranem. Kasyno niemal zrównane z ziemią. Piętnaście rannych, sześciu martwych, w tym jeden nasz człowiek. I wiadomość.
— Wiadomość? — zapytał Pietro, przerywając ciszę swoim spokojnym, wyważonym tonem.
Enzo wyjął telefon i przekazał mi urządzenie, na ekranie, którego widniało zdjęcia jednego z zachowanych murów budynku. Czerwonokrwisty napis był po rosyjsku, jednak znałem jego podstawy, które pozwoli mi na odczytanie wiadomości, która składała się tylko z jednego słowa — ostrzegałem.
— Wiesz, co mają na myśli? — pytanie zawisło w powietrzu, a wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie.
Mój umysł intensywnie pracował, analizując każdy możliwy scenariusz. Nie musiałem sięgać pamięcią zbyt daleko, żeby dotrzeć do sytuacji, która wpasowywała się w te słowa. Infinito kilka dni po wyjeździe Val do Portland — wysoki, barczysty, krótko ścięty blondyn, który rzucał się o to, że jego kobieta przylepiła się do mnie pomimo mojego braku zainteresowania jej osobą. Wziąłem go wtedy za przypadkowego turystę, jakich było tu na pęczki w ostatnim czasie, jednak teraz zrozumiałem, że to wcale nie był przypadek. Próbowałem przypomnieć sobie co mówił, gdy podnosił się z ziemi po moim uderzeniu, ale alkohol i cała gama emocji, która przetaczała się przeze mnie tamtego wieczoru sprawiała, że jedyne, co pamiętałam to to, iż mówił, że wschodnioeuropejskim akcentem.
— Potrzebuje nagrań kamer z Infinito — poleciłem Enzo, który jedynie skinął głową, chowając komórkę, którą mu oddałem.
— Nie chcę być nieuprzejmy, ale może podzielisz się z nami tym, o co chodzi? — zwrócił się do mnie Piętro zakładając ramiona na piersi.
Spojrzałem na mężczyznę, po czym przeniosłem spojrzenie na swoich braci. Antonio i Michael obserwowali mnie uważnie, ale nie odezwali się nawet słowem.
— Możliwe, że nieco poturbowałem jednego z nich w Infinito.
Bracia wymienili spojrzenia, a kąciki ich ust uniosły się w górze niemal synchronicznie. Pietro jednak nie podzielał ich rozbawienia i wzburzył się nachylają nad moim biurkiem.
— I czemu ja nic o tym nie wiem? — zapytał tonem, który mógłby uchodzić za spokojny, gdyby nie gniew w jego oczach.
Spojrzałem na niego, pozwalając sobie na krótki, sardoniczny uśmiech.
— Bo, gdybyś zapomniał miałem na głowie inne sprawy.
Jego twarz napięła się jeszcze bardziej, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Enzo wtrącił się, jakby, chcąc załagodzić sytuację. Wiedział, że dni Pietro jako mojego consigliere wkrótce dobiegną końca. Nie wiedziałem jeszcze, czy zaryzykuję i oddam posadę Federico, czy na jakiś czas przekażę ją mojemu najstarszemu bratu. Ale jedno było pewne.
Pietro nie zbawi już długo u mego boku
— Będę mieć te nagrania w ciągu godziny.
Pokiwałem głową w stronę mężczyzny, a Pietro znów się wyprostował, odchylając w stronę oparcia.
— A jeśli to był ich człowiek? Co wtedy? — zapytał.
Moja odpowiedź była równie krótka;
— Wtedy odpowiemy atakiem.
Oczy wszystkich w pomieszczeniu spoczęły na mnie.
— Atakiem? — powtórzył Antonio robiąc krok w przód, jakby musiał się upewnić, iż dobrze usłyszał.
Skinąłem głową, potwierdzając pytanie brata.
— Co takiego się stało, że od razu przechodzisz do ataku? — spojrzał na mnie przenikliwe, po czym znów lekko się uśmiechnął — Nie mówię, że to źle, ale zawsze szukałeś innych rozwiązań.
— Ostatnie wydarzenia uświadomiły mnie, że czasem atak to jedyne rozwiązanie — odpowiedziałem zgodnie z prawdą — Nie mogę pozwolić, aż powtórzyło się coś takiego, jak w Vegas. Jeśli Bratwa chce wojny, dostanie jej, ale na naszych warunkach.
Antonio skinął głową, po czym poklepał mnie po ramieniu i spojrzał w stronę Michaela, który również podszedł bliżej.
— A więc co mamy robić bracie?
— Podwójna ochrona dla każdego z pod szefów. Zwiększona kontrola ludzi w naszych kasynach, klubach i hotelach — zarządziłem, po czym znów przeniosłem spojrzenie na Antonia — Odwiedź prokuratora i powiedz, żeby wykorzystał swoje kontakty na granicy. Zdjęcie każdego podejrzanego paszportu przechodzącego przez granicę ma trafić do mnie.
Brat kiwnął głową, wyciągając telefon, a jego palce szybko zaczęły przesuwać się po ekranie. Michael, jednak pozostał nieruchomy, a jego spojrzenie przeszyło mnie na wskroś.
— Mam ściągnąć Fede? Jest teraz u ojca.
Dałem sobie chwilę na zastanowienie, po czym pokręciłem głową.
— Niech zostanie. Zajmijcie się tym we dwójkę.
Bracia skinęli głowami, a ja odwróciłem wzrok w stronę Pietro, który nadal przyglądał mi się z wyrazem nieurywanego niezadowolenia.
— Przygotuj samochód. Jedziemy do Palermo.
Uchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko wstał z fotela i ruszył w stronę wyjścia.
— To wszystko na tę chwilę. Możecie iść — oznajmiłem, po czym zrównałem spojrzenie z Enzo, który stał bez ruchu, czekając na dalsze rozkazy — Ty zostań.
Skinął głową, nie zmieniając wyrazu twarzy, choć jego postawa zdradzała napięcie. Zaczekał, aż wszyscy wyjdą z gabinetu, zanim podszedł bliżej.
— Usiądź — poleciłem, sięgając po filiżankę kawy, która zdążyła już wystygnąć — Jak się czujesz? — moje pytanie wyraźnie zbiło go z tropu, ale nie uszło mojej uwadze, że osłabienie po chorobie odbiło się na nim bardziej, niż chciał przyznać.
— Wszystko w porządku. Jestem w pełnej gotowości.
Prychnąłem cicho, wciąż obserwując go.
— Pytam jako przyjaciel nie dowódca.
Twarz mężczyzny złagodniała, a kącik jego ust drgnął.
— Gulia ostatnio gorzej sypia. Zapewnia, że to normalne, ale nie potrafię zasnąć, kiedy wiem, że ona nie może — podrapał się po karku, a jego wzrok uciekł gdzieś w bok — No i jestem wyczulony na nawet najmniejszy szelest, więc nawet jakbym próbował to z marnym skutkiem.
Skinąłem głową, jakbym rozumiał, jednak widziałem, że tak nie było. Bycie ojcem wydawało się dla mnie czymś odległym, niemal abstrakcyjnym. Nie mogłem powiedzieć, że tego nie chciałem; że o tym nie myślałem, ale ta decyzja nie należała do mnie.
— Rozmawiałem ostatnio o Tobie z Valerią — zdecydowałem się zmienić temat i wrócić do tego, co chciałem mu przekazać od samego początku — A dokładniej o Twoim przeniesieniu.
— Przeniesieniu? — powtórzył, a jego ciało automatycznie pochyliło się w przód. Jego ramiona, zwykle spięte z wojskową precyzją, teraz wydawały się opadać, jakby pod ciężarem własnych myśli.
— Chciałem cię odsunąć od linii frontu — wyjaśniłem, uderzając palcami o drewniany blat biurka.
— Zrobiłem coś nie tak? — zapytał od razu, a w jego głosie zabrzmiała nieznani mi dotąd nuta niepokoju.
— Oczywiście, że nie — odpowiedziałem szybko, niemal automatycznie, wstając z fotela. Obszedłem biurko, by stanąć tuż obok niego i oparłem się biodrami o blat, chcąc odłożyć formalność tej rozmowy — Jesteś jednym z moich najlepszych ludzi — dodałem z naciskiem, patrząc mu prosto w oczy — Ale niedługo na świecie pojawi się twoje dziecko.
— To niczego nie zmieni — odparł natychmiast, niemal odruchowo, nie dając mi szansy rozwinąć myśli. Jego głos był stanowczy, jakby próbował przekonać mnie... a może o nawet samego siebie.
Uśmiechnąłem się. Zawsze doceniałem jego lojalność i oddanie. Jednak Lorenzo Salvatore był nie tylko moim najlepszym żołnierzem. Był również moim przyjacielem.
I to takim, któremu zdecydowanie powinienem mówić to częściej.
— To zmieni wszystko — powiedziałem cicho, choć moje słowa zabrzmiały w ciszy jak wyrok.
— Przysięgałem Ci lojalność i wierność bez względu na wszystko — przypomniał, a jego głos był pełen siły, jakby chciał tym podkreślić, że nic nie jest w stanie tego zmienić.
— Jeśli mnie pamięć nie myli, zapewne tę samą obietnicę złożyłeś swojej narzeczonej — odparłem spokojnie, choć każde słowo było precyzyjnie dobrane. Wiedziałem, że to zdanie go poruszy. Mnie by poruszyło.
Enzo zamilkł. Jego szczęka zacisnęła się w ledwie widoczny sposób, a wzrok, dotąd twardy i nieustępliwy, zdradził cień wahania. W milczeniu widziałem, jak moje słowa zagnieżdżają się w jego umyśle, tworząc zapewne więcej pytań niż odpowiedzi.
— Cenię Cię jako żołnierza, Lorenzo — dodałem, kładąc rękę na jego ramieniu — Ale jeszcze bardziej cenię Cię jako przyjaciela. Dlatego podejmuję taką decyzję.
Brunet spuścił wzrok, a jego dłonie zacisnęły się na poręczach krzesła. Raczej nie przywykł do rozmów, które wykraczały poza wojskowe raporty i rozkazy. Przez chwilę milczał, jakby walczył z emocjami, które zaczęły się w nim kłębić, aż w końcu odetchnął głęboko, jakby próbował zapanować nad sobą.
— Więc co teraz? — zapytał krótko krzyżując ze mną spojrzenie zielonych tęczówek.
— Zamierzałem odsunąć Cię już dziś, ale sprawy z Bratwą wymagają Twojej obecności — wyznałem, prostując się nieco — Więc proszę Cię, abyś pomógł mi jeszcze raz, zanim zajmiesz się swoją rodziną.
— A więc ostatnia misja, szefie? — w jego spojrzeniu dostrzegłem coś nowego — coś miękkiego, ludzkiego, czego wcześniej nigdy tam nie widziałem.
Skinąłem głową, pozwalając sobie na jeszcze jeden uśmiech.
— Ostatnia misja mio amico*.
Zdecydowanie powinienem mówić mu to częściej.
———————————————–
* [tłum.z włos.] — mój przyjacielu
***
To co zostało z budynku kasyna w Palermo można było nazwać ruiną. Spopielone cegły, popękane szkło i stalowe belki, które sterczały z ziemi, przypominając nagrobki. Powietrze przesycał zapach spalenizny, a delikatny popiół unosił się w powietrzu, osiadając na wszystkim wokół.
Dante, podszef Palermo, czekał na mnie przed wejściem do jednej z ocalałych części budynku. Jego twarz, naznaczona zmarszczkami była kamienna, ale w oczach błyszczało napięcie.
— Vitale — wyciągnął rękę na powitanie.
Uścisk był krótki, mocny, jakby potwierdzający gotowość do działania.
— Kim są ofiary? — zapytałem, omiatając wzrokiem teren.
— Jeden to nasz człowiek. Reszta to estranei* i przypadkowy klient, który nie zdążył wyjść — Dante mówił spokojnie, ale w jego głosie kryło się coś więcej: gniew, żal, i może nawet odrobina strachu.
Estranei. Mimo że to określenie używane było w naszych kręgach dość często to użyte teraz przez Dantego do opisu ofiar tego zamachu sprawiało, że skrzywiłem się mimowolnie.
Osoby, które tu zginęły nie były obce. Wszyscy byli pracownikami kasyna. Niezwiązani z mafijną stroną interesu, ale to nie miało znaczenia. Byli ludźmi. A żaden człowiek nie powinien umierać w takim sposób. Zwłaszcza niewinny.
— Chcę dostać namiary na rodziny zmarłych.
Moje słowa wyraźnie zaskoczyły Dantego.
— Nie musisz zawracać sobie tym głowy — machnął dłonią — Nie będą robić problemów. Policja uzna to za zwarcie instalacji.
Nie wątpiłem w jego słowa. Za odpowiednią cenę raport policji, czy straży zawierałby informację o powodzi, gdyby zaszła taka potrzeba.
— Chcę się upewnić, że rodziny ofiar dostaną należyte odszkodowanie. Ich bliscy są niewinnymi ofiarami naszej wojny.
Dante uniósł brew, jakby słowo „wojna" było zbyt daleko idące.
— Wojny?
Skinąłem głową, spoglądając na jego napiętą twarz. Nie było sensu udawać, że jest inaczej. Enzo potwierdził powiązania mężczyzny z klubu z Bratwą, a to oznaczało jedno — starzy wrogowie wrócili po wielu latach.
— Sprawdziliście kamery?
Dante potwierdził ruchem głowy.
— Niewiele to dało. Dwie minuty przed wybuchem wchodzili przez tylne wejście. Byli zamaskowani — przerwał, a jego wzrok przeniósł się na ruiny — Myślisz, że to dopiero początek?
Nie odpowiedziałem od razu. Również spojrzałem na ruiny, które były dowodem na to, jak daleko są w stanie się posunąć. Pytanie brzmiało jednak, z jakiego powodu?
— Musimy przygotować się na najgorsze, Dante. Chcę, żebyś zwiększył ochronę wokół swoich ludzi i wszystkich ważnych punktów w Palermo.
— Już to zrobiłem — jego głos był pewny — Ale jeśli to faktycznie wojna... czy możemy liczyć na Santo?
Zacisnąłem dłonie w kieszeniach płaszcza. Zanetti stał się ostrożny, po ostatnich wydarzeniach z udziałem Fede. Mimo że umowa między nami nie została zerwana, wiedziałem, że jego zaufanie względem mojego brata, ale i również mnie zostało nadszarpnięte
— Pracuję nad tym.
Dante skinął głową, choć widziałem, że odpowiedź go nie satysfakcjonuje. Na razie jednak nie miałem mu nic więcej do powiedzenia. Chwilę ciszy między nami przerwał dźwięk dzwonka mojego telefonu. Wyjąłem komórkę z kieszeni płaszcza, zerkając na ekran. Valeria.
— Muszę odebrać — powiedziałem krótko i odsunąłem się na kilka kroków, przyciskając telefon do ucha.
— Coś się stało? — zapytałem, nie tracąc czasu na przywitanie. W obecnej sytuacji każdy telefon sprawiał, że przygotowałem się na najgorsze.
— U nas wszystko w porządku. Nie chciałam cię zmartwić — mimo że jej głos był spokojny, wyczułem w nim subtelne napięcie, które zdradzało, że coś ją niepokoiło — W Palermo jest tak źle, jak mówiłeś?
Spojrzałem na ruiny przed sobą, jakby ich widok mógł pomóc mi znaleźć odpowiednie słowa.
— Gorzej — przyznałem szczerze, nie kryjąc obaw w swoim głosie. Przy niej nie musiałem.
— Mogę jakoś pomóc?
Pytanie Val, sprawiło, że mimo tego całego syfu, jaki miał teraz miejsce kąciki moich ust uniosły się. Świadomość, że była przy moim boku w tym wszystkim i po tym wszystkim, co się stało dawała mi więcej sił niż jakakolwiek broń.
— Zostań w rezydencji dopóki nie wrócę i miej oczy dookoła głowy.
— Myślisz, że mogą...
— Nie wiem — przerwałem jej łagodnie, ale stanowczo — Nie mam pojęcia, do czego zdolna jest Bratwa. Ostatnią wojnę, jaką moja rodzina z nimi prowadziła, miała miejsce ponad pięćdziesiąt lat temu. Jeszcze za czasów mojego dziadka. Nie mam zamiaru ryzykować, że cokolwiek się stanie.
Val zamilkła na moment, jednak wiedziałem, że rozumiała moje obawy.
— Będę mieć na wszystko oko do Twojego powrotu — zapewniała mnie pewnym siebie głosem — Uważaj na siebie proszę.
Zamknąłem oczy na chwilę, zaciskając palce na telefonie. Potrzebowałem tego momentu, by zebrać myśli. Zanim zdążyłem zastanowić się, czy powinien przekazać jej coś jeszcze, słowa same wyrwały się z moich ust;
— Kocham cię.
— Ja Ciebie też — odpowiedziała niemal od razu.
— Odezwę się, gdy będę w drodze powrotnej — z tymi słowami rozłączyłem się i przez moment wpatrywałem się w wygaszony ekran telefonu.
Bolało mnie, że nasza chwila spokoju trwała tak krótko.
— Wszystko w porządku? — zapytał Dante, gdy wróciłem spojrzeniem do niego.
— Tak — Schowałem telefon do kieszeni i rzuciłem okiem na zgliszcza — Wracaj do swoich ludzi i zwołaj zebranie, przekaże dalsze polecenia.
Dante skinął głową, choć jego spojrzenie mówiło jasno: nadal miał wiele pytań. Ale to nie był czas na odpowiedzi.
Musieliśmy działać.
—–————————
* [tłum. z włos] — obcy
***
Gdy tylko czarny SUV jednego z ochroniarzy Dantego zatrzymał się przed niskim domem na przedmieściach Palermo, siedzący obok Pietro obdarzył mnie wręcz zirytowanym spojrzeniem.
— Nie rozumiem, dlaczego marnujemy czas na wizytę w domu trupa? — burknął, spoglądając na mnie z grymasem — Nawet go nie znałeś.
Zacisnąłem szczęki, próbując zapanować nad narastającą irytacją. Ojciec nie raz mówił, że w wiekiem Pietro stał się bardziej zrzędliwy, ale nie sądziłem, że również zanikły u niego odruchy ludzkie.
— Nie musiałem go znać, żeby jego śmierć miała znacznie — odwróciłem wzrok w stronę domu — Był moim człowiekiem. Tyle mi wystarczy.
Pietro westchnął, ale nic nie powiedział. Otworzyłem drzwi i wysiadłem z auta, poprawiając kołnierz płaszcza, który chronił mnie przed chłodnym powietrzem.
— Zostań w aucie — rzuciłem do mężczyzny przez ramię, chociaż i tak nie kwapił się do wyjścia — Załatwię to sam.
Skierowałem się w stronę wejścia, przechodząc wzdłuż lekko zapuszczonego drewnianego płotu. Odwiedzanie bliskich zmarłych należało do najbardziej niewdzięcznych obowiązków, ale był to jeden z tych gestów, który przypominał, że za każdym człowiekiem, który dla mnie pracował, stała rodzina — czasem była rzecz, którą pozostawiał po sobie.
Zatrzymałem się na chwilę przed drzwiami by zebrać myśli. Wiedziałem, że żadne słowa nie przywrócą mu życia i nie złagodzą bólu po stracie, ale mimo to zapukałem. Dźwięk uderzenia mojej dłoni o drewnianą płytę wydawał się zbyt głośny w tej cichej, niemal zatrzymanej w czasie okolicy. Drzwi otworzyły się już po chwili, a w progu stanęła kobieta nie więcej niż o kilka lat starsza ode mnie. Jej jasne włosy były związane w niedbały kok, a pod oczyma widniały ciemne cienie, które zdradzały długie godziny pełne płaczu.
— Pani Marchetti? — zapytałem, próbując, by mój głos zabrzmiał łagodnie.
— Tak... — odpowiedziała cicho, zaciskając palce na framudze drzwi, jakby trzymała się jej, by nie upaść.
— Nazywam się Vitale Sorrentino — przedstawiłem się zdając sobie sprawę, że kobieta możliwe, iż nie wiedział, kim jestem.
Pani Marchetti zmarszczyła lekko brwi, jakby, próbując sobie przypomnieć, skąd zna moje nazwisko. Minęła chwila, zanim jej opuchnięte od płaczu oczy otworzyły się szerzej, a dłoń, w której trzymała pogniecioną chustę zadrżała.
— Och to Pan... przepraszam. Nie ma głowy do nazwisk. Proszę... proszę wejść — powiedziała drżącym głosem, robiąc krok w tył.
Wszedłem do środka, zatrzymując się na chwilę, by rozejrzeć się po wnętrzu. Parter domu tonął w przytłaczającej ciszy, a powietrze było ciężkie, jakby przesiąknięte smutkiem.
— Może coś do picia? Wody? — zapytała mechanicznie, jakby trzymała się tej propozycji tylko po to, by nie pozwolić emocjom wziąć nad sobą góry.
— Nie, dziękuję. Nie zajmę Pani zbyt wiele czas — zapewniłem ją, starając się, aby mój głos przybrał delikatny ton — Przyjechałem, żeby złożyć kondolencję z powodu śmierci męża.
Przygryzła wargę, próbując powstrzymać łzy.
— To miłe z Pana strony — powiedziała, ale w jej głosie było więcej bólu niż wdzięczności.
Widywałem takie reakcje nie raz. Jeszcze nie dopuściła do siebie śmierci męża, jakby jego nieobecność była jedynie chwilową przerwą, a on zaraz miałby wrócić, przekraczając próg tego cichego domu.
To złudzenie było czasem jedynym, co trzymało człowieka na powierzchni w pierwszych dniach żałoby.
— Pani Marchetti — zacząłem po chwili milczenia — Leonardo nie zasłużył na to, co go spotkało i zapewniał, że jego śmierć nie pójdzie na marne. Znajdę tych, którzy są za to odpowiedzialni.
Kobieta spuściła wzrok, zaciskając chustkę w dłoni tak mocno, że jej knykcie zbielały.
— Mąż był dumny, że mógł dla Pana pracować — wyznała, patrząc na mnie przez łzy — Mówił, że Pan troszczy się o ludzi.
Zacisnąłem szczęki. Każda taka rozmowa była dla mnie przypomnieniem, jak wysoką cenę płacili ludzie, którzy postanowili mi zaufać.
W tej chwili naszego wspólnego milczenia za plecami kobiety pojawiła się sylwetka chłopca. Miał nie więcej niż piętnaście lat, szczupły, z burzą kruczoczarnych loków.
— Przykro mi z powodu Twojego ojca — zwróciłem się do niego spokojnie.
Prychnął, odgarniając z czoła kruczoczarne loki.
— Przykro? Co to zmieni? — rzucił ostro, patrząc na mnie z pogardą.
— Fabii! — kobieta odwróciła się do niego z ostrzegawczym spojrzeniem — Przeproś.
Chłopak wzruszył ramionami i burknął coś pod nosem, zanim zniknął w głębi domu.
— Przepraszam za niego— zwróciła się do mnie, kręcąc głową. Jej głos drżał — Mój mąż zawsze wiedział, jak do niego dotrzeć. Ja... ja naprawdę nie wiem, jak sobie teraz poradzimy — uniosła dłoń, zakrywając usta, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
— Poradzi sobie Pani — zapewniłem ją— Wiem, że to niełatwe, ale matki potrafią dokonywać rzeczy, które wydają się niemożliwe. Gdyby nie moja, mój ojciec nigdy nie dotarłby do mnie ani do moich braci — zaryzykowałem, obdarzając kobietę lekkim uśmiechem — Teraz Pani w to nie uwierzy, ale będzie dobrze. Stanie Pani na nogi, a syn wyrośnie na dzielnego i porządnego mężczyznę, tak jak jego ojciec — wyciągnąłem z kieszeni marynarki kopertę i podałem jej — Żadne pieniądze nie zwrócą życia Pani męża, ale zapewnią mu godny pochówek i edukację dla syna.
Kobieta chwyciła kopertę, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
— Nie mogę... — wyszeptała, a jej głos załamał się na końcu.
— Musi Pani — uścisnąłem jej dłoń — Nie przyjmuje odmowy.
W jej oczach pomimo wielkiego bólu i zmęczenia dostrzegłem wdzięczność.
— Zadbam o to, aby Leonardo nie został zapomniany.
Kobieta skinęła głową, nie próbując już ukryć łez. Odprowadziła mnie do drzwi, a gdy je za sobą zamknąłem, odetchnąłem ciężko.
Wróciłem do auta, gdzie Pietro zdawał się nie poruszyć nawet o centymetr.
— Jedźmy — poleciłem kierowcy — Chcę wrócić do żony przed zachodem słońca.
***
Smród popiołu mimo jazdy przy uchylonym oknie zdawał się przesiąknąć mój garnitur doszczętnie. Zachodzące za horyzont słońce rzucało blade światło na kamienne mury rezydencji. Ruszyłem w kierunku bocznego wejścia, próbując wyrzucić z głowy obrazy tych ruiny i ludzi, którzy zginęli tego dnia. Mijając dwójkę strażników stojących przy wejściu do skrzydła, które dzieliłem z Valerią przywitałem się jedynie skinieniem głowy. Do tej pory straż trzymała się jedynie wjazdu oraz linii brzegowej przy posesji jednak po ostatnich wydarzeniach każdy, kto miał choć odrobinę rozumu, zwiększył by ich zasięg.
Ruszyłem po schodach na piętro wyciągając w międzyczasie telefon z kieszeni marynarki. Stuknąłem w ekran, ale pozostał czarny. Rozładował się. Schowałem komórkę z powrotem do kieszeni i ruszyłem ciężkim krokiem przed siebie, marząc jedynie o gorącym prysznicu i ramionach żony. To był ciężki dzień, a świadomość, że nie wiedziałem, na czym stoję sprawiał, że sam pragnąłem coś wysadzić. Musiałem porozmawiać o tym z ojcem. Bo jeśli, ktokolwiek mógł mi pomóc w tej winnej to był to właśnie on.
Pchnąłem drzwi gabinetu, czując, jak zmęczenie niemal zwala mnie z nóg. Ten dzień zlał się w jedną wielką, niewyraźną plamę.
Gabinet oświetlała tylko stojącą na biurku lampa, która rzucała ciepłe, żółte światło na stos papierów rozrzuconych chaotycznie na jego blacie. W pierwszej chwili wydawało mi się, że jestem tutaj sam, ale ułamek sekundy później mój wzrok wyłapał sylwetkę mojej żony. Valeria stała przy oknie, ubrana w satynowy komplet, który delikatnie opinała jej ciało.
— Gdybym wiedział, że będziesz tak na mnie czekać, pośpieszyłbym się jeszcze bardziej — odezwałem się, starając nadać głosowi lekki ton, ale zmęczenie zdradzało mnie w każdym słowie.
Val drgnęła, jakby moje słowa wyrwały ją z głębokiego zamyślenia, po czym odwróciła się powoli w moją stronę. Zdjąłem marynarkę, rzucając ją na pobliskie krzesło i ruszyłem w jej kierunku. Gdy tylko znalazłem się na tyle blisko by dostrzec każdy rys jej twarzy wiedziałem, że coś było nie tak. Przesunęła dłonią po ramieniu, jakby próbowała się ogrzać, mimo że w pokoju nie było zimno.
— Co się stało? — zapytałem, porzucając próbę udawania, że wszystko jest w porządku. Wiedziałem, że tak nie było. Widziałem to w delikatnym drżeniu jej dłoni, w sposobie, w jaki unikała mojego wzroku.
Blondynka uchylił usta, a jej wargi zadrżały. Stanąłem naprzeciw niej ujmując jej twarz w dłonie. Nie odrywając spojrzenia od jej oczu przesunąłem łagodnie palcami po jej rozpalonych policzkach.
— Powiedz mi co się stało — poprosiłem.
Ciepło jej skóry powinno mnie uspokoić, ale zamiast tego tylko potęgowało moje obawy. Val uniosła dłonie, zaciskając je na moich nadgarstkach, po czym wpatrywała się we mnie jeszcze przez dłuższy moment, zanim zdołała odpowiedzieć.
— Chodzi o Twojego ojca.
Te cztery słowa wystarczyły by świat wokół mnie zawirował. Przez chwilę nie potrafiłem się poruszyć, oddychać, a nawet myśleć. Patrzyłem na Valerię, choć jej twarz zlewała się z tłem, jakby była częścią koszmaru, którego jeszcze nie chciałem przyjąć do świadomości. Mimo
to wiedziałem, co chce mi przekazać, zanim jeszcze otworzyła usta. Widziałem to w jej oczach, tak pełnych cichego współczucia, że już nie musiała niczego dodawać.
Jego już nie było.
I choć tyle razy próbowałem to sobie wyobrazić — moment, w którym ta wieść do mnie dotrze — nie byłem na to gotowy. Ostatnim czasem wmawiałem sobie, że kiedy ten dzień nadejdzie, będę silny. Że stanę z tym twarzą w twarz, zdolny unieść ciężar straty. Ale to były tylko puste słowa. Bo teraz czułem jak coś we mnie pękło. Jakby ciężar tej straty zabrał coś więcej niż tylko jego. Jakby razem z nim odeszła część mnie. Otworzyłem usta, próbując coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale zamiast słów z moich ust wydobył się szloch – żałosny łamiący się dźwięk, który wypełnił ciszę między nami. Bezwiednie przylgnąłem do Val, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi.
— Tak bardzo mi przykro — jej ramiona otoczyły moje ciało, sprawiając, że tylko mój nierówny oddech i bicie jej serca, które czułem przez cienki materiał satyny przypominało mi, że świat wciąż się porusza
W jej objęciach pozwoliłem sobie na słabość – na to, by emocje przejęły kontrolę. Szloch wstrząsnął moim ciałem jeszcze kilka razy. Val milczała. Nie próbowała szukać słów, które i tak nie byłyby w stanie ukoić tego bólu.
Po prostu przy mnie była — a to jak zawsze mi wystarczało.
XX
Widzimy się w kolejnym niedługo! 🫶🏻
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top