Rozdział trzydziesty drugi: Bo łączyło nas coś prawdziwego.
Dość długi rozdział, także mogą się pojawić błędy!
🎧 Wicked Game — Chris Isaak
🥀 Valeria 🥀
Nie pamiętałam drogi powrotnej do posiadłości. Pokonałam ten dystans niczym na autopilocie pochłonięta myślami, które kłębiły się w mojej głowie, przysłaniając wszystko inne. Zatrzymałam samochód na podjeździe rezydencji, ale nie wysiadłam z niego od razu. Siedziałam za kierownicą, zaciskając dłonie na niej tak mocno, aż zbielały mi knykcie. Powinnam była od razu zapytać Vitalego; wymagać natychmiastowej odpowiedzi na pytania, ale coś wstrzymywało mnie przed tym krokiem. Być może bałam się, że poznanie prawdy zmieni wszystko, co do tej pory uważałam za pewnik.
Bo przecież mieliśmy na sobie polegać; być ze sobą szczerzy. Mieliśmy sobie ufać. Nie mogłam więc zignorować tego, że wszystko to, co wspólnie przeżyliśmy zaczęło się od tajemnicy. Tajemnicy, która nie miała sensu. Bo co Vitale na niej zyskał? Starałam się przypomnieć sobie, cokolwiek co mogłoby pomóc mi w zrozumieniu tego, co nim kierowało, ale każda myśl była gorsza od poprzedniej.
W końcu na miękkich jak z waty nogach wysiadłam z samochodu i ruszyłam w kierunku wejścia. Rezydencja wydawała się pusta, choć wiedziałam, że służba oraz ochrona kręciła się po kątach. Schody prowadzące do naszego skrzydła wydawały się dłuższe niż zwykle, a każdy krok na górę wzmagał napięcie, które rosło we mnie z każdą sekundą. Przeszłam przez główny hol, kierując się prosto do gabinetu Vitalego. Gdy tylko przekroczyłam jego próg, zamknęłam za sobą drzwi, opierając się o nie na chwilę, aby złapać oddech.
Wszystkie wspomnienia tamtego dnia, kiedy Vitale po raz pierwszy pojawił się w Inferno, wróciły do mnie z dwojoną siłą. To był dzień, w którym mimo wielu sprzecznych emocji poczułam, że wszystko zaczyna się układać; że mogę zaufać komuś, kto pomoże mi zająć się tym, co pozostało mi po ojcu. Usilnie starałam się przypomnieć sobie, cokolwiek co mogłoby potwierdzić słowa Marco; cokolwiek co wskazywałoby na to, że tamtego dnia Vitale pojawił się w moim klubie, żeby złożyć mi propozycję jego kupna, ale nic takiego się nie stało. Bo nie mogłam sobie przypomnieć czegoś co nie miało miejsca. Vitale nie sięgnął do kieszeni marynarki, by wyciągnąć kopertę. Nie zawahał się również przed poinformowaniem mnie o kontynuowaniu dalszej współpracy z jego rodziną.
Zupełnie, jakby nigdy nie planował tego, co polecił mu ojciec; jakby od początku miał swój własny plan.
Odsunęłam się od drewnianej powierzchni drzwi i biorąc głęboki oddech przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu. Skoro Vitale nigdy nie przekazał mi tego listu musiał gdzieś tu być. Czując narastającą frustrację i dezorientację, podeszłam do biurka i otworzyłam szufladę biurka, w której znajdowały się wszystkie ważne dokumenty. Było to wręcz niemożliwe, żebym znalazła go właśnie tam, ale w tamtym momencie rozsądek nie podpowiadał mi nic lepszego, a emocje wzięły górę. Przeglądałam gorączkowo dokumenty, licząc na cud. Mój wzrok błądził po papierach, nie mogąc się skupić, a dłonie drżały z napięcia. Przez głowę przelatywały mi pytania, na które nie miałam odpowiedzi. Każda szuflada, którą otwierałam, przyprawiała mnie o szybce bicie serca. Oczywiście nie znalazłam niczego, czego bym wcześniej nie widziała.
Zatrzymałam się na moment, próbując uspokoić oddech. Serce nadal biło mi szybko, a frustracja zaczynała przeradzać się w coś głębszego – w poczucie zdrady.
Co jeszcze Vitale przede mną ukrywał?
Podeszłam do regału i nie zważając na staranny porządek ułożonych teczek zaczęłam zdejmować je z półek i przeglądać. Jednak tak samo jak w przypadku dokumentów z biurka nie znalazłam tu tego, co chciałam. Opadłam na fotel przy biurku i opierając łokcie o zasłany papierami blat schowałam twarz w dłoniach. Myśli o tym, że gdy się poznaliśmy Vitale nie robił niczego bez powodu i chłodnej kalkulacji nie dawały mi spokoju. Jedyne, o czym potrafiłam myśleć to co przekonało go do takiej, a nie innej decyzji? Co zyskiwał na naszej współpracy? I najważniejsze, kiedy w tym wszystkim jego zamiary przerodziły się w coś prawdziwego?
Bo łączyło nas coś prawdziwego. Temu nie mogłam zaprzeczyć, mimo że w tym momencie każda myśl o nim była naznaczona wątpliwościami.
Nie znajdując nic, co mogłoby mnie uspokoić, sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Federico, nie tracąc czasu na rozważania, czy to dobry pomysł.
Jeśli ktoś miał powiedzieć mi prawdę, to właśnie on.
Sygnał połączenia urwał się już po chwil, a ciszę wypełnił głośny szum.
— Val? — jego głos z trudem przebił się przez dźwięk pracującego silnika samochodu. — Coś się st...
— Wiedziałeś? — zapytałam, nie dając mu nawet dokończyć zdania.
W jednej sekundzie dźwięk silnika umilkł, a po chwili gdzieś w tle dobiegł mnie trzask drzwi samochodu i odgłos niespokojnych kroków.
— O czym mówisz Val? — w jego głosie wyczułam nutę ostrożność.
— O propozycji sprzedaży Inferno, jaką miał dla mnie wasz ojciec — odpowiedziałam, nie mogąc zapanować nad drżeniem w głosie.
Znowu zapadła cisza, która teraz wydawała się jeszcze dłuższa, niemal namacalna, jakby Federico ważył każde słowo.
— Po prostu odpowiedz, Fede — rzuciłam chłodno, czując, jak złość miesza się z niepewnością. — Czy wiedziałeś o tym, że Vitale miał zaproponować mi sprzedaż Inferno w dniu, kiedy przyjechał do Vegas?
Chłopak nadal milczał, a ja poczułam, jak mój żołądek zaciska się w supeł, gdy z jego ust uleciało ciche westchnięcie. Wiedział.
Oczywiście, że wiedział.
— Tak — odpowiedział w końcu niemal szeptem, jakby nie chętnie się do tego przyznając.
Zacisnęłam dłoń na telefonie, przymykając powieki. Nie miałam pojęcia, na co liczyłam. Czy gdyby zaprzeczył czułabym się lepiej? Mniej zdradzona?
— Myślałem, że Vitale w końcu Ci powie. Nie chciałem się wtrącać, Val...
— Przestań — przerwałam mu ostro — Chcę tylko wiedzieć co Vitale zrobił z listem.
— Listem...?
— Tym, który mój ojciec napisał przed śmiercią, a który Vitale miał mi przekazać. Gdzie on jest? — ponagliłam go.
— Ja... — zaczął niepewnie Federico, ale urwał, jakby szukał właściwych słów.
— Federico, proszę cię, powiedz mi prawdę — wyszeptałam, niemal błagalnie.
Przeciągająca się chwila, w której nie wiedziałam, czy Fede zamierza mi cokolwiek powiedzieć, czy może po prostu milczy, sprawiała, że czułam się coraz bardziej bezradna.
— Proszę — powtórzyłam — Muszę wiedzieć.
Usłyszałam, jak chłopak przełyka głośno ślinę.
— Chciałbym Ci pomóc Val. Naprawdę — powiedział gorączkowo — Ale nie wiem, o czym mówisz. Nie wiem o żadnym liście.
Uchyliłam usta, odsuwając telefon od ucha i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. W słowach Federico nie było nuty fałszu, jednak zaczynałam wątpić już we wszystko. Naprawdę nie wiedział o liście, czy może próbował chronić Vitalego?
— Muszę kończyć — wyrzuciłam z siebie, gdy tylko udało mi się złapać oddech.
— Poczekaj, nie może...
Rozłączyłam się, zanim zdążył dokończyć i podniosłam się z fotela, nie mogąc dłużej wytrzymać w miejscu. Miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, poczuć ulgę wynikającą z fizycznego wyładowania frustracji, ale zamiast tego na przemian siedziałam i krążyłam po pomieszczeniu. Jeśli Vitale nie przekazał mi listu, to co się z nim stało? Czy posunął się do tego by go zniszczyć?
By pozbyć mnie szansy na poznanie ostatnich słów ojca?
Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło dokąd opadłam na jeden z foteli, przyglądając się porozrzucanym po pokoju dokumentom i teczkom, do momentu, gdy dobiegł do mnie dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłam głowę niemal od razu, natrafiając spojrzeniem na sylwetkę Vitalego. Stał w progu w pomiętym garniturze ze zmęczeniem na twarzy, którego nie był w stanie ukryć. Jego widok, sprawił, że serce zabiło mi szybciej, ale tym razem z innego powodu niż zazwyczaj.
— Val? — jego oczy na chwilę zatrzymały się na mojej twarzy, a potem na dokumentach porozrzucanych po biurku i podłodze — Co się dzieje?
Podniosłam się z fotela, czując, jak serce boleśnie ściska mi się w piersi. Zarzucenie mu kłamstwa było ostatnim co chciałam zrobić, kiedy umierał jego ojciec, ale nie mogłam czekać. Musiałam poznać prawdę.
Prawdę, którą zatajał przede mną od niemal roku.
— Właśnie tego chcę się dowiedzieć — odpowiedziałam chłodno, nie odrywając wzroku od jego twarzy — Powiedz mi, co zrobiłeś z listem od mojego ojca.
🥀 Vitale 🥀
Jeśli miałbym wybrać najgorsze trzy momenty z mojego życia, wszystkie wybrane rozgrywałyby się w tym krótkim okresie kilku ostatnich miesięcy.
Pierwszym był by dzień, gdy Val wykrwawiała się w moich ramionach w dniu naszego planowanego ślubu. Drugim, kiedy doszło do mnie, że mój ojciec nie jest nieśmiertelny, a nasze pożegnanie zbliża się szybciej, niż mógłbym przypuszczać. Trzecim najgorszym momentem, byłby właśnie ten. Ten, w którym Valeria patrzyła na mnie z wyrazem żalu, bólu i zdrady wypisanej na twarzy, pytając o to, co ukrywałem przed nią tak długo. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że gdzieś w głębi siebie wiedziałem, że ten dzień wkrótce nadejdzie, że kiedyś będziemy musieli o tym porozmawiać; że będę jej musiał wyznać, jakim egoistą byłem, zanim ją poznałem. Mimo tego nigdy nie myślałem, o tym jak to zrobić.
— Val... — zacząłem, próbując przełamać ten ciężki, milczący moment — Pozwól mi wyjaśnić.
Podszedłem bliżej, ale szczerze nie wiedziałem, co powiedzieć. Od czego zacząć? Jak powiedzieć, że po prostu po pierwszym spojrzeniu na nią wiedziałam, że będzie nam razem dobrze. Nie planowałem przecież, żeby została moją żoną, nie posunąłbym się aż tak daleko, ale nie mogłem zaprzeczyć, że to wszystko, co teraz mieliśmy nie było zasługą tej jednej egoistycznej decyzji, którą podjąłem, nie zważając na nic. Nie mogłem nawet powiedzieć, że żałowałem; że gdybym mógł cofnąć czas to postąpiłbym inaczej. Bo to nie była prawda.
Prawdą było, że zrobiłbym wszystko dokładnie tak samo, jeśli tylko miałbym pewność, że ponownie doprowadzi nas to do tego momentu, w którym mogłem budzić się obok niej każdego dnia.
— Musisz zrozumieć... — powiedziałem, ale przerwała mi ruchem dłoni.
— Zrozumieć? — wyrzuciła, a jej głos przybrał ton, którego nigdy nie słyszałem — Zrozumieć co? Że od samego początku to była gra? Że wszystko, co jest między nami opiera się na kłamstwach? Jak mam to zrozumieć?
— To nie tak — pokręciłem głową, próbując złapać jej spojrzenie, które uporczywie unikało mojego.
— Więc jak? — zapytała z goryczą, wyrzucając dłonie w powietrze — Nie ukrywałeś przede mną listu od mojego ojca przez niemal pieprzony rok? Nie byłeś powodem, dla którego całe moje życie wywróciło się do góry nogami? — podszedłem bliżej próbując złapać ją za rękę, ale ona się odsunęła — Powiedz mi chociaż, czy to, co jest między nami jest prawdą? Czy nie zrobiłeś tego wszystkiego, bo przerażała Cię wizja małżeństwa z kobietą, której ty nie wybrałeś?
Te słowa sprawiły, że grunt uciekł mi spod nóg.
— Moje uczucia do Ciebie są prawdziwe — powiedziałem szybko nie chcąc by moje milczenie odebrała jako wahanie — Nasza relacja, nigdy nie była częścią jakiegoś planu Val. Sama wiesz, że długo wzbraniałem się przed tym, co czułem — mówiłem szczerze, jednak miałem wrażenie, jak z każdym słowem Val oddala się coraz bardziej, nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Chciałem raz jeszcze wyciągnąć do niej rękę, ale widziałem, jak z każdą chwilą jej spojrzenie staje się coraz chłodniejsze — Miałem przekazać ci ten list, ale gdy tylko Cię zobaczyłem...— urwałem na moment, wiedząc jak głupio zabrzmią moje następne słowa — Nie wiem Valerio. Nie potrafię tego wyjaśnić. Byłaś inna, niż sobie wyobrażałem i zapragnąłem Cię poznać. Musisz mi uwierzyć, że nie planowałem tego, co stało się później.
— Zapragnąłeś mnie poznać? — gniew w jej oczach powoli przechodził w coś innego. Coś, co sprawiało, że moje serce zaciskało się z bólu jeszcze mocniej. Chciałem, żeby uwierzyła, że mówię prawdę, że moje motywacje były oparte na uczuciu, nie na żadnej kalkulacji. — Chciałeś mnie poznać, więc postanowiłeś zataić przede mną ostatnie słowa mojego ojca?
Spojrzałem na nią bezradnie, czując, że każde moje słowo tylko pogarsza sytuację.
— Wiem, że jesteś zawiedziona... — urwałem na moment, czując nieprzyjemny wręcz palący ścisk w piersi. Chciałem powiedzieć więcej; wyjaśnić jej wszystko, ale nie potrafiłem.
— Zawiedziona? — jej głos zadrżał, a w oczach pojawiły się łzy. — To za małe słowo. To, co czuję, to coś o wiele gorszego niż zawód, Vitale — powiedziała, odwracając się do mnie plecami by oprzeć o blat biurka — Jak mogłeś to zrobić?
Patrzyłem na nią, próbując znaleźć odpowiedź, która mogłaby, choć trochę złagodzić ból, który odczuwała, ale wiedziałem, że jakiekolwiek słowa, które wypowiem, nie będą w stanie naprawić tego, co zrobiłem.
Wszystko, co mogłem teraz zrobić, to spróbować wyjaśnić, choć wiedziałem, że i to jest za mało.
— Valerio, proszę... — zacząłem, ale znów uciszyła mnie w pół zdania, odwracając się gwałtownie.
— Wiesz, co najbardziej mnie boli? — skrzyżował ze mną spojrzenie, mimo że widziałem, jak ciężko jej było to zrobić — Nie to, że mnie okłamałeś. Nie to, że zatajałeś przede mną prawdę. Najbardziej boli mnie to, że gdybym nie Marco, zapewne nigdy byś się do tego nie przyznał.
Zamilkłem, czując, jak całe moje ciało drętwieje. W jej słowach była prawda, której nie mogłem zaprzeczyć. Gdyby nie ten moment; nie mój ojciec prawdopodobnie dalej ukrywałbym istnienie listu Matteo.
Dlaczego? Bo nie chciałem jej stracić.
— Zniszczyłeś go? — jej pytanie sprawiło, że poczułem, jak moje serce na moment zamiera, a potem zaczyna bić szybciej, jakby próbowało nadgonić te utracone sekundy — Zniszczyłeś? — powtórzyła, tym razem wolniej, niemalże szeptem, jakby bała się usłyszeć odpowiedzi.
— Nie — odpowiedziałem w końcu, ledwo słyszalnie. — Nigdy bym tego nie zrobił.
Jej oczy błysnęły, a wargi zadrżały, jakby miała coś powiedzieć, ale zaraz się powstrzymała. W tej chwili zrozumiałem, jak bardzo desperacko pragnąłem, żeby mnie zrozumiała.
Valeria stała przez chwilę w milczeniu, jakby ważyła moje słowa, po czym odetchnęła głęboko, znów, odwracając się do mnie plecami. Jej ramiona drżały, a pragnienie by ją objąć było tak silne, że musiałem powstrzymać się z całych sił, by tego nie zrobić. Wiedziałem, że jeśli teraz przekroczę tę granicę, jeśli próbuję przytulić ją, by ukoić ból, to może to być ostatnia kropla, która przelałaby czarę. Miałem ochotę znów powiedzieć, że nigdy nie chciałem jej skrzywdzić, że to wszystko było wynikiem uczuć, których nigdy nie potrafiłem nazwać, ale wiedziałem, że to tylko marne usprawiedliwienie. Próbowałem, choć na chwilę, wczuć się w jej sytuację, wyobrazić sobie, co czułbym, gdyby role się odwróciły. I to, co zobaczyłem w swojej wyobraźni, przyprawiło mnie o mdłości.
— Jest w sejfie za obrazem.
Moje słowa sprawiły, że blondynka wyprostowała się jak struna, po czym w kilku krokach znalazła się we wspomnianym przeze mnie miejscu. Jej dłoń zadrżała, gdy sięgnęła do sejfu, który ukazał się zaraz po odsunięciu obrazu, a ja patrzyłem na nią, czując, jak cały mój świat zaczyna się rozsypywać. Jak każda cegiełka, na której zbudowałem swoje życie, zaczyna tracić stabilność.
Valeria była dla mnie wszystkim, a teraz... teraz traciłem ją na własne życzenie.
Przez moment myślałem, że się złamie. Że pozwoli mi podejść bliżej, dotknąć jej, objąć, cokolwiek, co mogłoby sprawić, że poczuje, jak bardzo mi na niej zależy. Ale ona nawet przez moment na mnie, nie patrząc wydusiła z siebie tylko jedno słowo;
— Kod.
Milczałem, czując, jak narasta we mnie desperacja. Wiedziałem, że to koniec, że cokolwiek powiem, będzie tylko przedłużaniem agonii, więc starając się trzymać emocje w ryzach po prostu odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby, wiedząc, że w tej chwili nie miałem już żadnej kontroli nad sytuacją.
— Data naszego ślubu.
Palce jej dłoni zastygły nad klawiaturą, jednak trwało to zaledwie kilka krótkich sekund. Ciche kliknięcie zamka sejfu wydawało się niemalże jak wyrok. Wstrzymując bezwiednie oddech obserwowałem, jak Valeria otwiera sejf, a następnie sięga po leżącą na samym wierzchu białą kopertę.
Patrząc, jak stoi bez ruchu, jakby, rozważając, co zrobić dalej mogłem niemalże słyszeć, jak jej myśli ścierają się ze sobą, jak emocje walczą w jej sercu.
Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale każdy dźwięk, który próbował wydobyć się z moich ust, był zduszony przez ciężar winy i żalu. Właśnie w tej jednej chwili zrozumiałem, że mogłem ją stracić na zawsze. Kiedy w końcu podniosła na mnie wzrok zebrałem w sobie odwagę, by wydusić z zaciśniętego gardła pięć słów;
— Nie rezygnuj ze mnie Val.
Jej tęczówki szkliły się, ale nie płakała. Jeszcze nie. Jakby była zbyt dumna, by pozwolić łzom płynąć w mojej obecności. Jednak w jej oczach zobaczyłem coś jeszcze, czego obawiałem się najbardziej — tę nieodwracalną pustkę, która wkrada się, gdy zawodzi ktoś, komu ufało się bezgranicznie.
— Potrzebuje czasu Vitale — powiedziała — Świadomości, że to wszystko zostało zbudowanego na tajemnicach mnie przytacza — zatrzymała się na chwilę, tuż przy moim boku, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale zrezygnowała.
— Rozumiem — wyszeptałem, choć tak naprawdę niczego nie rozumiałem. Mój umysł rozpaczliwie szukał rozwiązania, jakiegokolwiek sposobu, by to naprawić, ale każde możliwe wyjście wydawało się teraz zamknięte.
Patrzyłem, jak Valeria odwraca się, wciąż trzymając list i rusza w kierunku drzwi. Z moich ust wyrwały się dwa słowa prawie mimowolnie, jak ostatni akt desperacji;
— Kocham Cię — mój głos drżał, jakbym włożył w to jedno zdanie całą moją duszę.
Zatrzymała się na chwilę, z ręką na klamce. Nie odwróciła się, ale widziałem, jak zaciska palce, jakby walczyła z jakimś wewnętrznym dylematem. Przez ułamek sekundy miałem nadzieję — taką głupią, naiwną nadzieję —, że się odwróci, że spojrzy mi w oczy i znajdzie w sobie siłę, by wybaczyć. Ale ona tylko stała, jakby zamrożona w miejscu. Jej ciało lekko drżało, a ja chciałem podejść, dotknąć jej ramienia, przytulić, powiedzieć, że wszystko naprawię. Ale nie mogłem się ruszyć. Jakbym sam był uwięziony w tym koszmarze, niezdolny do działania.
Kiedy już myślałem, że to koniec; że Val wyjdzie spojrzała na mnie przez ramię, krzyżując ze mną tęczówki i powiedziała coś, co sprawiło, że omal nie upadłem na kolana;
— Ja też Cię kocham — jej słowa były jak echo, które odbiło się od ścian pokoju, zanim dotarło do mnie — Ale nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła ci znów zaufać.
Uchyliłem usta, ale dźwięk, który chciałem wydobyć, utknął gdzieś w gardle. Tak długo marzyłem o tym, żeby usłyszeć z jej ust te słowa, ale teraz poczułem się, jakbym dostał nimi w twarz. Nie mam pojęcia, ile tak stałem niezdolny do żadnego ruchu. Dopiero głuchy trzask drzwi uświadomił mnie, że wyszła, a ja jej nie zatrzymałem.
Pozwoliłem jej odejść, choć wiedziałem, że bez niej nie zostało mi już nic.
***
— Jeszcze raz to samo — rzuciłem do barmana, podsuwając mu pod nos puste szkło.
Mężczyzna za barem skinął głową bez słowa i szybko napełnił szklankę bursztynowym płynem z najwyższej półki. Mimo upływu niemal trzech dni każde wypowiedziane przez Valerię tamtego felernego wieczoru słowo wciąż dźwięczało mi w uszach, a obraz jej pełnego zawodu spojrzenia nie opuszczał mnie ani na moment. Kiedy po długiej nocy, w ciągu której nie zmrużyłem oka nawet na moment zastałem Val pakującą swoje rzeczy do walizki musiałem podtrzymać się ściany by nie upaść. Prosiłem, wręcz błagałem by tego nie robiła. By nie przekreślała tego, co mieliśmy przez jeden błąd, który popełniłem, nie wiedząc jeszcze, jak ważną częścią mojego życia się stanie. Dopiero gdy udało jej się wejść mi w słowo i uświadomić mi, że zamierza spędzić trochę czasu u Thomasa, by to wszystko ułożyć znów zacząłem normalnie oddychać. Mimo że to nie oznaczało, że między nami, kiedykolwiek będzie dobrze to dawało mi nadzieję. Nie odchodziła. Nie zostawiała mnie.
Przynajmniej jeszcze nie.
— Mogę zająć miejsce obok? — kobiecy głos z mocnym wschodnim akcentem rozbrzmiał tuż przy moim boku.
Odwróciłem lekko głowę w bok, napotykając spojrzenie nieznajomych zielonych tęczówek.
— To wolny kraj — odpowiedziałem wymijająco, odwracając wzrok od kobiety. Szklanka whisky w mojej dłoni była znacznie ciekawsza niż jej towarzystwo.
— Ciężki wieczór? — zapytała, pochylając i delikatnie, kładąc rękę na moim ramieniu. Jej zapach – zbyt intensywny, zbyt nachalny – roztaczał się wokół nas.
Zaciskając dłoń na szklance spojrzałem na nią, próbując zapanować nad wzbierającą irytacją.
— Naprawdę doceniam twoją uwagę, ale nie jestem zainteresowany — powiedziałem chłodno unosząc dłoń by wskazać jej połyskując na moim placu obrączkę.
Kobieta zdawała sobie nic z tego nie robić i przesunęła dłoń wzdłuż mojego ramienia. Domyślałem się, że nie była przyzwyczajona do odrzucenia, ale tego wieczoru byłem daleki od okazywania jakiejkolwiek cierpliwości.
— Może jednak zmienisz zdanie? — szepnęła, nachylając się jeszcze bliżej — Żaden szczęśliwy mąż nie spędza samotnie piątkowych wieczorów.
Spojrzałem na nią z jeszcze większym chłodem, pozwalając, by cisza, która między nami zapadła, wyraziła więcej niż jakiekolwiek słowa. Widząc jednak, że ani trochę jej to nie zniechęciło uniosłem szklankę i wypiłem jej zawartość jednym haustem. Odstawiając szkło z hukiem na blat odwróciłem się w kierunku kobiety, zabierając jej dłoń z mojego ramienia. Gdy uchyliłem usta, mając powiedzieć jej coś, czego na pewno by nie zapomniała usłyszałem za plecami głos, który skupił całą moją uwagę. Mężczyzna z silnym, wschodnim akcentem, w którego głosie pobrzmiewała groźba, pojawił się tuż obok nas.
— Co robisz z moją kobietą?
Odwróciłem się przodem do niego, pozwalając sobie przyjrzeć mu się lepiej. Wysoki, barczysty, krótko ścięty blondyn ubrany w ciemne spodnie i pogniecioną koszulę, która wyglądała jakby wyciągnął ją psu z gardła patrzył na mnie z zaciętą miną, zaciskając dłonie w pięści. Zmierzyłem go wzrokiem raz jeszcze.
Zapamiętać na później — rozmówić się ochroną, bo zaczęli wpuszczać do mojego lokalu, byle ludzi z ulicy.
— Ty, głuchy jesteś? — warknął, pochodząc bliżej — Zapytałem o coś
Uniosłem brodę, dostrzegając kątem oka dwójkę moich ludzi, gotowych do interwencji. Dyskretnie dałem im do zrozumienia, że zajmę się tym samodzielnie. Chociaż wiedziałem, że nie powinienem tego ciągnąć, to musiałem znaleźć sposób by dać upust swojej frustracji.
Zrównałem ponownie spojrzenie z barczystym blondynem. Kobieta, która jeszcze przez chwilą przylegała do mojego boku niczym pieprzony glonojad na szybie akwarium nagle znalazła się za nim.
— Może jej zapytaj? — zapytałem, nie zdradzając nawet cienia emocji — Jeszcze przed momentem była gotowa robić ze mną wiele.
Reakcja mężczyzny na moje słowa była natychmiastowa. Rzucił się na mnie, wyprowadzając szybki cios. Zamiast uchylać się złapałem go za nadgarstek, przekręciłem, wykorzystując jego pęd, by wytrącić go z równowagi, a następnie, podrywając się ze stołka barowego uderzyłem kolanem w jego brzuch. Gdzieś w tle rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła, gdy furiat zachwiał się i przewrócił na podłogę, jęcząc głośno. Poczułem, jak adrenalina pulsuje mi w żyłach, a stłumiona frustracja zaczyna ustępować miejsca pewnemu rodzajowi ulgi. Pozwoliłem sobie na krótki oddech, zanim zlustrowałem wzrokiem resztę zgromadzenia.
Jego kobieta — jak on to powiedział — stała teraz z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy, rozglądając się nerwowo, jakby szukała wyjścia. Zauważyłem, jak jej wzrok przesuwa się na leżącego mężczyznę, a potem z powrotem na mnie, jakby oczekiwała dalszych wydarzeń.
— Mówiłem, że nie jestem zainteresowany — rzuciłem do niej przepraszająco, po czym, podwijając rękawy koszuli podszedłem do mężczyzny, chwytając go za kołnierz koszuli i uniosłem jak szmacianą lalkę — Wyjdziesz, stąd grzecznie, czy potrzebna będzie moja pomoc?
Blondyn chwycił mnie za nadgarstek, starając się wyrwać z mojego uścisku, a kiedy mu się to nie udało zamachnął się uderzając mnie w bok, tuż pod żebrami. Odczuwany ból był gwałtowny, ale i szybki do opanowania.
Z wściekłością wyprostowałem się puszczając go i wciągając głęboko powietrze przez nos. Mężczyzna, wykorzystując te chwile wstał i rzucił się na mnie ponownie. Jego pięść przemknęła w powietrzu, ale minęła się z celem. Uchyliłem się, a potem szybkim, precyzyjnym ruchem wyprowadziłem kolejny cios prosto w jego żołądek. Warknął, tracąc równowagę, a ja nie zamierzałem dać mu czasu na dojście do siebie. Podszedłem bliżej i zadałem kolejny cios, tym razem w jego szczękę. Osunął się na ziemię, sycząc z bólu i trzymając się za twarz. Odetchnąłem głęboko rozprostowując pięści, starając się uspokoić przyspieszone tętno.
Cholerni turyści.
Widząc, jak mężczyzna znów próbuje się podnieść zdecydowałem się zakończyć ten cyrk. Pochyliłem się nad nim, mierząc go zimnym spojrzeniem. Cała ta sytuacja była bezsensowna; zupełnie, jakby szukał powodu by wszcząć ze mną bójkę.
— Odpuść, zanim zrobi się gorzej — powiedziałem spokojnie, omiatając wzrokiem tłum gapiów zebranych wokół nas — Chyba, że chcesz skompromitować się jeszcze bardziej.
Blondyn poderwał głowę na moje słowa, ale nie wstał. Podpierając się dłońmi o swoje kolana wycharczał coś w swoim zapewne ojczystym języku;
— Ты даже не знаешь, какую ошибку ты совершил*.
Uniosłem brew, poprawiając kołnierz swojej koszuli.
— Cokolwiek — rzuciłem, lustrując jego poobijaną twarz, po czym skinąłem głową w stronę dwójki ochroniarzy — Zajmijcie się nim.
Mężczyźni ruszyli w moim kierunku, a ja wyminąłem ich sprawnie, kierując się w stronę wyjścia. Zdecydowanie potrzebowałem zaczerpnąć powietrza.
Zatrzymałem się na chodniku tuż po wyjściu z lokalu i zamknąłem oczy, starając się zignorować pulsujący ból w dłoniach i klatce piersiowej. Ból fizyczny nie był porównywalny do tego, który odczuwałem na myśl, o tym, że po powrocie do rezydencji zastanę pustą sypialnię. Od mojej kłótni z Val sprzed dwóch dni nie rozmawiałem z nikim z rodziny. Nie miałem pojęcia jak miałbym wyjaśnić jej nagły wyjazd bez konieczności wyjawienia prawdy o tym, co sam zrobiłem, więc wolałem również zniknąć.
Nie było to dojrzałe ani rozsądne, ale w tamtym momencie mało mnie to obchodziło.
Stałem tak przez kilka minut otoczony głuchą ciszą i powiewem chłodnego nocnego powietrza, gdy dobiegła do mnie charakterystyczna melodia wybrzmiewająca z mojej komórki. Westchnąłem ciężko wyciągając telefon z kieszeni spodni. Dopiero gdy jej rozświetlony ekran oświetlił moją dłoń dostrzegłem, jak pobijałem sobie knykcie na twarzy barczystego blondyna.
Skrzywiłem się ścierając rękawem koszuli smugę krwi, którą zostawiły moje palce na wyświetlaczu. Nie zastanawiając się zbyt długo odebrałem połączenie, unosząc telefon do ucha.
— To nie najlepszy moment Fede — mruknąłem, nie siląc się na żadne powitanie. Nie miałem ochoty ani siły na nic więcej.
W odpowiedzi usłyszałem jedynie krótkie parsknięcie, przerwane po chwili spokojnym niskim głosem.
Głosem nienależącym do Federico;
— Lepiej, żeby był, jeśli chcesz jeszcze zobaczyć brata żywego.
XX
Val wyjechała, Fede nabroił, a Vitale musi wszystko naprawić....🙄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top