Rozdział dwudziesty pierwszy; Poker.


🥀 Valeria 🥀

    Dni na Sycylii od powrotu z Vegas przelatywały mi, jak piasek przez palce. Nim się obejrzałam na kalendarzu pojawił się początek października, a krajobraz za oknem z każdym dniem stawał się bardziej szary.
Mimo nadchodzącej jesiennej chandry nie czułam ani grama przygnębienia, jak zdarzało się do tej pory. Katania nawet spowita gamą szarości miała swój urok.
   Chociaż możliwe, że ten miał inne źródło.

    Przeglądając ostatnie elementy wykończenia kasyna, które swoje otwarcie miało jutrzejszego wieczora mój wzrok mimowolnie uciekał w stronę siedzącego w swoim gabinecie Vitalego. Zgodnie z moją wcześniejszą prośbą na początku tego tygodnia wstawił do mojej sypialni niemal identyczne do swojego biurko; ręcznie rzeźbione ze złotymi zdobieniami. Pomimo jego propozycji o aranżacji jego sypialni dla naszej dwójki zdecydowałam się tego nie robić. Co prawda spędzałam u niego każdą noc od tygodni, ale nie przeszkadzało mi, że musiałam przejść kilkanaście kroków do swojej garderoby.
    Szczerze nawet mi to odpowiadało. Uwielbiałam towarzystwo Vitalego, ale większość życia spędziłam, żyjąc samotnie pośród czterech ścian i przywykłam do posiadania własnego kąta. Polubiłam ciszę, którą można było odczuć tylko i wyłącznie, będąc samemu.

    Jednak, mimo że nie spędzałam nocy w swoim łóżku, to przy ustawionym w mojej części skrzydła tuż naprzeciw drzwi biurku potrafiłam przesiedzieć pół dnia. Tym bardziej, kiedy Vitale tak jak, w tym momencie siedział przy swoim biurku z szeroko otwartymi drzwiami, przez które bez żadnej przeszkody mogłam mu się przyglądać.
    Ani trochę nie przeszkadzała mi, w tym odległości kilkunastu metrów, jakie nasz dzieliło.

          — Nie skupię się, jeśli będziesz mi się tak przyglądać — powiedział nawet nie odrywając wzroku od papierów, jakie przeglądał od kilku minut.

    Uśmiechnęłam się na niski ton jego głosu.

           — Rozpraszam Cię? — zapytałam, na co powoli zaczął podnosić głowę znad dokumentów, by zrównać ze mną tęczówki.

    — Naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie? — uniósł brew, a kącik jego ust poderwał się ku górze.

       Moje usta wyciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Po tym, do czego doszło między nami w Vegas; po tym, co od niego usłyszałam coś się między nami zmieniło. Nie miałam pojęcia, jak to wytłumaczyć, ale moje uczucia do niego były głębsze, wyraźniejsze i zdecydowanie prawdziwsze.

    Może to być zabawne, ale w całym swoim życiu nie czułam niczego podobnego. Nie byłam romantyczką, bo nigdy nie miałam wzorca prawdziwej miłości przed sobą. Ojciec rzadko mówił o swojej żonie Loren, a ja nie miałam serca go pytać o ich historie, widząc na jego twarzy smutek, gdy tylko wymawiał jej imię. Gdzieś w okolicach nastu lat miałam przebłysk wręcz obsesyjnej potrzeby przeżycia romantycznego uniesienia, jednak mój entuzjazm ostygł, gdy tylko zrozumiałam, że prawdziwe życie nijak ma się do moich wygórowanych oczekiwań, jakimi skrzywiły mnie amerykańskie komedie romantyczne.
    Odłożyłam więc przeżywanie miłości na studia, bo przecież życie nie kończy się w wieku siedemnastu lat. Jednak kiedy i tam nie znalazłam tego, czego pragnęłam uznałam, iż może nie warto szukać, a wykazać się odrobiną cierpliwości. I tak, też zrobiłam, aż w końcu zapomniałam o tej części swojego życia. Zapominałam, że serce potrafi przyspieszać bicie nie tylko ze strachu, czy adrenaliny.
    I nawet w najbardziej szalonych scenariuszach nie myślałam, że mężczyzną, który to zmieni będzie Vitale Sorrentino. Chociaż w naszej relacji szaleństwo goniło szaleństwo, więc mogłam się domyślić, że nie tylko zawiruje moim życiem, a również sercem. I, mimo że nie byłam w stanie jeszcze powiedzieć tego na głos, to zdawało mi się, że on wiedział.
      Wiedział, że czułam to samo.

     Odsunęłam się od biurka i wstałam z fotela powolnym krokiem, pokonując dzielący nas dystans. Ciemne tęczówki śledziły każdy mój ruch, sprawiając, że atmosfera między nami z każdym krokiem stawała się coraz bardziej intensywna. Lubiłam, kiedy Vitale na mnie patrzył, bo robił to jakbym była jedyną kobietą, na której sylwetce, kiedykolwiek spoczęły jego oczy.

       Podeszłam do niego stając tuż za jego plecami i bez słowa położyłam dłonie na jego ramionach.

         — Jesteś spięty — skrzywiłam się lekko czując jego twarde mięśnie pod palcami.

        — Sprawa z Vincentem nie daję mi spokoju — wyjaśnił, odchylając lekko głowę w tył, gdy zaczęłam rozmasowywać jego ramiona.

         — Rozmawiałeś z Santo?

Skinął głową i odsunął nieco fotel od biurka.

         — Nie ma żadnych wieści, żeby w Vegas działo się coś podejrzanego.

        — Czyli martwi Cię spokój? — zapytałam, unosząc brew.

      Wiedziałam, że wielu przypadkach jego przezorność działała nam na korzyść, ale w ostatnich tygodniach dostrzegłam, że ta potrzeba kontroli każdej sytuacji niesamowicie go męczy.

        — Jest zbyt spokojnie — westchnął, a w jego głosie usłyszałam nutkę szczerego niepokoju — Czuję, że coś nadchodzi. Coś złego.

    Zsunęłam ramiona z jego barków na klatkę piersiową i pochyliłam się opierając brodę o ramię.

        — Cokolwiek to będzie jesteśmy w tym razem – szepnęłam, a mój oddech musnął skórę jego szyi — I stawimy temu czoła, jak wszystkiemu do tej pory.

       — Naprawdę w to wierzysz? — zapytał, ujmując moją dłoń.

       Musnęłam ustami jego szczękę, po czym uniosłam spojrzenie i zatrzymałam je na wysokości jego twarzy.

       — Wierzę w Ciebie.

       Błysk w oczach Vital ego, jaki pojawił się tuż po mojej  odpowiedzi był idealnym przypomnieniem tego, że czasami to te najprostsze słowa mają największą moc.
      Przypomniał również, że nawet mężczyzna, taki jak on; szanowny capo mający u stóp tuziny oddanych ludzi, fortunę i szeroką gamę różnorakich wartości podkreślających jego pozycję czasami wątpi w swoją siłę. I wbrew pozorom każda taka chwila słabości tylko dodawała mu siły.

       Vitale owinął ramię wokół mojej talii i posadził na swoich kolanach, nie odrywając spojrzenia od moich oczu.
Bez słowa przyciągnął mnie jeszcze bliżej i oparł swoje czoło o moje, oddychając głęboko.

         — Dziękuję — szepnął, jakby te krótkie zdanie z moich ust odepchnęło wszelkie wątpliwości, jakie go męczyły.

      Przesunęłam dłonią po jego policzku, uśmiechając się czule.

         — Przychodzi Ci na myśl coś, co pomogłoby Ci się rozluźnić?

     Usta Vitalego wyciągnęły się w uśmiechu, a tęczówki pociemniały w ułamku sekundy.

        — I to nie jedna rzecz — odparł, sunąc dłonią wzdłuż moich pleców.

        — Jestem więc otwarta na pomysły — skinęłam głową, po czym zerknęłam na zegarek na swoim nadgarstku — Ale musisz uwinąć się w godzinę. Jestem umówiona z dziewczynami.

       — Twoje słowa są dla mnie rozkazem — odpowiedział niemal od razu, po czym przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno.

      Dreszcz ekscytacji przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy wstał i posadził mnie na swoim biurku, stając pomiędzy moimi nogami.

        — Całe popołudnie myślałem o tym, kiedy w końcu to zrobię — szepnął, rozchylając moje uda jeszcze bardziej.

         — Co takiego? — zapytałam, zsuwając z jego ramion marynarkę.

         — Posadzę na moim biurku i pokaże, jak bardzo mnie rozpraszasz — mruknął, przywierając swoimi ustami do moich.

      Zaśmiałam się jedynie i odwzajemniłam pocałunek, czując, jak czas zwalnia. Może i ostatnio zachowywaliśmy się, jak para nastolatków niebędących w stanie oderwać od siebie rąk, ale miałam to gdzieś.
    Nikogo usta nigdy nie smakowały tak dobrze.

***

       Odkąd pamiętam lubiłam zakupy. Należałam do tych osób, które potrafiły spędzać w centrach handlowych całe dnie i zajrzeć do każdego sklepu, nawet jeśli niczego konkretnego nie szukałam.
    Jedna z moich koleżanek na studiach uznała, iż to była moja forma terapii. Cokolwiek to miało oznaczać nie podważałam jej słów. Uwielbiałam zakupy. Nie mogłam temu zaprzeczyć. Więc zupełnie nie spodziewałam, się, że przymierzanie sukien ślubnych sprawi, że będę rozważać ucieczkę z salonu szybem wentylacyjnym.

          — Mam jeszcze jedną. Jest piękna! — głos Valentiny, uprzedził kolejny pojawiający się w przymierzalni wieszak.

         Skinęłam głową, stojąc na środku pomieszczenia ubrana jedynie w satynowy biały szlafrok. Wszystko tu było białe. I, mimo że lubiłam ten kolor to jego ilość, w tym miejscu była wręcz przytłaczająca.
    Bałam się czegoś dotknąć, żeby nie pozostać na tym śladu.

         — Daj mi chwilę — odpowiedziałam, zrównując z nią tęczówki.

         — Jasne — uśmiechnęła się zamykając drzwi.

    Odczekałam kilka sekund, po czym opadłam na stojący w kącie przymierzalni fotel. Biały fotel. Jakżeby inaczej.
     Przez kilka następnym długich chwil wpatrywałam się w zawieszone naprzeciw mnie suknie. Miałam wrażenie, że żadna z nich do mnie nie pasowała, ale nie miałam również pojęcia, czy powinnam się kierować sercem, czy po prostu zdać na Valentine, tak jak ze wszystkim dotychczas prócz tej nieszczęsnej zastawy, na którą Gloria wciąż kręciła nosem.

         Kiedy mój wzrok przesunął się na kolejną suknię o kroju księżniczki omal nie jęknęłam żałośnie. Tego było zbyt wiele. Przy piętnastej sukni straciłam rachubę i nawet bym nie zauważyła, gdybym przymierzyła coś dwa razy. Wszystkie wyglądały tak samo. Białe z masą tiulu.
    Okropieństwo.

         — Potrzebuje Pani pomocy? — głos jednej z ekspedientek, rozbrzmiał za drzwiami, sprawiając, że wzdrygnęłam się nieznacznie.

          — Nie dziękuję. Potrzebuję chwili oddechu — odpowiedziałam głośno, by mieć pewność, że mnie usłyszy.

        — Oczywiście, w razie czego jesteśmy do Pani dyspozycji.

        Gdy tylko usłyszałam jej oddalające się kroki bez namysłu chwyciłam za swoją torebkę i odnalazłam w niej telefon. Nie mogłam wiecznie ukrywać się w tej przymierzalni, ale ktoś musiał zapanować nad szaleństwem Valentiny.
     Wybrałam z listy kontaktów jeden, z trzech najczęściej wybieranych przeze mnie w ciągu ostatnich tygodni numer i przyłożyłam telefon do ucha. Ku mojemu zaskoczeniu sygnał urwał się już po chwili, a ciszę w przymierzalni wypełnił cichy szmer rozbrzmiewający po drugiej stronie słuchawki.

        — Potrzebuję pomocy — szepnęłam, nie tracąc czasu na przywitanie.

        — Gdzie? — pytanie Federico sprawiło, że rozchyliłam usta — Jesteś ranna?

       Ranna? Ściągnęłam brwi. Dlaczego myślał, że byłam ran... och. Co innego mógł pomyśleć po tym, jak gdy tylko odebrał połączenie usłyszał mnie te dwa słowa wypowiedziane szeptem.
    Brawo Val. Świetnie Ci to wyszło.

        — Spokojnie. Nic mi nie jest — zapewniłam go szybko nieco zażenowana całą tą sytuacją.

        — To czemu szepczesz? — zapytał nieco spokojniej, choć nadal nutką napięcia w głosie.

         — Bo chowam się w przymierzalni — wyparowałam nawet nie zastanawiając się nad tym, jak żałośnie to zabrzmiało.

       Zapadła cisza. Trwała niewiele więcej niż trzy sekundy, po których rozbrzmiał stłumiony śmiech chłopaka.

         — Wybierasz suknie prawda? — ton jego głosu był już znacznie bardziej rozluźniony.

        — Wybieram? — prychnęłam pod nosem, opierając  głowę na dłoni — To raczej nie odpowiednie słowo na opisanie tego, co tu się dzieje — westchnęłam, patrząc na stos białych sukien — To jakiś koszmar Fede. Możesz tu przyjechać? Bo zaczynam rozważać ucieczkę wentylacją.

     Znów się zaśmiał.

          — Odważnie — przyznał, po czym westchnął cicho — Wyślij mi adres jestem akurat w centrum.

        — Ratujesz mi życie — odetchnęłam z ulgą, uśmiechając się szeroko — Tylko proszę nie mów nikomu, że ja cię tu ściągnęłam.

        — Spokojnie. Wymyślę coś po drodze.

         Gdy tylko połączenie zostało zakończone odłożyłam telefon i chwyciłam za pierwszą z brzegu suknie i zawołałam kobietę, która przed momentem oferował mi pomoc.
      Nie mogłam ukrywać się w przymierzalni w nieskończoność.

       Wyszłam do Valentiny i Glorii po kolejnych kilku minutach ubrana w tak obcisłą kreacje, że ledwie zrobiłam krok by wejść na podest naprzeciw dwóch kanap i lustra.

           — Jest cudowna — westchnęła Gloria, a jej tęczówki zabłysnęły, gdy tylko spojrzała na mieniącą się kreację.

       Mimo że ta suknia podobał mi się zdecydowanie bardziej niż poprzednie wybierane przez Valentinę to nadal nie była tym czymś.

         — Nie jestem pewna — pokręciłam głową, zerkając w stronę kobiet — Wyglądam jak kula dyskotekowa.

      Gloria przewróciła oczami.

        — Zgadzam się z Val — wtrąciła Valentina, po czym zwróciła się w stronę stojącej obok ekspedientki — Przymierzmy coś bardziej eleganckiego.

         — Może coś z satyną? — zapytałam z nadzieją, na co kobieta skinęła głową i zebrała z podłogi rozlewający się wokół mnie materiał trenu.

     Z ulgą zeszłam z podestu i powędrowałam z powrotem w stronę przymierzani, gdzie pozbyłam się sukni w natychmiastowych tempie.
    Przyjemnie było znów móc oddychać.

         — Może ta? — kobieta chwyciła suknie bez ramiączek z satynowym gorsetem i obszerną spódnicą.

    Skinęłam głową, w momencie gdy rozległo się puknie do drzwi.

         — Mam cały wieszak sukien Valentino nic już się nie zmieści — westchnęłam głośno święcie przekonana, że to ona stała po drugiej stronie.

    W odpowiedzi jednak rozbrzmiał męski śmiech.

         — To ja. Przybyłem na ratunek — rzucił Fede, a moje usta wyciągnęły się w uśmiechu.

      Nie miałam pojęcia jak tak szybko tu przyjechał, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że był.

        — Mogłaby Pani dać nam chwilę? — zwróciłam się do kobiety, której imienia z plakietki przyczepionej do jej koszulki nie potrafiłam wymówić.

        Skinęła głową i już po chwili zniknęła za drzwiami, pozostawiając je lekko uchylone. Chwyciłam za szlafrok i opadłam na fotel.

         — Wchodź — zawołałam Fede, który już po chwili pojawił się w progu.

    Ściągnęłam brwi, gdy zobaczyłam, że stał z zasłoniętymi dłonią oczyma.

         — Jesteś ubrana? — zapytał nadal nie zabierając dłoni z oczu — Drugi raz Vitale mi nie wybaczy.

  Zaśmiałam się.

         — Możesz otworzyć oczy — zapewniłam go.

    Fede powoli odsunął dłoń od twarzy po czym przesunął swoje brązowe tęczówki po wnętrzu.

        — Nigdy nie widziałem tyle bieli w jednym miejscu — skrzywił się opierając o framugę.

      — Okropne co? — westchnęłam — Jeśli tak wygląda niebo, to za żadne skarby się tam nie wybieram.

       Fede zaśmiał się raz jeszcze, po czym zerknął przez ramię, przesuwając wzrokiem po zawieszonych na wieszakach sukniach na ścianie naprzeciw przymierzalni.

       — Poczekaj — rzucił jedynie i tak po prostu odszedł.

      Nie miałam pojęcia co planował, ale z każdą mijaną sekundą zaczynałam rozmyślać, czy po prostu nie wziąć pierwszej lepszej sukienki z brzegi i zakończyć tę katastrofę.
       Kiedy już miałam zdecydować, czy wolę utopić się w tiulu, czy nauczyć wstrzymywać oddech w kroju syrenki Federico wkroczył do przymierzalni z dumnym uśmiechem z wyciągniętą w moją stronę kreacją. Wlepiłam oczy w sukienkę, a moje usta automatyczne się uchyliły.

         — Pokaż się w tym, a ostudzisz ich entuzjazm do dalszych poszukiwań — uśmiechnął się wpychając mi w ręce wieszak.

        — Fede... — podniosłam głowę, zrównując z nim  tęczówki — Ona jest czerwona.

         — Wiem — zaśmiał się — Ale po niej zgodzą się na każdą kolejną. Tak że wyjdź, w tym, a ja poszukam czegoś godnego twojej osoby — oznajmił, wycofując się powoli z przymierzalni — Jakieś preferencje?

         — Satyna — odpowiedziałam niemal od razu — Może być koronka, ale żadnego tiulu i głębokich dekoltów.

        Skinął głową i znów zniknął, zamykając za sobą drzwi.
      Przez moment wahałam się czy naprawdę wyjść do dziewczyn w czerwonej sukni, którą Fede zapewne wziął z działu dla druhen, ale ostatecznie uznałam, że przyda się trochę odpoczynku od bieli.

    Wciągnęłam na siebie sukienkę, po czym wyszłam z przymierzalni, kierując się w stronę podestu i siedzących na kanapie kobiet. Kiedy tylko stanęłam naprzeciwko luster wszelkie rozmowy w lokalu ucichły. Miałam wrażenie, że Valentina przestała nawet oddychać.

         — I jak? — zapytałam, patrząc na nie z szerokim uśmiechem.

        — Val... — zaczęła Gloria, zerkając na siedzącą obok niej kobietę, która wpatrywała się we mnie bez słowa.

        — Jest unikatowa — przesunęłam dłońmi po materiale gorsetu.

        — Jest czerwona — wykrztusiła Valentina, a na jej twarzy pojawiło się przerażenie — Czerwona.

       Uchyliłam usta, żeby odpowiedzieć, ale Federico mnie w tym uprzedził.

        — Mi się tam podoba.

    Zarówno Valentina, jak i Gloria obróciły gwałtownie głowy, patrząc na bruneta, który stał kilka kroków za nimi z kolejnym wieszakiem w dłoni.
   Tym razem materiał był biały.

        — Co ty tu w robisz? — zapytała Gloria, unosząc brew ku górze.

        — Jak to co? — podszedł bliżej z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy — Oglądam ładne kiecki. Nie masz czasem na to ochoty?

        — Ja owszem, ale że ty masz to podejrzane.

         Fede spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ignorując pytające spojrzenia bratowych.

         — Mam coś dla Ciebie — zwrócił się do mnie, podchodząc jeszcze bliżej.

         Moje spojrzenie z jego sylwetki przeniosło się na dopasowaną suknie z satynowym trenem i gorsetem z ramiączkami opuszczonymi do połowy ramion, z tego samego materiału. Wyciągnęłam dłoń w stronę sukni i podczas gdy moje palce delikatnie przesuwały się po aksamitnej satynie na dekolcie, moje oczy podążały ścieżką koronki tworzącej resztę kreacji.
   Tysiące koralików, mieniły się niczym gwiazdy na niebie, odbijając smugi światła i nadając sukience wręcz nieziemskiego blasku. Uchyliłam usta nieświadomie, nie mogąc oderwać wzroku od zdobień na sukience.
        Była piękna. Naprawdę piękna.

        — Jak ją znalazłeś? — zapytałam.

        — Z małą pomocą — mruknął Fede, na co uniosłam spojrzenie, patrząc na jego tajemniczy uśmiech.

       Nie pytałam o nic więcej. Chyba byłam zbyt oczarowana jego znaleziskiem, żeby brnąć w temat.

         — Widziałam błysk w oku — zawołała Valentina i zerwała się z kanapy — To, jest to. Pójdę po welon — dodała zaaferowana.

         — Ja znajdę buty — dodała Gloria, po czym wymierzyła we mnie palcem — A ty nigdzie nie uciekaj. Albo przynajmniej wstrzymaj się do końca ceremonii.

       Zaśmiałam się przewracając oczami. Czerwona suknia chyba naprawdę zdziała cuda. Obie wraz z ekspedientką zniknęły w drugiej części salonu w dziale z dodatkami.

       — Naprawdę ludzie się boją, że zafunduje im powtórkę z rozrywki — westchnęłam, gdy tylko zostałam sama z Federico i znów spojrzałam na sukienkę.

       Dziwna fascynacja by ją przymierzyć była chyba dobrym znakiem.

       — Sam do niedawna się nad tym zastanawiałem — przyznał, po czym rozejrzał się po salonie i nachylił lekko w moją stronę, zrównując spojrzenie — Tak między nami. Jak byś to zrobiła?

        — Co takiego? — ściągnęłam lekko brwi.

        — Jak byś uciekła.

         — Boże Fede — parsknęłam — To chyba nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy — spojrzałam na niego karcącym wzrokiem.

         — No weź — mruknął — Chcę tylko czysto hipotetycznie ocenić czy by Ci się udało.

         — Jesteś niemożliwy — pokręciłam głową.

         — To jak? — zapytał, nie odpuszczając — Bo nie wierzę, że nie pomyślałaś o tym, chociaż przez ułamek sekundy.

       Westchnęłam cicho, po czym upewniłam się, że zarówno Valentina, jak i Gloria nie są w stanie nas usłyszeć i ponownie zrównałam z nim spojrzenie.

         — Poczekałabym do ostatniej chwili, kiedy wszyscy skupiliby się na nadchodzącej ceremonii i wykorzystała chaos ostatnich przygotowań.

         — A co ze strażą przy bramie? — zapytał.

        — Zaalarmowałabym, że są potrzebni gdzieś indziej i tym samym oczyściła sobie drogę.

         — I co? Uciekłabyś na piechotę? — w jego głosie rozbrzmiała nuta rozbawienia.

       Zaśmiałam się krótko na ten pomysł i pokręciłam głową.

         — Oczywiście, że nie. Wzięłabym auto.

          — Okej — skrzyżował ramiona na piersi uprzednio oddając sukienkę w moje dłonie — Plan ma potencjał pod warunkiem, że strażnicy,, by Cię posłuchali, a oni słuchają tylko rozkazów Vitalego.

         — Potrafię być przekonująca — odparłam, po czym znów wlepiłam tęczówki w suknie —To jak... myślisz, że mu się spodoba? — zapytałam, przesuwając dłonią po satynowym materiale.

         — Och Val...— zaśmiał się, jakby moje pytanie było nie na miejscu, po czym podszedł bliżej i objął mnie ramieniem — Mogłabyś iść do ołtarza w worku na ziemniaki, a mój brat padłby ci do stóp i okrzyknął swoją nową religią.

***

      Otwarcie „Infinito", jak z Vitalem zdecydowaliśmy nazwać nasz lokal po kilku głębszych szklankach whisky przebiegło dokładnie tak, jak planowaliśmy. A cały budynek wraz z wnętrzem został odnowiony zgodnie z założeniami, w terminie szybszym, niż zakładaliśmy. Nie miałam pojęcia, jakiego motywatora użył Sorrentino, że to się udało, ale domyślam się, iż nie szczędził pieniędzy.
   Kiedy kilka godzin temu stanęłam na środku obszernego holu i przesunęłam wzorkiem po całkowicie odmieniony wnętrzu nie mogłam się powstrzymać przed uśmiechem. Było tak, jak powinno. Zaczynając od zachowanych w nienaruszonym stanie ozdobnych elementów na poręczach schodów, po połączenie czerni, czerwieni i złota w wystroju zarówno części klubu, jak i kasyna, a kończąc na mieniących się kryształowych żyrandolach.
Było po prostu idealnie.
    Dokładnie tak, jak się spodziewałam, obserwując reakcje ludzi, których z każdą godziną przybywało coraz więcej główną atrakcją stało się górne piętro. Stworzyliśmy tam otwarte loże na podobiznę tych widzianych w operach z widokiem zarówno na kasyno, jak i klub, które na parterze oddzielone były korytarzem, po którego obu stronach mieściły się dwuskrzydłowe drzwi z pozłacanymi zdobieniami.

          — Wchodzi Pani? — zwrócił się do mnie krupier przy kolejnym rozstawieniu.

       Zerknęłam na mężczyznę, po czym na karty na stole i swoje. Od przeszło godziny siedziałam przy stoliku z trzema zupełni obcymi mężczyznami, rozgrywając trzecią z kolei partie pokera. Dwie pierwsze wygrałam, zgarniając sumę, za którą zdecydowanie będę mogła sobie kupić kilka ładnych rzeczy.

        Gra z mężczyznami, który wydaje się, że są ponad wszystkim i wszystkich jest banalnie prosta. Wystarczy zgrywać głupią, bo przecież ich ograniczone umysły nie są w stanie pojąć faktu, iż to kobieta może trzymać asa w rękawie.
       I, mimo że tamtego wieczoru nie miałam na sobie sukni z rękawami to miałam coś równie skutecznego — a mianowicie przyciągający wzrok moich towarzyszy subtelny dekolt.

    Mężczyźni to jednak prosta w obsłudze jednostka.

        — Stawiam wszystko — przesunęłam żetony na środek stołu, uśmiechając się do pozostałych graczy — Osiemset pięćdziesiąt tysięcy.

        Dwójka z mężczyzn, która siedziała po mojej lewej zaczęli jeszcze uważniej obserwować moje poczynania, a raczej skryte pod czarną satyną piersi.
   Gdyby tylko mieli pojęcie, że siedzący przy barze przez większość wieczoru Vitale uważnie pilnował ich każdy ruch raczej nabraliby pewnego dystansu. Albo chociaż spróbowali ukryć to, że rozbierali mnie wzrokiem

         — Odważnie — skomentował siedzący naprzeciw mnie ciemnowłosy mężczyzna, który do tej pory był najtrudniejszym do przejrzenia graczem — Lubi Pani ryzyko?

       Zanim odpowiedziałam, spojrzałam na leżące na stole odkryte karty.
       As kier, król karo, dziesiątka trefl, król pik, dama pik.

        — Lubię wygrane — uśmiechnęłam się po czym pochyliłam w przód, opierając łokciami o stół.

      Mężczyzna również się nieco pochylił i po kilku sekundach przesunął na środek stołu całą swoją dotychczasową wygraną.

         — A więc mamy dużo wspólnego.

      Uśmiechnęłam się czując, jak atmosfera przy stole staje    się bardziej napięta. Spojrzenia pozostałych graczy zdradzały lekkie zaskoczenie moją odważną decyzją.

        — Proszę karty na stół — odezwał się krupier, po czym zaczął odkrywać karty, zaczynając od mężczyzny po mojej lewej — Dwójka karo, trójka trefl — poinformował, po czym zaczął zmieniać ustawienie kart.

       Oczy mężczyzn z naprzeciwka uważnie śledziły moją twarz przy odkrywaniu kolejnych kart.

        — Król kier, as pik

     Przygryzłam wnętrze policzka, powstrzymując się od uśmiechu.

        — Panie Lancaster — mężczyzna zwrócił się do siedzącego naprzeciw mnie bruneta, który zaraz potem podsunął mu karty.

        — Dwójki kier, trójka pik. Full — skomentował, a przyglądający się nam ludzie wydali z siebie pomruki uznania.

       W dumnym spojrzeniu Lancastera z każdą sekundą zaczynała pojawiać się nuta zaniepokojenia, gdy dostrzegł, że byłam zupełnie spokojna. Zbyt spokojna, gdybym miała stracić niemal milion dolarów.
    Utrzymując z nim intensywny kontakt wzrokowy przesunęłam karty na środek, po czym odwróciłam je jednym ruchem. Niewielki tłum zebrany wokół stolika wydał z siebie głośne westchnięcie, a siedzący naprzeciw mnie mężczyzna zbladł.

         — Czwórka trefl, piątka karo — krupier odczytał karty po czym zmienił ich ustawienie — Poker — podniósł wzrok znad rozdania i zrównał ze mną spojrzenie — Panna Russo wygrywa.

        Wyciągnęłam usta w uśmiechu, odgarniając włosy do tyłu, gdy obserwujący nas goście wyrazili swoje uznanie krótkim brawami.
        To było naprawdę satysfakcjonujące. I nie było lepszego sposobu niż partyjka pokera w kasynie by poczuć się jak w domu.

        — Świetnie się z Panami bawiłam — zwróciłam się do pozostałych graczy — Musimy to kiedyś powtórzyć.

      — Proszę nie brać tego do siebie, ale chyba spasuje — zaśmiał się jeden z nich, wstając od stołu.

       — Ja też nie będę wchodził Pani w drogę — dopowiedział kolejny również odchodząc.

       Odpowiedziałam im jedynie szerokim uśmiechem, po czym przeniosłam tęczówki na Lancastera, który nie ruszył się ze swojego miejsca.

        — Jak? — zapytał, gdy nasze spojrzenie się skrzyżowały.

       Rozsiadłam się wygodnie, podtrzymując pewne siebie spojrzenie.

        — Kwestia sprytu i odrobiny szczęścia.

      W oczach mężczyzny, który był nie więcej, niż kilka lat ode mnie starszy błysnęło coś, co mogło być zarówno złością, jak i determinacją.
Chciał rewanżu?

        Zanim, jednak zaproponował kolejną rozgrywkę przy stoliku tuż przy moim boku pojawił się nikt inny niż Vitale. Z jedną dłonią w kieszeni swoich ciemnych garniturowych spodni, drugą zaciśniętą na kryształowej szklance z whisky.

       — Jak rozgrywka? — zapytał, przesuwając wzrokiem pomiędzy naszą dwójką.

      Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i wlepiłam spojrzenie w Lancastera. Pomimo że godzinę temu przywitał się z Vitalem, jak stary znajomy byłam wręcz pewna, że nie miał pojęcia, że narzeczoną Sorrentino, była dokładnie ta sama kobieta, która wyszczupliła jego portfel.

         — Stary to jakiś przekręt — westchnął, kręcąc głową po — Ograła mnie j...

        — Moja narzeczona? — zapytał, urywając jego wypowiedź.

       Mężczyzna momentalnie otworzył szerzej oczy, a mięśnie na jego zaciśniętej szczęce drgnęły. Jego spojrzenie przesunęło się między nami. Chyba nawet mój poker nie wzbudził w nim tylu emocji.
    Gdy tylko ciemne tęczówki po raz kolejny skrzyżowały się z moimi, miało się wrażenie, jakby dotychczasowa w nich pewność siebie wyparowała.
      Wyglądał jakby go coś ugryzło w tyłek.

        Vitale utrzymywał tajemnicze spojrzenie, w którym można było wyczytać złośliwą przyjemność z przegranej mężczyzny. Chyba nie byli dobrymi znajomymi.

         — Cóż warto wiedzieć, z kim się staje do gry — skomentował, przełamując chwilowe milczenie.

        Lancaster patrzył mi jeszcze przez chwilę prosto w oczy, po czym skinął głowa, zgadzając się ze słowami Vitalego i wstał od stołu.

       — Następnym razem będę o tym pamiętać — rzucił na odchodne, po czym szybkim krokiem oddalił się od stolika, zostawiając nas samych.

       Vitale podszedł bliżej nachylając się w kierunku mojego fotela i spojrzał na mnie z uśmiechem, który sugerował, że dobrze się bawił, obserwując moją grę przez większość wieczoru.

        — To było imponujące, Panno Russo — mruknął a ja, czując jego oddech na szyi, nie mogłam oprzeć się uśmiechowi — Ile wygrałaś?

        — Tyle, że mogę Ci kupić coś ładnego.

      Zaśmiał się, a atmosfera wokół nas zdawała się napełniać zdecydowanie intensywniejszym napięciem.

           — Planujesz jeszcze kogoś dziś oskubać?

       Zadarłam głowę, zrównując spojrzenie z jego ciemnymi tęczówkami.

           — Ciebie — wskazałam ruchem głowy na fotel naprzeciwko — Oczywiście, jeśli jesteś gotowy podjąć ryzyko.

       Kąciki ust Vitalego uniosły się, a zaraz po tym odpiął guzik swojej marynarki i zajął miejsce przy stole.

             — Dla Ciebie zawsze mia cara.

XX

🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top