Rozdział dziesiąty: Nie miałeś być wobec mnie lojalny?
🥀 Vitale 🥀
Pocałowałem ją mimo że wiedziałem, że nie mogę. Dotknąłem jej, ale wiedziałem, że to zły pomysł.
Czemu pozwoliłem, żeby uczucia przejęły nade mną kontrolę?
Kiedy tylko miękkie wargi Valeri dotknęły moich wiedziałem, że przekroczyłem granice.
Całowaliśmy się; jej wargi wtopiły się w moje, a nasze języki splotły ze sobą. Kusiliśmy się nawzajem i prowokowaliśmy, a podniecenie wstrząsnęło moim ciałem jakby to było najlepsze uczucie na świecie.
Gdy później zobaczyłem ją umazaną krwią jednego z mężczyzn, którzy strzelali do nas pod kasynem niemal się kurwa nie uśmiechnąłem. Wyglądała tak cholernie pięknie stojąc twardo w ubrudzonych krwią szpilkach i zaciętą miną.
Tak usilnie starała się panować nad sytuacją i nie dać się ponieść emocjom, które w niej buzowały.
Widząc jak w tej jakże bojowej postawie pokusiłem się na dość śmiałą myśl. Może w innym świecie byłaby z nas dobra para.
W innym życiu może mielibyśmy szanse na coś dobrego.
Valeria była totalnym przeciwieństwem kobiety jakiej oczekiwano u boku capo. Czyli była dokładnie wszystkim czego pragnąłem.
Nigdy nie chciałem kogoś kto będzie przystawał na każde moje słowo bez zająknięcia. Chciałem, żeby moja żona mi się stawiała, żeby głośno wyrażała swoje zdanie i znała swoją wartość.
Wiedziałem jednak, że to tylko puste, nic niewarte pragnienie. Fantazja, której nie było dane mi spełnić.
Nie w świecie, w którym żyłem.
Skręcało mnie na samą myśl, że kiedyś będę musiał dołączyć do grona mężczyzn, którzy codziennie zmywają krew z rąk, by następnie przerżnąć swoją zbyt młodą jak dla nich żonę, która nawet nie może im spojrzeć w oczy.
Jednak istniały pewne zasady, których nawet ja nie zamierzałem łamać.
Teraz, gdy miałem na głowie dwa trupy, możliwy konflikt z Camorrą, a jedyne o czym potrafiłem myśleć to pocałunek z Valerią łamałem ich całą masę.
Mimo upływu godzin dalej czułem jej miękkie ciepłe usta na moich i niewinny wręcz nieśmiały dotyk na ciele.
— Weź się kurwa w garść — warknąłem patrząc na swoje odbicie.
Przez wiele lat słyszałem, że byłem złym człowiekiem, pozbawionym empatii, moralności i sumienia. Z czasem sam zacząłem w to wierzyć.
Tak było dużo prościej, a Valeria strasznie mieszała mi w głowie.
Nie miałem być jej kolegą, nie zależało mi przecież na jej aprobacie. To miał być czysty układ.
A ona musiała zrozumieć, że jej próby zbliżenia się do mnie były wystawione na klęskę.
Głębiej nie było nic wartego uwagi.
***
Stanąłem pod Inferno wyciągając z kieszeni jeden ze swoich dorobionych kluczy. Chwyciłem za łańcuch założony na drzwi i odszukałem kłódkę wkładając go w zamek. W chwili, gdy chciałem przekręcić klucz dowiedziałem się, że Valeria nie chciała mnie widzieć bardziej niż sądziłem.
Zmieniła zamek. Sprytnie. Jednak zbyt mało, żeby mnie powstrzymać.
Ruszyłem do wejścia od strony parkingu. Przy renowacji budynku musieli o nim zapomnieć, bo drzwi można było otworzyć z łatwością podważając je po bokach. Sprawdziłem to już jakiś czas temu.
Przeszedłem wąskim korytarzem i już po chwili stanąłem w magazynie klubu skąd dzieliło mnie kilkanaście metrów do głównego parkietu.
Otrzepałem okurzoną marynarkę i ruszyłem przed siebie. Za barem kręciła się jedna z barmanek. Krzyżując ze mną spojrzenie początkowo lekko zmarszczyła brew.
Zapewne nie spodziewała się mnie tutaj bez towarzystwa Valerii.
— Jeszcze zamknięte, ale mogę coś podać — rzuciła przecierając blat.
Podszedłem do baru i odpiąłem guzik marynarki, a następnie zająłem miejsce na jednym z krzeseł barowych.
— Valeria powinna zaraz przyjść — uśmiechnęła się lekko podając mi szklankę z bursztynowym trunkiem.
Wyciągnęłam z portfela banknot studolarowy i przesunąłem w jej stronę.
— Reszta dla Ciebie — chwyciłem za szkło, a kobieta uśmiechnęła się szeroko i wróciła do pracy.
Kiedy chwilę później przed oczyma mignęła mi znajoma brąz czupryna wyostrzyłem spojrzenie. Po przeciwnej stronie baru młoda dziewczyna wychwyciła moje spojrzenie i stanęła jak wryta.
Na jej nastoletniej delikatniej twarzy malowało się przerażenie, które starała się ukryć przygryzając wnętrze policzka.
Wiedziałem co zauważył w niej mój brat. Federico lubił ładne i kruche rzeczy.
A ona wyglądała jak pieprzona lalka z porcelany.
— Nie przypominam sobie, żebym Cię tu zapraszała.
Kącik moich ust lekko drgnął. Upiłem whisky unosząc głowę by spojrzeć w lustro nad barem, w którym idealnie odbijała się stojąca za mną blondynka.
Miała na sobie jedną ze swoich idealnie dopasowanych garsonek. Tym razem postawiła na jasnoniebieski odcień, który idealnie podkreślał kolor jej oczu.
— Zmieniłaś zamek — odparłem patrząc w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała porcelanowa ciemnowłosa laleczka.
— Owszem — skinęła głową — Ale widzę, że i tak tu wszedłeś.
— Musisz użyć czegoś mocniejszego, żeby mnie zatrzymać.
Przewróciła oczyma zaciskając usta w wąską linię. Nadal była zła. Byłbym szczerze zaskoczony gdyby było inaczej.
— Zostawisz nas na chwilę — zwróciła się do barmanki, która jedynie skinęła głową i odeszła.
Spojrzałem na nią zaciekawiony. Wyglądała jakby chciała mnie zbesztać jak niegrzecznego dzieciaka.
Valeria weszła za bar chwytając za butelkę whisky, a następnie za szklankę spod baru. Położyła ją na ladę przy mojej i nalała prawie do połowy patrząc na mnie twardo.
Była nad wyraz spokojna.
— Wiem, że jesteś zła, ale nie możesz długo chować urazy — spojrzała na mnie jakby chciała się zaśmiać i wzięła spory łyk trunku krzywiąc się lekko.
Odstawiła z hukiem szklankę i podparła się nachylając w moją stronę. Dłonie zacisnęła w pięści, ale podejrzewałem, że jej złość nie była skierowana wyłącznie w moją stronę.
— Chować urazy? — parsknęła kręcąc głową — W moim klubie leżał martwy mężczyzna z przebitym gardłem i utkwionym w nim nożem, a ja wręcz skąpałam się w jego krwi jak w pieprzonej kąpieli błotnej.
— Valerio...
— Nie skończyłam – uniosła palec przerywając mi — Wmieszałeś w swoją chorą vendettę niewinną, bardzo młodą kobietę, której bezpieczeństwo bardzo sobie cenie.
— Ten mężczyzna chciał nas zabić Valerio — przypomniałem jej — Jestem już blisko odkrycia kto za tym stoi, a kiedy to zrobię wszystko wróci do normy.
A przynamniej miałem taką nadzieję.
— A nie możesz tego robić nie zostawiając po kątach trupów? — spojrzała na mnie znacząco.
— Cóż... — kącik moich ust lekko drgnął — Mógłbym to przemyśleć.
Valeria przewróciłam oczyma. Obeszła bar i stanęła przy moim boku. Nie wiedziałem, na której części jej ciała zawiesić oko najpierw. Była cholernie seksowna.
Ale najpiękniejsze niebieskie oczy jakie widziałem, przyćmiewało teraz rozgoryczenie.
— Nie obchodzi mnie kim jesteś i co robisz w swoim świecie, ale tutaj za coś takiego trafia się za kratki — brzmiała stanowczo — I jeśli znów potknę się o jakieś ciało wpakuje Cię tam bez zastanowienia.
Takie groźby z jej ust brzmiały jak słodka obietnica, której spełnienia nie mogłem się doczekać.
Oczywiście nigdy nie trafiłbym za kratki. Jednak ton jakiego użyła i spojrzenie jakim mnie obdarzyła sprawił, że niesamowicie chciałbym zobaczyć, jak próbuje to zrobić.
Obróciłem się przodem do niej, a ona stanęła między moimi nogami łapiąc za kołnierz mojej koszuli.
Chyba chciała mnie udusić. Była, kurwa, idealna.
— Nie miałeś być wobec mnie lojalny? – wymruczała zaciskając palce na materiale – Nie sądzisz, że to twój obowiązek po tym jak z butami wszedłeś w moje życie?
— Chcę, żeby nasza współpraca była owocna Valerio — skrzyżowałem z nią spojrzenie — Chcę, żeby była jak idealny układ.
Blondynka uniosła lekko brew przechylając głowę. Cały czas trzymała dłonie w okolicach mojej szyi.
Kręciło mnie to jak się rządziła i próbowała mieć kontrolę
— Ja też tego chcę — skinęła głową przesuwając ręce na moje ramiona, a następnie na pierś — Ale żeby tak się stało masz mi mówić wszystko Vitale — pochyliła się na tyle, że jej ciepły oddech owiał mój policzek.
Oblizałem spierzchnięte wargi.
— Bywam brutalny Valerio wiesz o tym? — zadarłem głowę i mruknąłem w jej wargi czując jak jej oddech przyspieszył.
Postawiła szpilkę na metalowym oparciu na stopy i oparła kolano na siedzeniu między moimi nogami.
Jej wąska spódnica z rozcięciem na boku podciągnęła się znacznie.
— Nie martw się o mnie — szepnęła — Jestem już dużą dziewczynką Vitale.
Zerknąłem ukradkiem na jej nagie udo i odepchnąłem od siebie chęć żeby położyć na nim dłoń.
— Chcę wiedzieć co robisz za moimi plecami, jeśli dotyczy to bezpieczeństwa ludzi, na których mi zależy.
Wiedziałem co robiła i niechętnie przyznaje, że dobrze jej szło. Pulsowanie, które do teraz starałem się ignorować przybrało na sile.
Chciała się na mnie odegrać. Zabawić mną tak jak w jej oczach ja zabawiłem się nią tamtego popołudnia.
I mimo, że dla mnie było to czymś więcej nie mogłem jej tego powiedzieć.
— Dobrze — skinąłem głową poprawiając się na siedzeniu.
Poczułem, jak gorąca krew spływa w dół mojego ciała; niczego w tej chwili nie pragnąłem bardziej niż widzieć ją pod sobą i brać od niej, co tylko chciałem i jak chciałem.
Byłem rozdarty między podnieceniem a wyrzutami sumienia.
— Dobrze? — zmrużyła oczy, spoglądając na mnie ze zdziwieniem.
— Mafia powinna bardziej doceniać kobiety — mruknąłem, kiedy jej kolano otarło się o moje kroczę.
Napięcie w moich spodniach stało się cholernie niewygodne.
— Nie — odparła wplątując dłoń w moje włosy. Odgięła moją głowę i zbliżyła swoje usta do moich muskając je delikatnie — To ty powinieneś bardziej doceniać mnie Vitale.
Z tymi słowami odsunęła się ode mnie i po prostu odeszła zostawiając mnie przy samego barze.
Zacisnąłem dłoń w pięść spuszczając wzrok na swoje krocze. Czułem się, jakbym zaraz miał wybuchnąć.
Granice tej współpracy zostały już dawno przekroczone, jednak teraz w tym miejscu musiałem postawić grubą krechę.
Dla dobra nas obojga.
***
Dźwięk silnikowych wirników zakłócił dzwonek mojej komórki. Wyjąłem z kieszeni marynarki telefon widząc na wyświetlaczu numer Valerii.
Omiotłem wzrokiem ściany wyłożone ciemnymi panelami i skórzane fotele w czarnym kolorze. Na jednym z nich siedział Federico wyglądając na pas startowy.
Prywatny odrzutowiec miał nas zabrać na Sycylię dokładnie za dwanaście minut.
Poprawiając się na siedzeniu odebrałem połączenie przykładając telefon do ucha. Nawet nie zdążyłem się przywitać.
— Jeśli w ciągu dziesięciu sekund nie powiesz mi kim jest mężczyzna, który śledzi od rana mój każdy krok zadzwonię na policję.
Kącik moich ust drgnął. Szybko się połapała, ale to dobrze. To znaczyło, że była spostrzegawcza.
— To Enzo. Twój ochroniarz.
Enzo był jednym z tych ludzi, którym powierzyłbym życie. Od czasu, kiedy ściągnąłem go do Las Vegas pilnował Valerię, kiedy ja nie mogłem.
Jednak dziś poleciłem mu, żeby robił to mniej dyskretnie.
Chciałem, żeby miała świadomość, że o nią dbam. Tak jak obiecałem.
— Nie potrzebuje ochrony — rzuciła stanowczo.
— Pozwól, że ja o tym zadecyduje — westchnąłem patrząc na brata, który teraz przyglądał mi się uważanie.
— Po co mi on? — jej głos zelżał. Śmiem stwierdzić, że stał się przyjemnie delikatny — Przecież mam ciebie.
Obróciłem twarz w bok. Cieszyłem się, że ochłonęła od naszej ostatniej rozmowy.
Z frustracją nie było jej do twarzy.
— Wracasz do Włoch? — zapytała przypominając mi, że mam ją na linii.
Albo wyobraźnia płatała mi figle, albo wyczułem w jej głosie nutkę rozczarowania, a może i nawet smutku.
— Mam tam obowiązki — odparłem stukając palcami w kolano.
— Na długo wyjeżdzasz?
Usłyszałem stukot jej obcasów o drewniane panele. Musiała być w mieszkaniu.
Dobrze, tam była najbezpieczniejsza.
— Na jakiś czas — spojrzałem na zegarek na nadgarstku widząc jak mój pilot kieruje się do kokpitu — Postaraj się nie tęsknić za bardzo.
Rozłączyłem się zanim zdążyła odpowiedzieć.
Musiałem wymazać te chwile uniesienia, kiedy straciłem kontrolę i poddałem się tak prymitywnym potrzebom.
Miałem zasady, których zobowiązany byłem przestrzegać.
Ścieżka, która została wyznaczona mi w dniu narodzin była spowita mrokiem i pełna wrogów.
Nie było w niej miejsca, dla kobiety takiej jak ona.
Nawet jeśli bardzo bym tego chciał.
XX
Uwielbiam pisać z perspektywy Vitalego. Chyba jest to mój ulubiony bohater, którego stworzyłam.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top