29

Pov Veronica

- Co ty tu robisz? - nagle rozległ się krzyk Harry'ego. Na jego twarzy można było rozpoznać gniew, albo nawet wściekłość. Moje ciało przeszedł dreszcz przerażenia. Po cichu liczyłam, że całą swoją złość skieruje na Louisa. Jemu i tak nie mógł nic wielkiego zrobić.

- Zostawiłem tu komórkę, wróciłem po nią - zaczął się tłumaczyć niebieskooki. Harry jednak nie wyglądał jakby mu wierzył.

- Nie kłam, będąc tu ani razu nie wyciągałeś telefonu. Wynoś się stąd! - krzyknął do niego. Louis wykonał jego polecenie. Nie mam pojęcia czy zrobił to ze strachu czy po prostu nie chciał go bardziej zdenerwować. A ostatecznie to ja zostałam sama z mocno wkurzonym Harry'm.

Zszedł ze schodów i zaczął powoli się do mnie zbliżać. Przerażało mnie to. Alkohol, który nadal utrzymywał się w jego organizmie wcale nie wróżył niczego dobrego.

- Doskonale wiesz jak bardzo nie znoszę mojego brata. Ale ty musiałaś znowu zrobić po swojemu! Nie obchodzi cię to co ja czuję, więc ja też nie będę się tobą przejmował! - wykrzyknął i złapał mnie za ramię. Następnie zaciągnął na górę do jego sypialni. - Ostatnio byłem dla ciebie zbyt dobry, zaczęłaś być zbyt odważna. A najgorsze to, że wcale nie liczysz się z moim zdaniem! - popchnął mnie na łóżko.

- Ja naprawdę nic nie zrobiłam - spróbowałam się wytłumaczyć.

- Może i bym ci uwierzył gdybym nie zobaczył cię z Louis'em, on zawsze lubił robić mi na złość. I najwidoczniej przekonał cię do tego - szybkim krokiem się do mnie zbliżył. Wplątał rękę w moje włosy i mocno mnie za nie pociągnął. Upadłam przez niego na podłogę.

- To nie moja wina, że przyszedł - powiedziałam na swoją obronę.

- Oczywiście, że nie, ale mogłaś kazać mu odejść. Albo chociaż mnie zawołać. Teraz potraktuje to jak zdradę - boleśnie podniósł mnie do pozycji stojącej. - A ja zdradę zabijam - warknął w moją stronę.

Przeraziły mnie te słowa, on był do tego zdolny, już się kiedyś o tym boleśnie przekonałam jak podał mi ciastko z orzechami. Wcześniej nie bałam się śmierci, ale jak pomyślałam, że za chwilę mogę przestać istnieć to zaczęłam się trząść z strachu.

- To jak chcesz umrzeć? - spytał. - Będę taki łaskawy, że pozwolę ci wybrać.

- Ty nie mówisz poważnie?

- Bardzo poważnie kochanie. Ostatnio wiele ci puszczałem płazem, ale tego nie zamierzam.

- Przecież potrzebujesz żony - chwyciłam się ostatniej deski ratunku. Nie miałam już nic do stracenia.

- Mogę też później poudawać pogrożonego w rozpaczy. Ostatnio mi wspominałaś, że nie umiesz pływać - na jego posesji znajdował się ogromny basen. Miał z ponad dwa metry głębokości. Potwornie się go bałam.

- Tak - odpowiedziałam płaczącym głosem.

On nic już więcej nie mówił, znowu złapał mnie za włosy i poprowadził prosto do ogrodu. W to miejsce, którego najbardziej się bałam.

- Naprawdę ciężko mi to robić - zaczął. - Pokochałem cię, ale niestety musisz za to zapłacić - odrzekł i mnie wepchnął do wody. Od razu poleciałam na samo dno basenu. Próbowałam się stamtąd poderwać, ale nie potrafiłam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że im bardziej walczę tym krócej pożyję.

Po jakimś czasie, nie wiem po jaki woda zaczęła mi się wlewać do ust i nosa, a po chwili nie czułam już niczego.

Im większa będzie wasza aktywność tym szybciej następny rozdzia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top