żółty parasol.
──── ☂ ────
──── ☂ ────
Znowu to samo. To zawsze kończyło się tak samo. Harley pociągnęła nosem, mocniej opatulając się bluzą, którą zdążyła chwycić przed wyjściem. A przecież ona nie chciała źle! Nie chodziło jej o to, aby panu J cokolwiek się stało... Ale to była jej wina. Powinna bardziej uważać, gdzie strzela. Poczuła, jak coś mokrego zaczyna kapać jej na głowę. Spojrzała na niebo i jedna z kropel zimnego deszczu wpadła jej do oka. Pisnęła niezadowolona, mrugając. No i pięknie, nie dość że pączuszek został postrzelony z jej winy, Batman uciekł sobie ze swoim przydupasem Robinem, a ona została bez dachu nad głową na najbliższe kilka dni, to jeszcze zaczęło padać. Zdjęła ze swoich ramion o wiele za dużą bluzę i podniosła ją ponad głowę, aby chociaż trochę zasłonić się, nim całkowicie przemoknie. Lecz los i tak zmusił Harley do przyspieszenia rytmu kroków, które z każdą minutą stawały się szybsze i szybsze, aż zaczęła biec środkiem ulicy. Czy czuła się nieszczęśliwa? Owszem. Straciła w końcu dach nad głową, życiowego partnera, który przecież ją utrzymywał, a do tego miała złamane serce.
────────
Znowu to samo. To zawsze kończyło się tak samo. Więdną po tym środku. Pamela wściekła wyrzuciła pudełko z nawozem przez okno. Usłyszała jak spadło z hukiem na ziemię.
— Kto to rzucił?!
A jednak nie na ziemię. Na kogoś. Prychnęła. Ludzie nie potrafili docenić jej ukochanych roślin. Podniosła ze stojaka jedną z parasolek i wyszła z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Szybkim krokiem pokonała korytarz klatki schodowej i wyszła, stając pod dachem swojego bloku. Rozłożyła nad sobą, jak się okazało swoją ulubioną, żółtą parasolkę i ruszyła chodnikiem, obserwując opustoszałe ulice Gotham City, oświetlane tylko przez blask księżyca i gasnące co chwilę stare latarnie. Uwielbiała deszcz, prawie tak bardzo, jak rośliny. Deszczowe spacery podnosiły ją na duchu, dawały jej energię do dalszego działania i planowania kolejnych akcji.
W sumie Pamela czasem czuła się niczym kwiat. Dokładniej, niczym róża. Na pozór gorąca, kusząca, namiętna jak jej krwistoczerwone płatki. Lecz, jeśli ktokolwiek zdecydowałby się spojrzeć na nią dłużej, mógłby dostrzec, iż to tylko iluzja. Od ciepłego dotyku odgradzały ją mentalne kolce, skutecznie odstraszające każdą ważną osobę w jej życiu.
Czy czuła się samotna? Czasem owszem. Jednakże nie była pewna, czy potrzebowała kogoś. W końcu ludzie zadawali tyle pytań, a ona wolała milczeć. Poza tym, Pamela wątpiła, czy kiedykolwiek uda jej się poznać kogoś wartego zaufania. Kogoś, kto mógłby ją podlewać każdego dnia tak, aby nie musiała już czekać na deszcz.
────────
Przemoczona Harley ze zrezygnowaniem usiadła na krawężniku, podciągając kolana aż pod samą brodę. Otuliła je ramionami i przycisnęła do prawego policzka, skutecznie maskując nowe łzy. Czy naprawdę była niewarta jego uwagi? Niegodna jego miłości? A może ci wszyscy psychiatrzy zawsze mieli rację i to on był niewystarczająco dobry dla blondynki? Może powinna była zostawić go w Arkham, tak jak on porzucił ją?... Czy wszystkie słowa, które kiedykolwiek wypowiedział, były nieszczere? A może mieszał kłamstwo z prawdą dokładnie tak, jak łzy mogą mieszać się z deszczem? Pogubiła się.
A przecież ona nigdy nie prosiła się o takie życie. Nie chciała chować się w hotelowych łazienkach, opatrywać swych ran samotnie i w wiecznym pośpiechu. Nie chciała budzić się co nocy z krzykiem lub nie zasypiać wcale. Nie chciała płakać codziennie rankiem w poduszkę ze świadomością, że zaraz musi przyozdobić swą twarz w nieszczery uśmiech.
Chciała spokojnie zasypiać każdego wieczoru, a rano budzić się ze świadomością, że po drugiej stronie łóżka leży ktoś, komu bezgranicznie ufa. Ktoś, kto nigdy jej nie skrzywdzi... Chciała pić z tą osobą herbatę i oglądać filmy; pragnęła z nią chorować i zdrowieć, chodzić na imprezy i na zakupy. Chciała robić to, na co akurat ma ochotę. Chciała zwolnić, zatrzymać się na chwilę i podziwiać zachody słońca... Może sama. Może z kimś.
Załkała głośniej, szczypiąc się w rękę, aż nagle poczuła czyjąś ciepłą dłoń na ramieniu.
— Jesteś Harley... Prawda? — Podskoczyła gwałtownie i odwróciła się w kierunku głosu. Ujrzała piękną, młodą kobietę o zielonych oczach i rudych, wręcz czerwonych włosach.
— T–tak! A ty to...?
— Pamela Isley. Ale pewnie więcej powie ci mój pseudonim... Poison Ivy. — Rudowłosa posłała dziewczynie delikatny uśmiech i usiadła obok niej, na zimnym krawężniku, jednocześnie rozkładając nad nimi żółtą parasolkę.
— Słyszałam o tobie! A raczej o twojej ostatniej akcji... Napad na bank bodajże. Cóż... Jestem Harley Quinn! Miło mi cię poznać, ruda! — Zaświergotała radośnie blondynka. Pamela skrzywiła się widząc, jak bardzo ton głosu dziewczyny kłócił się z jej zaszklonymi oczami.
— Mi ciebie też, Harley. — Ivy wyciągnęła w stronę Quinn dłoń odzianą w czarną rękawiczkę. Młodsza kobieta chwilę wpatrywała się w nią zdziwiona, aż złapała ją delikatnie, jakby bojąc się skrzywdzić swoją śliczną towarzyszkę. — Coś się stało?
— Komu? Mi? No coś ty, ruda!
— Wyglądasz, jakbyś płakała...
— To tylko deszcz! — Zapadła między nimi niezręczna cisza, podczas której obie utonęły we własnych myślach. Harley ukradkiem spoglądała na rudowłosą ślicznotkę, która najpewniej zawróciła w głowie wielu mężczyzn... a może też i kobiet? Zastanawiało ją, czy była w typie Jokera. Czy mógłby spojrzeć na nią w taki sposób, w jaki nigdy nie spoglądał na nią... Do Pameli z kolei dotarło, skąd kojarzyła pulchną twarz niebieskookiej. Klaun zaprezentował ją kilka miesięcy temu na jednej z imprez u Cobblepota... Ivy wciąż pamiętała szeroki uśmiech na jej twarzy i fakt, iż chyba tylko ona jedyna dostrzegła strach w jej oczach... Trochę przypominała jej siebie z przed lat. Za czasów studiów, gdy była równie naiwna i swoimi pomysłami chciała uratować środowisko naturalne przed zniszczeniem... Stare, dobre czasy. Tak bardzo odległe...
— Co tutaj robisz, Harley? Gdzie Joker?
— On... — Isley dostrzegła wahanie w jej głosie. — Już nie współpracujemy.
— Czy to znaczy, że... nie masz dokąd pójść? — Blondynka powoli pokiwała głową, po czym szybko odwróciła wzrok. Widocznie było jej wstyd.
— Nie boisz się?
— Czego?
— Wiesz... Że ktoś cię zauważy. Policja, jakiś przechodzień, albo... B–man?
— Boję się. Oczywiście, że się boję. Ale czy przez ten strach mam wpadać w paranoję i nie wychodzić z własnego domu? — Znów zamilkły, a Harley czuła, że za tymi słowami kryło się jakieś drugie dno. — Płaczesz przez Jokera, prawda?
— On... Nie jest taki, na jakiego się kreuje.
— To pewne. Jest bardziej... Po prostu bardziej.
— Tak, chyba tak...
— Kochasz go? — Harley odwróciła się w jej stronę, ze zdziwieniem podnosząc brwi. — Znam twoją historię... Wiem, kim kiedyś byłaś i co ci zrobił.
— Ja...
— Słuchaj, nie musisz mi się tłumaczyć, jeśli nie chcesz. To nie moja sprawa... Ja po prostu chcę ci zaproponować nocleg w moim mieszkaniu. Jedna noc, jutro możesz zniknąć. Nawet bez uprzedzenia. Nie będę cię zatrzymywać... To jak, bo zaczyna mi drętwieć ręka od trzymania tej parasolki? — Harley spojrzała jej głęboko w oczy, aż przeszedł ją dziwny dreszcz. Tęczówki dziewczyny były w kolorze bezchmurnego nieba... Wydawały się tak czyste.
— J–ja... Dziękuję! Dziękuję ci! — Quinn zasłoniła dłonią twarz, wstrzymując łzy.
— Nie dziękuj, tylko wstawaj. Chyba idzie burza.
— Ładna jesteś, wiesz? — Ivy spojrzała na nią, podnosząc jedną brew, a Harley zdenerwowana uśmiechnęła się szeroko. Szybko wstała i wymamrotała: — Przepraszam, wymsknęło mi się... To... G–gdzie mieszkasz?
— Niedaleko. Ostrzegam, w moim mieszkaniu nie ma zbyt wielu wygód, za to większość przestrzeni zajmują rośliny.
— Uwielbiam rośliny! — Quinn podskoczyła, trafiając lewym butem w kałużę, przez co wybuchnęła głośnym śmiechem. — Kiedyś, jak byłam mała, moja babcia miała koło domu ogródek... Sadziła w nim pomidory, truskawki, porzeczki...
Z ust Harley z zawrotną szybkością wychodziły nowe słowa. Z pasją opowiadała o babci, jej roślinach i obiadach, które gotowała. Przypominała Pameli dziecko. Niewinne dziecko... Jej słowa sprawiły, że ta zimna, ruda uwodzicielka uśmiechała się pod nosem, trzymając nad blondynką żółty parasol z drewnianą rączką.
— Lubię cię. — To zdanie padło z jej ust tak szybko i równie szybko znikło, lecz w umyśle Ivy wciąż rozchodziło się echem. — Przepraszam, za dużo gadam... Ty za to wyglądasz na milczka, prawda, ruda? Chyba denerwuję cię tym paplaniem... Wiem! Zagram w króla ciszy! — Zacisnęła usta i udała, że zamyka je na kluczyk, który następnie wyrzuciła za siebie. Rudowłosa autentycznie roześmiała się głośno, czując niewyobrażalny spokój.
Kierowały się więc w ciszy środkiem ulicy – Pamela stawiając szybkie kroki, Harley z kolei powoli krocząc krawężnikiem, czasem balansując swoim ciałem tak, aby nie spaść.
I w końcu odeszły we dwie w głąb ulicy, choć każda przyszła z innej strony. Szły razem pod żółtym parasolem, który trzymała nad nimi Pamela.
AUTHOR'S NOTE |
Jeżeli zauważyłaś/łeś jakiś błąd, pisz!
Nikt nie jest perfekcyjny ;D
No, poza Batmanem. Batman nigdy nie popełnia błędów! xD
Edit [22.11.2019 rok]: W końcu poprawiłam ten tekst! xD Mam nadzieję, że teraz jest choć trochę poważniejszy. Przy korekcie starałam się trochę go ulepszyć, nie zmieniając jednak klimatu tej historii i jej zakończenia.
Naprawdę uwielbiam relację Pameli i Harley <3 Moim zdaniem ich charaktery idealnie się uzupełniają, a czytanie komiksów, w których występują to dla mnie czysta frajda! :>
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top