Wizyta pod przykrywką
Leżałem w domu na łóżku, korzystając z chwili relaksu. Patrzyłem w sufit, myśląc nad ostatnimi wydarzeniami. Przez uchylone okno zawiał wiatr, na początku delikatnie poruszając firankami, a następnie dotarł do mojej twarzy.
Od spotkania tamtej dziewczyny minął tydzień.
Pierwsze co wtedy zrobiłem, gdy wróciłem do domu, to rzecz jasna wpisałem imię tej aktorki w internet. Pewna sławna strona powiedziała mi większość rzeczy na temat jej kariery.
Typowo, zaczęła od grania drugoplanowej postaci w filmie, który odniósł sukces. Jednak to, co dokładniej sprawdziłem, to wytwórnia filmowa. Okazało się, że niemal wszystkie filmy, w których owa Rossaline Morden grała, pochodziły z jednego studia, którego głową był Matthew Morden, a że z naszej krótkiej rozmowy na ulicy udało mi się wywnioskować, że ma brata, zbadałem trochę sprawę i faktycznie, wszystko wskazywało na to, że ta dwójka była rodzeństwem.
Niby nijaka informacja, jednak to wystarczyło, abym mógł sądzić, że wilkołaki siedziały w branży filmowej. Uznałem to za całkowicie przydatne, gdyż okręg poszukiwań członków watahy znacznie się zmniejszył.
Ale oczywiście, to miało swoją cenę.
A dokładniej moje nerwy.
Ta pindzia, po tym jak raz się odezwałem, zaczęła coraz częściej do mnie pisać i dzwonić. Wtedy musiałem grać dalej biednego człowieczka, którego jakiż to wielki zaszczyt spotkał, że taka sławna d(z)iw(k)a do niego pisze!
Jej taktyka była aż śmiesznie prosta. Ona myślała, że jestem bogatym paniczykiem z ładną buźką i chciała to wykorzystać, ale jeszcze nie wiedziała, że to ona będzie ofiarą. Następnego dnia już mi jadła z ręki, złudnie myśląc, że to ja robię za jej pieska na zawołanie.
W ciągu tego tygodnia spotkaliśmy się chyba pięć razy z rzędu i za każdym razem dawała mi znaki, co by chciała, abym jej kupił, mając przy tym, rzecz jasna, wymalowaną na twarzy dziecięcą niewinność. Miejscami nawet podziwiałem jej zdolności aktorskie, choć w niektórych momentach zdawało mi się, że to już nie była gra.
Westchnąłem.
Być wodzoną za nos, że wszystko niby szło po jej myśli, że znalazła sobie nową zabawkę, która będzie ją wielbić i jej usługiwać, a na końcu zostać rzuconą na śmietnik.
Aż mi jej szkoda...
Ha! Dobry żart. Niech sobie później płacze, mam to w dupie.
Ale teraz była mi potrzebna.
Zaczęło mnie zastanawiać, że skoro była taka chętna na spotkania z nieznajomym, to ile dni musiałoby minąć, żeby zaprosiła mnie do siebie. Oczywiście z jej strony spodziewałem się, że będzie chciała mnie wykorzystać dla własnych przyjemności i prawdopodobnie pochwalić się swoim domem, szafą czy innymi bzdetami, aby tylko zyskać uwagę i niewerbalnie pokazać jakaż to ona wspaniała.
Mnie rzecz jasna chodziło o coś innego. Jeśli faktycznie była wysoko postawionym w hierarchii wilkołakiem, to w jej domu musiało być coś, dzięki czemu zebrałbym przydatne informacje.
Co jak co, ale akurat pracę traktuję poważnie, choć ostatnio zaczęła coraz więcej mnie kosztować.
Zmarszczyłem lekko brwi. Chyba czas zażądać podwyżki.
Poczułem, jak telefon leżący obok mnie zawibrował. Sięgnąłem po niego od niechcenia i go odblokowałem. Oho, wiadomość od tamtej laski.
"Wiem, że może to dziwne, ale... Naprawdę dobrze mi się z tobą rozmawia..."
Bo byłaś zbyt łatwa w obsłudze i można cię było przewidzieć z ręką w kieszeni? W dodatku po prostu dobierałem poziom rozmowy do twojej inteligencji, która nie była wyższa niż twoje szpilki.
"Może... chcesz tym razem spotkać się u mnie?"
Zdobyto osiągnięcie: zaproszenie do psiego legowiska. Zmarnowany na nie czas: niecałe siedem dni.
Nawet szybko jak na dziunie, która udaje, że nie jest łatwa. Jestem aż pod wrażeniem.
"Zaskoczyłaś mnie tym... Ale jeśli sprawi ci to radość, to czemu nie?"
Dodałem jeszcze emotkę, że niby jestem zawstydzony, choć patrzyłem na telefon z "proszę, odwal się ode mnie i przestań do mnie pisać" wyrazem twarzy.
Szybko dostałem odpowiedź, że byłaby bardzo szczęśliwa, że pokazałaby mi kolekcję czegoś tam, bla, bla, bla i dostałem adres. Zdecydowanie za te męczarnie zażądam dodatkowego wynagrodzenia. Nie ujdzie Alecowi płazem to, że ja tu się poświęcałem, a on pewnie jak zwykle się dobrze bawił. Już ja mu wygarnę...
Następnego dnia pojechałem pod wskazany przez nią adres. Była to bogata posiadłość koło lasu z ogromnym terenem. Idealne miejsce dla psów, aby miały gdzie wyjść na spacer.
Gdy tylko zaparkowałem obok, dałem znać Rose, że już jestem. Wyszła po mnie z wielkim uśmiechem i zaczęła trajkotać mi nad uchem, podczas gdy ja (oczywiście przybrawszy maskę miłego człowieka) nie szczędziłem jej komplementów.
Tak właśnie minęła godzina. Na początku prowadziliśmy płytkie rozmowy, w trakcie których Rose mnie oprowadzała. Mówiła dużo, aż za dużo i bez treści, których koniec końców sam musiałem się doszukiwać, wyłapując z jej zdań pojedyncze słowa.
Tak właśnie moją uwagę przyciągnął pewien pokój.
— A tutaj co się znajduje? — zapytałem naturalnie, wskazując na zamknięte drzwi. Na to pytanie dziewczyna na chwilę się zawahała.
— A to... Biuro mojego brata — odparła, łącząc dłonie. — Nic ciekawego, lepiej pokażę ci coś innego. — Machnęła ręką szybko, zmieniając temat i chwyciła moją dłoń, prowadząc mnie dalej.
Właśnie to było o wiele ciekawsze od tego, o czym mi pierdolisz nad uchem od godziny. Nie stawiałem jednak oporu i dałem się prowadzić dalej, ku coraz to niższym stopniom tego piekła, lecz tu zamiast śmierdzieć siarką, jechało na kilometr wilkami.
Tak zszedłem do ósmego kręgu tego bagna, czyli pokoju jaśnie wielkiej suki. Już dobre parę godzin musiałem udawać, jak to ona mnie onieśmiela, gdy patrzyła na mnie, podkreślając swoją kobiecą naturę. Nie mogłem stwierdzić, że całkowicie mi się to nie podobało, ale oddzielałem pracę od uczuć. Bo powiedzmy szczerze, granie i przymilanie się do idiotki do najprzyjaźniejszych rzeczy nie należało...
Gdy zaczęła prowadzić grę wstępną, nie opierałem się. Musiałem dać jej fałszywe złudzenie, że miała mnie w garści, aby straciła czujność i abym mógł w spokoju zacząć szukać informacji. Lecz do tego potrzebowałem, by mi zaufała, a później się odczepiła.
Nagle zakończyła namiętny pocałunek i zjeżdżając dłonią z mojej szyi po torsie w dół, którą na ostatecznie zabrała. Spojrzała na mnie spod rzęs, odsuwając się i przygryzając dolną wargę.
— Poczekasz na mnie chwilkę? — zapytała uwodzicielskim głosem. — Obiecuję, że nie zajmie to długo... — dodała szeptem.
— Nawet całe życie, słodka Rossaline — odpowiedziałem, nie spuszczając z niej oczu.
Zachichotała cicho, wstając, po czym idąc kobiecym krokiem, zniknęła w łazience.
Boże, nareszcie chwila spokoju. Odetchnąłem z ulgą i natychmiast wstałem z łóżka. Jeśli dobrze obstawiłem, to poszła wziąć prysznic, tym samym kusząc swoją ofiarę, aby zajrzała do środka.
Niedoczekanie twoje, aktoreczko.
Makijaż, włosy, ubranie się, ale też, aby drugiej osobie nie spadło libido... Dawało mi to około dziesięć - piętnaście minut wolnego. Powinno wystarczyć.
Cicho wyszedłem z jej pokoju. Rozejrzałem się dla pewności po holu, czy nikogo nie ma. Pamiętając plan domu, kojarzyłem mniej-więcej rozkład postawionej ochrony, ale na prośbę Rose, nie stała ona w tym skrzydle. Lepiej dla mnie, ale ostrożności nigdy za wiele.
Boże, jak tu jebie. Zdecydowanie za dużo psów.
Skręciłem w prawo i stanąłem przed drzwiami do pokoju jej brata. Presja czasu podwyższyła moje tętno. Poczułem przypływ adrenaliny, przez to, że ktoś mógł mnie złapać, ale przyzwyczajony zachowywałem spokój. Już nie pierwszy raz musiałem szperać u kogoś w domu. Chwilę nasłuchiwałem, a upewniwszy się, że nikogo nie było w środku, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Automatycznie szybko się rozejrzałem. Drewniane panele na ścianach, większość zasłonięta masywnymi regałami, które były wypchane książkami i szufladami. Na środku, typowo, biurko z komputerem i stertą papierów. Zrobiłem ostrożny krok, sprawdzając, czy podłoga była skrzypiąca. Na szczęście nie, a do tego dywan na środku dawał mi pewność, że nikt mnie nie usłyszy. Idealnie.
Przymknąłem drzwi i podszedłem do regału, na którym były ramki ze zdjęciami. Jacyś ludzie na jednym, tu na drugim...
Nagle zatrzymałem się przy jednym. Zmarszczyłem lekko brwi i wziąłem je do ręki, przyglądając się uważniej. Fotografia przedstawiała trzy osoby, Rose, prawdopodobnie jej brata i...
Byłego alfę.
Tyle że tutaj był już starszy, czyli istniała możliwość, że ta dziunia była siostrą teraźniejszego alfy. Natychmiast przypomniałem sobie informacje, jakie zebrałem w necie, co jedynie potwierdzało tę teorię.
Czyli nie dość, że jestem w gnieździe wilkołaków, to jak się okazuje, włamałem się do pokoju ich przywódcy. Cholernie niebezpiecznie, ale ile pewnych informacji znalazłem, a ile dodatkowo mogłem też znaleźć. Może los się do mnie uśmiechnął?
Nagle usłyszałem, że ktoś zamknął drzwi, na co natychmiast się odwróciłem.
O chuj...
Przed drzwiami stał alfa.
Wiesz co? Pierdol się, losie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top