Okno jest jak los - zjebane.

Praktycznie przez większość nocy siedziałem przy piesku. Niczym przykładny właściciel czuwałem, czy oddycha i czy śpi, dopóki i sam nie zasnąłem na fotelu obok.

Rano obudził mnie dźwięk skrzypienia, kiedy gwałtownie zaczął się ruszać. A raczej szarpać, bo jak mówiłem, że Matt pożałuje, że mnie tak nastraszył, to nie żartowałem.

Otworzyłem oczy i na niego spojrzałem, pocierając dłońmi oczy.

— No i czego budzisz — skomentowałem, podnosząc się i czując skutki zaśnięcia na fotelu w niewygodnej pozycji, na co się lekko skrzywiłem.

— Nathan? To twoja sprawka? — zapytał ewidentnie zaskoczony i spojrzał, na swoje przywiązane do ramy łóżka ręce.

— Nie, twoja siostra wpadła w nocy i cię związała. — Wywróciłem oczami, stając obok niego.

Brunet prychnął rozbawiony i spojrzał na mnie z pewnością siebie, na co się uśmiechnąłem niby zadziornie, choć wewnątrz złośliwie.

Tak, zacznijmy grę, piesku.

— Czyli, że teraz tak chcesz się bawić? — Uniósł brew z cwaniackim uśmiechem.

— Mhm... — Cały czas miałem taki sam wyraz twarzy, pochylając się nad nim, specjalnie powoli, jadąc palcami w górę jego ręki, ukradkiem sprawdzając, czy węzeł się poluzował.

Patrząc mu w oczy, mając uniesiony kącik ust poprawiłem zawiązanie, aby nie uwolnił się tak łatwo, przy okazji pochylając się nad jego twarzą. Widziałem, że był zainteresowany tym, co robię i już podnosił lekko głowę, aby mnie pocałować, gdy nagle tak po prostu odszedłem od łóżka.

— No. To teraz ty tu leżysz, a ja idę w spokoju sprawdzić raporty — rzekłem niewinnie, odwracając się od niego po komputer.

— Żartujesz? Za co? — zapytał ewidentnie niepocieszony nagłą zmianą sytuacji i próbował poruszać rękami, ale się powstrzymał od większej siły, aby nie psuć łóżka.

— Zastanów się — oznajmiłem arogancko z chamskim uśmiechem, spoglądając na niego.

— Nathan, cholero! — Znów chciał się poruszyć, ale coś nie mógł.

Och, jak było mi go szkoda...

Jak ludzi na całym świecie, a nie zapominajmy jak ja baaardzo ich kocham.

— Ciesz się, że łańcucha nie miałem — zaśmiałem się wrednie i otworzyłem drzwi.

— Nie zostawiaj mnie tak! — Zaczął protestować, co wesoło zignorowałem i zszedłem na dół po schodach.

Po pół godzinie, gdy zupełnie się rozgościłem w kuchni usłyszałem kroki na piętrze wyżej. Myślałem, że szybciej się uwolni. Może faktycznie miał nadzieję, że do niego wrócę? Jak tak, to dobrze, że zmądrzał i wreszcie sam wstał.

Zalałem sobie kawę ze stoickim spokojem, a pewny siebie i niewinny uśmieszek nie schodził mi z ust.

— Brawo. Gratulacje, że wreszcie się uwolniłeś. Zajęło ci to dokładnie... — Tu spojrzałem na zegarek. — Dwadzieścia osiem minut. Musisz potrenować — rzekłem wrednie i się do niego odwróciłem, gdy wszedł do kuchni.

— A zamknij się. — Wyraźnie był niepocieszony. Odsłonił trochę okno, aby wpuścić światła, podczas gdy ja spokojnie popijałem z kubka.

— To jakie szkody? — Uniosłem lekko brwi nieprzejęty jego rozdrażnieniem.

— A czy to ważne? — prychnął pod nosem.

Przez chwilę nic dalej nie powiedział i w milczeniu nalał sobie czegoś do picia. Nie przerywałem tej ciszy, bo zbyt bardzo bawiła mnie ta sytuacja. Jedynie czekałem, aż łaskawie odpowie.

— Rama do wymiany... — wymamrotał niezadowolony, gdy dotarło do niego, że i tak się nie wywinie od odpowiedzi.

Momentalnie zacząłem się śmiać. To, że udało mi się go doprowadzić do takiego zachowania dawało mi satysfakcję, plus niektóre jego reakcje były po prostu cudne.

— Następnym razem może ci się uda nic nie zniszczyć. Jak trochę poćwiczysz — komentowałem złośliwie, nadal się śmiejąc, że musiałem odłożyć kubek na blat.

— "Następnym razem"? — Matt spojrzał na mnie nadal nie w humorze, ale lekko zaciekawiony.

— Kto wie kiedy znów mnie zmusisz do zemsty? — Wzruszyłem niewinnie ramionami i skrzyżowałem ręce, opierając się tyłem o blat, będąc bardzo pewnym siebie.

W sumie, a gdyby tak w przyszłości jakoś to udoskonalić?

— Hmm... — zaczął się na mnie patrzeć i prychając pod nosem uniósł kącik ust. — Czyli jednak.

— Co? — Nie rozumiałem, o co mu teraz chodziło.

— Masz wyraźny kompleks niższości, mój drogi Nathanie — Uśmiechnął się wrednie i odstawił szklankę.

O ty psie...

— Nie mam — prychnąłem stanowczo, dumnie unosząc głowę, nie spuszczając z niego wzroku.

— Och, czyżby? — rzekł tajemniczo i podszedł do mnie z cwaniackim uśmieszkiem, który mu tak cholernie pasuje, ale ni za cholerę mu tego nie powiem.

— Tak — odpowiedziałem pewny swych słów, patrząc twardo mu w oczy, bo nie ugnę się pod nim przecież. Niech ten pies nie wymyśla sobie tego wszystkiego.

Ten cholerny... Bo dobra, miałem może taki kompleks. I, kurwa, sam siebie wkopałem, zapominając już o jego umiejętności obserwacji zachowań u innych.

Boże, jak mogłem tak sam sobie wykopać grób poniżenia.

...

Znowu. Ale nie wracajmy do tamtych sytuacji.

— Jestem niemal na sto procent pewny, że właśnie zwyzywałeś mnie od psów, a siebie za głupotę. — Zaśmiał się nisko, pochylając się nade mną i kładąc dłonie na blacie po obu stronach, zamykając mnie w potrzasku.

Zacisnąłem jedynie usta w wąską linię i nie dawałem za wygraną w niemej walce na wzrok, mimo że musiałem patrzeć w górę. Za każdym razem będę wyklinał mój wzrost.

Ta małpa doskonale wiedziała, że ma rację. Wkurzało mnie, że czasami niemal czytał mi w myślach, a mimo to jakaś część mnie nie miała nic przeciwko. Co tylko dodatkowo mnie irytowało.

— Och, czyżbym znów trafił? — zapytał zmysłowym tonem, tonem, na który moje serce reagowało.

— Kaganiec, psie — prychnąłem i nie wytrzymałem, obracając dumnie głowę w bok.

— Jak ci się cholernie trudno przyznać do czegokolwiek — westchnął teatralnie, ale nie ruszył się nawet o centymetr.

— Niby do czego? — Spojrzałem na niego kątem oka, bo godność nadal mi nie pozwalała do niczego się przyznać. Nie ma tak łatwo.

— Myślisz, że nie słyszę twojego serca? Mam w końcu lepszy słuch od ciebie — rzekł zgryźliwie i nadmiernie pewny siebie.

A mnie hitnęły dwa strzały. Tak idealnie się wbiły w szklaną ścianę dumy i niemal usłyszałem jak się roztrzaskała. Losie, jak ja go nie znosiłem.

Skrzywiłem się lekko i chyba po raz pierwszy w życiu poczułem falę gorąca na twarzy. Już ja mu pokażę w przyszłości. Jeszcze pożałuje, że zniszczył moją godność osobistą.

Kurwa, znowu.

Matt tylko na chwilę wydał się być zaskoczony moją reakcją, po czym uśmiechnął się bardziej szczerze i gdy dłonią odwrócił moją głowę, od razu mnie pocałował.

Mogłem protestować, ba, część mnie to robiła, ale prawda była taka, że nie chciałem. Mimo wszystko dopiero po chwili zacząłem odwzajemniać czułości, gdy temu cholernemu alfie udało się zdusić mój honor w środku.

Wydawało się, że jest niemal idealnie. Aż za. To uczucie nie dawało mi spokoju.

W końcu los od zawsze mi chciał odjebać.

Kątem oka nagle zauważyłem błysk. Nie tylko ja, Matt też. To był błysk flasha zza okna, na co obaj się szybko odsunęliśmy. Widzieliśmy tylko szybko odjeżdżający samochód, który był mi znany.

Rose. Ta suka.

To wszystko wydawało się teraz nierealne.

Szekspir, mendo, więc to był twój plan. Możesz dołączyć to dzieło do półki o tytule "Jak spieprzyć życie w mniej niż minutę". Brawo. Gratuluję zwrotu akcji, ty kurwo jebana. Policzymy się jak umrę, a patrząc na twoje działania, to chyba niedługo cię odwiedzę.

__________________
Dobra, wiem, że zasługuje na bicie X'D
Tak naprawdę w tym cholerny tygodniu spięłam się i to napisałam tylko dzięki waszym komentarzom, które udarzały w moje sumienie :')
Dziękuję, że to czytacie i jeśli zdam semestr, to obiecuje, że będę siedzieć i to pisać do końca XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top