Miałem być miły, ale...

Gdy skończyłem mówić, alfa patrzył na mnie przez chwilę w ciszy. Głowę miał opartą na dłoni, jakby się zastanawiał, ale możliwe, że sprawiał tylko pozory, aby nie dać po sobie poznać, że mu zaimponowałem.

Skromność to ważna rzecz, ale mi raczej nie potrzebna.

W końcu nie było łatwo wpaść na to wszystko, w tak krótkim czasie, więc śmiało ten kundel mógł mnie teraz podziwiać. Aż uśmiechnąłem się arogancko.

— Czyli że poprzez kłamstwo i włamanie na konto, udało ci się w TRZY DNI rozwiązać problem, który nas kłopotał od paru miesięcy? — zapytał  żeby się upewnić, patrząc na mnie, starając się nie zdradzać swoich myśli, choć oboje wiedzieliśmy, że jest po prostu w szoku.

— Mhmmm — mruknąłem, kiwając przy tym głową, siedząc pewny siebie.

— I wpadłeś na to od tak? —  dopytywał.

Czy ten debil nadal mnie nie doceniał?...

— Już nie raz musiałem niweczyć czyjeś plany, czy tam inwestycje, więc wystarczyło tylko poznać odpowiedzialnych za to ludzi, a reszta sama przyszła — westchnąłem już lekko znudzony jego niewiarą, odwracając wzrok.

— Nie jesteś przypadkiem ZBYT pewny siebie? — Uniósł brew, nadal nie odrywając ode mnie oczu.

— Jestem. — Wzruszyłem ramionami. — Ale umiem odróżnić głupotę od odwagi, więc jeśli nadal mi nie wierzysz, to poczekaj parę dni i po kłopocie.

Dobra, uwielbiaj, służ mi i tak dalej, ale przestać się we mnie wpatrywać, jakbym cały czas kłamał...

— To się okaże...  — Oparł się o oparcie fotela, spoglądając na mój arsenał, który musiałem wyłożyć na stół. — Co byś teraz zrobił, gdybym jednak kazał ci powiedzieć wszystko na temat wampirów? — zapytał pewny siebie, znów na mnie patrząc.

Och, jaka piękna zmiana tematu.

Uśmiechnąłem się złowrogo, przenosząc na niego wzrok. Tylko na to czekałem.

— To samo, co ty mi.

— To znaczy? — Wyraźnie zbiłem go z tropu.

— Ach, nic takiego. —  Rozłożyłem niewinnie ręce. —  Tylko szantażowałbym cię, tym samym zdjęciem, co ty mnie.

Alfa zmarszczył brwi, bo ewidentnie mu się to nie spodobało.

Wyglądał dla mnie jak zły york. Taka mała psina, która właśnie znowu nic nie rozumiała. Prawie mi go szkoda.

Ale takie życie piesku, takie życie.

— Uprzedzając twoje kolejne pytanie: tak, mam to zdjęcie. — Uśmiechnąłem się pozornie miło. Widziałem, że już chciał coś powiedzieć, ale mu nie dałem. — Pomyślałem sobie, gdzie byś mógł mieć zdjęcie, które zostało użyte do szantażu i wiesz co? Pewnie w paru miejscach! — Zacząłem udawać zaskoczenie, albo jakbym tłumaczył coś dziecku. — Na przykład... O! Komputer! Albo nie! — Zaprzeczyłem dłonią, dalej się świetnie bawiąc. — Karta pamięci! Ale jakoś tam musi dotrzeć, czyli najprościej wstawiło by się na swój dysk na koncie e-mail. — Wróciłem do niego wzrokiem, znów uśmiechając się arogancko.

— Czy ty... Włamałeś mi się na pocztę? — Zapytał poważnie.

— No nie mów, że się tego nie spodziewałeś. — Rozłożyłem ręce i się zaśmiałem. — Twój jeden e-mail jest dostępny dla prawie całego świata. Znaleźć drugi, który pochodzi z tego samego telefonu lub komputera, to nie problem.

— Powiedz mi, czy jest ktoś na tym świecie, oprócz twoich rodziców, kto cię lubi? — Pokręcił głową, nadal niezadowolony.

Jedynie wzruszyłem wolno ramionami, a uśmiech nie schodził mi z ust.

— Wiem, że to niekorzystnie dla ciebie, że wiem o was więcej, niż wy o nas, ale proponuję prosty układ. — Złączyłem opuszki palców.

— Jaki? — Spojrzał na mnie podejrzliwie.

Uśmiechnąłem się złowieszczo, robiąc dramatyczną pauzę. Zdecydowanie za bardzo polubiłem bawienie się jego kosztem.

No bo, kurde, trzy dni  temu to on był na mojej pozycji. Teraz moja kolej na znęcanie się nad słabszymi, choć w sumie to był silniejszy ode mnie, ale nie intelektualnie.

W jego oczach widziałem nieufność i obawę do tego, co mogę powiedzieć, choć za wszelką cenę chciał wyglądać na opanowanego i spokojnego.

Ale coś mu chyba nie szło.

Znowu.

— Po prostu zapomnieć o tym wszystkim — powiedziałem beztrosko.

Chyba czułem się zbyt bardzo pewny siebie. Ale nawet jakby właśnie teraz się na mnie rzucił, to mam jeszcze szansę dosięgnąć do moich rzeczy na stole, więc na razie czułem się bezpieczny.

— Co?... — Kolejny raz zbiłem go z tropu.

— Czego się spodziewałeś? — rzekłem rozbawiony jego miną. — Przecież nie podpalę ci posiadłości. Twoja suka, znaczy siostra — poprawiłem się od razu — zna mój adres, więc po cholerę nam drzeć koty, jak oboje mamy gdzieś "Ogólnorasowe Zatargi między Wampirami i Wilkołakami" — Zrobiłem w powietrzu cudzysłów.

— Czyli że ja mam zaufać tobie, że nic nie powiesz swoim ludziom, a w zamian tego, ty zaufasz mi? — Już nawet nie ukrywał zdziwienia.

Westchnąłem jedynie ciężko. 

— Słuchaj, naprawdę mam dość tej pracy i myślenia "Co dalej? Co wilkołaki mogą zrobić? Gdzie się wysikają, aby oznaczyć teren?"

Alfa skrzywił się na moją docinkę, ale nie skomentował.

— Jak debile chcą się tłuc po mordzie, to niech się, kurwa, biją — mówiłem otwarcie, bo to serio mogło być już ździebko denerwujące.

Brunet parsknął i pokręcił głową. Najwyraźniej go tym rozbawiłem.

— Serio jesteś dziwny. — Uniósł szczerze kącik ust. — Ale co do tego się zgadzam. Sam chciałbym się nie trącać, więc jedynie kiwam głową na pomysły moich ludzi, albo czasem im czegoś zakażę. — Westchnął będąc szczerym i rozluźniając się bardziej.

I to niby ja byłem dziwny? To on był jakiś inny. Nie rozumiałem, dlaczego tak łatwo pokazywał mi swoją inną stronę. Bo nie wydawało mi się, aby teraz grał sympatycznego i otwartego, tylko że faktycznie taki był.

— Ale pasuje mi ten układ — powiedział patrząc na mnie. — Tak w ogóle. może wreszcie się sobie oficjalnie przedstawmy. Matthew Wess. — Wystawił dłoń w moją stronę.

Uniosłem brew spoglądając to na niego, to na jego dłoń.

Wess? Czyżby podał prawdziwe nazwisko? To ciekawe.

— Nathan Stethood. — Podałem mu rękę, którą uścisnął.

Boże, jak można mieć takie duże dłonie? Albo po prostu to moje były małe. W końcu on był w stanie złapać obie moje jedną swoją.

Nie no, mózgu. Serio zainstaluj przycisk "skasuj". Już kolejny raz by mi się przydał.

— To skoro wszystko mamy wyjaśnione, to ja się będę już zbierał — oznajmiłem i wstałem, sięgając po swoje rzeczy ze stołu.

Matt kiwnął głową i także wstał.

— Spokojnie, trafię do drzwi. — Uniosłem lekko wymuszenie kącik ust i tam też się skierowałem. — Jedynie mi furtkę otwórz.

— Jasne — rzekł idąc wolno w kierunku kuchni. — To będę wyczekiwał wiadomości, aby się przekonać, czy ta twoja pewność siebie nie jest tylko na pokaz.

Zaśmiałem się sucho, otwierając drzwi i na niego spoglądając.

— Serio mnie nie doceniasz, piesku — rzuciłem arogancko i wyszedłem, po czym sobie uświadomiłem, co powiedziałem.

Shit.

Miałem nie wyzywać go od zwierząt poza myślami.

Aleee... coś nie wyszło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top