Gratulacje! Awans na pudelka!
Minęły dwa dni. Nic przez ten czas nie zauważyłem podejrzanego, prócz zachowania Matta.
Przez telefon i SMSy oczywiście, bo wolałem na razie nie zwracać na siebie uwagi większej, niż była wymagana. Ale wracając.
O coś mu chodziło, bo nadal nie odpowiadał na moje prowokacje. Aż chyba dzisiaj osobiście się do niego wybiorę, złapię za te kudły i siłą z niego wyciągnę. Bo on nie był potulny, nie aż tak, szczególnie nie przywódca stada. Nie był idiotą.
Oczywiście nic nikomu nie powiedziałem a propos suki Rose. Lepiej nie jeszcze tworzyć otwartej wojny. Najpierw sam spróbuję jakoś to załatwić.
Ale może zachowajmy chronologię. Zwierzątko aktualnie było ważniejsze. A gdyby tak zabrać go do psiego psychologa? Może zostawmy to jako ostateczność. A jak nie, to weterynarz.
I nagle ile opcji się pojawiło.
Spojrzałem na wyświetlacz i naszą ostatnią rozmowę. Zacisnąłem lekko zęby. No co tu dużo mówić, wkurzał mnie, że mi nic nie mówił. Najwyraźniej naprawdę będę musiał do niego pojechać.
Podjąwszy decyzję, gwałtownie zamknąłem klapę od laptopa.
Gdy zajechałem pod jego dom, od razu wysiadłem. Z kamienną twarzą nawet nie siliłem się na dzwonek do furtki, tylko otworzyłem od wewnątrz bramę i wszedłem do środka. Stanąłem na werandzie, zapukałem do drzwi i położyłem jedną dłoń na biodrze, nadal nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie musiałem długo czekać, aż wejście się otworzy.
— Nathan? Co ty tu... — Zaczął wyraźnie zaskoczony wilkołak, ale nie czekając jak skończy zdanie wszedłem w milczeniu do środka.
Usiadłem wygodnie w fotelu, który to on zajął za pierwszym razem, gdy się tu spotkaliśmy, i na niego spojrzałem, nadal nie zdradzając moich myśli.
— Usiądź — oznajmiłem krótko, gdy zamknął drzwi.
Nie spuszczałem z niego wzroku, wręcz świdrując go nim na wylot. Widziałem, że na początku był zdezorientowany, ale posłusznie wykonał moje polecenie, nawet nic nie mówiąc. Uniosłem na to kpiąco kącik ust.
Klasnąłem w dłonie i zacząłem grać.
— Wow! Nawet bez słowa już umie siadać! — zacząłem z udawanym entuzjazmem. — Może lepiej bym zrobił otwierając jakąś szkołę tresury? Czuję do tego powołanie.
Matthew zmarszczył brwi patrząc na mnie. Zauważyłem, że to trafiło w jego wilczą dumę, może i podirytowało, ale jakoś tego nie pokazał.
— O co ci chodzi? — zapytał kryjąc to wszystko.
— O co TOBIE chodzi —bardziej stwierdziłem niż zapytałem wracając do niego wzrokiem i opierając z wyższością głowę na dłoni, również specjalnie.
Widziałem zawahanie na jego twarzy, szczególnie gdy na chwilę odwrócił ode mnie głowę, niczym urażone dziecko.
— O nic.
...
Uniosłem brew, nawet tego nie komentując. Ale skoro tak chcesz się bawić...
— Co, czyżbym stał się teraz twoim panem, do którego boisz się zwracać i patrzeć niewłaściwie, pudelku?
Matt zgromił mnie za to wzrokiem, podczas gdy ja perfidnie go jeszcze prowokowałem patrząc na niego z "miłym" uśmiechem, widząc, że się waha czy mi odpowiedzieć.
— Jeśli już miałbym jakiegoś mieć, to na pewno nie byłby taki niski wzrostem i pozycją — Uśmiechnął się niewinnie jednak mi się odgryzając, a na pojednanie po moim wzroście teraz to ja zmarszczyłem brwi.
— Chyba są wystarczająco wysokie jak dla ciebie, skoro unikasz odpowiedzi.
Brunet westchnął i odchylił głowę, ale cierpliwie czekałem na odpowiedź.
— Po prostu... — Ewidentnie mu było trudno o tym mówić i się do czegoś przyznać.
— Matthew, nie bądź baba, tylko powiedz wprost, co się dzieje. — Już nie wytrzymałem lekko zirytowany.
— Czuję się winny, okey? — wyrzucił z siebie patrząc na mnie i splątując palce, opierając ręce na kolanach.
Teraz to ja byłem zdezorientowany i uniosłem aż brwi.
— Niby czemu?
— Tamtej nocy... — zaczął bardzo niepewnie. Co, wilcza duma najwyraźniej boli, aby się przyznać. Ale nic nie mówiłem, chcąc zrozumieć o co mu chodziło. — Czuję jakbym cię wykorzystał.
Usłyszawszy te słowa opadły mi ręce. Patrzyłem na niego jak na debila, widząc wolno zbliżający się cień mojej ręki, która spotkała się z czołem, załamana jego zachowaniem.
— Byłeś pijany, w dodatku, gdy powiedziałeś mi o swojej przeszłości, to po prostu... Poczułem swego rodzaju wyrzuty sumienia. — Zakończył niepewnie.
Natomiast połowa mojej twarzy nadal świetnie rozumiała się z dłonią. Zjebać go, pojechać po nim, czy przesadnie litować. Jak wiele opcji do wyboru...
W końcu spojrzałem na niego i popatrzyłem mu przez chwilę w oczy. Tak. Jednak był debilem. Ale innego rodzaju.
— To wyjaśnijmy sobie coś. — Wstałem i stanąłem przed nim, no co ten musiał spojrzeć lekko w górę. — Po pierwsze, nie chcę żadnej litości i słodkich słówek z powodu tego, co kiedyś było. Trudno, stało się. Nie traktuj mnie inaczej przez wydarzenia z przeszłości — tłumaczyłem mu o dziwo na spokojnie, ale stanowczo. — Po drugie. Czyli mam rozumieć, że żałujesz, że gdybyś mógł cofnąć czas to byś tego nie zrobił? — Uniosłem brew, kładąc dłonie na biodrach.
— Co? Nie! — Pokręcił natychmiast głową.
No patrzcie państwo jak zagrywki kobiet się sprawdzają. Musiałem się powstrzymać, aby się nie uśmiechnąć, tylko kontynuować i patrzeć na jego starania.
— To jak mam to rozumieć skoro się tym przejmujesz? — Patrzyłem nadal na niego jakbym był urażony jego zachowaniem.
— Niczego nie żałuję — rzekł twardo, teraz to próbując z tego wybrnąć. — I nie zmieniłem do ciebie podejścia po dowiedzeniu się o twojej przeszłości. Jeśli tego chcesz, to w ogóle o tym zapomnę... — przerwał, bo nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać.
— Kuźwa, jesteś w tym beznadziejny... — Śmiałem się dalej kręcąc głową, nie dowierzając w to.
— Co... — Znowu był maksymalnie zbity z tropu, ale po chwili nagle doznał olśnienia, że stał się ofiarą zagrywek psychologicznych. — Ty mała, wredna mendo... — Patrzył na mnie samemu w to nie wierząc i chwycił mnie za ręce, przyciągając do siebie, zmuszając, abym usiadł mu na kolanach i pocałował mnie w usta, podczas gdy ja nadal się wrednie śmiałem.
— Kto by pomyślał, że jesteś tak łatwy w obsłudze... — oznajmiłem arogancko odsuwając się lekko i spoglądając na niego, kładąc ręce na jego karku.
— Gwarantuję ci, że nie taki łatwy, jaśnie sługo wampirów. — Uśmiechnął się miło.
Na jego komentarz zmarszczyłem brwi, po czym pociągnąłem za włosy do tyłu, na co uśmiechnął się arogancko.
— Uważaj, żeby ten "sługa wampirów" nie powyrywał ci kudłów, jaśnie alfo. — Ostatnie słowo rzekłem maksymalnie sarkastycznie, sztucznie się przy tym uśmiechając.
— Chyba zaryzykuję — rzekł niżej i mnie znów pocałował, przez co go puściłem.
— Wybacz, ale nie mogę zostać na noc — oznajmiłem po dłuższej chwili, gdy znów się odsunąłem.
Matt skrzywił się lekko, ale widziałem, że rozumie, o co mi chodzi. W końcu nie tylko ja musiałem kryć się z tym, że się spotykamy.
— A zostaniesz chociaż na chwilę? — Zapytał splatając dłonie na moich plecach.
— A masz smycz, abym mógł wyprowadzić pieska na spacer? — Uśmiechnąłem się niewinnie niczym aniołek, do którego było mi daleko, ale kto by się przejmował szczegółami.
— Nie, ale twoja trumna już jest w drodze.
— To postaw ją koło swojej budy. W końcu mam już psa obronnego. — Pogłaskałem go teatralnie po głowię.
— Uważaj, aby ten "piesek" nie odgryzł ci ręki. — Wciąż miał sztucznie miły wyraz twarzy.
— Rzekłbym "Nie gryź ręki, która cię karmi", ale w naszej sytuacji, to raczej nie działa — zaśmiałem się pod nosem.
— W końcu jak jest się niższą klasą, to rany nie goją się tak szybko.
...
Wiedział czym mnie wkurzyć.
Ale przynajmniej już było między nami normalnie i mam nadzieję, że tak pozostanie. Chociaż znając los, to nie na długo. On zawsze czymś jebnie, ale na razie nie miałem zamiaru się tym przejmować. Skupiałem się tylko na będących na moich ustach Matta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top