Cisza i burza

Dwa dni.

Minęły dwa jebane dni, a po Rose ani śladu. Matt przez ten czas był stale w biurze, dość intensywnie interesując się sforą, chcąc w razie czego w porę zapobiec jej działaniom. Oczywiście najłatwiej by było z tą suką osobiście porozmawiać, ale nie było z nią kontaktu. Nikt nie wiedział, gdzie aktualnie była. Nawet nie pojawiała się w swojej pracy na planie filmowym. Wielokrotnie próbowałem ją wyśledzić, ale zawsze ostatecznie umykała, albo po prostu nie byłem w stanie. Ani ja, ani jej brat nie wiedzieliśmy co ona takiego planowała, ale jedno było pewne - że niedługo sama się pokaże, bo nie mogła uciekać w nieskończoność.

— Ygh... — Odgarnąłem włosy, nie mogąc się skupić w biurze.

Po raz kolejny wziąłem telefon do ręki, jakby czekając na jakiekolwiek wieści. Włączyłem i wyłączyłem wyświetlacz, po czym znów go odłożyłem na bok. Oparłem czoło a dłoniach, patrząc w biurko nieobecnym wzrokiem.

Z Mattem się nie widzieliśmy od ostatniego razu. Jedynie wieczorem dzwoniliśmy do siebie, albo w ciągu dnia pisaliśmy, czy coś się działo, ale wszystko było po staremu. Wewnętrznie jednak czułem, jakby to była tylko cisza przed burzą.

Pytanie tylko jak wielką.

Właśnie to mnie irytowało. Ta niewiedza na czym aktualnie stałem. Starałem się mimo wszystko zachowywać się jak zwykle i być opanowanym. Przecież nie mogłem pozwolić, aby ktoś z otoczenia się dowiedział.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk nagle otwieranych drzwi i ich zdecydowane zamknięcie. Podniosłem automatycznie głowę, bo nikt tak do tego pokoju nie wchodził.

To był Victor.

I coś trzymał.

Zdjęcia.

No to tyle było z "nie mogę pozwolić, aby ktoś się dowiedział".

— Nathan. Chyba musimy pogadać. — Jego twarz była surowa. Patrzył na mnie twardo, zaciskając lekko usta, starając się zachować spokój.

— Kurwa... — wymsknęło mi się, gdy spojrzałem na niego szczerze zestresowany i przerażony. Cały czas zapominałem, że to on jest drugi od góry w kolejności klas, zaraz po lordzie.

— No. — Uniósł ostro zdenerwowany kąciki w bardzo ironicznym uśmiechu. — "Kurwa".

Zaczął iść w moim kierunku, zaciskając jedną wolną dłoń w pięść, aby nie wybuchnąć bardziej, a z każdym jego krokiem podwyższał się mój poziom adrenaliny, a serce przyspieszało z powodu rosnącego niepokoju. Przełknąłem nerwowo ślinę, wiedząc, że mam srogo przejebane. I to bardzo.

Gdy walnął otwartą dłonią ze zdjęciami o biurko, to aż się nieświadomie wzdrygnąłem, przymykając oczy. Chociaż mówienie "walnął" jest zbyt łagodne. On po prostu jebnął te zdjęcia tak, że aż gdzieś głęboko byłem zaskoczony, że deski nie pękły, ale z drugiej strony to znaczyło, że jeszcze nad sobą panował.

— Możesz mi, do kurwy nędzy, to jakoś wyjaśnić?! — Pochylił się dodatkowo, wywierając na mnie większą presję. Ani na sekundę nie spuszczał ze mnie wzroku.

Zacisnąłem usta, nie chcąc samemu na niego patrzeć. Odchyliłem głowę do tyłu i zakryłem pół twarzy dłońmi.

Była cisza. Wiedziałem, że trudno mu się teraz nie odzywać, ale zaciekle czekał, aż ja się odezwę.

Odetchnąłem bezgłośnie przez usta, nadal mając zasłonięte oczy dłońmi.

— Nie — powiedziałem wreszcie cicho, wiedząc, że to ja jestem na straconej pozycji.

— Jak to "nie"? — zapytał też ściszonym tonem, ale nie w taki sposób jak ja. Od niego było czuć gniew i wściekłość. — Dalej! Nie masz nic do powiedzenia?! — wycedził przez zęby.

— Co ja mam ci, do cholery, powiedzieć?! — Spojrzałem w końcu na niego, nie ukrywając mojego sfrustrowania całą tą sytuacją. — Tak! Spotykam się z alfą wilkołaków! — wywaliłem prosto z mostu, nawet o tym nie myśląc.

— Czy ty w ogóle właśnie siebie słyszysz? — Już nie krył swojej złości i podniósł głos. — Czyś ty, kurwa, zgłupiał do reszty?!

Zagryzłem jedynie wargę, odwracając wzrok. Sam nie wiedziałem, jak mam teraz to wszystko wytłumaczyć czy jakoś się usprawiedliwić. Po prostu się nie dało. Albo dało, ale nie wiedziałem jak.

Victor, widząc moją twarz, pokręcił z niedowierzaniem głową i się odsunął. Skrzyżował ręce, mając zaciśnięte pięści, aby niczego nie rozwalić, i zaczął chodzić w tę i z powrotem, nadal nie mogąc w to uwierzyć.

— Czy ty w ogóle jesteś świadomy, co ci Alec zrobi jak się dowie? Jak inne wampiry się dowiedzą? — Jego ton ostro ciął powietrze między nami. Jednak gdyby się bardziej zastanowić, to dałoby się wyczuć nie tylko bardzo mocne zdenerwowanie, ale także i ból.

Znów zapadła cisza, podczas której przeszedł na drugi koniec pokoju i oparł się o regał plecami. Przymknął oczy, mając nadal zaciśnięte zęby i tak przez chwilę stał. Ja nic nie mówiłem. Nawet nie wiedziałem co. Sam doskonale wiedziałem, że zasłużyłem na jego wybuch złości.

— Ile to już trwa? — zapytał, gdy się wreszcie uspokoił, choć była to krucha otoczka spokoju.

— Poznałem go około trzech miesięcy temu — odpowiedziałem ze skruchą i bólem w głosie, chociaż bardzo starałem się je ukryć. Mimo tego wiedziałem, że akurat on zbyt dobrze mnie znał i umiał to wyczuć.

— Nie mogę uwierzyć, że przez te trzy miesiące nic mi nie powiedziałeś. — Gdy to powiedział otworzył oczy i spojrzał na mnie nadal będąc w szoku i czując się zdradzony. — Myślałem że mogę ci ufać i że ty mi ufasz. — Jego ton był pewny i twardy, ale już nie tak burzliwy jak wcześniej.

— To jeden z powodów, dla których tego nie zrobiłem. Po prostu... nie potrafiłem — przyznałem szczerze, patrząc w bok.

— Więc wolałeś to ukrywać — dokończył moją wypowiedź. — Nathan, znam cię już nie od dziś i wiem, że w życiu nie postępowałeś nierozsądnie. A teraz? Rozum ci odjęło? Zdradzasz właśnie swoją całą rasę i narażasz się na ogromne niebezpieczeństwo. Myślałeś w ogóle nad tym co ty, do cholery, robisz?

— Oczywiście że tak! — oznajmiłem głośniej, będąc już samemu sfrustrowany i wreszcie na niego spojrzałem. — Ale mam dość tej całej " rasowej wojny". Co to w ogóle ma na celu?

Victor zmarszczył brwi. Tego surowego wyrazu twarzy już dawno nie widziałem, a szczególnie w moim kierunku. Widać było powagę w jego oczach, ale i coś jeszcze. Coś, co faktycznie sprawiało, że czuło się, że to on jest prawą ręką lorda.

— Wilkołaki wybiły mi całą rodzinę. Z resztą, nie tylko mi — oświadczył twardo bez emocji. Jedynie można było usłyszeć, jak wszystko trzyma pod kontrolą.

— A wy to samo im robicie i krąg się zatacza. — Mój ton natomiast nie ukrywał w ogóle tego, co czułem. Po prostu nie potrafiłem tego zrobić.

— I nic nie zdoła tego zatrzymać. — Miałem wrażenie, jakby jego głos mógł dosłownie wszystko przeciąć. Po chwili jednak prychnął ironicznie pod nosem, mówiąc już bardziej z żalem i prześmiewczo. — Ale w sumie i tak to masz w dupie. Od zawsze wszystko i wszystkich miałeś, ale mimo to umiałeś doskonale sobie radzić z trudnościami i przede wszystkim logicznie myśleć, a teraz z powodu tego wilkołaka zaczęło ci odbijać. Narażasz nie tylko siebie, ale mnie, Aleca i wszystkie wampiry i to przez swój kaprys.

— To wcale nie... — Kręciłem głową w czasie jego wypowiedzi i już chciałem się usprawiedliwić jakoś, ale mi przerwał.

— A co w takim razie? To była TWOJA decyzja. TY ją podjąłeś i najwyraźniej sam się w to wepchałeś. To jest fakt. I temu nie zaprzeczysz.

Odwróciłem od niego wzrok. Nie mogłem znieść jego przeszywającego na wskroś chłodnego spojrzenia. Mało tego. Wiedziałem, że miał rację. Miał tę pieprzoną rację.

Widząc, że nie mam nic na swoją obronę sam odwrócił głowę, już przestając wywierać na mnie presję. Albo po prostu nie mogąc na mnie patrzeć.

— Masz szczęście, że to ja znalazłem te zdjęcia — rzekł spokojniej i ciszej. — Zostawiono je jako wiadomość w klubie, do którego dziś mieliśmy iść, ale musiałem tam pojechać wcześniej w sprawie jednego członka naszego klanu. Już mam w dupie, kto je zostawił, najwyraźniej tej osobie też to nie odpowiadało.

Ta, doskonale wiedziałem przecież komu. Ale to faktycznie nie miało już teraz znaczenia.

Milczałem. Nic nie mówiłem i patrzyłem w róg podłogi, samemu się bardzo poważnie gubiąc w myślach.

Victor spojrzał na mnie i zaczął iść w kierunku drzwi. Położył dłoń na klamce, ale się zatrzymał.

— Sam osiągnąłeś wysoką pozycję i to dzięki sprytowi i intelektowi. — Przerwał mówiąc bez emocji, ale opanowany, choć po prostu je dusił w sobie. Doskonale wiedziałem, że te wiadomości spowodowały, że czuł się oszukany, i to bardzo. — Ale ta praca niesie za sobą odpowiedzialność, więc dobrze by było, gdybyś wziął ją na siebie. Dam ci wybór — rzekł głośniej i odwrócił głowę do mnie.

Ja jednak na niego nie patrzyłem.

— Albo z nim zerwiesz, albo będę zmuszony powiedzieć o wszystkim Alecowi. Doskonale wiesz, że on ma obowiązek stawiania dobra klanu nad osobistymi intencjami, więc radzę ci się dobrze zastanowić — zadeklarował śmiertelnie poważnie.

Spojrzałem nagle na niego, rozchylając lekko usta, ale zanim zdążyłem spleść jakoś sensownie słowa, ten otworzył drzwi, patrząc twardo przed siebie.

— Przemyśl w końcu swoje postępowanie, a nie zachowuj się jak jakiś małolat. Nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, aby ignorować takie rzeczy.

Usłyszałem zamknięcie drzwi. Oparłem się bardziej o biurko, bardzo nieobecny. Teraz dopiero wszystko zaczęło do mnie docierać, ta cała powaga sytuacji. Zacisnąłem zęby i wściekły uderzyłem pięścią w biurko, które ostatecznie pękło. Trzymając się jego brzegów, opadłem powoli na kolana, zaciskając oczy, które zaczynały piec z tych wszystkich emocji.

Co się, do cholery, ze mną działo?

Victor miał rację. Nigdy tak nie reagowałem, nie przeżywałem nic, zawsze panowałem nad każdą sytuacją.

Teraz nie.

Myślałem, co jest najlepszym, najbardziej logicznym rozwiązaniem. Przed każdą decyzją dokładnie myślałem nad jej konsekwencjami, przewidywałem je i miałem plan, aby je wyminąć.

Teraz nie.

Ja pierdolę... To wszystko tak boli i ssie.

Musiałem pomyśleć i dokładnie wszystko rozpatrzeć. Nie mogłem lekceważyć Victora. Widziałem, że był śmiertelnie poważny i wiedziałem, że nawet bliższe stosunki z nim i lordem, nie uratują mnie w tej sytuacji. W końcu Matt był alfą. Ponad to jego siostra sama za dużo wiedziała o wampirach, więc tu chodzi też o ich bezpieczeństwo, a jeśli o to chodziło, to Alec był akurat dobrym władcą.

Chyba... Będę musiał pogadać z Matthew. Być może ostatni raz...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top