Misja
Poe
Pani generał wezwała mnie do siebie. Prawdę mówiąc zdziwiłem się. Ale jak tylko się dowiedziałem ruszyłem w stronę gabinetu. Wszedłem do środka.
- Chciała mnie pani widzieć?
- Tak, tak, Poe. Siadaj.
Wskazała mi miejsce i usiadłem.
- Więc o co chodzi?
- Jak już wiesz na Crait wezwaliśmy naszych sojuszników i żaden z nich nie odpowiedział oraz nie przybył nam z pomocą. Dlatego postanowiłam spróbować zawżeć nowe sojusze, lecz też sprawdzimy te stare, ale na wszelki wypadek powinniśmy mieć na kogo liczyć.
- Rozumiem.
- Udało nam się umówić spotkanie z planetą zwaną Clejm. Zamierzam tam wyruszyć i spotkać się z przedstawicielami tej planety we własnej osobie, a ty razem z jeszcze jednym rebeliantem polecicie tam ze mną. W razie bezpieczeństwa. Clejm nie wydaje się być zagrożeniem, ale jakby coś poszło nie tak.
- W takim razie kiedy wyruszamy?
- Ja wyruszę już dziś. Przyleci po mnie frachtowiec z Clejmu, ale wy wyruszycie jutro. Chewbacca was odwiezie Sokołem.- wtedy generał wręczyła mi jakąś kartę.- Bez tego cię nie wpuszczą. Nie zgub jej. I proszę nie mów głośno o nowym sojuszu. Jeszcze nie teraz, Poe. Nie chcę żeby myśleli, że nasi sojusznicy już na pewno nas zawiedli.
- Tak jest pani generał, a tak z ciekawości czy mogę wiedzieć z kim lecę?
- Jest jednym z rebeliantów. Polubisz go, ale można by rzec, że ma dość "wybuchowy" charakter.- uśmiechnęła się.
Odwzajemniłem uśmiech choć do końca nie widziałem o co chodzi. Wyszedłem z gabinetu pani generał.
Will
Dziś pierwszy raz w życiu zostałem wezwany do gabinetu pani generał. Okropnie się stresowałem. Nie miałem pojęcia czego mogę się po niej spodziewać w końcu kiedyś była księżniczką i senatorką, a takie kobiety przewidywalne nie są. Wszedłem niepewnie do środka.
- Dzień dobry. - ukłoniłem się lekko.
- Dzień dobry. Proszę usiądź. - wskazała na krzesło.
Niepewnie wykonałem polecenie. Generał zaczęła mówić, a ja zaczęłem słuchać z uwagą. Po chwili wyszedłem z jej gabinetu uradowany. Szykuje się pierwsza poważna misja i to u boku najlepszego pilota Ruchu. To jak spełnienie moich marzeń.
Kylo
Dziś miałem mieć pierwszy trening z nowymi uczniami. Jakoś pierwsze wrażenie nie było świetne. No trudno.. postaram się dzisiaj ich nie zabić, a może od razu ich zrazić i zniszczyć wszelkie nadzieje. Uśmiechnąłem się do siebie zadziornie. Dobra, bo od razu wezmą cię za "potwora". Wyszedłem na zbiórkę. Co mnie zdziwiło już wszyscy stali prosto jak struny na miejscu zbiórki.
- Moja droga za chwilę prowadzę trening lepiej zmyj ten makijaż jeśli nie chcesz wyglądać jak Darth Sidius bez kaptura.- zwróciłem się do białowłosej dziewczyny widząc na jej twarzy makijaż.- Jeśli nie wrócisz za dwie minuty będziesz robić karne ćwiczenia.
- Ale...
- Zegar tyka.
Dziewczyna pobiegła zmyć makijaż.
- A reszta 15 kółek w okół krążownika. Teraz!
Ruszyli do biegu, ale jeszcze w ostatniej chwili jednego zatrzymałem.
- Jak się nazywasz?
- Error Ren.
- Poczekasz na nią. Jeśli nie przyjdzie na czas jaki jej wyznaczyłem to będziesz robił karniaki z nią.
- Dlacz...
- Czy wyraziłem się nie jasno?
- Jasno jak słońce.- westchnął i spuścił głowę, a przez moją minę przebiegł cień uśmiechu.
Hux
Kylo ma teraz trening z nowymi ja natomiast muszę zamówić nowy batalion szturmowców, bo trochę ich ucierpiało na ostatniej bitwie. Poszedłem na mostek posiać strach i zniszczenie, nie no nie jestem Kylo. Ale grozę budzić w innych lubię. Nie powiem daje mi to satysfakcję. Nagle zobaczyłem grupkę dzieciaków biegnących przez jeden z korytarzy krzyczących:
- Raz, dwa, trzy, cztery!
- My nie Jedi frajery!
- Pięć, sześć, siedem, osiem!
- Jak Luke nie zostaniemy łosiem!
Następnie pobiegli dalej. Uśmiechnąłem się nie widocznie pod nosem, ale potem znów przybrałem maskę kamiennej twarzy. Nagle na mojej drodze spostrzegłem oficera Mitakę. Zasalutował mi, a ja przeszedłem obok niego obojętnie.
Neil
Biegaliśmy i biegaliśmy. Nie mam pojęcia ile już biegaliśmy, ale nogi zaczęły powoli odmawiać mi współpracy, ale i tak musiałem biec. W końcu nie chcę robić karniaków. Miałem nadzieję, że inni liczą ile już kółek za nami i ile jeszcze przed nami, bo ja należę do tych, którzy nie mają głowy do liczenia.
James
Super... Teraz będę musiał robić karniaki. Ciekawe jak zauważył mój wredny uśmieszek na jego pierwsze słowa. No i ekstra już się spóźnia o te dwie przeklęte minuty. Po chwili Willow do nas podbiegła.
- Nie dobrze, spóźniłaś się. Ale z powodu, że mam dziś dobry humor biegniecie tylko 2 więcej. No już! Macie 17 do tyłu!
Zaczęliśmy biec...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top