Trzeci

Cześć, skomentuj 

dam ci jeść


Gdy w końcu docieram do akademika, obie kawy prawie wystygły. Pukam do drzwi stopą, bo obie ręce mam zajęte. Po kilku sekundach otwiera mi Kate z szerokim uśmiechem na ustach. Dostrzegam go bardziej niż zwykle, bo pomalowała usta czerwoną szminką. Mierzę ją bacznym spojrzeniem. Wytuszowała rzęsy i podkręciła końce swoich czarnych włosów.

Wyglądała... ładnie.

Wchodzę do środka i podaje jej kawę. Katheline mierzy mnie stanowczym wzrokiem.

- Pięknie wyglądasz, słonko – mówię, przywdziewając na usta najlepszy uśmiech. Całuje ją czule w usta, po czym patrzę jej w głęboko w oczy. Zieleń jej oczu jest niezwykle obezwładniająca, mam wrażenie, jakby jednym spojrzeniem sprawiała, że zaczynam tonąć. Miękną mi kolana, gdy tak na mnie patrzy, przewiercając dziurę w mojej twarzy.

- O czym myślisz? - pyta nagle, zaskakując mnie.

- O niczym, skarbie, naprawdę o niczym – mówię i całuję ją w czoło.

Wymijam ją i idę do kuchni. Czuję na sobie nadal zapach perfum, jednak to nie są perfumy Katheline.

Siadam przy stole i zaczynam popijać swoją kawę.

- Kawa jest już zimna – zaczyna oskarżycielsko. - Naruto, co ci tyle czasu zajęło? - krzyżuje ręce na piersiach i wlepia we mnie zmrużone ślepia.

Mrugam kilka razy w niezrozumieniu.

- O co ci chodzi? Po prostu wystygła i była kolejka. Co w tym dziwnego? - mój głos zdaje się być lekko poirytowany.

Katheline często ma fazy, że podejrzewa mnie o przeróżne niestworzone rzeczy, dopisuje sobie własne historię, sama się nakręca, a potem się wścieka. Męczy mnie to, dlatego posyłam jej rozdrażnione spojrzenie.

- Serio, Katheline? - syczę. - Znowu zaczynasz?

- Nie zaczynam – fuka i wskazuje oskarżycielsko palcem w moją stronę. - Dajesz mi powody, żeby tak myśleć, bo...

Nie daję jej dokończyć i zrywam się z krzesła.

- Przestań, proszę cię. Idę do pokoju, przyjdź, jak ochłoniesz. Mam tego dość, Katheline. Zastanów się nad sobą, a potem przyjdź. Wtedy porozmawiamy.

Wymijam ją, nie dając jej szansy na odpowiedź. Kieruję się do małego pokoju umieszczonego na lewo od kuchni. Zatrzaskuję za sobą drzwi i rzucam się na łóżko, z głośnym wydechem. Wkładam prawą rękę pod zagłówek i wlepiam wzrok w sufit.

Moje myśli wędrują do imprezy, potem do zajęć na jutro. Odnotowuje plan w głowie i zdaję sobie sprawę, że zajęcia z literatury mam trzy razy w tygodniu. Staram się wyprzeć ten fakt z głowy, bo im mniej myślenia o kretyńskim wykładowcy, tym lepiej, więc przymykam oczy, próbując zasnąć.

Mam wrażenie, że nie minęła minuta, a słyszę ciche pukanie do drzwi. Gdy nie reaguje, drzwi wydają przeraźliwe skrzypnięcie i w pokoju zjawia się Kate. Otwieram oczy, obracam się na bok, twarzą w stronę drzwi, i wlepiam wzrok w dziewczynę. Kate bawi się maniakalnie palcami. Wiem, że jest zdenerwowana, wiem też, że nienawidzi przychodzić pierwsza, a w szczególności przepraszać.

Unoszę brew do góry.

- Wiem, że przesadziłam – zaczyna cicho. - Ale, Naruto, zrozum, zmieniłeś się - podchodzi i siada na krańcu łóżka. - Mam wrażenie, że mnie unikasz, specjalnie wychodzisz i przeciągasz te chwile, kiedy cię nie ma, żeby do mnie nie wracać. Na przykład dzisiaj, z tą kawą....

- Mówiłem ci przecież, że była kolejka i to mnie zatrzymało.

A raczej ktoś mnie zatrzymał, ale nie mówię tego głośno.

- Dobrze, ale to nie pierwszy raz, gdy wychodzisz, wracasz późno, unikasz mnie, jesz na mieście, a nawet, Naruto – robi dramatyczną pauzę, po czym wyrzuca z głośnym wydechem – śpisz na kanapie!

Taksuje ją złowrogim spojrzeniem.

- Mówiłem, że plecy mnie bolą.

- To idź do lekarza – syczy.

- Nie muszę nigdzie iść, wystarczy, żebyś się nie rozwalała na całym łóżku – prycham zawzięcie. Kątem oka zerkam na czarnowłosą; jej policzki zrobiły się czerwone, a gdyby wzrok mógł zabijać, leżałbym martwy. Jest wściekła, ale nie przeszkadza mi to, bo ja też się tak czuję. Denerwuje mnie ciągłe tłumaczenie, gdzie byłem, co robiłem, z kim, o której. Chciałem wziąć Kate na imprezę, żeby wyluzowała, zaczęła się mniej przejmować, mniej analizować, ale nawet tuż przed nią musi zepsuć atmosferę. Kocham ją, ale coraz bardziej zaczynam kochać czas bez niej.

- Dobrze, przyjęłam do wiadomości – warczy i wstaję. Już ma wyjść z pokoju, gdy łapię ją za nadgarstek.

- Oh, przestań. Nie kłóćmy się, dobrze? - mówię zmartwionym głosem. Widzę na jej twarzy kapitulacje, a z oczu uciekają burzowe chmury. - Taką Kate kocham – całuję ją w czubek nosa, a ona się uśmiecha na ten delikatny gest.

- Ja też cię kocham – wtula się w mój tors.

- Wiem. A teraz chodźmy na imprezę, dobrze?

- Dobrze – rzuca mi uśmiech i podrywa się z miejsca.

W duchu dziękuję, że odpuszcza i nie przeciąga tego, chociaż z całą pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Również wstaję i kieruję się na przedpokój. Kate ubiera czarne trampki i narzuca skórzaną kurtkę na ramiona. Wygląda mrocznie, ale ładnie. W przeciwieństwie do mnie – zawsze ubiera się na czarno. Lubię czerń, ale zdecydowanie jestem fanem kolorowych dodatków, Kate nie.

Wychodzimy z akademika w milczeniu i kierujemy się za kampus, w miejsce, które pokierował mnie Nash. Choć jest październik, jest wyjątkowo ciepło na dworze, nawet w wieczornej godzinie. Zerkam kątem oka na splecione dłonie moje i Kate i delikatnie się uśmiecham.

Po obu stronach ścieżki znajdują się drzewa, które zostały w połowie pozbawione liści, tworząc z nich kolorowy, udeptany dywan na drodze.

- Ładnie, prawda? - mruczy Kate, jakby czytając mi w myślach.

- Bardzo – odpowiadam i pochylam się, żeby pocałować ją w czoło.

Wiatr delikatnie rozwiewa nasze włosy.

Im bliżej jesteśmy celu, tym więcej ludzie się przewija z różnych stron. Kręcą się, krzyczą, śmieją i piją. Mój żołądek boleśnie się zaciska, tworząc supeł. Stresuje się, bo nikogo nie znam poza Nashem, a nawet nie wiem, gdzie on jest i czy w ogóle jest, bo może się rozmyślił, może zachorował, a może zrobił sobie ze mnie żarty. Ściągam ostro brwi i mrużę oczy, wlepiając wzrok przed siebie. Kate nieustannie mnie szturcha w ramię, ale nie przejmuję się tym, wypatrując kolegi. Docieramy do lasu, a tam jest prawdziwa plaga ludzi. Wzdycham, wiedząc, że znalezienie go będzie graniczyło z cudem.

- Co? - przenoszę wzrok na Kate, gdy tak kolejny raz mnie szturcha.

- Muszę siku – jęczy.

Wywracam oczami. Kate to widzi i znowu szturcha mnie w ramię, tym razem mocniej niż wcześniej. Piorunuje ją wzrokiem.

- Możesz tak nie robić? - syczę. - Dobrze wiesz, co sądzę o takich zaczepkach.

-To nie wywracaj oczami – fuka i wyrywa dłoń, tym samym niszcząc splot naszych rąk.

Mam ochotę walnąć najpierw ją w głowę, a potem siebie; za karę, że ją uderzyłem. Chciałbym zrobić cokolwiek, żeby zrozumiała, że jest nieznośna, ale nie chce wszczynać kłótni, więc odpuszczam. Mój wzrok łagodnieje, choć na język cisną się rożne przekleństwa.

- Idź zrobić to cholerne siku – mówię, wskazując ręką na krzaki.

- Tutaj? - piszczy, jednocześnie robiąc wielkie oczy.

- A skąd ja ci tutaj wezmę toaletę, Kate? Na miłość boską.

Chyba widzi, że przekroczyła granicę, bo nic więcej nie mówi i odchodzi.

Z chwilą odejścia dziewczyny łapią mnie niebotyczne wyrzuty sumienia. Czasami uświadamiam sobie, że naprawdę jestem podły w stosunku do Kate, więc zaczynam kurczyć się w sobie. Mówię rzeczy, których wcale nie chcę mówić, ale niemiłosiernie ciężko utrzymać je na końcu języka – skąd nigdy nie powinny wyjść. Mam świadomość, że nie wygrałbym konkursu na idealnego chłopaka, ale wiem też, że Kate nie wymaga ode mnie niestworzonych rzeczy.

Wzdycham ciężko.

Więc skoro nie wymaga nic wybitnego, dlaczego nie mogę dać jej choć podwalin dobrego zachowania?

- Jestem – słyszę głos Katheline z prawej strony. Zerkam na nią z ukosa i widzę, że jest w jakbym lepszym humorze.

- Krzaki opowiadały ci żarty? - pytam, widząc jej zadowoloną minę.

Kate taksuje mnie pogardliwym spojrzeniem i mówi, niby od niechcenia:

- Krzaki nie, ale ktoś z krzaków już tak – mruczy śpiewnie.

Może i Kate nie wygrałaby konkursu na najlepszą dziewczynę, ale wiem o jaki na pewno mogłaby powalczyć – o pierwsze miejsce w konkursie robienia na złość.

Unoszę brwi do góry, jednocześnie mrużąc oczy.

- Jakiegoś adoratora w krzakach wynalazłaś?

- A może nawet nie jednego? - prycha opryskliwie. 

Wywracam oczami i łapie ją za rękę.

- W porządku. I co ci mówili? - pytam, nie kryjąc rozbawienia w głosie.

- Że mam chłopaka palanta.

- Ja przynajmniej nie rozmawiam z krzakami – odpowiadam, z szyderczym uśmiechem na ustach.

Kate oczywiście automatycznie go dostrzega i wali mi kuksańca w bok. Burzowe wyimaginowane chmury zaczynają rozchodzić się znad naszych głów, chociaż w rzeczywistości niebo dopiero zaczyna się nimi zdobić.

Maszerujemy przed siebie, starając przedrzeć się przez tłum ludzi i stosik śmieci pod naszymi nogami. Kate mocniej ściska mi rękę, a ja wcale nie pozostaję jej dłużny. Choć powinienem robić za jej ostoję – często nie robię, ale to wcale mnie nie dziwi. Nie robię ostatnio wiele rzeczy, które powinienem. 

Nagle dociera do moich uszu niewyraźny krzyk, który okropnie wtapia się w otoczenie, sprawiając, że niewiele można z niego wywnioskować.

- Uzumaki! - w końcu słyszę wyraźnie swoje nazwisko, a źródło głosu biegnie mi na powitanie.

- O panie, kogo my tu mamy – mówiąc to czuję niewyobrażalną ulgę. Wzdycham ciężko, nawet się z tym nie kryjąc.

Nash zwala się na mnie z takim impetem, że muszę puścić rękę Kate.

Łapię go obiema rękoma, trzymając w ryzach. Dokładnie mu się przyglądam, po czym wywracam rozbawiony oczami.

- Od ilu już grzejesz? - pytam, nie ukrywając przy tym rozbawienia.

- A od jakiejś goooodziny – mówi, szczerząc się od ucha do ucha. - Zaczekałbym na ciebie, ale naprawdę nie trudno mnie przekonać. Jestem prostym człowiekiem, widzę alkohol – poddaje się. Nie wiń mnie, wiesz, to te demony – szepce poważnie, stukając się w czoło.

Parskam śmiechem, a moje usta praktycznie wypuszczają już odpowiedź, gdy czuje mocne, dające o sobie znać szturchnięcie w bok.

Kate.

- Przepraszam, słonko – mówię, wywracając dolną wargę w podkówkę. - Nash to jest Kate, moja dziewczyna. Kate to jest Nash, kumpel ze studiów.

Nash robi zawiedzioną minę, zakładając ręce na klatkę piersiową.

Marszczę nieco brwi, nie do końca rozumiejąc o co dokładnie chodzi.

- Czyli koniec macanek pod ławką u Uchihy? - pyta niby smutno, ale widzę ten kryjący się, ironiczny uśmieszek, który chce wykrzywić jego wargi.

- Macanki jak najbardziej w pakiecie z zajęciami – parskam śmiechem.

I znów wspomnienie z kawiarni powraca do mojej głowy, rozgaszczając się w niej całkowicie, bez przestrzegania jakichkolwiek zasad gościnności.

I znów nie chcę go odpychać.

- O po moim trupie – mówi szybko Kate, grożąc Nashowi palcem. Chłopak zanosi się gromkim śmiechem, wbijając rozweselone spojrzenie w twarz Katheline. Również zaczynam się śmiać, ale jednocześnie czując, jakbym przeszkadzał w jakimś intymnym spotkaniu. Choć nie chcę – coś ściska mnie w dołku.

Łapię Kate mocniej za rękę, aby zwrócić na siebie uwagę i mówię:

- No chyba nie będziemy tak stać, nie? Dawaj Nash, prowadź nas. Gdziekolwiek, gdzie jest alkohol.

Od razu natrafiam na wściekły wzrok Kate, ale uśmiecham się jedynie szyderczo, puszczając jej oczko. Nic nie mówi, choć wiem, że bardzo by chciała powiedzieć co o tym myśli.

Kate nienawidzi, kiedy pije.

- Dobra nasza, idziemy – rozweselił się ponownie Nash, popychając nas przed siebie. - A tak w ogóle, padniesz, jak zaraz ci coś powiem – rzuca lekko, siląc się na obojętny ton.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top