Szesnasty
Cześć. Jak pisałam gdzieś w komentarzu, tak wstawiam. Bardzo miło, że było pytanie o rozdział, trochę pozwoliło mi to zebrać się w sobie i w końcu go dokończyć.
Ważna sprawa, zanim zaczniecie czytać. W 12 rozdziale była dziewczyna z różowymi włosami. Nash, wpadając na świetny pomysł, zrobił sobie takie same. Naruto, widząc jak wygląda, ocenił jego włosy jednocześnie wyzywając różowowłosą. I tak, to było ważne. A dlaczego? Zapraszam do czytania.
Moje spotkanie z Uchihą nie trwało jedynie godzinę, co pociągnęło za sobą oczywiste konsekwencje. Kate, wprawdzie niezwykle milcząca, manifestacyjnie zilustrowała swoją złość, rzucając talerzem z ciastem o podłogę.
Echo rozbijającego naczynia zespoliło się z wyrzutami sumienia, tworząc szalenie uciążliwą mieszankę. Synteza ta wgryzała się w myśli, ściśle odpowiadając za pogorszony stan mojego samopoczucia – a to, swoją drogą, i tak nie było wybitnie wygórowane.
Przez kolejne dni Kate nie była zbyt wylewna, a ja wyglądałem, jakby targał mną bestialski kac. I faktycznie tak się czułem, choć nie były to fizyczne przeświadczenie, a w pełni mentalne. Vivian, bo tak nazywała się rożowowłosa landryna (jak ją określał Nash), nie rozegrała żadnego ruchu. Jej zainteresowanie moją osobą spłyciło się do cynicznych uśmieszków, ale to wystarczyło, aby wyraźnie zmącić mój umysł. Z Uchihą natomiast nie rozmawiałem od tamtego czasu, zupełnie, jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Nie, żebym jakoś szczególnie próbował to zrobić, sam widok Vivian sprawiał, że znacznie się spinałem, a nie chciałem rozpalać na nowo iskry.
Czułem jednak, że dopóki sprawa z Vivian nie zostanie wyjaśniona, zostaniemy w obecnym stanie.
Nadeszła środa, a ja siedzę z Kate przy stole, jedząc śniadanie.
- Długo się jeszcze będziesz gniewać? – pytam, gdy kolejny raz posyła w moją stronę obrażone spojrzenie. Moje pytanie sprawia, że na jej twarz wkracza grymas.
- Jeśli znajdziesz lepszą wymówkę dlaczego się spóźniłeś – burczy, odsuwając od siebie z impetem talerz, który z głośnym brzdękiem uderza o mój. – Straciłam apetyt.
- Jeśli dalej będziesz tak ostentacyjnie pokazywać swoje niezadowolenie, będziemy musieli zacząć jeść z papierowych talerzy – mówię zirytowany, choć wiem, że jej złość jest uzasadniona. – Kate, nie kłamałem, byłem z Nashem. Przecież nie jestem przywiązany do ciebie na stałe – mój głos jest spokojny, jakbym wcale jej nie okłamał. Chociaż na dobrą sprawę wcale nie powinno mnie to dziwić, zauważyłem, że ostatnio kłamstwa przychodzą mi z niezwykłą lekkością.
Widzę, że mruży buńczucznie oczy, zapewne szykując się do dalszej rozgrywki.
- Wiesz co? Od pewnego czasu zaczynasz mnie wkurzać. Może ty gejem jesteś, że tak ciągle kręcisz się koło Nasha? Zwolnić wam akademik? Mam wrażenie, że robię tutaj tylko za ozdobę – syczy, a ja zamieram, kompletnie nie spodziewając się takiego obrotu sytuacji. Patrzę na nią z uniesionymi brwiami, czując, jak coś niechcianego krząta się po moim umyśle.
- Gejem? Oszalałaś? – wyduszam w końcu cały spięty. – To kolega. K-o-l-e-g-a – literuje kąśliwie. – Znasz takie słowo?
Wodzi wzrokiem po mojej twarzy. Jej spojrzenie jest tak intensywne, że czuje niemalże fizycznie, jakby paliło mnie od środka.
- Od kiedy kolegów traktuje się lepiej niż swoje dziewczyny? – pyta po chwili. Marszczę brwi. Wiem, że ma rację, a mimo to postanawiam to przeświadczenie zepchnąć na dalszy plan.
- Może odtąd, od kiedy dziewczyna uderzyła swojego chłopaka? – odpowiadam chłodno.
- Przeprosiłam cię za to – niesmak w jej głosie jest wysoce wyczuwalny. Wywracam oczami ostentacyjnie – chcę, żeby wyraźnie to dostrzegła.
- Też cię przeprosiłem. Już nie pamiętasz?
- To nie to samo.
A ja czuję, jak się we mnie gotuje.
- Słyszysz ty czasami siebie? Jak możesz stawiać spóźnienie na równi z uderzeniem? Zastanów się na sobą, bo rzygać mi się chcę od tego wszystkiego – wstaje energicznie, a krzesło nieprzyjemnie szura po podłodze.
Wychodzę z kuchni, a niekontrolowany grymas rozsiada się na mojej twarzy. Dlaczego nasze rozmowy wiecznie kończą się tak samo? Odnoszę nieodparte wrażenie, że jedyne, co aktualnie łączy mnie i Kate, to nieprzerwane kłótnie i bolączki.
Zakładając buty, duszę w sobie negatywne uczucia. Męczy mnie to, że nie potrafimy normalnie rozmawiać, nieustannie tkwiąc w spirali toksyczności. Nieskończone przeciągnie struny. Ale sęk tkwił w tym, że nie mogłem tego zakończyć, nie wpisywało się w to żadne ramy.
Mój ojciec nie był aniołem, czasami bił mnie i matkę – stresująca praca, wiele na głowie, w dodatku był uzależniony od hazardu, a nadmiar emocji wyładowywał w domu. Popadliśmy w niemałe długi przez upodobania ojca, trzeba było chwytać się brzytwy, matka wzięła kolejną pracę, poświęcając się w całości dla nas. A ojciec, prowodyr chujowych sytuacji, pewnego dnia po prostu zwiał, zostawiając wszelkie długi na głowie matki. Wspólne konto odbiło się niemałą czkawką.
Okropnie to wpłynęło zarówno na mnie, jak i na moją matkę, choć – nic dziwnego – na nią w znacznie dotkliwszym stopniu. Stała się cieniem samej siebie, wieczne nakazy i zakazy, awantury o każdą pierdołę. I jeśli to mogłem zrozumieć, kompletnie nie rozumiałem tego, co się z nią potem stało. Powiedzieć, że zaczęła topić smutki w alkoholu to byłoby za mało, ona dosłownie w nim tonęła. Na moje szczęście, bądź nie, w tamtym okresie poznałem Kate i dzięki niej mogłem odetchnąć od tego całego zamieszania. Kate miała pieniądze, co tu dużo mówić, zapewniła mojej matce opiekę psychiatryczną, za co byłem po stokroć wdzięczny.
Kate pomogła mi, gdy najbardziej tego potrzebowałem. Pojawiła się, zabierając część moich problemów na siebie. Nie musiała, a jednak to zrobiła. Katheline nie jest aniołem, bywa zaborcza, kłótliwa, wiecznie nadąsana, ale wszystko to znika za niewidzialna kurtyną, gdy przypominam sobie co dla mnie zrobiła. Pozbierała mnie, gdy myślałem, że na dobre się rozsypie.
Więc czym mam prawo zachowywać się jak ostatni prostak, biorąc pod uwagę wszystkie te rzeczy? Nie wiem, czy kiedykolwiek spłacę dług, który u niej zaciągnąłem.
Ale coraz bardziej ogarnia mnie przeświadczenie, że Kate, mając świadomość o moim położeniu, zaczyna to wykorzystywać, sprawdzając jak daleko może się posunąć. Jednak nie chcę tak o niej myśleć, bo to zburzyłoby nas doszczętnie. Nasz związek z papieru w końcu złapałaby prawdziwa burza, a wtedy nie mielibyśmy już czego ratować. A ja chciałem to uratować, ale wszystkie moje plany brały w łeb, gdy tylko za nie się zabierałem. Walczyłem z podświadomą niechęcią, która splatała się ze świadomym długiem.
Z głową pełną myśli i kulawym nastrojem, docieram na uczelnie. Kieruje się na pierwsze zajęcia, a podły nastrój w pełni mnie pochłania. Chwilę później dostrzegam Nasha na korytarzu, więc kieruję się w jego stronę. Jednak nie jest mi dane dotrzeć do niego, bo różowowłosa Vivian zagradza mi drogę.
- Co tam? – pyta, a szeroki i ostentacyjnie sztuczny uśmiech wkracza na jej usta. Spinam się i mierzę ją twardym spojrzeniem.
- Jak to na uczelni – odpowiadam chłodno, powiększając dystans między nami. Jej perfumy nieprzyjemnie drążnią mi nos, sprawiając, że mam ochotę wykrzywić twarz w niezadowoleniu. Boże, ale śmierdzi.
Jej oczy zaczynają błyszczeć, a ona sama rozpromienia się.
- Mhmmm – zaczyna przeciągle. – No tak, twoje życie na uczelni na pewno jest ciekawe – śmieje się słodko, wodząc uważnym spojrzeniem po mojej twarzy.
Gdyby tego było mało, podchodzi do nas Nash. I teraz Vivian wygląda, jakby była w siódmym niebie.
-Cześć, Nash. Fajne włosy. Wsadziłeś łeb do wiadra z farbą? – zagaja niewinnie, jednak jej wzrok momentalnie się zmienia. Przestaje być roześmiany i słodki, zwalniając miejsce dla spojrzenia pełnego ironii.
Rzucam Nashowi krótkie spojrzenie i widzę, że marszczy brwi.
- Mam mówić przy nim czy chcesz sobie oszczędzić tej kompromitacji?
Waham się dosłownie chwile, wiedząc, że nie mogę go zwodzić.
- Czego chcesz? – pytam, nie kryjąc pogardy w głowie.
Vivian kiwa ochoczą głową.
- Uznam to za tak – robi krótką pauzę, a jaj mam ochotę wyrwać jej te różowe kłaki z tego pustego łba. – Pamiętasz może sytuację, gdy spotkałam na klatce ciebie i pana Uchihę? No wiesz, jak wychodziłeś od niego z domu – dodaje ściszonym głosem, gdy nic nie odpowiadam. – On się opierał o framugę drzwi, a dla mnie to wyglądało tak, jakbyście mieli się zaraz zjeść nawzajem. Jeśli wiesz, o co mi chodzi. A na pewno wiesz, co nie, Naruto?
Otwieram usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Nash mnie ubiega. Jego głos jest przesiąknięty sceptyzmem.
- Co ty za śmieci opowiadasz. Mózg ci się spalił od rozjaśniacza? – szturcha mnie porozumiewawczo ramieniem w bok. Może gdyby nie obecna sytuacja, mógłbym się roześmiać. Finalnie Nash nic więcej nie dodaje, chyba uświadamiając sobie, że to jednak prawda.
Vivian mruży dziko oczy.
- Niech Naruto ci powie.
- Przestań robić z tego taką dramę – wzdycham przeciągle, wsadzając jednocześnie ręce do kieszeni czarnych spodni. – Byłem. I co z tego? To zabronione?
Vivian patrzy na mnie, jakby nagle została wybita z rytmu. Szybko jednak odzyskuje fason, a cwaniacki uśmiech majaczy na jej twarzy. Jawna kpina wybrzmiewa w jej brązowych oczach.
- W zasadzie pewnie nie, ale prawdopodobnie słyszałeś, że plotki się trzymają pana Uchihy. Słyszałeś tę, że przeleciał córkę wykładowczyni? – unoszę brwi do góry, zdziwiony, a Vivian kontynuuje uradowana. – Ciekawe, co się stanie, jeśli okaże się, że teraz zabiera się za studentów? – zastanawia się udawanie.
- Tak właściwie lata mi to koło nosa – mówię hardo.
Kłamie. Wcale nie lata.
- Masz dziewczynę, nie? – atakuje od innej strony, a mi coraz bardziej zaczyna się to nie podobać. – Ciekawe, czy chciałaby dowiedzieć się, że jej chłopak puka się z wykładowcą.
Przymykam oczy, czując się kolosalnie podirytowany.
- Z nikim się nie pukam – warczę, na co ona wzrusza ramionami.
- Nieistotne. Istotne co JA powiem, a ja już mam całą historyjkę ułożoną w głowie – mruczy śpiewnie.
Nash postanawia się odezwać, czym mnie niebywale zaskakuje. Właściwie, przez to wszystko zdążyłem zapomnieć, że dalej tutaj stoi.
- Dlaczego to robisz?
Vivian zastanawia się chwilę, a gdy decyduje się na odpowiedź, ton jej głosu jest tak chłodny, że włoski na karku stają mi dęba.
- Na drugi raz uważajcie co mówicie i przy kim. Jakbyście jeszcze nie załapali, wiem, co o mnie mówiliście. A ja bardzo nie lubię, gdy ktoś gada za moimi plecami. Jestem paskudna, Uzumaki? Jeśli chcesz, mogę sprawić, że twoje życie będzie paskudniejsze ode mnie – w jej głosie drży wściekłość.
Wraz z końcem jej monologu, mam ochotę walnąć się w łeb czymś ciężkim. Jak mogłem być takim kretynem?
- Załatwisz mi dobre ocenki u swojego kochasia, Uzumaki. Jeśli nie, powiem komu trzeba co pan Uchiha wyprawia po zajęciach. Nie znam twojej dziewczyny, ale ludzie lubią mówić, więc nawet nie będę musiała się wysilać. Dojdzie i do niej. Ale pewnie z opóźnieniem, więc znacznie przekształcone – cmoka, kręcąc głową. – Ajajajaj, ciekawe przez ile ust najpierw przeleci, zanim twoja dziewczyna usłyszy finalną wersję?
Patrząc na nią, odnoszę wrażenie, jakby niewidzialne macki wciągały mnie pod ziemie. Nie odpowiadam, nie wiedząc, co tak właściwie mógłbym powiedzieć. Przecież nie mogę od tak pójść do Uchihy i wciągać go w to wszystko. Nie jest niczemu winny, to ja mogłem ugryźć się w język kiedy był na to czas.
- Daj nam kilka dni – słowa Nasha odbijają się echem w mojej głowie. Zerkam na niego kątem oka. Posyła mi lekki uśmiech, a ja czuję się znacznie lżej.
Vivian zaplata ręce na klatce piersiowej, stukając niecierpliwie stopą o posadzkę.
- Tydzień. Załatw to, Uzumaki, bo inaczej Uchiha nie będzie miał dokąd wracać – deklaruje chłodno i nie zaszczycając nas więcej spojrzeniem, odchodzi.
Cisza, która nastąpiła po jej odejściu, jest brutalnie przenikliwa, jakby wchodziła w układ nerwowy, obezwładniając.
Nie wiedząc, co miałbym zrobić albo chociażby powiedzieć, zaczynam kierować się w stronę sali wykładowej. Nash idzie za mną, co rusz wlepiając we mnie żarliwie spojrzenie.
- Pukacie się? – pyta luźno, a ja niemalże zachłystuję się powietrzem.
- Oszalałeś? Nie – odpowiadam szybko. Wyraz niedowierzenia dalej nie schodzi z mojej twarzy. A on, czym mnie zadziwia, wygląda na lekko zawiedzionego.
- Okej. Ale mogłeś powiedzieć, że idziesz do niego. Teraz czuję się, jakbym ostatni dowiedział się o pikantnych ploteczkach – oznajmia naburmuszony, chowając ręce do kieszeni w spodniach. – Co wy tam robiliście? Książki czytaliście? – śmieje się szyderczo, a ja automatycznie szturcham go łokciem w bok.
- To skomplikowane – wzdycham, a on parska śmiechem.
- Znowu. Nastolatka z filmów.
Wywracam oczami. Wchodzimy do sali i zajmujemy swoje standardowe miejsca. Widząc, że jest nas dosłownie garstka, ściszonym głosem zaczynam mu wyjaśniać wszystko od początku. Mówię o tym, jak czasami ze sobą rozmawiamy i w jakim to jest tonie. Opowiadam o podsłuchaniu przeze mnie rozmowy Uchihy i Tove. O tym, jak zaproponował spotkanie w restauracji i jak znalazłem się w jego domu. Nash słucha w pełnym skupieniu, kiwając jedynie czasami głową. Dopiero gdy kończę i zapada między nami chwilowa cisza, postanawia w końcu skomentować mój monolog.
- Kiedyś słyszałem, że Uchiha sypiał z jakąś studentką. Niby ta studentka to była córka wykładowczyni, ale ile w tym prawdy, to nie wiem – dodaje szybko, chyba widząc, że zaczynam się krzywić. Faktycznie nie jest mi do śmiechu, bo owszem, Uchiha wspominał o wykładowczyni, ale o studentce słowem się nie odezwał. – Było więcej plotek, większość znam, bo nadstawiam uszu tam gdzie nie trzeba, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że ta różowowłosa szmula zamieniła się z czajnikiem na łby i nie ma nawet takiej możliwości, żeby jej szantaż doszedł do skutku. Bo jeśli by tak wyszło, wyleciałbyś z uczelni. A jeśli byś wyleciał, ja nie miałbym od kogo brać notatek. I też bym wyleciał. Łańcuch. Jesteśmy powiązani, stary – mówiąc to, kładzie rękę na moim ramieniu.
- Dzięki – odpowiadam z przekąsem, ale posyłam mu niemrawy uśmiech. - Więc co robimy?
- Będziemy jak Sherlock i John – wskazuje na mnie palcem i dumnie oznajmia – ty będziesz Johnem.
Prycham pod nosem, mierząc go sceptycznym spojrzeniem.
- Dlaczego to ja mam być Johnem?
- Bo Sherlock wymyślał rozwiązania, a ty jak na razie to jesteś w innej czasoprzestrzenni. Mój plan, więc ja wybieram.
Powstrzymuję silną chęć wywrócenia oczami i niechętnie się z nim zgadzam. Tak się składa, że żadnego planu nie miałem. Oprócz tego, że na pewno nie mogłem pójść do Uchihy.
- Napisze ci smsa, żeby nie ryzykować – szepcze, a ja kiwam gorliwie głową.
Spadłem na drugie miejsce, ale nic innego mi nie pozostaje. Nash chwile coś klepie w telefonie, a gdy kończy, sygnał wiadomości dociera do moich uszu.
„ Mamy tydzień, a to znaczy, że zahaczymy o weekend. Kolega psa sąsiada (nie pamiętam kto to był) kiedyś mówił, że laski lubią chodzić do takiego klubu w naszym mieście. Nie mówił kto, ale raczej nie chodzi się tam potańczyć. Znaczy, niby chodzi, ale tylko z zewnątrz panuje taka opinia. Wewnątrz to wygląda tak, że spotykasz się z bogatymi kolesiami i robisz małe fiku miku na patyku. Wiem, że tak właściwie teraz to nie ma sensu, ale coś mi się zdaje, patrząc na kusą spódniczkę Vivian i zlepione błyszczkiem usta, że mogłaby się tam znaleźć.
Dobra, jeb wszystko to co napisałem. Po prostu będziemy ją śledzić przez cały weekend. Dopóki nie dowiemy się czegoś, czego nie będzie chciała ujawnić. Wtedy bum. Zrobimy jej foteczkę i będzie wet za wet. Oczywiście, że wygramy, bo ona będzie miała jedynie słowo. A my zdjęcie.
Ogólnie to może nie wyjść i wtedy będziesz musiał prosić Uchihę o pomoc, ale jak na razie trzymajmy się mojego planu. Gwiezdne wróżki trzymają się razem (z ciebie gwiezdna wróżka tylko na papierze, bo nie chcesz zrobić kolorowych włosów). Odpisz OK, jeśli się zgadzasz, a jeśli nie... i tak odpisz OK, bo nie masz innego wyboru. „
Gdy kończę czytać wiadomość, przenoszę zszokowane spojrzenie na Nasha. Ten wpatruje się we mnie uważnie, a gdy kiwam powoli głową, wystawia oba kciuki w górę.
- Czyli ok?
- Ok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top