Siedemnasty

Cześć! Teraz już bez oszukiwania, wrzucam kolejny rozdział. Miłego czytania i trochę wam współczuję, że musicie patrzeć na kretyńskie wybryki Naruto X D


Kolejne wykłady były zabarwione nieprzerwaną ciszą, zarówno z mojej, jak i z Nasha strony. Nikłe poruszenie zaczyna się dopiero wtedy, gdy na zajęciach z literatury nie pojawia się Uchiha, a siwiejący dziadek z krzywo wsadzoną koszulą w spodnie.

Po sali rozchodzi się niemrawy pomruk niezadowolenia.

- Pana Uchihy nie będzie przez następne kilka dni. Przejmę waszą grupę do tego czasu – oznajmia, równocześnie składając materiały w równą stertę. Zerka na nas spod okularów, obdarzając lekkim, posępnym uśmiechem. – Nazywam się Jack Jones, pewnie nie zapamiętacie, więc możecie skojarzyć z Jackiem z Titanica. Nie mam już tylu włosów, ale swego czasu nawet dobrze tańczyłem – drapie się z zakłopotaniem w tył głowy, a po sali echem odbija się stłumiony śmiech.

W tym całym zamieszaniu zerkam kątem oka na Nasha i widzę, że jego usta układają się w bezgłośnym pytaniu 'o co chodzi?'. Wzruszam jedynie ramionami w odpowiedzi, wracając wzrokiem do wykładowcy.

Nie mam bladego pojęcia, dlaczego go nie ma na uczelni. Nie czuję się też zobligowany do pisania do niego w celu zapytania gdzie tak właściwie się podziewa. Czuję jednak, jak delikatny supeł zaczyna oplatać mój żołądek. W normalnych warunkach pewnie nie było to niczym zaskakującym, ale teraz, mając w głowie całe pasmo ostatnich zdarzeń, czuję się dziwnie niespokojny. Gdybym do niego napisał czułbym się tak, jakbym zaczął nad wyrost panikować. Przecież to, że nie pojawił się na zajęciach, nie musi od razu oznaczać końca świata. Może jest chory albo musiał wyprowadzić kota na spacer i niefortunnie mu się przedłużyło. Wariantów jest wiele, ale osobliwe przeświadczenie, że coś jest nie tak, nie opuszcza mnie do końca zajęć.

- Może musiał kupić nową trumnę – zagaja Nash, gdy wychodzimy z sali. Marszczę brwi i posyłam mu pytające spojrzenie. – No wiesz, bo on wygląda jak wampir.

- Tak, przy okazji poszedł przedłużyć gwarancję pierścienia słonecznego – sarkam. Nash od razu podchwytuje temat, a ja mam ochotę poprzebijać bębenki w uszach, słysząc jakie kocopoły zaczyna wysnuwać.

- A może go wywalili – podsuwa na koniec, szturchając mnie łokciem w bok. Wzdycham ciężko, błagając w duszy o cierpliwość. Akurat teraz nie bardzo jest mi do śmiechu, ale Nash wydaje się tym nie przejmować, jadąc na pełnej.

- Tak, a może kot mu się zesrał na dywan – odpowiadam kpiąco.

- Nasz przystojniaczkiem ma kota? – unosi brew do góry. – Ciekawe jak ten zwierz z nim wytrzymuje – zastanawia się, zaplatając ręce na klatce piersiowej.

- Przecież on nie jest pojebany – zauważam, na co Nash podsyła mi sceptyczne spojrzenie.

- Ty tak sądzisz.

Przez chwilę idziemy w ciszy. Staram się nie przedłużać tej rozmowy dopóki jesteśmy na uczelni, mając ciągle w pamięci, jak to skończyło się ostatnim razem. Gdy znajdujemy się w bezpiecznej odległości od budynku, w końcu postanawiam zadać pytanie, które uciążliwie pałęta się po mojej głowie.

- A ty jak sądzisz?

Stoimy niedaleko akademików, schowani za winklem. Sądząc po walających się flaszkach i powypalanych petach, to chyba miejsce schadzek lokalnych żuli. Świetnie się składa, bo nastrojem pasuję tutaj idealnie. Albo żuli-studentów, co też jest opcją. Wtedy świetnie po stokroć.

Nash chwilę się zastanawia, a gdy w końcu decyduje się na odpowiedź, czuję, że nie jest ona tym, czego oczekiwałem.

- Jest wredny, wygląda, jakby wiecznie miał jakiś problem, ma słabe żarty, a jego zajęcia są nudne. Jestem pewien, że dojebie do pieca na kolokwium tak, aż się wszyscy posramy. No może z wyjątkiem Vivian jak nasz plan nie wypali.

Wraz z końcem jego wypowiedzi czuję, że na moją twarz wkracza niekontrolowany grymas. Bo jego żarty mnie śmieszą. Bo lubię jego zajęcia. Bo dla mnie wcale nie wygląda jakby miał problem. Bo mam całkowicie odmienne zdanie od Nasha.

Bo wszystko jest nie tak.

- No i myślę, że jest ciepły.

To nagłe stwierdzenie wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę na niego zszokowany.

- No nie mów, że nie przeszło ci to przez myśl. Inacze,j dlaczego ciągle by cię zaczepiał? No jakoś wybitnie nie popisałeś się wiedzą, więc chyba nie dyskutujecie jedynie o książkach – mówi z przekąsem. – Niby są te plotki, że pukał jakieś studentki, ale jak na moje to jedynie plotki. Jak dla mnie to on lubi takich studentów jak ty – porusza sugestywnie brwiami, szturchając mnie co rusz barkiem. – Ale ty masz Kateeeee – kręci głową w kółko, prześmiewczo ściszając głos.

To, co mówi, zupełnie mi się nie podoba. Szykuje się, żeby zlewczo machnąć ręką, ale Nash łapie mnie za nadgarstek, zatrzymując ją.

- Zastanów się nad tym – ton jego głosu nagle zmienia się na nieprzyjemnie poważny. – Nie lubię ani jego, ani Kate, ale widziałem, jak razem rozmawiacie. Przy Kate wyglądasz, jakbyś wiecznie cierpiał na ból brzucha, przy nim jedynie, jakbyś napił się wygazowanej coli.

- Nie jestem gejem – odpowiadam pewnie, wbijając w niego stanowcze spojrzenie. Mój wzrok jest nieugięty, jakbym chciał przekonać go do własnych słów. Ale ja naprawdę nie jestem gejem.

- Nie trzeba być gejem, żeby być z facetem. Może po prostu podoba ci się jego głowa – w tym samym momencie wystawia język i przystawia dwa palce do uchylonych ust, inscenizując, że najchętniej by się wyrzygał.

- Daj spokój. To nasz wykładowca, jeśli ktoś się dowie...

- Jeśli ktoś by się dowiedział – przerywa mi znacząco ściszonym głosem, poprawiając wydźwięk mojego zdania.

- Mam Kate – oznajmiam stanowczo.

Wzdycha, irytując się.

- Kate srate, nudny już z tym jesteś. Co tam, znowu się pokłóciliście? Nie musisz odpowiadać, od razu zauważyłem – kpi, sprawiając, że jest mi coraz bardziej niewygodnie.

- Okłamałem ją, że byłem ostatnio z tobą – przyznaje niechętnie, chowając ręce do kieszeni spodni

- No ładnie – cmoka, kręcąc głową na boki. – Dla nic nieznaczącego typa okłamujesz swoją dziewczynę?

Powoli czuję, jak zaczyna ogarniać mnie irytacja zmieszana z gniewem.

- Ale o co ci tak właściwie chodzi? Okej, często nie zachowuje się w porządku względem niej, ale każdemu się zdarza. Sam mówiłeś, że jestem tylko człowiekiem – ostatnie zdanie mamrocze cicho, spięty.

- Nie, stary, nie przekręcaj. To akurat odnosiło się do czegoś innego – mówi znużonym głosem. – Ja nie będę cię umoralniał, ale czas najwyższy zastanowić się nad tym, czego chcesz – otwieram usta, żeby mu przerwać, ale on ciągnie dalej, kompletnie niezrażony – Pewnie myślisz, że tak nie można, że gadam głupoty, że zamieniłem się z chujem na łby, ale na tym etapie to powinno dawać już ci do myślenia, a nie daje. Byłeś u niego w domu. W domu.

Podświadomie czuje, że Nash ma rację, ale moja racjonalna połowa dalej upiera się przy swoich argumentach, sprawiając, że nie mogę się z nim zgodzić. To wszystko jest zbyt dziwne, żebym mógł to jednoznacznie określić. W tym wszystkim nie chodzi tylko o niego i o mnie. Jest jeszcze Kate, jest uczelnia, jego posada, mój wiek i... to, że chwilowo nam się dobrze rozmawiało nie m o ż e nagle oznaczać, że coś jest na rzeczy.

Pójście do jego domu było czystym nonsensem, który nigdy nie powinien mieć miejsca, ale gdy jestem z nim mam wrażenie, że moja zdolność logicznego myślenia wypala się.

Sęk jednak tkwi w tym, że nie może między nami nic się dziać, bo on jest moim wykładowcą, a ja jego studentem.

Słowa Nasha wlewają niepewność do mojego umysłu, sprawiając, że czuję się otumaniony. Nie podoba mi się to, że potrafi przejrzeć mnie na wylot, wysnuwając całą tę pokrzywioną analizę.

- Koniec. Bo to wszystko zmierza w złym kierunku – odpowiadam w końcu, tym samym ucinając dalszą dyskusje.

- Jak chcesz – wzrusza ramionami. – Teraz za kolejną radę będę pobierał opłatę – mówiąc to wystawia czubek języka w moim kierunku. – Ale w każdym razie, ja nie o tym chciałem. Będziemy kontaktować się od tej pory drogą mailową. To znaczy smsową. Bo tak myślałem, że w zasadzie źle zrobiliśmy, że gadaliśmy o tym na uczelni, ale dobra – macha niedbale ręką – może jak się wyjebiemy kolejny raz z rowerka to się czegoś w końcu nauczymy.

Potakuje głową w ciszy, czując, jak wcześniejsza złość powoli zaczyna mnie opuszczać.

- Ma to sens. Większe szczegóły ugadamy na dniach, ale teraz... Jakie są szanse na powodzenie? – pytam, unosząc brew do góry.

Nash krzywi się lekko.

- Chciałbym wierzyć, że spore, ale znając naszą dwójkę pewnie mizerne. Przez chwilę musimy przestać być sobą. Ty nie możesz być chodzącym workiem pechowości, a ja muszę przestać zachowywać się jak kretyn – deklaruje, skrzętnie kiwając głową w górę i w dół.

- Czyli mamy przejebane – zauważam niechętnie, przygryzając policzek od środka. Nash ponownie kiwa głową, na co parskam cichym śmiechem.

- Wybadam jeszcze na uczelni co i jak. Niestety bądź stety, Vivian jest całkiem popularna, a jak sama mówiła ludzie lubią gadać. Jestem pewien, że jak pociągnie się za odpowiednie sznurki, można dowiedzieć się czegoś ciekawego. Grunt, że wiemy gdzie mieszka – dodaje z przekąsem, a ja posyłam mu zirytowane spojrzenie.

- Daruj sobie – odpowiadam szorstko, a on unosi ręce w obronnym geście.

Stoimy jeszcze chwilę, wymieniając się podstawowymi informacjami, które wiemy o Vivian. Wprawdzie jest tego niewiele, ale liczę, że może Nash czegoś się dowie, co pomoże nam w naszym planie. Ta cała farsa jest bezcelowa, ale gdzieś po głowie pałęta mi się myśl, że nie całkiem żałuję, że u niego byłem. Chwilami przyłapuje się na tym, że chciałbym do niego napisać i powiedzieć jak to wszystko się potoczyło, ale później zdaję sobie sprawę, że to byłoby daremne. Lepiej, żebym sam to załatwił. Problem zostanie szybciej ucięty niż w ogóle powstał.

Dodatkowo ogarnia mnie niepokojące przeświadczenie, że jeśli poszedłbym do Uchihy, w zasadzie on sam nie mógłby nic zrobić. Coś mi mówi, że musiałby iść do swojego ojca- rektora, który – co jest niemalże pewne – chciałby znać podwaliny tej maskarady. Może jestem egoistą, ale nie chcę go stawiać w tej niezręcznej sytuacji, zwłaszcza, jeśli ich kontakt nie należy do najlepszych. I jest jeszcze Tove, a o niej już w ogóle nie chcę myśleć.

W końcu żegnamy się z Nashem i rozchodzimy się do akademików. Gdy wchodzę do mieszkania, uderza mnie niezmącona cisza.

- Kate? – wołam, ale nie ma żadnej odpowiedzi. Wzdychając, kieruję się do pokoju. Pewnie ma zajęcia, bez paniki, myślę.

Jest dopiero środa, a ja czuję się niebywale zmęczony. W ubraniach rzucam się na pościelone łóżko. Chwilę leże w ciszy, starając się ułożyć ten natłok informacji w jakąś bliżej określoną całość, jednak to nie przynosi żadnych rezultatów. Wyciągam w końcu telefon z kieszeni i postanawiam wysłać krótką organizacyjną wiadomość do Nasha, żeby nakreślić plan ramowy na następne dni.

„W piątek od razu po zajęciach będziemy śledzić Vivian. Bez żadnego wracania do domu, bo nie wiemy o której będzie chciała wyjść. To moja jedyna szansa, żeby znaleźć na nią haka i dojechać ją, zanim ona dojedzie mnie. Nie dam się szantażować za jakieś głupie spotkanie."

Wysyłam wiadomość i czekam na odpowiedź. Mija pół godziny, a ta dalej nie nadchodzi. Ze zmarszczonymi brwiami odblokowuje telefon. Przyglądając się ekranowi, czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.

Wysłałem wiadomość, ale zamiast do
„Nash uczelnia"

wysłałem ją do

„Nadęty Uchiha"

Autentycznie i niezaprzeczalnie mam ochotę wyskoczyć przez okno i połamać sobie nogi. Już od dawna przeczuwałem, że jestem kretynem, ale teraz dobitnie zostało mi to uświadomione.

Jestem chodzącym dzbanem, bo nie chciałem mu tego mówić, a zwłaszcza w taki sposób. Wyrzuty sumienia zaczynają mnie pochłaniać, bo doskonale czuję, że Uchiha będzie wkurwiony. Nie dość, że wciągnąłem w to wszystko Nasha, a mówiłem, że nikomu nic nie powiem, to jeszcze dowie się o tym w taki chujowy sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top