Sasuke || część trzecia

I ostatnia, więc tym oto sposobem żegnamy się z perspektywą Sasuke, żeby wrócić do zaaferowanej głowy Naruto. Fajnie się bawiłam podczas pisania, próbując przedstawić kosmate myśli Sasuke. Mam nadzieję, że bawiliście się równie przyjemnie, co ja!

Za niedługo wrzucę też one-shocika z kontynuacją "Chwile, przez które cię poznałem". Będzie trochę w innym stylu niż samo opowiadanie, bo Sasuke i Naruto zamieniają się miejscami. Sasuke, zainspirowany postawą Naruto, przestał być nienagannym korporacyjnym szczurkiem, a Naruto? Naruto również został zainspirowany do zmiany, ale niestety zupełnie mu się to przestało podobać (ach ten dopasowany garniturek).

Miłego czytania!

Ps. Zmieniłam okładkę, która wam się bardziej podoba?

O bogowie.

Zdecydowanie nie przystoi, ale mój móżdżek na chwilę zaniemógł, przez co złączyłem wątki o wiele później, aniżeli chcę się do tego przyznać.

Odskakuje, a może nawet i zataczam się do tyłu, a paskudnie uśmiechnięta twarz koleżki od całego zła świata (mojego) miga mi złowieszczo przed oczami.

Mało brakuje, żebym uświnił podłogę w sali. Nie moja wina, paskudne kudły nie są tym, czego życzyłbym sobie oglądać po gorącej, lecz niezwykle nieodpowiedniej scence. Za to życzyłbym sobie szybkiego powrotu do zdroworozsądkowego myślenia, bo czuję jakbym nieco odjechał.

- Co ty tu robisz? - słyszę jego niemrawy głos. Nieomal marszczę brwi, bo jestem szczerze zdziwiony - myślałem, że kto, jak kto, ale Evans będzie wiedział co jest grane. Uzumaki nie wygląda mi na kogoś, kto potrafiłby utrzymać język za zębami. A czasami zdecydowanie mógłby. Więc skąd jednak ten przestrach w głosie?

Przenoszę wzrok na wesolutkiego Evansa i nagle zostaje brutalnie sprowadzony na ziemie. Skończył się stan nieważkości, a ja sromotnie przywaliłem w ogrodzenie pod napięciem.

Brawo, Uchiha. Całowałeś się ze studentem i przyłapał was inny student. Owacje na stojąco, ojciec będzie dumny, już pewnie szykuje ci czerwony dywan i złotą malinę za najchujowszą rolę tego roku.

Umysł wraca na swoje miejsce, a ja przestaję dryfować na tęczowej chmurce.

- Szukałem cię, ale widzę, że przyszedłem nie w porę - kpi! Ależ on kpi! Krew się we mnie gotuje, więc pozostała mi jeszcze chwila, nim wyjadę stąd na noszach. Kontrolowanie zaciskam mięśnie żwaczy aż skroń mi drży. Widzę, jak Uzumaki wyciąga rękę w moją stronę, ale wartko ją cofa. Ulga we mnie zaczyna mieszać się z nikłym zawodem.

Może to i lepiej, że tego nie zrobił, bo nie wiem, czy zdołałbym się po tym pozbierać. Pomijając fakt, że to zupełnie nieodpowiednie miejsce do takich spraw. Ale zdecydowanie mógłbym się nie podnieść po takim ciosie, bo, na miłość boską, mam zaraz zajęcia. Jeśli nie nabiorę w niedługim czasie ogłady, chyba wykręcę się na drugą stronę. A potem znowu zejdę na ten łez padół, żeby ojciec mnie zaszlachtował.

Niezręczna cisza się przedłuża, a Uzumaki zdaje się być w innej rzeczywistości. Odchrząkuje tylko i nie wiem, czy to znak dla mnie, czy po prostu jest spanikowany, ale postanawiam zadziałać, ratując moje zszargane imię.

- Zanim wejdzie się do sali, puka się.

Moje słowa trafiają nie do tego, co trzeba. Uzumaki podskakuje (powiedzmy), wyglądając, jakby miał się zaraz zerzygać. Ślizga nerwowym wzrokiem po mojej sylwetce, a ja, niewiele myśląc, idę za jego przykładem. Widząc pomiętą koszulę wystająca w połowie ze spodni, która w dodatku straciła ostatni, udręczony guzik, jego reakcja nie wydaje się już tak odległa.

Tak, w zasadzie całowaliśmy się, ale weź się w garść, Uzumaki, i zostaw rozmyślania na temat słuszności tego aktu na potem. Trochę ogłady, świntuchu. Próbuję myśleć.

- Pukałeś się, zgadza się - mamrocze cicho, jednak nie na tyle, abym tego nie usłyszał. Kpiący uśmiech wykrzywia jego cienkie i brzydkie wargi. - Pukałem, znaczy się, ale najwyraźniej za cicho. Będę miał to na uwadze następnym razem.

Mało zabawne, ty przebrzydły, śmierdzący gnojku. Masz murowane, że nie zaliczysz mojego przedmiotu. Pukać będziesz, ale w bankomat, żeby wyłożyć kasę na poprawkę.

Uzumaki ponownie odchrząkuje, a Evans, jakby usłyszał psi gwizdek, kiwa głową. Mam ochotę parsknąć śmiechem, widząc jakie z niego posłuszne zwierzątko. Ale nie parskam i naprawdę żałuję, że w ogóle chciałem, bo do sali wpada zaaferowana Tove. Jej zwężony wzrok krąży ode mnie do Uzumakiego. Gdy zatrzymuje spojrzenie na mojej wymiętolonej koszuli, a jej twarz wygląda, jakby miała zaraz spłonąć, krzywię się w duchu.

- Ja... - jąka się, dyskretnie pocierając rękoma o biodra. Zawsze tak robi, gdy chce się uspokoić. Chwilę później jej twarz wraca do normalnych kolorów, a mi przemyka przez myśl, że chyba wolałem ją sprzed kilku sekund. - Zaczęły się zajęcia. Sasuke, studenci na ciebie czekają od dwudziestu minut.

Tak, na pewno wolałem wcześniejszą wersję. Tamta przynajmniej nie odzywała się.

A kwadrans studencki? O tym akurat zdecydowali się dzisiaj zapomnieć?

- Byłem zajęty - odpowiadam zwięźle, a jej buńczuczne spojrzenie przybiera na sile.

Moja głowa nie działa, tak jak powinna, odkąd wszedłem do tej sali. Złamałem wszystkie normy dobrego smaku, a teraz niemalże się do tego przyznaje na oczach studentów i innej wykładowczyni. Trzymam ochłapy kontroli w rękach, aby zapanować nad sytuacją, ale wyrzucając takie jednoznaczne zdania, czuję, jakbym sabotował sam siebie.

- Widzę - posykuje i obdarza pogardliwym spojrzeniem Uzumakiego.

Patrzę na nią spod przymrużonych powiek, niezadowolony z tego, jak bardzo jest wścibska. Mogłaby się łaskawie powstrzymać od złowrogich spojrzeń rzucanych w stronę (jakby nie było) też i jej studenta.

W dodatku to nie jego wina, bo to ja jestem za to odpowiedzialny. Wiec tym bardziej nie podoba mi się jej postawa. Łapie ją więc pod łokieć i ciągnę w stronę drzwi.

- Nie wtrącaj się - warczę cicho, jednocześnie zamykając za nami drzwi. Specjalnie to zrobiłem, gdy byliśmy w sali. Może Uzumaki pójdzie po rozum do głowy i zrobi to samo z Evansem.

Tove wyszarpuje rękę z mojego uścisku, gdy skręcamy w boczny korytarz.

- Najwyraźniej muszę, skoro nad sobą nie panujesz. Pogięło cię, Sasuke? Zachowujesz się jak bachor.

Przystaję i posyłam jej wściekłe spojrzenie.

Nie jestem ignorantem, żeby o tym nie wiedzieć. Zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem i wiem też, że nie powinienem tego uskuteczniać, bo to nie skończy się dobrze. To nie może skończyć się dobrze.

Prawda wsiąka w każdy centymetr mojego ciała niczym jad, ale jest w nim coś takiego, że chcę znaleźć na nią surowicę.

Różnica jednak między mną a nim jest taka, że nie mogę dać po sobie poznać, że to co zrobiłem w jakikolwiek sposób mnie rusza. W chwili, gdy się na to zdecydowałem, zacząłem odpowiadać za nas obu. Jedyne, co mogłem zrobić, to zachować resztki ogłady i zdrowego rozsądku, bo jeśli obaj byśmy spanikowali, nie byłoby alternatywnej ścieżki.

Ale teraz, gdy nie ma go w pobliżu, mam ochotę się zapaść. Zrobiłem coś takiego i nie mogłem się nawet wytłumaczyć. Na samą myśl, jak bardzo odjechałem, drżą mi kolana. Potrzebuję, aby przejechał mnie autobus, bo czuję, że nie poradzę sobie z własną głową. Gdy zostanę sam, zjedzą mnie wyrzuty sumienia. Myśl, że mogłem rozwalić mu życie, sprawia, że niemalże nie mogę oddychać.

I chcę to powiedzieć wszystko na głos, ale duma miażdży mi gardło.

- Tove, z łaski swojej, nie mieszaj się do nie swoich spraw. To, że jesteś moją przyjaciółką, nie usprawiedliwia cię do grzebania w moim życiu. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne i naprawdę, nic ci do tego - wyrzucam, przyjmując pozycję obronną.

- Wiesz, że jeśli twój ojciec się dowie...

Bo wcale tego nie wiem.

- No to idź z nim porozmawiaj o tym, skoro tak interesuje cię jego zdanie - syczę i chcę odejść, ale tym razem to ona łapie mnie za nadgarstek.

- Musisz z tym skończyć, Sasuke. Tak nie może być, to nie jest dobre - oznajmia szorstko i mocniej zaciska palce na mojej skórze.

- Z czym skończyć? Wydaje ci się, że wiesz co się dzieje? Opierasz się na swoich domysłach i podpinasz mnie pod schemat, który usnułaś sobie w głowie. Równie dobrze mogłem mu coś tłumaczyć.

Kłamię jak najęty, a powieka nawet mi nie drgnie. Tove zdecydowanie łatwiej jest okłamywać niż jego. To nie w porządku, ale jej zaborcza postawa sprawia, że najchętniej wsadziłbym jej głowę do wiadra ze wrząca wodą.

- Widzę, co się dzieje. Nie rób ze mnie głupiej - podnosi głos ze złości, a jej klatka piersiowa unosi się niespokojnie.

- Słuchałaś mnie? Problem w tym, że nic nie widzisz. Tylko wydaje ci się, że coś wiesz, zawsze tak było - mówię i wyrywam nadgarstek z jej uścisku. - Chcesz, to leć do mojego ojca, skoro tak trudno jest ci uwierzyć w moje słowa. A teraz idę na zajęcia, bo jak mówiłaś, studenci na mnie czekają.

Jestem kłamcą, ale przynajmniej świadomym.

Posyłam jej jeszcze krótkie spojrzenie i odchodzę, bo ani nie mam ochoty na dalsze rozmowy, ani nie mam na nie czasu. Ale ochoty zwłaszcza. Nie znoszę, gdy ktoś wciska się do nie swoich spraw. Nie prosiłem o to, więc nie wiem, dlaczego uznała, że to byłby fantastyczny pomysł, aby wyrażać swoje zdanie. Gdybym chciał rady, zapytałbym o nią. Tak ciężko to przyswoić? Nie potrzebuje zbawców świata, doskonale sobie radzę.

Wchodzę w końcu do sali, a gdy widzę w niej studentów, niemalże się krzywię. Za jakie grzechy? Nagle zachciało się im być przykładnymi. Czy to zmowa przeciwko mnie? Przed oczami jarzy mi się jasna żarówka i dociera do mnie, że pewnie Tove kazała im czekać.

Coś czuję, że będzie między nami zgrzyt.

- Byłem na spotkaniu - mówię, zamykając za sobą drzwi. Podchodzę do biurka i kładę na nim torbę, po czym unoszę na nich wzrok. - Na drugi raz zachęcam państwa do skorzystania z kwadransa akademickiego. Oszczędziłoby to nam wszystkim czasu. I złego humoru, przede wszystkim. Widzę, Meredith, że marszczysz brwi. Jesteś niezadowolona, że mnie widzisz. W pełni to rozumiem, też jestem niezadowolony, więc na drugi raz nie krępujcie się korzystać z cudownych przywilejów studenckich - kpię.

I co się krzywisz, Meredith. Trzeba było wyjść, kiedy była okazja, a nie udawać teraz wielce poszkodowaną. Przecież kuli nie masz u nogi, a wykłady nie są obowiązkowe.

- Pan profesor robi ciężkie zaliczenia, więc lepiej nie opuszczać wykładów - mamrocze blondwłosa, niska dziewuszka. Chyba Sophie, nie wiem, nie interesuje mnie jakaś studentka.

- Ten jeden raz mógłbym wam odpuścić - mówię, wyciągając notatki z torby.

Widzę po ich kwaśnych minach, że wcale mi nie wierzą. I dobrze, bo kłamie.

Powinienem zostać kłamcą na etacie, bo ostatnio to moje ulubione zajęcie.

Uzumaki, zobacz co ty ze mną robisz, przez ciebie zboczyłem ze ścieżki moralności.

- Na czym ostatnio skończyliśmy?

Na sali zapada cisza, a ja mam niebywałą ochotę, żeby zawinąć manatki i stąd wyjść. Przestańcie tracić mój czas.

- Czekaliście na zajęcia, a nawet nie potraficie powiedzieć, co było na poprzednich? Poczekamy więc aż ktoś sobie przypomni, może kogoś olśni.

Odpowiedzi jak nie było, tak nie ma. Meredith pisze coś wściekle na telefonie, chowając go pod ławką i myśląc zapewne, że tego nie widzę. Jej koleżanka w paskudnym różowym topie, stuka długimi czerwonymi paznokciami o blat ławki. Jakiś cymbał obmacuje swoją dziewczynę (a może nie?) po udach.

Studenci debile. Myślicie, że tego nie widać?

Normalnie mógłbym to olać, udając, że wzrok mi zaniemógł, ale jestem w paskudnym humorze i teraz nienawidzę wszystkich studentów. Prostuje plecy, opierając się biodrem o rant biurka. Nim się odezwę, przemyka mi przez myśl, że Itachi powiedziałby, że zgrywam tyrana. Ale Itachi, ja go nie zgrywam, ja nim jestem.

- Meredith, z łaski swojej, schowaj telefon, a później wyjdź z sali. Nie potrzebujemy ozdób. Koleżankę obok natomiast poprosimy, aby przestała stukać palcami o blat, to nie jest pub, spóźniony kelner nie przyjdzie. Pana amanta w koszuli w kratkę zaś proszę, aby zabrał rękę spomiędzy ud koleżanki. Nie jesteśmy w domu publicznym. Z tego, co będzie na dzisiejszym wykładzie, zrobię zaliczenie, więc niech pan wybierze; kto ma wyjść z sali? Pan czy pańska koleżanka?

Meredith wywraca dyskretnie, tak się jej wydaje, oczami i kieruję się do wyjścia. Amant ze spalonego teatru idzie za jej przykładem i także opuszcza salę - wyraźnie naburmuszony.

Jak wielka była dyskrecja Meredith, tak i ja dyskretnie zrobię im takie zaliczenie, że na starcie zaczną rozważać pracę w McDonaldzie.

- Więc? Namyślili się już państwo? - pytam, wygodniej opierając się o biurko. Po tym całym szambie, które wcześniej się wylało, maltretowanie studentów jest miodem na moje zbrukane serce. Pastwienie się nad nimi sprawia, że nie myślę, a bardzo potrzebuję nie myśleć. Gdy tylko włączę analizę, wszystko się skończy. Moja racjonalna połowa dojdzie do głosu, a ja tak kurewsko nie mam jej ochoty słuchać. Jej ani Tove, bo obie chcą mówić prawdę.

- Zaczęliśmy omawiać "Rok 1984" Orwella - mamrocze Sophie. - Tak mi się wydaję...

Wzdycham w duchu.

- Tak ci się wydaję czy tak jest? - pytam chłodno, na co Sophie zaczyna wyłamywać sobie palce.

- Tak jest - odpowiada po chwili, a jej twarz zdaje się płonąć.

Litości, przecież nie zapytałem o łacińską nazwę stawu promieniowo-nadgarstkowego, więc przestań wyglądać, jakby nastąpił koniec świata.

Kiwam ostatecznie głową i zaczynam prowadzić wykład. Została niecała godzina, a mi przemyka przez myśl, że spóźnienia mają swój plus, jeśli to ty się spóźniasz. Mój mozolny glos odbija się echem po sali. Nie zadaję pytań, chcąc jak najszybciej skończyć. Bycie tutaj sprawia, że nie mogę się skupić. Moje myśli krążą nieustannie wokół niego, nawet, jeśli usilnie staram się je odpychać.

Zastanawiam się, co on teraz myśli. Czy uważa to za błąd? Czy czuję się przeze mnie zmuszony? Praktycznie wyrzuciłem mu w twarz, że jestem gejem, kompletnie nie zastanawiając się nad tym, czy chce tego słuchać. Powinienem odpuścić, pomyśleć o nim, a jedynie skupiłem się nad tym, czego ja chciałem.

Problem polega na tym, że zawsze biorę to, czego chcę. Taki właśnie jest wielki pan doktor Uchiha - zachłanny i arogancki.

Ale co mam poradzić, gdy wepchnął się do mojej głowy, nie pytając o zaproszenie? W dodatku, gdy wszedł do klasy, wyglądał na takiego, który wiedział po co przyszedł. Jeśli to były mylne sygnały, ściągnę ubrania i przebiegnę się na golasa po sali, bo i tak najpewniej pójdę siedzieć za molestowanie seksualne.

Za myślą czy powinienem kryję się myśl, kiedy mogę to powtórzyć. I to już jest niezaprzeczalnie skurwysyńskie z mojej strony. Staram się to ignorować, ale jak mam to zrobić, gdy dalej czuję jego usta na swoich? Miejsca, których dotykał, zdają się zatapiać w otchłani. Potrzebuję, aby je wyłowił, a potem ponownie tam wsadził.

Gdy głos zaczyna mi drżeć, a zdania przestają układać się w płynną całość, wiem, że nic z tego nie będzie. Nie potrafię się skupić. Nie chcę tutaj być i nie chcę prowadzić tego wykładu. Potrzebuję być gdzie indziej.

- Na dzisiaj to koniec - ogłaszam pół godziny wcześniej przed planowanym zakończeniem wykładu, mając jednocześnie wrażenie, jakbym płonął od środka.

Nie, żebym sprawił im tym zawód serca, przecież wcale nie chcieli tutaj siedzieć. Zrobiłem nam wszystkim przysługę.

Gdy słyszę zgiełk zbieranych rzeczy, niemalże oddycham z ulgą. Jedyne, na co mam w tej chwili ochotę, to walnąć ćwiarę na raz i pójść spać, żeby obudzić się, gdy będzie już po wszystkim. Odpowiedzialny dorosły jak się patrzy.

Ale wiem, że muszę do niego napisać i wyjaśnić sytuację. Przeprosić i powiedzieć, że to nigdy nie powinno mieć miejsca, a ja poniosę wszelkie konsekwencję związane z tą feralną sytuacją.

I zrobię to, ale nie dzisiaj. Bo dzisiaj chcę zupełnie czegoś innego...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top