Sasuke || część druga
Zaskoczenie tego tygodnia! XD
Nie pamiętam, kiedy ostatnio wrzuciłam rozdziały w tak krótkim odstępie czasu, więc korzystajcie słodziaki i sobie czytajcie w te sobotnie popołudnie. Scenka fajna, bo jest całowanko od strony Sasuke, więc możemy przeżyć ich pierwszy pocałunek ponownie hihi
( ͡° ͜ ͡°).
Trzecią część postaram się wrzucić też na dniach, bo chcę pójść z fabularnymi rozdziałami dalej. Miłego!
W chwili, gdy opuszczam salę, czuję, jak niewyobrażalna ulga zalewa każdy centymetr mojego ciała. Nie wiem, czy wytrzymałbym z Uzumakim choćby chwilę dłużej, bo gdy jestem z nim, moje myśli biją pokłony w stronę więzienia. Oddycham zwolna, starając się okiełznać. Na nic jednak zdają się moje próby przywrócenia samokontroli, bo niedługą chwilę później czuję na łokciu mocne szarpnięcie.
-Poczekaj - mówi, a jego ręka mocniej oplata mój staw. Obracam powoli głowę w jego stronę, a moja brew wędruje do góry w bezsłownym zdziwieniu. - Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego.
Problem w tym, że ja nie mogę tego słuchać.
Odpycham nikłe zdziwienie, które wślizgnęło się na moją twarz, po czym wyrywam łokieć z jego uścisku. Dlaczego on musi to robić? Gdy próbuję zawrócić, przerwać tę nieśmieszną maskaradę, on nagle odnajduje w sobie niebywałe pokłady odwagi, którymi śmie mnie zarzucać. Czasami mam wrażenie, że gdy jedno przychodzi po rozum do głowy, drugie zaczyna go tracić. Przeczesuje włosy palcami i odsuwam się na odległość kilku kroków. Czuję, jak sceptycyzm wygodnie rozsiada się w moim umyśle.
- Jesteśmy w miejscu publicznym - zauważam surowo, mierząc go dystyngowanym spojrzeniem. Teraz, gdy to on zagradza mi drogę w ten sam sposób, którego niegdyś ja użyłem, zupełnie mi się to nie podoba. To nie powinno się dziać, a on nie powinien próbować przejąć nade mną kontroli. Przez niego wszystko staje na głowie.
- Gdybyśmy nie byli, wtedy byłoby w porządku?
To, co się dzieje, dociera do mnie w zwolnionym tempie. Ponownie chwyta mnie za łokieć, a ja nie jestem nawet w stanie przeanalizować sytuacji, bo chwilę później jestem brutalnie wpychany do mojej sali. Gdy zasłania ówcześnie zamknięte drzwi ciałem, ta sceneria przestaje podobać mi się zupełnie. Zasycha mi w gardle, a po głowie pałęta się myśl, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, przepadnę.
- Nie chciałem, żeby tak to wyglądało - choć jego głos jest cichy, wyraźnie słychać w nim pewność. Staram się nie patrzeć w jego stronę dłużej niż kilka sekund, ale jego wyraz twarzy jest tak uparty, że mimowolnie ulegam. Nie wiem, do jakich wniosków doszedł wtedy w sali, ale zachowuje się zupełnie inaczej niż wcześniej. Pewność, która od niego emanuje, sprawia, że naprawdę mam ochotę stąd wyjść, a potem położyć się na asfalcie i zaczekać na ten pieruński autobus, bo zupełnie nie podoba mi się to, co się tutaj odbywa.
Od chwili, gdy ponownie tutaj weszliśmy, czuję, że role się odwróciły. Jestem niemalże atakowany jego napastliwością i twardym spojrzeniem.
- A jak miało to wyglądać? - pytam, uważnie obserwując jego twarz. - W chwili, gdy zabrałeś się za to z panem Evansem, to nie mogło mieć jakiegokolwiek wyglądu.
Jeszcze tego brakuje, żebym przyznał rację studentowi. Niech mnie piekło pochłonie, ale to nigdy się nie stanie.
- Dlaczego tak ci przeszkadza, że zwróciłem się z tym do niego zamiast do ciebie?
No, no. Minus dziesięć punktów dla Pana Uzumakiego za brak szarych komórek. Kto by się spodziewał.
Czuję, jak moje mięśnie mimowolnie zaczynają się spinać.
Rusz głową, Uzumaki, bo zaraz zejdę na zawał serca.
Nie wiem, w jakim świecie tłumaczenie, że poszedł z tym do koleżki troglodyty zamiast do mnie - osoby, która brała w tym udział - byłoby chociaż akceptowalne.
- Dlaczego tak mi to przeszkadza? A dlaczego miałoby nie? Jakbyś się czuł, gdybym ja mieszał w to osoby trzecie? - cedzę przez zaciśnięte zęby, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że powiedziałem "to". Sam nadaję temu nieustannie materię, a przecież przysiągłem sobie, że koniec tej farsy.
- Łatwo to brzmi, gdy tak to ubierasz w słowa, ale nie zapominaj, że ciebie nie było nawet na uczelni - całe zdanie wypowiedziane jest z nieustępliwą twardością, a on sam robi krok w moją stronę. Tylko siłą woli powstrzymuję się, aby nie zmarszczyć brwi.
Na miłość boską, co się z nim stało? Jeszcze chwila i już zupełnie zostanę przyparty do muru, bez drogi ucieczki. Czuję, jak koszula zaczyna mi ciążyć, a ten piekielny ostatni guzik naciska boleśnie na mają krtań. Jeszcze moment i chyba polegnę, dusząc się ochłapami jego pewności. To, co jednak absolutnie mi się nie podoba, to fakt, że czuję się otępiały. Od początku, odkąd zostałem tutaj zaciągnięty, sprawy nie idą po mojej myśli. On wydaje się o tym doskonale wiedzieć, co dodatkowo jeszcze śmie wykorzystywać na swoją korzyść.
- Nie wiem, dlaczego miałbym ci się spowiadać z tego co robię - odpowiadam bojowo, ostatkami zdrowego rozsądku starając sprowadzić go z powrotem na ziemię.
Chcę wysiąść z tego tramwaju, bo bez dwóch zdań jadę w złą stronę. Nie dość, że lokacja jest nieodpowiednia, to i czuję się jak pasażer na gapę.
Uzumaki odpycha jednak moje znaki ostrzegawcze i pokonuje odległość między nami w kilku krokach. Myśl, że stanie się coś niedobrego, wypełnia moją czaszkę.
Cofam się - wbrew sobie. Mam ochotę siarczyście zakląć, gdy uderzam plecami o biurko. Niech mnie siły boskie trzymają, bo świat staje na głowie. Czy ja właśnie dałem się stłamsić?
Uchiha, obudź się.
- Nie oczekuje spowiedzi - mówi, a ja czuję, jak jego miętowy oddech owiewa mi usta. Wbijam palce w blat, bo jeśli się czegoś nie złapie, zaraz chyba wykonam dziesięć przewrotów w tył. - Chcę sprawiedliwego traktowania. Nie możesz zarzucić mi czegoś, gdy nie było z tobą kontaktu. Dlaczego nie odpisałeś na wiadomość? Dlaczego zniknąłeś z dnia na dzień? Pomyślałeś choć przez chwilę jak ja się czuję, zostawiony w tym wszystkim sam? Zabrałeś mnie do swojego domu, a gdy sytuacja zaczęła robić się kłopotliwa, zniknąłeś. To właśnie robisz? Znikasz, gdy jest nie po twojej myśli?
Nie sądziłem, że mogę coś tak mocno ściskać, a teraz niemalże czuję, jak krew odchodzi mi z palców. Widzę, jak jego klatka unosi się niespokojnie, co rusz wznosząc się i opadając. Jego słowa odbijają się uciążliwym echem, zaplatając wyimaginowane sidła naokoło mojego ciała. Jest mi duszno i gdyby nie fakt, że stoi tak blisko mnie, już dawno rozpiąłbym koszulę.
Chwała niebiosom za wykłady z radzenia sobie ze stresem, bo tylko dzięki nim jestem w stanie odzyskać pozorną zdolność myślenia. Czuję, jakbym dostał solidnego kopa w żołądek, bo wszystko, co powiedział, jest niepojętą prawdą. Ale nie mogę tego przyznać, bo to ja jestem tym cholernym dorosłym i to na mnie spoczywa obowiązek, aby przerwać ten mdły romans.
- Nie zapominaj, że w dalszym ciągu jestem twoim wykładowcą, Uzumaki - cedzę, mając wrażenie, jakbym chwytał się rozgrzanego noża i wbijał go sobie w krtań.
Ja nie zapominam, że jestem twoim wykładowcą, ale różnica między nami jest taka, że usilnie staram się to wyprzeć z pamięci. Chwilami nie chcę nim być. Chwilami chcę...
- Więc niech pan nie zapomina, że zaprosił mnie do swojego mieszkania - odpowiada kpiąco.
Mało mi brakuje, aby zachłystnąć się powietrzem. Dlaczego musiał powiedzieć to na głos? Zupełnie się nie zgrywamy - nakreślam to nieustannie, pokazuje, przedstawiam, a on zdaje się mieć to głęboko w poważaniu, nieustannie sprawiając, że nogi się pode mną uginają. Zacząłem to przedstawienie, jestem tego świadom, ale jestem w stanie je przerwać. Mogę to skończyć, tylko, na litość boską, niech on przestanie wyginać moje nerwy we wszystkie strony.
Musisz przestać to utrudniać, bo oboje wylądujemy na bruku.
Klatka mi drży, a słowa, które opuszczają moje usta, nie są prawdziwe. Gdy je wypowiadam, odnoszę wrażenie, jakby niewidzialna ręka miażdżyła moje struny głosowe.
- Więc może to był błąd? - pytam, czując jak uczucie chrypy tylko się podwaja. Dla mnie to nie był błąd, ale musisz wierzyć, że tak właśnie jest. Bo to błąd dla wszystkich naokoło.
- Tak uważasz? - jego głos zdaje się podupadać. - Odpowiedz na moje pytania - żąda jednak.
Ile jeszcze razy mam mu powiedzieć, że to nie może trwać? Czuję bolesne wyrzuty sumienia - od samego początku kierowałem nami w tę stronę, a teraz perfidnie żądam, aby udawać, że nigdy nic takiego nie miało miejsca. Wiem, że to paskudne, ale czuję całym sobą, że tak będzie lepiej.
Ale widząc jego zbolały wzrok, wcale nie jest tak łatwo udawać niewzruszonego. Naprawdę wolałbym, aby przejechał po mnie autobus niż stać tutaj i spowiadać się. Walające flaki po asfalcie byłyby przyjemniejszym doznaniem niż patrzenie w jego zawiedzioną twarz. Od kiedy ja jestem taką rozmemłaną kluchą?
- Jeśli ktoś tutaj wejdzie... - zaczynam, ale on natychmiast mi przerywa.
- Więc pośpiesz się z wyjaśnieniami.
Niech mnie jezioro zwyrolstwa pochłonie, ale chwilami zaczyna mi się podobać jego nieustępliwość.
Matka zawsze powtarzała, że jestem podobny do ojca, a moja chęć kontrolowania wszystkiego dorównuje tej jego. Ale co się dzieje, gdy nie kontroluje sytuacji? Właśnie to - fantazjuje o moim studencie, który wpycha mi swoją pewność siebie do gardła. I nawet nie mam odruchu wymiotnego. Dlatego muszę odzyskać kontrolę, bo nie możemy obydwoje stracić głowy.
Milczę, decydując odezwać się dopiero wtedy, gdy on cofa się o kilka kroków.
- Chcesz wyjaśnień? W porządku. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Nie uciekam, gdy coś idzie nie po mojej myśli. Nie było mnie, bo moja matka zachorowała. Ojciec jest zbyt zajęty sprawami na uczelni, żeby chociażby ją odwiedzić. Mój brat skupia się tylko na swojej karierze, nawet nie odbiera telefonów - jeden: zero Itachi zwyrodnialcu - więc jedynym, który mógł o nią zadbać, byłem ja - wyrzucam pewnie i przeczesuję włosy prawą ręką, aby dobitnie nakreślić swoją obecność.
Widzę, jak wodzi zmaltretowanym wzrokiem po mojej twarzy. Próbuję ujarzmić silną chęć wywrócenia oczami.
Przestań mi się przyglądać, Uzumaki. Jestem świadom swojego opłakanego wyglądu, ale nie patrz na mnie tak, jakbyś zaczął mnie żałować. To zupełnie do ciebie nie pasuje, a ja zdecydowanie tego nie chcę.
- Nie wiedziałem... - mamrocze skołowany, nagle wyglądając jak kłębek nerwów.
Nie mam na co narzekać - jego skołowanie zdecydowanie działa na moją korzyść.
- Oczywiście, że nie wiedziałeś, bo skąd mógłbyś? - wzdycham zirytowany, próbując jeszcze bardziej go podłamać. Czy to nieodpowiednie? Po stokroć. Czy podoba mi się to? Jeszcze jak. Rozmasowuje skronie, decydując się na dalszy, zbolały wywód. - Koniec końców nie było to nic poważnego, może bardziej tęskniła za nami niż faktycznie chorowała, ale nie mogłem jej zostawić samej. Tamta sytuacja i choroba mojej matki nawarstwiły się, a ja musiałem wybrać jedną z nich. Nie chciałem zostawić cię z tym samego, ale tak wyszło.
Widzę, jak unosi brew do góry i wiem, że właśnie sam wrzuciłem się do czarnego wora.
- Tak wyszło? - pyta sceptycznie, zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Więc dlaczego nic nie napisałeś? Dlaczego nie odpisałeś na moją wiadomość?
Tak. Zdecydowanie urządziłem swój własny pogrzeb. Patrzę na niego twardo, a świadomość, że muszę to w końcu powiedzieć, odbija się w mojej głowie niczym mała piłeczka. Nie mogę jej złapać i schować, muszę dać jej wolną wolę.
- To wszystko poszło już za daleko. Jestem twoim wykładowcą, a ty moim studentem. Te wszystkie sytuacje nie powinny mieć nigdy miejsca, a gdy byłem zmuszony wybrać, dotarło to do mnie ze zdwojoną siłą.
Odnoszę wrażenie, jakby z każdym słowem stado rozgrzanych prętów wypalało mi struny głosowe. Gdybym mógł wybrać, wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale nie mogę. Od samego początku zmierzaliśmy do tego punktu - pomimo usilnej próby zepchnięcia tego na dalszy plan.
- Ale mają - odpowiada chłodno. -Trochę za późno na takie przemyślenia.
Myślisz, że tego nie wiem?
- Nie odpisałem na twoją wiadomość, bo gdybym to zrobił, dałbym nieme przyzwolenie na to, co się między nami dzieje.
- A co się dzieje? - kpi, kręcąc zwolna głową na boki. -Poza tym, że się mną bawisz?
Naprawdę? Z tego wszystkiego co do ciebie mówiłem, wywlokłeś akurat to? Czy ty przypadkiem porobiłeś setkę przed wykładem z tym różowowłosym troglodytą czy na co dzień też masz takie trudności z łączeniem wątków?
Czuję, jak moje ciało tężeje, bo to, czego nienawidzę najbardziej, to wmawianie mi nieprawdziwych zdarzeń.
-Nie bawię się tobą - odpowiadam twardo, ale widzę, że jego wzrok w dalszym ciągu jest tak samo nieustępliwy jak na początku.
- Więc po co mnie do siebie zabrałeś? Po co chciałeś, żebym tyle razy został po zajęciach? Po co były wszystkie te zagrywki? Po co to wszystko robiłeś, skoro to nie była zabawa? - wyrzuca żarliwie, a jego niepewność źle na mnie działa. Cholernie źle, bo już chwilę później wypluwam z siebie coś równie paskudnego.
Ale szczerego.
Co ty ze mną robisz?
- Bo jestem gejem, a to, co o tobie myślę, stanowczo wykracza poza zakres moich obowiązków. Od chwili, gdy cię poznałem, nie mogę wyrzucić cię z głowy.
Mruga kilkukrotnie, a z każdą sekundą ciszy, która wisi między nami, coraz bardziej żałuję swoich słów. Nie mogę ich cofnąć ani wymazać, a skoro przekroczyłem już kategoryczny zakaz, który nadałem sam sobie, pozostaje mi iść tylko dalej.
Jest mi tylko coraz bardziej duszno, bo nie zwykłem mówić o tym otwarcie. Nawet z Tove nie rozmawiam na takie tematy, chociaż znamy się już szmat czasu. Ale Tove to nie Uzumaki. Z nią jest o wiele łatwiej, ale czy ja kiedykolwiek chciałem, aby było łatwo? W chwili, gdy pierwszy raz wszedł do mojej głowy z brudnymi buciorami, wiedziałem, że będę miał problemy.
- Zabrałem cię do restauracji, bo musiałem dowiedzieć się co usłyszałeś podczas mojej rozmowy z Tove. Było dla mnie jasne, że uchwyciłeś coś, czego nie powinieneś, ale gdy zacząłem cię wypytywać, sprawiałeś wrażenie, jakbyś nie wiedział o co chodzi. Choć to bezsensowne - uspokoiło mnie to na tyle, że przestałem racjonalnie myśleć. Zabrałem cię do domu, sam do końca nie wiedząc co mną kierowało, Bo problem tkwi w tym, że gdy jestem z tobą, wszystko zaczyna mi się mieszać. Popełniam błąd za błędem, odkąd cię poznałem.
Jeśli nie walnie mnie dzisiaj autobus, to naprawdę sam się podłożę. Pęka mi głowa. Dlaczego mówienie o takich rzeczach, musi być tak przeraźliwie niewygodne? Gdyby ktoś to usłyszał, naprawdę musiałbym zmienić uczelnie. Nie wiem, czy w tym przypadku ojciec mógłby mnie z tego wyciągnąć. Wcześniejsze sytuacje były jedynie plotkami, bez żadnego zalążka prawdy, ale słowa, które tutaj padły, wyszły niezaprzeczalnie z moich ust. O bogowie, tego nie da się cofnąć.
To naprawdę bezsensowne - gdzie jest mój mózg, gdy go potrzebuje? Jego obecność działa na mnie destrukcyjnie i jeśli zaraz czegoś nie zrobię, przepadnę. Bez możliwości powrotu.
- Więc dlaczego chcesz to skończyć? - pyta, a chrypa, która owiewa to pytanie, sprawia, że miękną mi nogi. Przylegam do biurka, starając się okiełznać wzburzone fale. Dlaczego mi tego nie ułatwiasz?
- Naprawdę nie rozumiesz? To nie powinno się nigdy dziać. Masz dziewczynę, a ja jestem twoim wykładowcą.
Powtarzam się, ale bycie wykładowcą to moja jedyna karta przetargowa. Czekam na moment, aż i on zda sobie w końcu z tego sprawę, a ta myśl wyryje się nieodwracalnie w jego głowie.
- Zerwaliśmy - zaprzecza gwałtownie, a ja niemalże widzę, jak stado ostrzegawczych lampek miga mi przed oczami. Jeszcze chwila, a naprawdę będą mnie wynosić stąd na noszach.
- To niczego nie zmienia. Jestem twoim wykładowcą, Naruto. To nigdy nie będzie miało prawa zaistnieć. Myślałem, że po dzisiejszej rozmowie w końcu to do ciebie dotrze. Nie jesteśmy dla siebie odpowiedni. Nigdy nie będziemy.
- Więc o to chodzi? Chciałeś mnie zniechęcić? - wyrzuca oskarżycielsko, a jego klatka unosi się nierównomiernie.
Tak, właśnie tego chciałem, ale jak widać, słabo mi to idzie. Jaki ze mnie doktor nauk? Nawet nie potrafię przekonać studenta do własnych słów. Może sęk w tym, że wszystko to nie jest prawdziwe? Itachi zawsze powtarzał, żebym nie zabierał się za kłamanie, bo choć twarz mnie nie zdradza, to z głosu można wszystko wyczytać.
- Nie rozumiesz? Takie sytuacje będą notorycznie się pojawiać. Sprawa z Vivian to tylko kropla w morzu, a ja nie chcę cię tym obarczać. Nie powinienem wychodzić z roli wykładowcy.
Jestem pewien, że tym razem głos mi nie drga, bo to, co opuściło moje usta, było prawdą. Naprawdę nie powinienem wychodzić z roli wykładowcy. Naprawdę nie powinienem do tego wszystkiego dopuścić. I naprawdę nie mogę go tym obarczać. Życie studenta nie polega na romansie z wykładowcą, ciągłych bolączkach, nieustannym strachu. Kim byłbym, gdybym przystał na coś takiego?
- Jak możesz być taki niesprawiedliwy? - cedzi przez zaciśnięte zęby. - Mówisz to wszystko i oczekujesz, że nagle zapomnę?
A jak ty możesz być tak lekkomyślny? Naprawdę chcesz, żeby tak to wyglądało?
- Jakie to ma dla ciebie znaczenie? Do niedawna miałeś dziewczynę, więc nie powinien być to dla ciebie problem. Robię ci przysługę - oznajmiam szorstko, starając się odepchnąć z głowy paskudny mętlik, który z chwili na chwilę nieustannie się powiększa. W duchu gratuluje sobie jednak sprytu, bo jego orientacja powinna być tutaj odpowiednią kością niezgody.
- Zerwałem się z nią przez ciebie - podnosi głos ze złości, a ja w końcu ulegam i marszczę brwi. - Powinieneś pomyśleć na samym początku czego chcesz i jakie mogą być tego konsekwencję. Teraz jest już za późno.
To koniec. Przepadłem. Wszystkie rzeczy, które sobie wmawiałem, udając odpowiedzialnego dorosłego, prysnęły jak bańka mydlana. Nie mogę dłużej tego odpychać, bo każdy skrawek mojego ciała płonie żywym ogniem i wrzeszczy, abym w końcu się poddał.
Jestem jego więźniem.
- Chcesz zobaczyć czego chcę? - pytam twardo i robię krok w jego stronę. Nie cofa się, a to tylko popycha mnie dalej. Szukam jakiegokolwiek śladu zawahania w jego oczach, ale nie mogę go dostrzec. Choć to tak kurewsko nieodpowiednie, czuję, jakbym dostał przyzwolenie. - Właśnie tego chcę.
Łapię jego twarz w dłonie i natarczywie napieram na jego usta. Smakuje jak wszystko, czego potrzebuje, a czego nie mogę mieć. Całuje go zachłannie i natarczywie. Wodzę palcami po jego twarzy, wplatam je we włosy, zagryzam jego wargę, czując jednocześnie, jakbym nie mógł oddychać. Pcha mnie w stronę biurka, sprawiając, że moje ciało wpada w płomienie. Uderzam plecami o płytę, a stłumiony jęk opuszcza moje usta.
Kąsa moją dolną wargę, ciągnąc ją zębami, a ja z każdą chwilą nieodwracalnie coraz bardziej przepadam. Jeśli mam ponieść konsekwencję, niech to chociaż będzie tego warte.
Odrywam się od niego wyłącznie na chwilę, aby uspokoić zmącony oddech. Mój wzrok jest nieobecny, a w głowie odbywa się istne pobojowisko. Ponownie go całuje, chcąc zagłuszyć wszelkie zdroworozsądkowe myśli. Chwytam go mocno za ramiona i obracam nas tak, że teraz to on opiera się plecami o biurko. A ja mam ochotę niemalże jęknąć, bo on tak cholernie pasuje do tego miejsca. Gdy wsuwam rozdygotane kolano między jego nogi, nieomalże sam się osuwam, bo w tym samym momencie on napiera brutalnie na moje chciwe usta. Nasze klatki piersiowe unoszą się niespokojnie, zahaczając o siebie nawzajem.
Przez to, gdzie to się obydwa, dreszcz znaczy mój kark.
- Nie miałeś z tym skończyć? - mamrocze chrapliwie między pocałunkami.
- Właśnie to robię - odpowiadam nisko, czując, jak ręce mi drżą.
Jedyne, co mogę teraz zrobić, to ponownie zatracić się w jego ustach. Gdy nasza chwila się skończy, a ja będę musiał zmierzyć się z drastyczną i nieuniknioną rzeczywistością, nie wiem czy będę w stanie spojrzeć mu w oczy.
Jak ja mu to wytłumaczę, skoro sam nie rozumiem, co mną kieruje?
- O, no witam.
Słyszę trzask drzwi, a chwilę później i kpiący głos, który wpełza do mojego organizmu niczym trucizna.
I to się właśnie dzieje, gdy przestaję panować nad sytuacją.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzają wam te wstawki myślowe Sasuke kierowanie wprost do Naruto. To słowa, które Sasuke chciałby wypowiedzieć, ale - jak wiadomo - duma mu na to nie pozwala. A gdyby pozwoliła, byłoby tak prosto! ( ͡ᵔ ͜ʖ ͡ᵔ )
Emocje Sasuke w tym rozdziale przypominają mi lejek. Na początku kotłuje się w nim wiele sprzecznych uczuć, żeby na końcu zostało tylko to, co było nieuniknione od samego początku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top