Piąty


Nash świdruje mnie przenikliwym wzrokiem do tego stopnia, że mam czystą ochotę zgarbić się pod naporem jego spojrzenia. Ma spokojny wyraz twarzy, jedynie oczy przejawiają jakikolwiek wyraz determinacji.

- Co? - wypalam w końcu nieco głupkowato. - Co się tak gapisz?

- Wy to na serio jesteście razem?

- Nie no, kurwa, na niby – prycham. - Znalazłem ją w lesie ukrytą pomiędzy krzakami jak szukałem króliczej nory – wywracam oczami nie kryjąc poirytowania.

I tak właściwie, po co ja się w ogóle irytuję?

- Pytam tylko – wystawia ręce w obronnym geście. Butelka w jego dłoni delikatnie kołysze się na tę zmianę ułożenia kończyn. - Chyba nie macie za bardzo sielankowo ostatnio?

Zagryzam dolną wargę.

Mamy?
Nie mamy?

- No... - przeciągam. - Nie opływamy raczej w mleko i miód - mamroczę - Ale to chyba nie jest jakaś zbrodnia, takie rzeczy się zdarzają, co nie – w moim głosie kiełkuje nikła nadzieja. Czekam z niecierpliwością na odpowiedź Nasha, chcąc, aby utwierdził mnie w przekonaniu, że tak właśnie czasami bywa.

Ale nie robi tego. A mi spada bryła lodu na dno żołądka. Bardzo dotkliwie.

- Nie, żebym był ekspertem od związków, ale wy – tutaj wyraźnie kładzie nacisk na słowo "wy" - niemalże skaczecie sobie do gardeł. Czy to przy mnie, czy nie przy mnie.

Upija spory łyk piwa, po czym ponownie się odzywa.

- Ile wy jesteście razem?

- Trzy lata, ale mieszkamy ze sobą dwa - również zaciągam spory łyk z butli, aby dać sobie alibi na niemożność zebrania słów.

- I? - ponagla mnie.

- Co i? - marszczę brwi. - Co mam ci cały życiorys związkowy przedstawić?

- Nie jestem twoim wrogiem, Naruto - mówi spokojnie, obdarzając mnie chyba najczulszym spojrzeniem jakie kiedykolwiek było dane mi zobaczyć.

Wzdycham ciężko. Nie wiem, czy chce spowiadać się chłopakowi, którego ledwie znam, ale z drugiej strony fakt, że nie znamy się dobrze brzmi kusząco. Nie będzie mnie przecież oceniał.

- Nie wiem, stary – odzywam się w końcu. - To wszystko jest skomplikowane.

- Mówisz jak nastolatka z filmów.

- Wiem. Daj mi skończyć - irytuje się kolejny raz tego wieczoru. - Na początku było w porządku, pomimo szybkiego wejścia w związek naprawdę nam się dobrze układało. Do tego stopnia, że to ja chciałem, abyśmy razem mieszkali. Byłem naprawdę kosmicznie zakochany, świat mógł dla mnie nie istnieć, dosłownie - zagryzam dolną wargę. - Ale wydaję mi się, że problem zaczyna się wtedy, gdy masz nadmiar emocji do przekazania, druga strona tak samo, więc ten płomień automatycznie zaczyna się powiększać. Osiąga kolosalne rozmiary, przemieniając w popiół wszystko, co napotka na swojej drodze. Ale taki pożar w końcu pnie się w górę i pochłania też tych, co go rozpalili. I teraz my się palimy - wyrzucam na bezdechu, pod koniec dostrzegając, że mój głos jest rozgorączkowany.

Nie wiem, czy to sprawka piwa, czy emocji, które od tak dawna we mnie siedziały. A może tego i tego.

Nash milczy, a ja czuję, że chce mówić dalej, więc zaczynam ponownie.

- Więc mam do wyboru wiadro z wodą, ale wtedy płomień całkowicie zgaśnie, albo ostudzenie go, co robię, ale jak widać nie przynosi to szczególnych rezultatów.

- Może pozwól mu zgasnąć? - przerywa mi. - Może obrażenia, które odnosisz, nie są tego warte?

- Może - wzdycham w końcu i przeczesuje prawą dłonią niesforne blond włosy. - Ale kim bym był, gdybym nie próbował tego uratować?

- Człowiekiem - odpowiada po chwili zastanowienia. - Po prostu człowiekiem.

Po jego słowach zapada między nami głucha cisza. Nash od czasu do czasu popija jedynie piwo, decydując się po krótkiej chwili w końcu wyciągnąć paczkę papierosów z kieszeni. Podsuwa mi jednego, a ja bez większego zastanowienia chwytam go, wsadzając między wargi. Odpalam papierosa i zaciągam się drażniącym dymem.

Nie palę zbyt często, ale teraz wydaje się być to wszystkim, czego aktualnie potrzebuje.

- A ta babka – zaczynam po dłużej chwili. - Tove, co nie? - gdy ten kiwa głową na potwierdzenie moich słów, kontynuuje – To która to?

Nash rozgląda się po całym miejscu, a gdy w końcu jego wzrok natrafia na czarnowłosą, szczupłą i nawet roześmianą kobietę, kiwa głową w jej kierunku.

- No taka sympatyczna nawet - mówię, wzruszając ramionami. - Ale nie wiem, czy chciałbym z nią pić - w zażenowaniu drapie się po karku.

- Ja mógłbym - mruczy niby od niechcenia, po czym zaciąga się dymem papierosowym. Nie krztusi się nim, więc mam wrażenie, że robi to nadzwyczaj często.

Również się zaciągam, czując przy tym delikatny zawrót głowy. Nash widzi to i parska śmiechem.

- Z nią bardziej niż z Uchihą - parska, a ja mozolnie kiwam głową.

- Taaaa.

Nagle oczy Nasha rozszerzają się do niebotycznych rozmiarów, tym samym pokazując, jakie zdziwienie targa jego ciałem. Marszczę brwi w niezrozumieniu, po czym obracam się nieco za siebie.

I mogę przysiąść, że wyraz mojej twarzy podobny jest do twarzy Nasha.
Cały się spinam

- Kurwa – szepcze Nash. - Myślisz, że to słyszał?

- Nie no, chyba nie – w chwili, gdy słowa opuszczają moje usta, mija mnie Uchiha, a jego perfumy na nowo rozsiadają się w moich nozdrzach.

Przechodzi niewzruszony, jedyne co odróżnia go od manekina to zdawkowe spojrzenie rzucone w moją stronę.

Pachnie jak drzewo sandałowe i gorzko-słodki cynamon spleciony z nutą kardamonu.

Przełykam głośno ślinę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top