Ósmy
Cześć! Wrzucam dzisiaj, bo nie wiem, czy na weekend będę dostępna. Rozdział już długi, bo ponad trzy tysiące słów. Nie wiem, jak to się dzieję, ale coraz dłuższe te rozdziały mi wychodzą. Trochę zamysł mi się zmienił, więc zaczynam rozbudowywać całą tę historię. A co do rozdziału - ah, dramy, wszędzie dramy. To, co tygryski (przynajmniej ja) lubią najbardziej.
Gdy budzę się rano, czuję, że miejsce Kate jest zimne. Macam jeszcze ręką prawą stronę łóżka, a gdy definitywnie nie natrafiam na ciało dziewczyny, wstaje. Kładę bose stopy na posadzkę, a chłodna podłoga rozbudza mnie na tyle, że nie idę po omacku do kuchni.
Spodziewam się zastać tam Kate, na co przygotowuję się mentalnie - czuję już niemal wiszącą w powietrze rozmowę - ale ku mojemu zaskoczeniu, dziewczyny tam nie ma.
-Katheline? - mój głos odbija się echem po mieszkaniu. Marszczę brwi, po czym nastawiam czajnik z wodą, aby zrobić kawy.
Po wczorajszym przyjściu zostawiłem telefon w kuchni, więc sięgam po niego i wybieram numer Kate. Jednak dziewczyna nie odbiera. Ani tego telefonu, ani późniejszych dwóch.
Marszczę brwi nie do końca wiedząc, czy powinienem zacząć się martwić. Kate pierwsze zajęcia ma dopiero o dwunastej, a zegar wiszący na beżowej ścianie uparcie twierdzi, że jest dopiero kwadrans po ósmej.
Wrzenie wody wyrywa mnie z zamyślenia. Odczekuję chwilę, aby woda nieco wystygła, pamiętając, że kawy nie zalewa się wrzątkiem, po czym rozlewam ją do kubka. Stawiam napój na małym, kwadratowym i nieco pozdzieranym stole i siadam na jednym z krzeseł, którego nóżka rusza się do tego stopnia, że bez większego wysiłku mógłbym zwalić się na ziemię, ciągnąc jednocześnie wrzący napar ze sobą. I, zapewne, byłoby to rozpoczęcie dnia adekwatne do mojego nastroju.
Przeczesuje włosy ręką. Czuję, że zrobiło się na nich kilka kołtunów, niewątpliwie przez nietuzinkową myśl położenia się spać z mokrą głową. Jestem pewien, że gdybym spojrzał w lustro, zobaczyłbym blond kosmyki sterczące z każdej strony, niczym choinka na Boże Narodzenie. Jeśli odejmie się wszystkie ozdoby, a wstawi niemrawe drzewo, którego gałęzie są powykręcane na wszystkie strony – to będą moje włosy.
Pijąc kawę, zastanawiam się, gdzie jest Kate i dlaczego nie odbiera telefonu. Irytuję się. Wprawdzie nie była wczoraj po powrocie w szampańskim nastroju, ale nic nie wskazywało na to, żeby obraziła się do tego stopnia, aby wyjść z domu. Czasami tak robiła – podczas kłótni wychodziła, licząc, że za nią pójdę i przeproszę, a do domu wrócimy już pogodzeni. Na początku faktycznie często tak to wyglądało, bo Kate jest niesłychanie dobra w manipulowaniu ludźmi. Wiedziałem, że nic nie zrobiłem, a wina definitywnie nie znajdowała się po mojej stronie, jednak Katheline zawsze budowała taką paskudną otoczkę wokół całej sprawy, że moje wszyściuteńkie komórki ciała krzyczały, że to ja odpowiadam za wszystko, co nas spotkało. Więc po czasie byłem skory przyznać się do wszystkiego, co zostało mi zarzucone – po części pewnie dla świętego spokoju, aby nie ciągnąć w nieskończoność tego przedstawienia, a po części dlatego, że wierzyłem w to, że to ja zawiniłem.
Ale wraz z rozwojem sytuacji i mnogością występowania kłótni uodporniłem się na zabiegi Kate. Płacz, piski i nawet wychodzenie z domu przestały robić na mnie wrażenie. To wszystko pojawiało się już tyle razy, że zaczęło robić za swoistą codzienność, a ciężko rozwodzić się nad każdą rzeczą, która wydarza się w ciągu dnia. Częściej niż wkurzony czułem się po prostu zmęczony – i nieważne, ile godzin spałem, zmęczenie nie ustępowało, a ja miałem wrażenie, że już tak zostanie.
Słysząc brzdęk przekręcanego klucza w drzwiach, sztywnieje. Prostuje się na chwiejnym krześle niczym struna, jakbym został przyłapany na własnych myślach.
- O, jesteś – mówi zdziwiona, wchodząc do kuchni. Obracam się w jej stronę i bacznie się jej przyglądam. Ma zmierzwione włosy, przy skroniach nieco mokre, twarz się jej błyszczy, a na policzkach rysują się ogromne rumieńce – wszystko wydaję się być oczywiste, patrząc na luźną bluzę i dresy, w których zazwyczaj biega.
- Zajęcia mam dopiero o dziewiątej, jeszcze zostało mi trochę czasu – odpowiadam i posyłam jej skąpy uśmiech. – Myślałem, że coś się stało pomiędzy nami, że wyszłaś.
Kate marszczy brwi.
- A mam jakieś powody? – pyta, zaplatając ręce na klatce piersiowej.
Naprawdę nie cierpię, gdy tak robi, sprawia wrażenie wszystkowiedzącej, co współgra niemalże idealnie irytująco z jej nadąsana miną.
- No co ty – mruczę i obracam się do niej plecami. Upijam kawę, która zdążyła już znacznie wystygnąć. Kate podchodzi w tym czasie do stolika i siada przede mną, kładąc płasko dłonie na blacie.
- Byłam pobiegać, chciałam pomyśleć – mówi w końcu. Gdy żadna odpowiedź nie pada z moich ust, wlepia we mnie żarliwe spojrzenie.
Zwalczam silną pokusę wywrócenia oczami.
- Widzę.
- No i?
- No i co? Mam ci pomóc zdjąć przepocone ubrania? – sarkam.
Kate mruży oczy, a ja wysyłam jej całusa w powietrzu, chcąc zdusić jej złość w zarodku. Wypuszcza cierpiętniczo powietrze.
- Nie zapytasz o czym chciałam pomyśleć?
- Nie muszę, przecież sama mi zaraz powiesz – wzruszam ramionami.
Brew Kate niebezpiecznie drga.
- Zainteresuj się trochę. Dlaczego ty nigdy się nie starasz? – w jej tonie aż nadto można wyczuć oskarżycielską nutę.
A ja czuję, jakby się we mnie coś przelało.
- Taki już ze mnie okropny chłopak – odpowiadam z przekąsem. – Co ja mogę zrobić, niektórzy to się nigdy nie zmienią, nie? – wzruszam ramionami, a na moje usta wkracza szyderczy uśmiech.
- Do czego zmierzasz? – warczy.
Przynajmniej teraz oboje mamy paskudny poranek.
- Do niczego, tak sobie rzucam losowe zdania w eter bez żadnego pokrycia. A co, masz coś za uszami?
- Nie rozmawiamy teraz o mnie – burczy. Zaczyna znacznie głośniej oddychać, więc wiem, że lada moment wszystko naokoło ulegnie zniszczeniu, a ja będę w samym centrum tego chaosu. Ale właściwie nie czuję się przytłoczony tym faktem, jestem dziwnie spokojny.
- Właściwie od początku rozmawiamy o tobie. Zawsze chodzi tylko o ciebie. Może przyniosę ci lustro z łazienki i postawimy je naprzeciwko ciebie, żebyś w końcu miała odpowiedniego rozmówcę? – wstaje z impetem od stołu, a chwiejne krzesło upada z głośnym brzdękiem na podłogę. Jestem niemal pewny, że chybotliwa noga odpadła. – Na drugi raz napisz chociaż smsa jak wychodzisz, gdybyś ty była na moim miejscu to na pewno nie skończyłoby się tak pokojowo – warczę, kierując się w stronę łazienki.
- Ale nie jestem – krzyczy za mną wściekła.
- Bo ja nie zachowuję się, jakbym nie miał mózgu – nim zdążę się ugryźć w język, słowa opuszczają naprędce moje usta. Jestem pewien, że gdybym się obrócił, zobaczyłbym zszokowaną twarz Kate, ale nie robię tego. Słyszę jedynie trzask pękającego szkła.
Wchodzę do łazienki i trzaskam drzwiami, aby zagłuszyć palące wyrzuty sumienia. Staję naprzeciwko okrągłego lustra i przejeżdżam wzrokiem po swojej twarzy. Mówiąc wcześniej, że moje włosy prawdopodobnie wyglądają jak drzewko świąteczne, wcale się nie myliłem. Wzdycham ciężko, wiedząc, że doprowadzenie ich do jakiegokolwiek stanu będzie graniczyło z cudem.
Gdy moje włosy przestają wyglądać jak choinka, a zaczynają przypominać po prostu bliżej nieokreślony byt – stwierdzam, że i tak wyciągnąłem z nich maksimum. Sięgam ręką do białej szafki powieszonej koło lustra i wyciągam opakowanie soczewek. Gdy jedna soczewka jest już w jednym w oku, a druga ma się zaraz znaleźć w następnym – rozlega się głośne stukanie do drzwi. Zaskoczony tym nagłym hałasem, wypuszczam soczewkę z palca na ziemię.
- Kurwa – warczę i schylam się, aby znaleźć zagubiony przedmiot. Walenie w drzwi ponownie się rozlega, a ja irytuję się na tyle mocno, że krzyczę do Kate, żeby sobie poszła. Gdy dziewczyna nie odchodzi, a hałas przybiera na sile, tracę niemal wewnętrzną równowagę. – Odwal się w końcu – cedzę przez zaciśnięte zęby.
Łomot nie ustaje, ale przynajmniej znajduję soczewkę. Unoszę ją do góry, aby się przyjrzeć i zauważam, że jest przerwana – zapewne musiałem na nią nadepnąć. Przymykam oczy, starając się uspokoić.
Wzdycham ciężko i zdejmuje soczewkę z oka. Obie wyrzucam do śmietnika, zarówno całą, jak i tę przerwaną. Z faktu, że nie mam zapasowego opakowania, a mój wzrok pozostawia wiele do życzenia, zakładam czarne, kwadratowe, jednak lekko zaokrąglone u dołu, okulary, które leżały w tej samej szafce, co soczewki.
Naprędce myje zęby, po czym przeglądam się ostatni raz w lustrze. Krzywię się nieznacznie na swój własny widok, ale wiem, że lepiej nie będzie. Otwieram drzwi od łazienki, a zdziwiona twarz Kate wyrasta mi przed oczami. Ma pięść zawieszoną w powietrzu, więc zapewne szykowała się, aby ponownie zacząć łomotać w drzwi.
- Dzieciak z ciebie – syczę i wymijam ją szybkim krokiem.
- Porozmawiajmy – mówi stanowczo i idzie za mną
- Zapomnij – mówię nawet nie kryjąc pogardy w głosie i kieruję się do pokoju.
Kate jednak nie daję za wygraną i lezie za mną. Przygląda się, jak zakładam białą luźną bluzę z kapturem, tym samym ponownie dając nowe życie moim włosom. Wciągam ciemne spodnie i zgarniam torbę z zeszytami, jeszcze przelotnie zerkając na zegarek.
Do zajęć zostało mi dziesięć minut, więc kieruję się w stronę przedpokoju. Zakładam buty i już mam wyjść, gdy czuję uścisk na nadgarstku.
- Porozmawiajmy – próbuje znowu. Mam ochotę się obrócić w jej stronę, ale wiem, że gdy to zrobię, nie będę potrafił się dłużej gniewać. Wyszarpuje nadgarstek i otwieram drzwi.
- Porozmawiaj z lustrem, bo mi się spieszy – rzucam i wychodzę. Dziewczyna zamyka za mną drzwi z trzaskiem.
Docieram do uczelni, a moje wzburzenie niemalże wyparowuje, pozostawiając po sobie jedynie dotkliwy niesmak. Wchodzę do budynku i kieruję się na trzecie piętro, gdzie będę zaraz miał zajęcia z historii filozofii. Wraz ze mną do sali wchodzi kilkorgu studentów. Rozglądam się po wnętrzu i szukam wzrokiem Nasha, a gdy w końcu go odnajduje, kieruję się do miejsca, gdzie siedzi.
- Cześć – rzucam i dosiadam się. Nash obraca łepetynę w moją stronę, a ja widzę, że musiał nieźle wczoraj popić. Kiwa nieznacznie głową, jakby nie był zdolny do najmniejszego słowa. – Nie jesteś ciekawy? – pytam po chwili, widząc, że wykładowcy jeszcze nie ma.
- Ale że co...– rzuca jakże elokwentnie, ale szybko się opamiętuje, a przeróżna gama uczuć zalewa jego twarz, jakby dostał nagle swoistego olśnienia. – A faktycznie, dawaj – ponagla mnie.
Parskam śmiechem, jednak szybko się reflektuje i przyjmuję zatroskany wyraz twarzy.
- Słyszał – zaczynam ponuro, a Nash śpieszy się, żeby mi przerwać, ale dodaje naprędce – mamy przejebane. Nie wiem, czy mam ci streścić co mówił, ale po setnym „nie zdacie roku" się wyłączyłem – wzdycham, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Nash wygląda jeszcze gorzej niż przed chwilą, dosłownie zrobił się zielony.
Chłopak przełyka głośno ślinę, ale znagla sobie coś przypomina i obdarza mnie buńczucznym spojrzeniem.
- Ściemniasz, widziałem, jak się śmialiście – zaczyna oskarżycielsko. – Weź, stary, ja już i tak ledwo żyję, nie dokładaj mi.
Wysyłam mu rozbawione spojrzenie.
- Widzę.
Chłopak lustruje uważnie moją twarz, a brwi z każdą chwilą marszczą mu się coraz bardziej.
- Od kiedy nosisz okulary? Jak chciałeś wyglądać na mądrzejszego to ci nie wyszło, kochaniutki – sarka, po czym wystawia koniuszek języka w moja stronę.
Łapie się teatralnie za klatkę piersiową, a Nash wywraca oczami.
- Auć – mówię z niemalże wyczuwalnym bólem w głosie. – Bezlitosny.
- Staram się – wzrusza ramionami. – A więc?
Ja także wzruszam ramionami, jednak grymas mimowolnie wkrada się na moją twarz, gdy przypominam sobie poranek.
- Miałem małą sprzeczkę z Kate z rana, trochę się pokłóciliśmy. Poszedłem po wszystkim do toalety, a ona waliła w drzwi, gdy zakładałem soczewki. Jedna mi upadła i pewnie na nią nadepnąłem, bo była przerwana, a że nie miałem zapasowej pary to zostały mi okulary – wyjaśniam.
- Jezu – Nash wzdycha ciężko i kładzie się na ławce. Na wyprostowanej ręce kładzie głowę, żeby dalej móc na mnie patrzeć. – Chyba skoczyłbym z mostu, jakbym codziennie miał podobne sytuacje.
- Dzięki – mówię z przekąsem.
Do sali wchodzi wykładowca, a raczej wykładowczyni.
- Historia filozofii – mówię do Nasha.
- Co?
- Tove uczy historii filozofii a nie filozofii, jak mówiłeś.
Nash wzrusza ramionami i odpowiada:
- Przecież to to samo.
Wywracam oczami, jednak teraz rozumiem, dlaczego nie kleiło mi się to wszystko w spójną całość - nagle znajomość Uchihy i Tove wydaję się być więcej niż logiczna, skoro obydwoje uczą na tym samym kierunku, ale wprawdzie dalej nie rozumiem dlaczego obydwoje pojawili się na jakiejś imprezie dla studentów. W głowie pojawia mi się myśl, że mogę go przecież zapytać, ale szybko się reflektuję, pamiętając, że to dalej mój wykładowca – chociaż wczoraj wyglądało to zupełnie inaczej.
Tove zaczyna wykład, a ja wzdycham cicho. Przez obecność Kate nie miałem chwili, aby się zastanowić nad tym, co się wydarzyło wczoraj – po imprezie poszliśmy od razu spać, a dzisiaj od rana miałem moc wrażeń - a sytuacja była na tyle dziwna, że powinienem. W zwyczaju mam, że niewiele myślę nad większością rzeczy, które robię czy też mówię i potem często żałuję. Ciężko mi zachować granice, których nigdy nie powinienem przekraczać. Zachodzę w głowę, czy wczoraj przegiąłem i czuję, że tak; mogłem sobie odpuścić żarty o kamerach w domu i sekretach, ale wydało się to tak niewinne, że wydźwięk tego wszystkiego dociera do mnie dopiero teraz. Mam ochotę zapaść się w sobie, bo czuję, że to było niestosowne i nigdy nie powinienem tego robić.
Ale chciałem to robić i w tym tkwił problem. Będąc tam, nie czułem, jakbym się dusił. Żadna niewidzialna ręka nie zaciskała się kurczowo na mojej szyi, pozbawiając mnie tlenu. Może to przez to, że z Kate spędzamy każdą chwilę razem i dlatego jestem znużony do granic możliwości.
To wszystko było nowe, świeże, całkowicie odmienne od tego, czego doświadczałem na co dzień.
Po wejściu w związek z Katheline nie miałem tylu znajomych, co przedtem, a nim się spostrzegłem, zostałem sam. Kate nie lubiła moich starych kolegów, więc po prostu pozbyła się problemu – to właśnie robiła, gdy coś szło nie po jej myśli, pozbywała się tego. Zostaliśmy sami, a ja nie widziałem w tym większego utrapienia, przecież Kate na pewno nie chciała dla mnie źle. Wtedy nie sprawiało mi to bynajmniej kłopotu, ale prawda jest taka, że od kilku miesięcy wszystko zaczyna do mnie docierać, jakbym wcześniej był za mgłą, niezdolny do samodzielnego myślenia.
Czułem się jak marionetka, która gra pod wyznaczone przedstawienie, ale teraz odnoszę wrażenie, jakby niektóre sznurki zaczynały pękać.
Nim się spostrzegam, zaczynam porównywać Kate do Uchihy, a wnioski do jakich dochodzę, nie są na korzyść dziewczyny, więc szybko je odpycham. Kate nadal jest moją dziewczyną, nie mogę o tym zapominać. A Uchiha... Uchiha jest po prostu moim wykładowcą, który na chwilę zajął mi głowę, ale to tyle – jednorazowa sytuacja, która więcej nie może się powtórzyć.
Wykład chyli się ku końcowi, a ja jestem wdzięczny, bo, na ten moment, wprowadzenie do historii filozofii nie należy do najciekawszych rzeczy. Jedyne, co utrwaliło mi się w głowie po zajęciach, to roztrzepanie Tove; kartki dosłownie leciały jej z rąk, ale ona wyglądała, jakby nie bardzo się tym przejmowała. Nie wiem, ile miała lat, ale nie zachowywała się jak typowy profesor – jej otwarta postawa aż biła po oczach. Ciągle się śmiała, zbaczała z tematu zajęć. Gdy patrzy się na to z tej perspektywy, jej przyjście na ognisko nie wydaję się już być takie dziwne.
Zgarniam torbę zeszytami, gdy widzę, że każdy zaczyna się zbierać. Zerkam jeszcze na Tove, dla potwierdzenia, że to naprawdę koniec wykładu, i widzę, że w jej stronę zmierza Uchiha. Marszczę brwi, a Nash szturcha mnie w ramię.
- Ale gołąbki, co? – rzuca, a ja obracam głowę w jego stronę. Nash chyba zdecydowane lepiej się czuje, bo nie wygląda, jakby coś ciężkiego walnęło go w twarz. Wzruszam ramionami. – Idę o zakład, że się ze sobą umawiają.
- Jestem pewien, że nie, ale wchodzę – mówię i ściskam hardo dłoń chłopaka, którą ten do mnie wystawił.
- Jaka będzie nagroda?
- Niech to nie zaprząta twojej ślicznej główki, bo i tak nie wygrasz – zauważam i parskam śmiechem.
- Jak nie ona, to inna, zobaczysz – oznajmia z przekąsem.
Właściwie nie wiem po co się zakładałem, przecież to oczywiste, że kogoś ma, chyba tylko głupi wierzyłby w coś innego... Więc wychodzi na to, że jestem głupcem.
- Zawijam się – mówię w końcu. – Idę do biblioteki.
Nash dziwi się.
- Przecież następne zajęcia mamy za godzinę, chce ci się czekać?
Na moją twarz wkracza grymas.
- Nie chce, ale nie chcę mi się wracać do domu, Kate jeszcze nie zaczęła zajęć – mówię sztywno.
Chłopak kiwa głową i razem kierujemy się w stronę wyjścia. Zerkam przelotnie do biurka Tove i natrafiam na czarne oczy Uchihy, które równie niedbale się we mnie wpatrują. Ich właściciel pierwszy odwraca wzrok, a ja nie pozostaję mu dłużny. Wychodzimy z Nashem z sali i żegnamy się – ja kieruję się na wyższe piętra, a on schodzi na dół.
Wchodzę do przestronnego, oszklonego wnętrza, w którym unosi się cytrynowo truskawkowy zapach. Regały z książkami poustawiane są wzdłuż pomieszczenia, pozostawiając między sobą kilkucentymetrową przestrzeń. Nie wiem dokładnie, ile jest regałów, ale ich liczba mnie zdumiewa. Za regałami poustawiane są czerwone, workowate pufy, a za nimi – biurka z komputerami. Kieruję się w stronę siedlisk i ciężko opadam na jedno. Zdumiewam się, bo jest naprawdę wygodne, a w porównaniu z rozbujanym krzesłem w akademiku, wypada nadzwyczaj dobrze. Wyciągam telefon i widzę, że mam kilka smsów od Kate. Czytam je pobieżnie na pasku u góry, a widząc, że wszystkie sprowadzają się do tego samego „... jesteś beznadziejny...", „... jak mogłeś..." „... mam dość...", wzdycham i blokuje telefon. Nie ma większego sensu odpisywać teraz, bo i tak wiem, że gdy wrócę do domu, dostanę to na żywo. Zaczyna mi się nudzić, więc wyciągam podręcznik do historii filozofii i zaczynam go przeglądać. Zatrzymuje się na nurtach filozoficznych w Europie.
Musiało minąć sporo czasu, bo zaczynam robić się senny. Zamykam książkę i wstaję; kieruję się w stronę wyjścia, ale moje opuszczenie biblioteki nie odbywa się tak sprawnie, jakbym sobie tego życzył.
Przy samych drzwiach dosłownie zderzamy się klatkami z Uchihą, a książka, którą trzymałem ten cały czas w ręce, upada z cichym plaskiem na ziemię. Pod wpływem zderzenia chwieję się lekko na nogach, ale nie jestem jedyny. Patrzę na Uchihę, a potem na swoją książkę i chyba wpadamy na ten sam cudowny pomysł, bo kucamy w tym samym momencie. Moja ręka pierwsza dopada książki, zgarniam ją i zmieszany patrzę na osobę przede mną. On również na mnie patrzy, ale nic nie mówi, więc postanawiam odezwać się pierwszy.
- Przepraszam, nie widziałem pana – mamrocze skołowany. Moje okulary zsunęły się z nosa, więc je poprawiam, czując się nadzwyczaj zakłopotany tym gestem. Czuję, jak wzbiera we mnie wściekłość do Kate, bo moje soczewki musiały wylądować w śmietniku przez nią.
Szybko wstaję, nie chcąc sprawić, aby ta sytuacja wydawała się dziwna. Uchiha robi to samo i w końcu zaszczyca mnie swoim chłodnym głosem.
- Panie Uzumaki – rzuca sztywno i ledwie zauważalnie kiwa głową. Marszczę brwi na ten obojętny gest, ale po chwili przypominam sobie, że przecież nie jesteśmy na imprezie, a on w zasadzie jest moim wykładowcą. Więc powinno być to logiczne, jednak czuję wewnętrzny niepokój dotkliwiej, aniżeli bym tego chciał.
- Ja... – zaczynam, ale przerywa mi szybkim gestem dłoni.
- W bibliotece się nie rozmawia – szepcze, a ja mam wrażenie, jakby mój żołądek zrobił kilka przerzutów.
- To wyjdźmy z biblioteki – odpowiadam cicho, jednak pewnie. Widzę, że na jego twarz wdziera się zdziwienie, a ja momentalnie żałuję swoich słów. – Chciałem po prostu dopytać o kilka rzeczy związanych z książką, w końcu wczoraj pan nie odpowiedział – precyzuję szybko.
- Niezły pretekst – jego głos jest niski i nieco zachrypnięty.
Ale nie wychodzimy wspólnie, Uchiha obrzuca mnie skąpym spojrzeniem, a ja wiem, że nic z tego nie będzie. Kieruję się w stronę wyjścia, a on zostaje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top