Osiemnasty
Cześć! Rozdział miałam wrzucić ostatnio, ale nie zgrałam się z internetem, potem byłam w górach i też było ciężko, ale wrzucam teraz. Właściwie traktuje ten rozdział bardziej jak podrozdział, bo z akcji niewiele tutaj się wydarzyło, ale dialogowo są tutaj ważne wydarzenia. Faktyczny rozdział wrzucę na tygodniu - środa/czwartek. Do zoba!
PS. I w sumie nie zachęcam was do komentowania ani gwiazdkowania, bo zawsze to robicie, za co jestem bardzo wdzięczna! Aha i jeszcze szybko zaproszę na mojego instagrama, gdzie możemy popisać, będę wrzucać kawałki rozdziałów i tak dalej:
varrasimis
PSS. @Corka_Samo_Zuo spóźnione wszystkiego najlepszego. Oby wszystkie piwka osiemnastkowe ci smakowały!
Gdy kolejny raz przewracam się niespokojnie w łóżku, wiem, że sen nie przyjdzie. Podnoszę się do siadu, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
- Japierdole – stłumiony jęk przecina ciszę w pokoju.
Czuję się fatalnie, co tu dużo mówić. Odpowiedź nie nadeszła, co spotęgowało jedynie wyrzuty sumienia i uciążliwą bieganinę myśli. Wprawdzie byłem niemalże pewny, że nie dostanę żadnej odpowiedzi, ale gdyby napisał cokolwiek, czułbym się psychicznie lżej.
A tak nie wiem czy w ogóle to przeczytał, czy jest wkurzony, co myśli. Nie wiem nic, co sprawia, że czuję się zagubiony. Pozostały mi wyłącznie moje własne domysły, a te zaś umacniają mnie w niewygodnym przeświadczeniu, że niezaprzeczalnie odjebałem. Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale ten cały tydzień mnie wykończył, a pisząc smsa, nie bardzo skupiałem się ani nad formą, ani docelowym adresatem. Wiadomość była kierowana do Nasha, to oczywiste, ale majaczące pierwsze inicjały sprawiły, że nie skupiłem się na reszcie zapisanej nazwy.
Byłem zmęczony, ale wiem, że takie wytłumaczenie nie wystarczy.
Z wisielczym nastrojem zwlekam się z łóżka. Nie wiem, która jest godzina, ale patrząc na półmrok, który spowił mieszkanie, musi być późny wieczór. Dochodzę zaledwie do łazienki, gdy po pomieszczeniu rozchodzi się chrzęst zamka. Słyszę, że Kate szamoczę się chwilę z butami w przedpokoju, po czym wpada do kuchni, robiąc raban na całe mieszkanie. W chwili, gdy zjawiam się w w kuchni, Katehline kładzie głośno torbę na blacie.
- Obudziłam cię? – pyta, a w jej głosie słyszę dziwną radość. Kręcę głową na boki, a ona posyła mi szeroki uśmiech. – To dobrze. Trochę mi się przedłużyło na uczelni, ale wiesz co? Mama zadzwoniła po zajęciach i zaprosiła nas do siebie na weekend. Pojedziemy do zoo, może przejdziemy się do teatru. Świetnie, prawda? Pojedźmy, dobrze nam to zrobi. Już koniec kłótni, skupmy się na sobie – mówi uradowana, a ja ponownie mam ochotę skoczyć przez okno, gdy widzę te żarliwie iskierki w jej oczach.
Wiem, że Kate tęskni za domen, za rodzicami. Nieustannie to podkreśla, a przez to czuję się jeszcze gorzej.
Siadam zwolna na rozchybotanym krześle i przemyka mi przez myśl, że mógłbym je w końcu porządnie naprawić. Ale ostatnio nie mam nawet czasu i na to.
- Co myślisz o tym, Naruto? – sposób, w jaki wymawia moje imię, sprawia, że uciążliwa, lodowata bryła spada na dno mojego żołądka. Patrzę na nią spod przymrużonych powiek, starając jednocześnie przygotować się na to, co będę musiał zrobić.
Naprawdę nie chcę tego robić, ale muszę.
- Kate, nie mogę w ten weekend. Proszę cię, przełóżmy to na inny. Na każdy tylko nie ten – mówię niemalże błagalnie, czując, jak wszystko zaczyna się rozpadać. Znowu to robię. Znowu stawiam ją na ostatnim miejscu. – Następny. W następny na pewno będę mógł.
Mogę wyczytać wszystko z jej twarzy; złość, irytację, smutek, ale gdy w końcu wkracza tam niepasująca powaga, nie chcę tego oglądać.
- Nie - mówi stanowczo. Chłód jej głosu sprawia, że zagryzam policzek od wewnątrz. – Albo jedziemy razem, albo jadę sama. Wybieraj – żąda, wbijając twarde spojrzenie w moją twarz. – Wszystko psujesz.
- Ten ostatni raz – mówię o ton ciszej, bojąc się, że gdy powiem to głośniej, zranię ją doszczętnie. – Muszę coś załatwić z Nashem. W sprawach uczelni. Jestem starostą, przecież wiesz, Kate. Akurat tak niefortunnie wypadło na ten weekend, ale to ostatni raz – kłamie, dławiąc się wstrętem do samego siebie.
Nie chcę jej okłamywać, ale nie mam innego wyboru. Jeśli nie załatwię tego teraz, sprawa z Vivian nabierze niepotrzebnych, kolosalnych rozmiarów.
- Nie mrugasz – zauważa, a ja patrzę na nią ze zdziwieniem. – Zawsze tak robisz, gdy kłamiesz. Teraz i wcześniej, gdy mówiłeś, że byłeś z Nashem – posyła mi puste spojrzenie, a to sprawia, że mam ochotę skulić się w sobie. – Chciałam dać ci ostatnią szansę, ale ty znowu to robisz. Znowu kłamiesz.
Nawet nie przyszło mi do głowy, że tak dobrze mnie zna.
Trzask drzwi od pokoju jeszcze długo brzęczy mi w uszach. Wtedy, gdy Kate pakuje walizkę, wtedy, gdy zabiera swoje klucze, a i nawet wtedy, gdy wychodzi z mieszkania.
Wątłe światło żarówki pada na moją kamienną twarz. Pomimo zaistniałej sytuacji, tym razem nie krzywię się, bo wiem, że to, co pałęta się po moim umyśle, jest prawdą. Nie zatrzymałem Kate, bo nie chciałem tego robić, bo gdy wyszła, poczułem ulgę. Ulżyło mi, że nie muszę więcej kłamać. Ulżyło mi, że niewygodne pytania się skończą. Ulżyło mi, bo tak naprawdę już dawno przestaliśmy być razem.
Sekundy zamieniają się w minuty, a minuty w godziny, a ja dalej siedzę ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Bezkształtna masa przewija się po moim umyślę, wprowadzając mnie w znaczący stan otumanienia. W końcu postanawiam zadzwonić do Nasha, bo czuję, jakbym zaczynał się dusić. Potrzebuję, żeby ktoś mnie wysłuchał.
- Dwie sprawy – zaczynam beznamiętnie, nie bawiąc się w żadne przywitania. – Zamiast do ciebie, wysłałem smsa do Uchihy.
- Co zrobiłeś?! – drze się do słuchawki, ale nie daję mu wyjaśnienia. Kontynuuje.
- Ja i Kate chyba zerwaliśmy, nie wiem. Zabrała swoje rzeczy i wyszła. A ja jej nie zatrzymałem – wzdycham i przecieram dłonią twarz.
Dlaczego muszę się tak zachowywać?
Nash przez chwilę milczy. Kilka razy zbieram się, żeby dodać coś więcej, ale finalnie nie potrafię skleić prostej wypowiedzi.
Bo to wszystko nigdy nie było proste, więc jak mam to opisać w jednym zdaniu?
- Zaraz będę – ogłasza w końcu i rozłącza się.
Gdy zjawia się w progu drzwi, obrzucam go sceptycznym spojrzeniem.
- Nie, żeby coś, ale nie miałem zamiaru się najebać. Za dużo filmów się naoglądałeś – mówię, widząc flaszkę w jego dłoni.
On wzrusza tylko krótko ramionami i wchodzi pewnie do mieszkania. Niechlujnie ściąga buty z nóg i zwala się do kuchni, siadając głośno na jednym z krzeseł.
- Uważaj, bo strzeli – informuje, gdy widzę jego zaskoczoną minę. Krzesło chybocze się na różne strony.
- Naprawi się – macha zlewczo ręką i kładzie głośno butelkę na stole, który swoją drogą też nie jest pierwszej jakości. – I to też.
Wyciągam kieliszki i siadam naprzeciwko. Patrzę na niego w ciszy, nie do końca wiedząc, jak mam zacząć rozmowę. Odnoszę nieodparte wrażenie, że żadne słowa nie będą odpowiednie, więc milczę.
- Jakim, kurwa, cudem pomyliłeś nasze numery? – zaczyna w końcu, przesuwając pełny kieliszek w moją stronę. Przechylamy je synchronicznie.
- Chciałem streścić wszystko, co wiemy w jednej wiadomości. To dla mnie stresująca sytuacja, a lubię, gdy wszystko jest jasno przedstawione. No i byłem zmęczony, a jesteście zapisani takimi samymi inicjałami – wzruszam ramionami i przechylam kolejny kieliszek, który Nash posłał w moją stronę.
- Czego nie zrozumiałeś w zdaniu „musimy przestać być sobą?" – wzdycha, jakby wszystkie siły go opuściły.
Posyłam mu zirytowane spojrzenie.
- Jeśli przylazłeś suszyć mi głowę to zaczynam powoli żałować, że zadzwoniłem – rzucam zgryźliwie i przechylam kolejny. Nash powinien dostać dyplom za natychmiastowe rozlewanie kieliszków.
- Nie dąsaj się. Pytanie, co robimy dalej?
- A bo ja wiem. No chyba nie myślisz, że będzie czaił się pod swoim mieszkaniem? – łypię na niego nieprzychylnie.
- Zaprosił cię do domu. Kto wie, co siedzi mu w głowie – mówi, a ja parskam przytłumionym śmiechem.
- Niby racja. Nie wiem, nie ma co gdybać, zrobimy tak, jak napisałem w wiadomości i zobaczymy co się stanie – widząc drgającą powiekę Nasha, dodaje szybko – no tak, sms do ciebie nie doszedł – zauważam ze skruchą, a on wznosi oczy ku górze. – Po prostu pójdziemy za nią od razu po zajęciach. Nie ma co się bawić w powroty do domu, bo się to wszystko rozjedzie.
Kiwa głową, po czym wlepia we mnie pytające spojrzenie. Staram się patrzeć gdziekolwiek, tylko nie na niego, wiedząc, że będzie zadawał niewygodne pytania. Jednak on nie przestaje, a ja po chwili zaczynam się irytować. Unoszę brew do góry, tym samym dając mu ciche przyzwolenie. W końcu po to do niego zadzwoniłem. Potrzebowałem się wygadać, może nawet wyżalić.
- O co tym razem poszło? – słysząc słowo „tym razem" nieprzyjemnie uczucie wpełza do mojego ciała.
- Chciała pojechać razem na weekend do rodziców, a ja z wiadomych względów nie zgodziłem się. Powiedziałem, że musze coś z tobą na uczelni załatwić. Wiedziała, że kłamie. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłaby mnie tak dobrze znać – ucinam, zbierając myśli. On nie odpowiada, dając mi prawdopodobnie chwile do namysłu. – I o to właśnie chodzi – kontynuuje z wydechem – nie zwracam uwagi nawet na tak podstawowe rzeczy. Nie zwracam na nie uwagi, bo wcale nie chciałem tego robić. Zdałem sobie sprawę, że nie obchodziło mnie to wszystko. Wkurzałem się, gdy czegoś ode mnie wymagała, czując, że mam jakieś zobowiązania względem niej. Rozumiesz? Jest... była moją dziewczyną, a ja spinałem się za każdym razem, gdy chciała nią być. To wszystko przestało mieć znaczenie już dawno. Już dawno przestaliśmy być razem. Rozpadliśmy się i nie sposób było to pozbierać. Dlatego jej nie zatrzymałem. Nie wiem, czy kiedykolwiek ją kochałem. Czasami wydaję mi się, że byłem z nią, bo byłem jej wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiła, ale czy było w tym uczucie? Chciałem, żeby było, ale nie da się wyczarować nieistniejącego. Jeśli kochałem, to wyłącznie jej wyobrażenie, które miałem w głowie, nie ją.
Gdy kończę, czuję, jak zbędny balast opada z moich ramion. Ręka, która tak kurczowo zaciskała się na mojej szyi, nagle znika, pozwalając złapać oddech.
- Baba z wozu, koniom lżej – mówi, posuwając kieliszek w moje stronę. Nachmurzam się na ten dobór słów.
- Czy ty możesz być kiedyś poważny?
- A nie czujesz się lżej?
Nie odpowiadam, ale moje spojrzenie mięknie. Nash od razy to wyłapuje, robiąc zadowolona minę.
- No właśnie, więc nie ma czego więcej analizować. I nawet nie próbuj do niej wracać z powodu wyrzutów sumienia. Będziesz dzbanem roku i osobiście puszczę plotę, że pukasz się z Uchihą na boku – podkreśla kąśliwie.
Wywracam oczami, jednak, chcąc nie chcąc, wiem, że ma rację. Czasami wydaję mi się, że Nash widzi rzeczy, których ja nie chcę zobaczyć, bo gdybym je zobaczył, musiałbym się z nimi zmierzyć, a łatwiej jest odsuwać problemy. Nash bywa moim głosem rozsądku.
- Jakim cudem znasz się tak na ludziach? – pytam, bo to naprawdę niebywałe, że Nash zna się tak na związkach i emocjach. Nieważne, gdzie schowam prawdę, on i tak ją wyciągnie.
- Lubię oglądać koreańskie dramy – odpowiada, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie, wzruszając przy tym ramionami. – Wiesz, co tam się dzieje? Główna bohaterka kocha tamtego, a główny bohater kocha ją, później jednak ona przestaje kochać tamtego i zakochuje się w głównym bohaterze, ale za późno do tego doszła i jej miłość życia wyjeżdża, praktycznie o niej zapominając. Mówię ci, mongolskie teorie. A jak dla mnie, ty i Kate nie byliście głównymi bohaterami – wystawia język w moją stronę i mruga zaczepnie.
Choć nie wypowiada tego na głos, doskonale wiem, co chce powiedzieć.
- Przestań – odpowiadam szorstko.
- No i patrz, twojego głównego bohatera nie ma. Kiedy ty się ogarnąłeś, on zniknął. Mówiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top