Jedenasty
Miłego!
Nash odchodzi, a ja próbuję przeciągać tę chwilę najdłużej, jak to jest możliwe. Zbieram swoje książki i mozolnie wpycham je do torby.
- Nie mam całego dnia.
Kiwam głową i schodzę po schodkach na dół. Moje kroki są wolne, jednak, gdy zerkam na niego i widzę grymas na twarzy, nieco je przyśpieszam. Jedynie nieco, bo w dalszym ciągu staram się odwlec tę chwilę w czasie.
Tak bardzo nie mam ochoty się z nim mierzyć.
- Ja także nie mam całego dnia – odpowiadam, gdy staję naprzeciwko niego. Staram się, aby mój głos był pewny i chyba faktycznie taki jest, bo na jego usta wślizguje się kpiący uśmieszek.
- Student nie ma całego dnia? – dziwi się. – Co, flaszka sama się nie wypije?
Wzruszam niewinnie ramionami.
- Niestety, muszę sumiennie wypełniać swoje obowiązki.
Parska cichym śmiechem. Jest to tak cicha reakcja, że słyszę ją tylko dlatego iż stoimy od siebie zaledwie kilka kroków. Czuję jego cytrynowy oddech i korzenne perfumy. Zastanawiam się, czy on także wyczuwa mój zapach. Dziękuję sobie w duchu za to, że wcześniej zdecydowałem się zjeść kilka miętowych cukierków z obawy o to, że poranne rzygowiny mogłyby wyjść na światło dziennie - pomimo umycia zębów.
Uchiha opiera dół pleców o mahoniowe biurko, a mi przemyka przez myśl, że pasuje do niego taka nonszalancja. Jego granatowa koszulka delikatnie się marszczy pod wpływem zmiany ułożenia ciała, ale ani trochę nie odbiera mu to gracji, a wręcz przeciwnie – sprawia, że jest bardziej ludzki. Bardziej osiągalny.
- Nie wiem, jak pogodzi pan tak zabiegane życie z rolą starosty – sarka, a ja mam chęć wywrócić oczami. Wcale nie chciałem tego godzić.
- Nie bardzo się paliłem do tej roli – mówię z przekąsem.
- Ach, a myślałem, że to będzie pana ziszczenie marzeń – nie kryje ironii w głosie. – W końcu bardzo pan lubi rozmowy o książkach, czyż nie? – pyta niewinnie, ale wiem, że wcale nie o to chodzi. Droczy się ze mną.
- A pan nie lubi? – odbijam piłeczkę.
Wbija wzrok w moją twarz, a ja mam wrażenie, jakbym dosłownie płonął pod intensywnością tego spojrzenia.
- Potrafią doszczętnie zając głowę – chrypi.
Przełykam głośno ślinę. Doskonale wiem, że nie rozmawiamy o książkach. Włoski jeżą mi się na karku na tę grę pozorów.
- Może tabletkę na ból głowy? – to pierwsze, co przychodzi mi na myśl.
- Tabletka nie pomoże.
Już mam się pytać, co mogłoby pomóc, ale gryzę się w ostatniej chwili w język. Mam dziwne przeświadczenie, że to nie skończyłoby się dobrze dla żadnego z nas.
Podczas rozmów z nim bywam zdezorientowany. Nigdy nie wiem na jakiej stopie teraz jesteśmy i na ile mogę sobie pozwolić. Nie wspominając nawet o tym, że to wszystko bywa odrealnione. I choć jest tak dziwacznie, niesie to ze sobą przyjemne dreszcze.
- Ja... – zaczynam zakłopotany. – Co robi taki starosta? – pytam, chcąc zmienić temat. Widzę w jego oczach swoisty błysk rozbawienia. I nie pierwszy raz, nie do końca to rozumiem.
- W dużym skrócie, odpowiadasz za grupę. Musisz utrzymywać stały kontakt z profesorami. Każda mała zmiana będzie przekazywana do ciebie, ty natomiast będziesz przekazywał ją grupie. Nie ciesz się tak – dodaje, chyba widząc, jak ulga rozsiada się na mojej twarzy. – Nikt z wyboru nie zostaję starostą, więc możesz sobie wyobrazić, jak w praktyce to będzie wyglądało.
Krzywie się.
- Będziesz musiał zdobyć maile od profesorów – kontynuuje. – Albo numery telefonów, w zależności od ich wygody. Ja podam ci swój numer.
Ostatnie zdanie wyrywa mnie z biernego słuchania.
- Ale że aż tak? – wyrywa mi się. Uchiha marszczy nos, co jest zaskakującą odmianą, bo zazwyczaj to jego brwi ściągają się do nienaturalnego kształtu.
- Czy pan myśli zanim coś powie? – pyta, a ja niemal zachłystuję się powietrzem.
Co za...
- Oczywiście, że myślę – odpowiadam szorstko. – Gdybym nie myślał, nie wymyśliłbym tak wspaniałego planu, jak sprawdzenie czy pan słyszał, o czym rozmawiałem z Nashem na ognisku – gdy słowa opuszczają moje usta, dopiero zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem. Drapię się z zakłopotaniem w tył głowy. – Znaczy, nie o to chodziło – tłumaczę z konsternacją. – W zupełności nie o to.
Przynajmniej nie powiedziałem o zakładzie z Nashem na temat jego niejakiego związku z Tove, przemyka mi przez myśl.
Zakłada ręce na klatkę piersiową i uważnie się we mnie wpatruje, jakby czekał na dalszą część wytłumaczeń. Ale problem w tym, że nie ma dalszej części. Szuram butem po podłodze, chcąc znaleźć jakiekolwiek zajęcie dla skrępowanego umysłu.
- Faktycznie, dał pan teraz niesamowity pokaz sprawności mózgu – parska w końcu, gdy z moich ust nie pada kontynuacja. Wlepiam w niego rozżarzone spojrzenie. – Tego siniaka to też zafundował sobie pan w jakiś nietuzinkowy sposób? Wczorajsza ławka, przed akademikiem, wywiodła pana na manowce i nagle zniknęła, doprowadzając do bolesnego kontaktu pana głowy z chodnikiem?
Czuję, jak złość wypełnia każdą komórkę mojego ciała. Niemalże krzyczy, abym zdarł ten cwaniacki uśmieszek z jego twarzy.
- A pan to niech się tak nie opiera o te biurko, bo pogniecie się panu jeszcze koszula, a tego przecież byśmy nie chcieli – odpowiadam z całym opanowaniem jakie mi zostało.
- Spokojnie, mam żelazko w domu – deklaruje wcale niezrażony. Czasami wydaję mi się, że słowne przepychanki to dla niego chleb powszedni. Sam nie wiem, czy chcę go karmić.
- Szkoda nakładać pracy. Zawsze można w tym czasie robić ciekawsze rzeczy.
Jego oczy mrużą się nieznacznie.
- Tak? – pyta. – Na przykład, jakie?
- Można toczyć bój z ławką, która niechybnie chce zniknąć – odpowiadam znużonym głosem, podchwytując jego wcześniejsze słowa. W zasadzie jest to kłamstwo, ale ostatnie, na co mam teraz ochotę, to robienie z siebie ofiary przemocy. Zresztą, to była jednorazowa sytuacja, więcej się to nie powtórzy, mówię sobie w myślach.
- Jak mam wyglądać jak pan, to chyba wybieram jednak prasowanie koszuli – krzywi się.
- Auć, niemalże poczułem się urażony – łapie się teatralnie za klatkę piersiową.
- Bez powodu, ciągle mówimy o siniaku – odpowiada, a ton jego głosu sprawia, że jeżą mi się włosy na karku – kolejny raz podczas tej niedługiej rozmowy.
- Doprawdy? – udaje zdziwienie. – Ach, no tak. Jak to było? Włosy i oczy jak anioł?
- Coś w tym guście – odpowiada z błyskiem w oku i odrywa się od biurka. Przez tę zmianę ułożenia, teraz dzieli nas w istocie niewiele. Gdybym chciał, mógłbym go dotknąć wyprostowaną ręką. Ale jedynie odwzajemniam jego spojrzenie.
- Co z tym numerem? – pytam cicho. Sam nie wiem dlaczego zniżam głos, ale nagle czuję się dziwnie osaczony.
- Wolisz na kartce czy zapiszesz w telefonie? – odpowiada równie cicho, a ja mam ochotę obrócić się na pięcie i uciec. Mam wrażenie, jakby brakło mi tchu, a materiał bawełnianej bluzy nagle zaczął mi szczególnie ciążyć.
- Zapisze – mówiąc to wyciągam telefon z kieszeni. Podaje mi numer, a ja, z nieustającym uściskiem w brzuchu, wybieram kolejne cyfry. Odnoszę wrażenie, jakby była to nadzwyczaj intymna sytuacja, chociaż przecież to tylko jakiś głupi numer – nawet nie jedyny, bo od reszty profesorów też będę musiał je zebrać. Więc po jakie licho nad tym tak rozmyślam?
Nagle Uchiha wystawia w moją stronę dłoń, a zdumienie rozszerza moje oczy.
- Ma pan coś we włosach – mówi, zawieszając rękę w połowie drogi.
- Co? - odpowiadam głupkowato, zupełnie zaskoczony takim obrotem sytuacji.
- We włosach. Masz coś.
Jego ręka dalej wisi, a moje oczy spowite są dozą zdumienia. Chcę powiedzieć cokolwiek, ale słowa nie chcą ułożyć się w konkretną całość.
On wygląda, jakby się wahał. Koniuszki jego palców są niedaleko mojej twarzy, ale w dalszym ciągu nie poczyniły żadnego postępu. Wstrzymuje oddech, mając przeświadczenie, że gdy tylko wypuszczę powietrze, cała scena się rozwieje.
Ale i tak się rozwiewa, a ja odskakuję jak oparzony.
- Czarny? – poznaje ten głos, choć tak bardzo nie chcę. Jest niczym strzał z bicza. Uchiha zabiera rękę i przenosi wzrok na Tove. – Ja... - miesza się. – Miałam przyjść.
Dosłownie wpadam w panikę. Odchrząkuje cicho, a gdy się odzywam, niemalże nie poznaje swojego głosu. Jest spięty, zachrypnięty.
- Pójdę już – obracam się na pięcie i czym prędzej wychodzę z sali.
Dopiero zza drzwiami pozwalam sobie na toporne westchniecie. Niemalże czuję, jak całe ciśnienie ze mnie uchodzi, ale jedynie na chwilę. Zaraz powraca, a ja z zakłopotania wyłamuje sobie palce ze stawów. Zerkam na zegarek i widzę, że następne zajęcia zaczynają się dosłownie za chwilę, więc kieruję się w stronę sali.
Siadając w ławce, głośno kładę torbę na jej blat. Nash krzywi się na to ostentacyjne wejście.
- Dziurę chcesz w niej zrobić? – pyta, ale widząc moje spojrzenie, zamyka usta.
- Nawet nie chce mi się na ciebie drzeć – cedzę. Nash unosi ręce w obronnym geście. – Będziesz mi pomagał wypełniać te śmieszne papiery.
Nie odpowiada, ale widząc wyraz jego twarzy, wiem, że nie będzie protestował. Rozpłaszczam się na ławce i przymykam oczy. Zastanawiam się, jak wielkie mogę mieć problemy. Czcze gadanie może jeszcze by przeszło, ale Uchiha niemalże dotykał mojej twarzy, a to – jak mi się zdaje – nie wypada dobrze na tle uczelnianych spraw. Jedyna nadzieja rysuję się w relacji Tove i Uchihy – jeśli Nash miał rację i się ze sobą umawiają, ta jedynie wyrządzi mu awanturę stulecia, jeśli jednak nie miał racji – modlę się o to, aby nie była jego wierną fanką i nie zachciało się jej plotkować z innymi kobietami na uczelni na temat tego, co widziała.
Obie sytuacje wypadają paskudnie, ale z dwojga złego, pierwsza nie odbije się bezpośrednio na mnie. Wzdycham. Dlaczego, odkąd tylko zaczęły się studia, problemy spadają na mnie lawinowo? Najpierw związek z Kate, który kołysze się nad krawędzią, potem dziwaczne przekomarzania z profesorem, które nie powinny mieć racji bytu, następnie uderzenie Kate, a teraz to. Nie minął nawet tydzień, a ja jestem tak cholernie zmęczony, jakbym od dawna nie spał.
Jedyna dobra rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała, to aktualne zwolnienie z zajęć. Jestem wdzięczny, bo chyba bym nie wytrzymał półtorej godziny. Wiem, że często nie będzie się to powtarzało i dzieje się to tylko dlatego, że jest to tydzień zapoznawczy i niektórzy wykładowcy nawet nie prowadzą zajęć, ale dobre i to.
Żegnam się z Nashem i kieruję się w stronę akademika. Wchodzę do środka i jedyne, co zastaje, to połamane krzesła – jedno przeze mnie, a drugie przez Kate. Wzdycham. Będę musiał je naprawić, ale na razie celowo to odpycham. Kieruję się do pokoju i padam na pościelone łóżko z cichym plaskiem. Obracam się na plecy i zastanawiam się, co powinienem zrobić.
Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to po prostu zapytać. Wyciągam telefon, ale waham się. Nie chcę wyjść kolejny raz na kretyna. Wpatruję się w ekran telefonu tak długo, aż oczy zaczynają mi łzawić. Wybieram kontakt „Uchiha", który celowo nie podpisałem przedrostkiem „profesor" – wcale nie mam ochoty uświadamiać sobie na każdym kroku, że to mój wykładowca. Wtedy to wszystko wydaję się nie do zniesienia.
Kilka razy staram się naskrobać cokolwiek, ale co rusz wszystko kasuje. Bo co miałbym do niego napisać?
„Dzień dobry, panie profesorze, wiem, że niedawno się widzieliśmy, ale może pamięta pan, jak wyciągnął pan rękę w moja stronę, twierdząc, że mam coś we włosach, a pańska koleżanka (również moja wykładowczyni) weszła do środka? Jeśli tak, czy istnieje jakakolwiek możliwość, aby pańska szanowna koleżanka widziała całe to zajście? Jeśli tak, czy muszę kupować bilet na Zanzibar? Wolałbym nie, nie stać mnie.
Z poważaniem, Naruto Uzumaki. Student debil."
Wywracam oczami na te inscenizacje. Wydaje mi się, że żadne słowa nie będą odpowiednie, bo ta sytuacja była tak abstrakcyjna, że nie sposób ją opisać.
„Wszystko w porządku po tamtej sytuacji? N. U."
W końcu decyduje się na krótką wiadomość, a po jej wysłaniu odrzucam telefon w kąt łóżka, czując, jak fala zażenowania zaczyna mnie obłapiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top