Dziewiętnasty
Cześć! W sumie, nie mam nic do powiedzenia, poza: miłego czytania!
I dziękuje za każdy komentarz i gwiazdkę.
PS. Za niedługo (bardzo niedługo) pojawi się Sasuke. ( ͡~ ͜ʖ ͡°)
Ból głowy przeplatany z niesmakiem – to dostałem po wieczorze z Nashem. O ile ból głowy był jasny, choć problematyczny, o tyle niesmak był spowity uciążliwą mgłą niewiedzy.
Dlaczego czułem się zniesmaczony? Zostawiłem dziewczynę, z którą byłem trzy lata, a mój kumpel ze studiów zamiast mnie pocieszać, podsuwał co rusz wizje moje przyszłego życia z profesorem, który i tak przestał pojawiać się na zajęciach. Czy to wystraczający powód, żeby chcieć przytrzasnąć sobie głowę drzwiczkami od pralki, czy niekoniecznie?
Mówiąc, że czułem się winny za to wszystko, byłoby i tak dobrotliwym określeniem. Moje wyrzuty sumienia mogłyby obiec całą kulę ziemską, po czym zrobić to jeszcze raz, i jeszcze raz, a na końcu uderzyć mnie wielkim głazem narzutowym zostawionym gdzieś przed lądolód – wtedy byłoby to całkowicie adekwatne do tego, jak chwilami się czułem. Chwilami, bo pomiędzy nimi występowała też ulga, którą ciężko było odepchnąć.
Najbardziej jednak obwiniam się za to, że tak długo wodziłem Kate za nos. Mogłem skończyć to już dawno, tym samym pozwalając złapać oddech nam obojgu. Od dawna czułem, że to wszystko zmierza w nieprawidłowym kierunku, a jednak zamiast to przerwać, szukałem ciągłych wymówek, kurczowo trzymając się czegoś, co nigdy nie istniało.
W czwartek po zajęciach próbowałem do niej zadzwonić, ale – co mnie w zupełności nie dziwi – nie odebrała. Ani tego, ani kolejnego telefonu. Nie chciałem błagać o wybaczenie, bo byłoby to daremną mrzonką, chciałem wyjaśnić swoje zachowanie, powiedzieć dlaczego nie mogłem dalej tego ciągnąć. Choć cel rozmowy był jasny, sam dobór słów był nieco uciążliwy. Nie chciałem wspominać o moich zagwozdkach względem Uchihy, bo nie miały one określonej materii i, choć Nash uważał inaczej, między nami nic się nie działo.
- Powiedz, że jesteś gejem – podsunął mi Nash w czwartek, gdy opowiedziałem mu o swoich wątpliwościach i połączeniach zawieszonych w próżni. – Na jej miejscu chciałbym usłyszeć prawdę chociaż na sam koniec. W końcu odbierze, zobaczysz – dodał, widząc moją skwaszoną minę.
Problem tkwił w tym, że określenie siebie mianem geja było sporym krokiem, na który zdecydowanie nie byłem gotowy. Bo nie czułem się gejem. W dalszym ciągu nie chciałem przyznać, że to, co działo się między mną a Uchihą, miało podłoże emocjonalne. Poza tym, została sprawa wiadomości, na którą nie odpowiedział i nie wiem, czy mieszanie go teraz w to wszystko było dobrym pomysłem.
- No to powiedz, że jesteś bi. To tylko bycie gejem w połowie – zasugerował nieco później, gdy oznajmiłem, że nawet nie chcę o tym słyszeć. – Ale jesteś uparty. No dobra, powiedz, że spodobał ci się ktoś inny. Nie musisz mówić kto, takie rzeczy się zdarzają. Nie bądź cipa.
I to faktycznie chciałem zrobić wieczorem w czwartek – zadzwoniłem ponownie. Raz, drugi, trzeci. Gdy trzecie połączenie dobiegało końca, straciłem wiarę, że odbierze, ale, ku mojemu zdziwieniu, odebrała.
- Co? – jej głos był przytłumiony. Nieco spięty, jednak wyraźnie przygnębiony.
- Chcesz się spotkać, gdy wrócisz? – zapytałem pewnie. Gdy cisza w słuchawce zaczęła się przedłużać, ponowiłem pytanie.
- Niech będzie – westchnęła krótko. Odniosłem wrażenie, jakby wymówienie tych słów sprawiło jej niezwykłą trudność. Wtedy zrobiło mi się naprawdę przykro – chciałem ją przeprosić już teraz, ale dorzuciła, że napisze mi smsa z datą i godziną i rozłączyła się.
Poczułem chwilową ulgę. Przynajmniej jedna sprawę miałem w połowie załatwioną. Gdybym do niej nie zadzwonił, nie mógłbym pójść dalej.
Teraz, siedząc na piątkowych zajęciach, bębnię palcami o blat. Nash rzuca mi zirytowane spojrzenia.
- Przestań, chcę spać – warczy, strzepując moje palce z ławki. – Pół nocy nie spałem, bo zaaferowałeś mnie swoimi bolączkami miłosnymi. Muszę zebrać energię witalną na zabawę w detektywa – i skończywszy mówić, ponownie przymyka oczy, obracając głowę w drugą stronę.
Jest późne popołudnie, właśnie ma zacząć się wykład z literatury, a ja odnoszę wrażenie, jakbym siedział na szpilkach. Patrzę na drzwi wejściowe i ogarnia mnie lekki zawód, gdy zamiast Uchihy ponownie widzę w nich pana Jonesa.
Nash uchyla jedno oko i rzuca kpiąco:
- Mówiłem. Nawiał.
Kładę rękę na jego matowych, różowych włosach i przyciskam jego głową do ławki.
- Miałeś iść spać. Nie przeszkadzaj sobie.
Z przodu sali można wyczuć szczególne poruszenie. Rożowowłosa Vivian wygląda na przesadnie zawiedzioną. Jej zawód miesza się z irytacją, sprawiając, że przypomina nadymaną żabę.
- Wiadomo, kiedy pan Uchiha wróci na zajęcia? – pyta słodko, a ja niemalże zachłystuję się powietrzem. Nawet Nash postanawia podnieść głowę.
Pan Jones mierzy ją bacznym spojrzeniem.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo, ale wróci na pewno. Każdemu czasami potrzebna jest przerwa.
- Oczywiście – kpiący głos Vivian brzęczy mi w uszach, odbijając się nieprzyjemnym echem.
- Ale żmijowisko – kwituje Nash, patrząc pogardliwie w jej stronę. Ścisza głos, pochylając się ku mnie. – Pewnie myśli, że jej plan wypali. Dlatego tak się boi, że Uchiha nie wróci. Niedoczekanie. Prędzej zesram się w majtki niż coś jej wyjdzie na tych studiach.
- Załóż lepiej pieluchę – parskam śmiechem, przez co spotykam się ze złowrogim spojrzeniem Nasha. – Takim żmiją zawsze wszystko uchodzi na sucho – dodaje już znacznie posępniej.
- I w tym nasza głowa, żeby skończyć tę maskaradę.
Nie bardzo potrafię skupić się na monotonnym głosie wykładowcy. Jego słowa mieszają się w jedność, tracąc jakikolwiek sens. Widzę, że Nash jest równie zdekoncentrowany co ja. Kręci się na boki, rzuca Vivian czujne spojrzenia, jakby chciał wyciągnąć z niej całą prawdę, marszczy nos, sprawiając wrażenie nader zamyślonego.
Stresowy nastrój udzielił się nam obojgu, więc gdy zajęcia w końcu się kończą, oddychamy z ulgą.
- Myślałem, że nie wysiedzę – mamroczę, zbierając manele ze swojego miejsca. Wrzucamy z Nashem synchronicznie rzeczy do toreb i wychodzimy z sali. Chcę iść dalej, ale stanowcza ręka Nasha zagradza mi drogę. Popycha mnie w kąt, przytykając mi rękę do ust.
- Gdzie ty leziesz? – szepcze podburzony. – Z chujem na łby się zamieniłeś?
- Zabieraj te łapę – warczę cicho, strzepując jego dłoń z moich ust. – Kiedy ty je myłeś?
- Zamknij się, bo nas nakryje – kiwa głową w stronę Vivian, a ja szybko się reflektuje.
Stoimy ukryci za rogiem. Dalej trzymany przez Nasha, wychylam lekko głowę zza ściany. Widzę Vivian z kilkoma koleżankami, które są ubrane równie paskudnie, co ona.
- Uderzasz dziś do nieba? – pyta Vivian jakaś blondynka. Ma włosy do ramion, w które wplecione są fioletowe pasemka. Jej rzęsy są tak długie, że ledwo mogę zobaczyć jej oczy.
- Dzisiaj odpuszczam. Muszę się z kimś spotkać w Apprivoiser – nim kończy zdanie, reszta dziewczyn zaczyna chichotać.
-Och, przestańcie – śmieje się, szturchając blondynkę w bok. – Zobaczymy się jutro – macha i odchodzi. Patrzę na Nasha, marszcząc brwi.
- Apro... co? – pytam, całkowicie zdumiony tą nazwą. Nawet nie potrafię wymówić tego w głowie, a co dopiero na głos.
Nash uśmiecha się przebiegle i w końcu przestaje mi zagradzać drogę.
- Dobrze jest. Lepiej, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Jeśli to jest to, o czym myślę, to sprawy same zaczynają się układać. Jesteśmy siekierą, a ona będzie Lichwiarką.
Patrzę na niego sceptycznie.
- Doczytałeś chociaż zbrodnię i karę do końca?
- Nie, bo co?
- To, że Raskolnikov w końcu beknął za jej zabicie. Czyli jego chytry plan nie wypalił. Niekoniecznie chciałbym podzielić jego los.
- Och... zamknij się – odpowiada nachmurzony. – Przecież wiesz o co chodzi.
Wzruszam ramionami i zaczynam za nim iść, próbując rozgryźć o co chodzi z tym miejscem, do którego idzie Vivian. Zerkam przelotnie na zegarek wiszący na jednej ze ścian i widzę, że jest grubo po siedemnastej. Dzięki bogu, że piątkowe zajęcia kończą się tak późno i nie musimy stać jak te ostatnie kołki pod domem Vivian, czekając aż z niego wyjdzie.
- O co chodzi z tym Apra... Apro... Apri... no wiesz o co chodzi. Co to za miejsce? – pytam po upływie kilkunastu minut.
- Później – mamrocze cicho w odpowiedzi.
Faktycznie, może to nie jest najlepsza pora na pytania. Chociaż podążanie za Vivian nie jest tak uciążliwie, jak myślałem, że będzie. Lepiej dmuchać na zimne i nie wychylać się.
Idziemy za nią w bezpiecznej odległości, a jest to o tyle łatwe, bo wiem, gdzie mieszka. Nawet jeśli będziemy się wlekli, nie sądzę, aby zdołała przyjść do domu i wyjść z niego w przeciągu kilkunastu minut. Jedyne, co nie daje mi na ten moment spokoju i stale powraca, odbijając się uciążliwym echem po umyśle, jest wiadomość skierowana do Uchihy. Wprawdzie nie sądzę, że zamierza czekać na nas pod swoim blokiem, ale nie możemy zapomnieć, że on też tam mieszka – i wtedy to wszystko zaczyna być trochę bardziej uciążliwe i problematyczne. Bo co jeśli będzie chciał wyrzucić śmieci, a ja i Nash będziemy schowani za jakimś podejrzanym winklem jak ci ostatni kretyni? Pozostaje mi tylko wierzyć w nasze zdolności kamuflażu. I jeszcze w to, że Uchiha nie będzie wyrzucał śmieci o tej godzinie. Ani że nie pójdzie do sklepu, ani na spacer. Najlepiej, jeśli w ogóle by z niego nie wychodził, wtedy szansa na powodzenia wzrasta do kilku procent.
Vivian dociera na miejsce pierwsza. Odczekujemy dłuższą chwilę i kierujemy się pod jej blok.
- No ładnie się nasz pan profesor zakręcił. Pewnie mieszkania tutaj kosztują krocie. Ma wannę w pokoju? – pyta Nash, widząc świeżo wyremontowane osiedle.
Patrzę na niego z ukosa.
- Nie wiem, nie byłem u niego w pokoju – oznajmiam znużony.
- Jeszcze. Daj znać, gdy już tam będziesz – puszcza oczko w moją stronę, a ja jawnie wywracam oczami.
- Może nagram ci room tour? – pytam, udając podekscytowanego. Widząc jak gorliwie potakuję głową, przybieram poważny wyraz twarzy. – Zapomnij.
- Nudziaaarz.
Łapię go pod ramię i chowam nas zza docelowym budynkiem. Nie jest to najlepsza kryjówka, ale trudno tutaj o lepszą. Budynki ustawione są w ciągu, więc z której strony byśmy się nie ustawili, widoczność będzie tak samo ograniczona.
Zerkam na zegarek w telefonie i widzę, że jest po osiemnastej. Nie wiem, ile dziewczyna może szykować się do wyjścia – godzinę, dwie?
- To taka restauracja – zaczyna, jakby czytając mi w myślach – no wiesz... – przerywa, najwyraźniej starając się zebrać myśli - ... jakby ci to powiedzieć...
- Prosto – podsuwam, zaczynając się irytować.
- No dobra. Kojarzysz temat sugar daddy?
Co?
- Czy ty się za dużo dram naoglądałeś? – mówiąc to, wybucham cichym śmiechem. – Sugar daddy?
Nash marszczy nos, wyraźnie naburmuszony.
- Mówię tylko o czym słyszałem. A słyszałem, że główni klienci tam to stare dziady i młode laski. Jeśli będę miał rację, stawiasz mi piwo – wyciąga rękę, a ja hardo ją ściskam.
- Zgoda. Obyś tym razem wygrał.
- Tym razem? – dziwi się, unosząc brew do góry.
- Zakład, że Sasuke jest z Tove. Nie są razem, jedynie się przyjaźnią – nim zdążę się ugryźć w język, całe zdanie opuszcza moje usta. Zagryzam wargę, zdając sobie sprawę z tego, że miałem nic nie mówić nikomu.
Matko boska, czy ja nie mogę się czasami po prostu zamknąć?
- A skąd ty o tym wiesz? – uśmiech, który wdziera się na jego usta, jest wielki i okropnie irytujący. Wywracam oczami, postanawiając zignorować jego pytanie. Ale on nie daje za wygraną. – Jesteście już na etapie zwierzeń? – cmoka słodko, uwieszając się na moim barku. – Hej, a powiedz, pukał się z tą córką wykładowczyni?
- A żeby to z jedną – odpowiadam lekceważąco i spycham go z siebie.
- Serio?
- Pewnie – kpię, uśmiechając się szyderczo. Nash najwyraźniej wyłapuje aluzję, bo szturcha mnie w bok. Otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym samym momencie słyszymy trzask drzwi od klatki. Wychylam się nieznacznie za budynku, a widząc Vivian, mam ochotę skakać z radości. Choć jest to radość pomieszana ze stresem, staram się to skołowanie zepchnąć na dalszy plan.
- Kurwa, zapomniałem, że to w tą stronę – Nash szepcze gorączkowo, w panice łapiąc mnie za ramię i ciągnąc za pobliskie drzewa. Widzę, jak Vivian zmierza w naszą stronę i niemalże czuję, jak serce podjeżdża mi do gardła. Chowamy się za rozłożystym dębem. Chyba tylko jakimś nieśmiesznym cudem udaje się nam przebiec niezauważonym. Albo tak sprytnie się ukrywamy, albo to Vivian jest ślepa. I coś mi mówi, że to wcale nie nasza zasługa.
- Jesteś debilem, Nash – warczę, wychylając głowę za pień drzewa. Widzę, że Vivian przechodzi na drugą stronę, gdzie podjeżdża pod nią czarne Volvo. Nie znam się na autach, ale jedno jest pewne, raczej na bazarku go nie kupił.
- A ty gejem – odwarkuje, a ja mam szczerą ochotę walnąć się w głowę.
- Lepiej gejem niż debilem – zauważam opryskliwie.
- A ty będziesz miał kutasa w dupie – zaplata ręce na klatce piersiowej, mierząc mnie kpiącym spojrzeniem.
- Dzięki bogu, już się nie mogę doczekać.
Obydwoje parskamy śmiechem.
- Nie no nie wiem czy będziesz miał. Może on będzie miał?
- Nikt nie będzie miał kutasa w dupie, Nash – wzdycham, ale kąciki moich ust nieznacznie drgają.
- To jak chcesz się z nim pukać?
- Ale ja nie chcę – oznajmiam, łapiąc się dwoma palcami za skronie.
- Chcesz, ale jeszcze nie wiesz. Obejrzę kilka gejowskich dram i powiem ci, kiedy ci się zachce.
Po raz kolejny wywracam oczami. Nie do końca chcę to robić, ale dialogi z Nashem są tak abstrakcyjne, że nic innego mi nie pozostaje.
- Okej, do tego czasu postaram się powstrzymać z fantazjami na temat wszystkich penisów świata. Idziemy?
Nash mamroczę jeszcze coś pod nosem, co brzmi mniej więcej jak „nie musisz wszystkich, wystarczy, że powstrzymasz się z fantazjami o penisie Uchihy", ale jawnie puszczam to mimo uszu.
Podążam za Nashem w ciszy, pogrążony w myślach. Zaczynam coraz bardziej stresować się sprawą z Vivian. Dotychczas wszystko idzie niemalże bez problemu, a jak na tak niedorzeczny plan, jest to zaskakujące. Szczerze mam nadzieję, że ta dobra passa będzie trwała dalej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czuję, że w końcu będę mógł zacząć w pełni oddychać.
Gdy docieramy na miejsce, nikły sceptycyzm rozsiada się na mojej twarzy. Restauracja ma duże okna, właściwie jest praktycznie cała oszklona.
- Twoim zdaniem, jak ma to wyglądać? – pytam, nie kryjąc wątpliwości w głosie.
- A bardzo prosto właśnie. Schowamy się za tym wielkim fikusem, który stoi koło frontowej szyby. Z tej strony masz widok na całą restaurację – mówiąc to wskazuje dłonią na kwiat w rogu. Fikus faktycznie nie jest mały, ale szczerze wątpię, czy to wystarczy, aby ukryć naszą dwójkę. – Nie krzyw się tak, ona i tak siedzi już w środku – wskazuje głową na stolik umiejscowiony w centrum sali. Widzę Vivian w towarzystwie, choć starego, to naprawdę dobrze wyglądającego faceta. Nash ciągnie mnie w stronę rośliny i pomimo całej tej kretyńskiej otoczki, kucamy z nią.
- Wiesz, że to może być jej ojciec? – zauważam kąśliwie, odgradzając ręką liście.
- No pewnie, dlatego cyce wywaliła na wierzch.
- No to ojczym.
-Ojczym? I ty się śmiałeś z moich sugar daddy – parska zjadliwie.
- Skoro ja pomyślałem, że to jej ojciec, co nam da jakieś zdjęcie? Inni też pomyślą, że to jej stary. To nie wypali, Nash – dopiero teraz w pełni dociera do mnie jak kretyński pomysł to był.
- Superstary. Wiesz, ten żart z tymi butami – dodaje, widząc moją wątpliwą minę. – Ty to wszystko widzisz tylko w czarnych barwach. Trochę wiary we mnie i w mój plan. Poczekamy, zobaczymy. Miejscówkę do obserwacji mamy przednią.
- Niech ci będzie – wzdycham zrezygnowany. Skoro już tutaj jesteśmy, nie pozostaje nic innego.
I faktycznie czekamy. Minutę, dwie, pół godziny. Gdy niemalże tracę całą nadzieję, że zrobią cokolwiek poza rozmową, superstary Vivian podsuwa ukradkiem (nie dość!) kopertę w jej stronę. Ta natomiast, nie zabrawszy jej jeszcze ze stołu, pochyla się w jego stronę, a ja z tej ekscytacji prawie że wpadam na Nasha.
- Telefon. Wyciągaj telefon – szepcze uniesiony, potrząsając jego ramieniem.
- Wiem, kurwa, czekaj – szamocze się chwilę z kieszenią. Usta Vivian są już niemalże przy ustach tego faceta, a jego ręka ściska jej kolano. Nashowi w końcu udaję się wyswobodzić telefon i uruchamia aparat.
- Kurwa, debilu, wyłącz tego flesza – warczę, widząc, jak błysk aparatu odbija się w szybie. Zdaję się, że Vivian też to widzi, bo odrywa się zaskoczona od faceta.
- Wiej! – krzyczy Nash, zrywając się na równe nogi. Fikus upada z głuchym plaskiem na ziemię. Nim się zdążę w pełni spostrzec, Nash łapie mnie za ramię i ciągnie za sobą. Obracam się w tył i widzę wściekłą minę Vivian. Jeśli to zdjęcie nam nie wyszło, naprawdę mam przejebane.
Biegniemy ile sił w nogach, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy zarys restauracji przestaje majaczyć w oddali. Zatrzymuję się, kładąc ręce po obu stronach kolan.
- Pokaż to zdjęcie – wyduszam, oddychając ciężko.
Nash ociera pot z czoła, po czym wyciąga telefon z kieszeni. Chwilę przygląda się ekranowi, a następni podaje mi urządzenie z wielkim uśmiechem na ustach.
- Chyba powinienem zostać fotografem.
Widząc zdjęcie, oddycham z ulgą. Jak na dłoni widać pocałunek Vivian, kopertę i jego rękę na jej kolanie. Tylko... jakie to ma znaczenie?
- I co z tym zrobimy?
- No jak to co? – oburza się. – Takie laski zawsze dbają o reputację. Może jej koleżanki wiedzą, że Vivian jest jebnięta i daje dupy za kasę, ale reszta uczelni raczej nie jest tego świadoma. W koreańskich dramach zawsze to tak działa. I tak widziała, że to my, teraz pokażemy jej zdjęcie i przedstawimy nasze warunki. Mówię ci, łatwizna. Czy ja cię kiedyś zawiodłem? – pyta, uwieszając mi się na szyi.
- Muszę odpowiadać? – krzywię się, choć jest to udawany grymas. Tak naprawdę jestem mu po stokroć wdzięczny. Nagle wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Sms do Uchihy czy też niechybne zerwanie z Kate.
- Nie musisz, ale stawiasz mi piwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top