Dwunasty


Cześć! Wrzucam dzisiaj, bo miałam to zrobić na zeszły weekend, ale coś się zebrać nie mogłam w sobie. 

@leltzqwp przeobrażenie Nasha powstało w mojej głowie, kiedy wymieniłyśmy między sobą kilka komentarzy.  Teraz pewnie masz mindfucka, ale na pewno będziesz wiedziała, o co chodzi xd

Miłego czytania wszystkim i standardowo - bardzo dziękuję za każdy komentarz, bo te niezwykle motywują :/ A, i zmieniłam okładkę, ale mam nadzieję, że zbytniego problemu to nie robi :3


Odpowiedź nie nadeszła. Ani wczoraj, ani przez kolejne kilka dni. Na piątkowych zajęciach z literatury niemalże czułem, jak stres podjeżdża mi do gardła, co okazało się być nonsensem, ponieważ żadna z moich obaw nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistości. Pomimo tego, że kompletnie nic się nie wydarzyło, jakby tamta sytuacja nigdy nie miała miejsca, w zasadzie stało się wiele. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego jego zachowanie zamieniło się tak gwałtownie. Nawet na mnie nie patrzył, a ja pomimo ogromnego zdezorientowania, robiłem to samo. Dotarło do mnie, że nasze małe przedstawienie dobiegło końca.

Czułem, że tak będzie lepiej, ale nie potrafiłem odeprzeć swoistego zawodu, który zalewał mnie każdego dnia. Znów zaczęło być nużąco, a ja łapałem się na tym, że brakowało mi słownych przepychanek. Z Kate wróciliśmy za to do porządku dziennego, choć spinałem się za każdym razem, gdy chciała mnie dotknąć. Wyciszyliśmy się, ale czułem nadzwyczaj wyraźnie, że coś się między nami spaliło. Miałem wrażenie, że bezpowrotnie coś straciliśmy.

Nadeszła środa, a Kate budzi mnie serią pocałunków. Mamroczę coś pod nosem, sam do końca nie wiedząc co chce wyrazić. Ale ona nie przestaje, a ja w końcu postanawiam otworzyć zaspane oczy. Przecieram je wierzchem dłoni, a natarczywe promienie słoneczne sprawiają, że mam ochotę zasłonić głowę poduszką.

- Co się stało? – mruczę i przenoszę na nią wzrok.

Nachyla się nade mną i całuje mnie krótko w usta.

- Wszystkiego najlepszego – mówi ucieszona.

Marszczę brwi, a sens jej słów dociera do mnie dopiero po chwili. Podnoszę się i siadam, posyłając jej lekki uśmiech. Zapomniałem.

- Dziękuje, słonko – mówiąc to całuje ją w czoło. Kate wydaję się być dzisiaj w dobrym nastroju. Od tamtej feralnej sytuacji faktycznie się zmieniła, choć nie do końca wiem, czy o to mi chodziło. Chcę spędzać ze mną każdą wolną chwilę, a ja czuję, jakbym się dusił. Czeka na mnie po zajęciach, wyciąga mnie na spacery, rozmawia ze mną o rzeczach, które lubię. Przestała wychodzić rano.

Sam siebie nie rozumiem. Kate zrobiła co chciałem, a ja wcale nie czuję się ucieszony, a wręcz przeciwnie – myślę, jak tylko znaleźć chwilę dla siebie. Krzywię się na to w duchu, bo nie chcę jej sprawić zawodu.

- Tak sobie myślałam... – zaczyna – ...może zaprosimy do nas Nasha? Posiedzimy razem, w końcu są twoje urodziny, a wy chyba się lubicie.

Teraz krzywię się nie na żarty. Nie wiem czy wsadzanie Nasha i Kate do jednego pokoju to dobry pomysł. Zwłaszcza po ostatniej sytuacji. Nash zachowywał się nadzwyczaj wylewnie, a słysząc, że wybaczyłem Kate, nie szczędził mi kazań.

- Wiesz, że mamy trzy rodzaje ego? W zależności od tego w jakiej relacji z kimś jesteśmy; jest ego dziecka, dorosłego i rodzica. Ale ty przy Kate masz ego pojebanego typa, a o tym nigdy nie słyszałem – powiedział mi raz wielce zdziwiony. Zadrwiłem wtedy, ale wcale nie było mi do śmiechu.

Nash zbudował swoistą opozycję do związku mojego i Kate. Został naszym oficjalnym antyfanem, więc śmiem twierdzić, że nie chciałby znaleźć się z nami w jednym pokoju.

- Zapytam, ale nic nie obiecuję. Nash ma dużo nauki – kłamie. Nawet nie wiem czy Nash ma jakiekolwiek notatki. Pewnie nie, bo jeśli już się pofatyguje na zajęcia, niemalże za każdym razem śpi albo obiera za cel naśmiewanie się ze mnie. Kretyn.

Katheline przyjmuje tę wiadomość ochoczym skinieniem głowy. Zagryzam wargę, wiedząc, że właśnie jawnie ją okłamałem, ale przecież nie mogłem jej powiedzieć, że mój kumpel uważa ją za wariatkę. To dopiero byłby dla niego koniec świata - niemalże czuję, jak wraca stara Kate, która zabrania mi z nim kontaktu.

Kate składa na moich ustach kolejny pocałunek. I kolejny. I te kilka pocałunków nieomalże przeradza się w jeden, głęboki, który zapiera dech w piersiach. Nieomal, bo odsuwam się ode niej i z zakłopotaniem wstaję z łóżka.

- Zaraz mam zajęcia – mamrocze skołowany. – Muszę zacząć się zbierać.

Dławię się wstrętem do samego siebie, bo wcale nie chodzi o zbliżające się wykłady. Po prostu nie sprawia mi to przyjemności, a przyczynia się jedynie do tego, że odczuwam silne skrępowanie.

Zaciska usta w wąską kreskę, a nozdrza drgają jej spazmatycznie. Nic nie mówi, a ja posyłam jej mizerny uśmiech, który w dodatku zakuty jest w parę z lekkim grymasem. Nie widzę swojej twarzy, ale śmiem twierdzić, że na modela mógłbym się nie nadać z taką mimiką. Zaczynam się zbierać, od czasu do czasu posyłając Kate badawcze spojrzenie. Siedzi dalej w tym samym miejscu i coś mi mówi, że jej poranny humor pękł jak bańka mydlana.

Mija kilka chwil, a ja jestem gotowy do wyjścia. Całuje Kate przelotnie w policzek i wychodzę z akademika.

Gdy docieram do sali wykładowej, wybieram standardowe miejsce koło Nasha, który na głowę ma naciągnięty kaptur. Nawet na mnie nie patrzy, wzrok ma utkwiony przed sobą. Wiodę spojrzeniem w miejsce, do którego przykłada tak wiele uwagi, i natrafiam wzrokiem na jakąś różowowłosa dziewczynę.

- Nie mów, że ona ci się podoba – moją twarz wykrzywia niekontrolowany grymas. – Paskudna. Co to za włosy? Jakby wsadziła łeb do wiadra z farbą.

Nash przenosi wzrok na moją twarz i ściąga kaptur.

Zamieram, bo jego włosy wyglądają, jakby wsadził łeb w farbę. Różową. Po jego roztrzepanych blond kosmykach nie ma nawet najmniejszego śladu.

- Twoja zagubiona siostra? – parskam śmiechem, aby rozładować napięcie. Piorunuje mnie wzrokiem.

- Czy ja wyglądam jak ona? – pyta, a w jego tonie mogę wyczuć błaganie. Najwyraźniej bardzo nie chce wyglądać jak dziewczyna przed nim.

- Nie no co ty... - mamrocze. – Mimo wszystko, ona trochę lepiej.

I tylko jakimś cudem unikam jego pieści.

- Kocie, nie bij solenizanta – cmokam do niego. – Mam dzisiaj immunitet.

- To dzisiaj jest dziesiąty października? – pyta zaskoczony. – Nie wiem, w jakim świecie żyje. Ale, w każdym razie, tutaj masz swój prezent – mówiąc to wskazuje dłonią na swoje włosy. – Tylko dzisiaj, za resztę dni będę pobierał opłaty. Nie będę robił za bezpłatnego klauna.

- Dobroduszny. Prezentowy dzień dzisiaj, bo ja też coś dla ciebie mam.

Nash marszczy brwi, oczekując.

- Chcesz wpaść posiedzieć ze mną i Kate? – chcę coś jeszcze dodać, ale ten od razu mi przerywa.

- Nie, nie musisz kończyć. Beznadziejny ten prezent, a z ciebie jest bezguście.

Rozkładam ręce w akcie kapitulacji.

- Gra. Drugi raz nie zapytam, a i nawet nie bardzo mi się to widziało. Kate chciała – mówię, a towarzyszy temu lekki ruch ramion. – W każdym razie, co ci się stało we włosy? Jakaś nowa moda? Może też sobie zrobię, będziemy jak gwiezdne wróżki.

Nash prycha.

- Nie kpij.

- Gdzieżbym śmiał – mruczę niewinnie. – Więc?

- Bo ja nie myślę – pada w końcu po krótkiej ciszy. Gryzę się w język, żeby nie odpowiedzieć, że doskonale o tym wiem. Od razu w głowie majaczy mi scena, gdy wepchnął mnie na rolę starosty bez żadnego wytłumaczenia. – Zobaczyłem gdzieś w jakimś filmie, że koleś ma takie włosy i uznałem, że też sobie zrobię, bo może nadadzą mi takiego wiesz, wyluzowanego wyglądu – wzdycha. – No i skończyłem jako różowowłosa landryna. Jebał to pies – rozpłaszcza się zrezygnowany na ławce.

Tylko nadludzką siłą woli powstrzymuję się, aby nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Staram się odpowiedzieć z całą ogładą, jaka mi została:

- Nie martw się. Pewnie na złym kanale byłeś. Też czasami mylę dobranockę z gejowskimi pornosami – mówię zaczepnie, posyłając mu oczko.

- Przy Kate pewnie często ci się to zdarza – odgryza.

I w tym momencie przestaje mi być do śmiechu. Tężeje.

- Ale naburmuszony, patrzcie – cmoka złośliwie. - No bo kiedy wy coś tam, ten teges, jakieś cimcirimci?

- Jak tak bardzo interesuje cię moje życie seksualne, to może nagram ci kilka filmików – odpowiadam oschle i odwracam od niego wzrok, tym samym chcąc dać mu sygnał, że właśnie nastąpił koniec rozmowy.

Czasami mi się wydaje, że Nash doskonale wie, gdzie nacisnąć, aby bolało.

Wykłady dłużą mi się niemiłosiernie – skończył się tydzień zapoznawczy, a profesorowie nie szczędzą informacji, więc dosłownie mam wrażenie, jakby moja głowa została przeładowana. Jest tam wszystko, na co nie mam ochoty. Nash za to wygląda, jakby nie obchodziło go to, co dzieje się wokół niego. Leży na ławce i rzuca co rusz zdawkowe spojrzenia w stronę różowowłosej dziewczyny, wzdychając przy tym teatralnie.

Dwa pierwsze wykłady dobiegły końca. Z Nashem kierujemy się na drugie piętro, gdzie zaraz mamy mieć wykład z literatury. Czuję, jak stres zaczyna się wkradać do mojej głowy, ale odpycham go, pamiętając o tym, że to wszystko przestało mieć już znaczenie.

Uchiha jest po prostu dziwakiem, który umila sobie czas zaczepianiem mnie, a ja daję się zrobić, jak największy dzieciak. I to chyba jest w tym najgorsze – fakt, że jakiś randomowy mężczyzna zajmuje moją głowę. Jest to o tyle paskudne, bo zamiast skupiać się na problemach, które mam w związku, szukam go jak zagubiony pies. Chcę, by zajął czymś moje myśli i choć na chwilę zabrał problemy, żebym nie musiał wracać do tego syfu, jakim jest moje życie.

Tylko dlatego wchodzę w nim w jakiekolwiek interakcje, powtarzam w myślach i gorliwie potakuje głową, jakbym chciał upewnić się we własnych słowach. Nash zerka na mnie kątem oka i marszczy brwi, ale nic nie mówi.

Wchodzimy do sali, a ja odruchowo zerkam w stronę, gdzie stoi mahoniowe biurko, należące do Uchihy. Siedzi za nim i przegląda jakieś papiery. Słysząc gwar, unosi głowę do góry i przez krótką chwilę nasze spojrzenia się krzyżują. W jego wzroku jest coś, czego nie mogę zidentyfikować – jest chłodny, ale ten chłód jest tak obezwładniający, że mimowolnie marszczę brwi. Pierwszy odwracam głowę, czując, jak wielka gula rośnie mi w gardle, uniemożliwiając swobodne przełykanie, a w głowie boleśnie obija się myśl o smsie, który został bez odpowiedzi.

Gdy zaczynają się zajęcia, odnoszę wrażenie, że Uchiha musi mieć dzisiaj paskudny dzień. Jego głos jest przytłumiony, jakby kosztowało go wiele wysiłku samo jego używanie. Kartki lecą mu z rąk, jest rozkojarzony, kilka razy gubi wątek, a jego spojrzenie jest zamglone, oddalone – wodzi wzrokiem wszędzie, ale czuję, że usilnie stara się nie patrzeć w miejsce, gdzie siedzę. Co więcej, Nash kilka razy mnie zagaduje podczas zajęć, a i to nie pozostawia po sobie żadnego echa – a przecież on nie tolerował rozmów podczas swoich zajęć.

Wykład dobiega końca, a ja wzdycham z nieukrywaną ulgą. Atmosfera panująca w sali była niemalże nie do wytrzymania i jestem wdzięczny po stokroć, że to już koniec. Pakuję się i jak najszybciej chcę wyjść, ale zatrzymuje mnie beznamiętny głos.

- Panie Uzumaki. Niech pan zostanie na chwilę.

Przymykam oczy i – zanim zejdę – rzucam Nashowi rozgniewane spojrzenie, aby pamiętał, że w dalszym ciągu to przez jego głupi żart. Ten jedynie rozkłada ręce na szerokość, jakby chciał powiedzieć „co ja mogę?" i opuszcza sale.

Schodzę po schodkach na dół. Z każdym krokiem czuję, jak żołądek podjeżdża mi do gardła, sprawiając, że chce mi się rzygać.

On dalej siedzi za biurkiem, a gdy podchodzę, unosi wzrok powoli, jakby od niechcenia.

- Tutaj ma pan kartkę z listą książek, które będą pojawiać się na zajęciach. I zagadnienia, z których zrobię wam kolokwium. Niech pan prześle to grupie – oznajmia, a szorstkość w jego głosie jest wysoce wyczuwalna. – To tyle, może pan iść – dodaje, gdy z moich ust nie pada żadna odpowiedź.

Grymas wkrada się na moją twarz niekontrolowanie. Biję się z myślami czy powinienem zapytać o tamtą sytuację, ale widząc jego minę, wiem, że zrobiłbym z siebie nietuzinkowego kretyna. Jego twarz nie wyraża większych emocji, ale to nadzwyczajne opanowanie sprawia, że włosy jeżą mi się na karku.

Kiwam głową i zgarniam materiały. Zerkam w jego stronę, ale on wydaję się być mną kompletnie niezainteresowany, więc kieruję się w stronę wyjścia.

- I nie życzę sobie, aby pan do mnie pisał osobiste wiadomości – mówi chłodno, sprawiając, że zatrzymuje się w połowie drogi.

Nie obracam się. Moje dłonie zaciskają się boleśnie, gniotąc przy tym kartkę, która w nich spoczywa. Chciałbym coś powiedzieć, ale gryzę się w język. Nie dam mu okazji. Z cichym parsknięciem opuszczam salę.   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top