Dwudziesty szósty
Hihi, hej!
Miałam wrzucić ten rozdział dużo wcześniej, ale tak się złożyło, że napisałam go raz... i usunęłam. Napisałam drugi i znowu usunęłam. Ta wersja jest trzecią i dzięki bogu ostatnią xD
Co do samego rozdziału (dalsza część pewnie będzie pod koniec): Pijany Naruto to rozwiązły i ckliwy Naruto, ale ja go takiego lubię. Mam nadzieję, że i wy go takiego polubicie. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Konsekwencje wykonanego telefonu nie docierają do mnie jeszcze długo.
Siedzę wraz z Nashem, który opiera głowę na moim barku, próbując zmusić samego siebie do myślenia. Alkohol oplata ciasno moje żyły, przez co mam wrażenie, jakbym płonął od środka. Choć siedzimy na dworze, zupełnie nie trzeźwieje.
Z każdą chwilę czuję się coraz gorzej, jakbym zerwał z siebie skórę i wrzucił ją do rozżarzonego węgla. Przykładam ręce do twarzy i głośno wydycham powietrze, próbując się opanować. Nie mam bladego pojęcia, ile już tutaj siedzimy, czekając, aż Uchiha przyjedzie. Czas wlecze się niemiłosiernie do tego stopnia, że czasami wydaje mi się, jakby nieprzerwanie zwalniał.
Po głowie natrętnie plącze mi się myśl, że może on w ogóle nie przyjedzie. I nie byłbym zdziwiony. Po tym, co się między nami stało, może i tak byłoby lepiej. Na pewno byłoby lepiej, bo jeśli jesteśmy błędem, który tak nieustannie stara się podkreślać, moglibyśmy w końcu skończyć to nieśmieszne, ciągnące się przedstawienie.
Moglibyśmy w końcu zwrócić przypadkowo kupiony bilet na niechcianą sztukę.
Problem jednak tkwi w tym, że nieważne, jak bardzo staram się, aby utrzymać swoje myśli na wodzy i tak zawsze znajdę do niego drogę. Sztuka, która zostawia po sobie kwaśne wspomnienia, zaczyna być moją ulubioną. Siadam w pierwszym rzędzie i choć znam jej zakończenie — czekam, aż tym razem skończy się inaczej. Czekam na dalsze rozwinięcie, bo nie jestem w stanie ścierpieć, że to permanentny, niezmienny koniec.
Nawet dzisiaj użyłem nieprzytomnego Nasha jako wymówki, aby się z nim zobaczyć. Przestaje racjonalnie myśleć, jeśli zaczyna o niego chodzić. Stan Nasha był jedynie jakąś małą kroplą w oceanie tego wieczoru. Gdybym nie chciał go widzieć, zadzwoniłbym po dziesięć taksówek, aż któraś by nas w końcu zabrała. Mógłbym nawet poczekać, aż wytrzeźwieje i zawlec go o własnych siłach. Mógłbym zrobić cokolwiek, byleby do niego nie dzwonić.
A jednak był pierwszą osobą, o której pomyślałem.
Wzdycham cierpko kolejny raz, próbując zdławić rozżalenie, które tak niestrudzenie pociąga mnie ze sobą na dno. Nie powinienem pić, bo gdy to robię, zupełnie przestaje nad sobą panować. Czuję, jakbym nieustannie był we mgle.
A gdy w końcu i on postanawia się zjawić, nie wyciąga mnie, ale dołącza do mnie. I wtedy gubię się razem z nim. A bycie zagubionym z Sasuke Uchihą nie wydaje się tak przeraźliwe.
Ale nigdy mu tego nie powiem, bo gdy tylko wytrzeźwieje, znowu będę udawał. Zapomnę o dzisiejszym dniu, o wieczorze, w którym byłem w stanie myśleć tylko o nim. Wymarzę to, co związane z nim.
Bo w końcu udawanie wychodzi mi najlepiej. Udawałem przez cały ten czas z Kate, udaje i teraz. Będę udawał, gdy przyjedzie.
Więc czekam dalej — z szarganym umysłem i kacem, który niewzruszenie więzi moje ciało.
Gdy w końcu decyduje się przyjechać, panika zżera mnie bardziej aniżeli wszystkie utarczki alkoholowe. Zagryzam policzek od wewnętrznej strony, w głowie powtarzając jak mantrę, że nic się nie dzieje.
I dopiero w momencie, gdy wysiada z auta i idzie w naszą stronę, konsekwencje dzisiejszych decyzji zaczynają do mnie docierać. Mdłe światło ulicznej latarni pada na jego twarz, a mi przez chwilę wydaje się, że marszczy brwi. Nie pierwszy raz — jest to zaledwie chwila. Krótka i nawet nie wiem, czy prawdziwa. Zaraz znów ma ten paskudnie poważny wyraz twarzy, który zgniata moje wnętrzności.
Wielka i niezwykle bolesna gula miażdży moje gardło.
Chcę już wytrzeźwieć. Potrzebuję tego.
— Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie, dlaczego ściągasz mnie tutaj o drugiej w nocy — mówi, stając tuż nade mną. Gdy patrzę w jego wyniosłą postawę, odnoszę wrażenie, jakbym był najbardziej rozwydrzonym dzieciakiem na świecie.
— Mówiłem ci przez telefon, nic się nie zmieniło od tamtej pory. Moje wytłumaczenie leży tutaj — odpieram sucho, może nawet i nazbyt. Krótkim skinieniem głowy wskazuje na nieprzytomnego Nasha, który w dalszym ciągu okupuje moje ramie.
Prawdopodobnie jestem niewdzięczny, ale gdy duma emanuje z każdego, choćby najmniejszego milimetra jego ciała, nie mogę tego znieść. Nie cierpię, gdy taki jest. Jakby był ponad wszystkim.
Moje myśli i to, co faktycznie między nami się dzieje, gdy go widzę, stanowczo się od siebie różnią. Zawsze idealnie skrojony, oblepiony nadętą aurą, tak niemiłosiernie wyniosły — przy nim wyglądam, jakbym nie miał żadnej osobowości. Gdy taki jest, chwilami czuję się jak wyszczerbiona filiżanka. Jakbym nadawał się jedynie do wrzucenia w zakurzoną i ciemną szafkę.
Ale są też chwile, kiedy pokazuje mi całkowicie innego siebie i te momenty sprawiają, że nie mogę się od niego uwolnić. Zabiera mnie w miejsca, w których nie sądziłem, że mógłbym kiedykolwiek być. Wyswobadza mnie z łańcuchów, które zdają się być przypadkowo narzucone. Wtacza we mnie siebie, wyciągając ze środka prawdziwego mnie. Sprawia, że zaczyna mi zależeć. Gdy jestem z nim, czuję, jakbym był we właściwym miejscu.
I to uświadamia mi, jak bardzo przepadłem.
— Oby to był ostatni raz, gdy dzwonisz do mnie z takim powodem. Nie po to nakładam między nami granice, żebyś je teraz łamał. Razem ze swoim — zamilkł w połowie zdania, jakby mieląc obrzydzenie w ustach — koleżką.
I nachyla się w naszą stronę, szybkim i mocnym ruchem podnosząc Nasha do góry. Mimowolnie się krzywię, bo jego wrogie nastawienie nie skończy się dla żadnego z nas dobrze.
Gdyby tylko wiedział, że Nash wcale nie jest tym, za kogo go uważa.
Chcę coś odpowiedzieć, ale wyrwa w moim umyśle jedynie stale się powiększa, a jego surowy wzrok sprawia, że czuję się jak skomlący szczeniak.
Powiedzieć, że jest wściekły, to jakby nic nie powiedzieć. W takich momentach mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest bezcelowe. Czuję się jak ten, który biegnie za czymś, co sobie wyśnił. Za ułudą, która nigdy nie istniała.
W takich momentach wyciąga wszystkie niepewności, które tlą się niegasnącym ogniem wewnątrz mnie.
Podnoszę się z trawy, czując, jak kręci mi się w głowie. Jeśli zaraz się nie opanuje, skończę jak Nash, a mojej godności nic już nie uratuje. Rano będzie czekało na mnie tylko jezioro wstydu i zażenowania — o wiele większe niż obecnie.
— Będziesz tam tak stał? Przyjdź i otwórz drzwi, nie mam czterech rąk, Uzumaki — rzuca zirytowany. Z trudem odpycham chęć przewrócenia oczami. Sam go wziął, nie czekając na moją pomoc, więc jaki ma teraz problem?
Nieco skośnym krokiem podchodzę do nich i otwieram tylne drzwi. Uchiha wpycha Nasha na tyły, a ja próbuję zgiąć jego nogi, żeby drzwi się domknęły. Nie idzie mi to najlepiej, bo nie dość, że sam jestem pijany, to Nash jest sztywny jak bela podtrzymująca werandę.
— Jeśli nie potraficie pić, po prostu tego nie róbcie — oznajmia szorstko, zatrzaskując drzwi. Krew we mnie buzuje, gdy próbuje mnie umoralniać. Naprawdę zdaję sobie sprawę ze wszystkiego, co zrobiłem.
Jak mam być spokojny, gdy on zachowuje się jak pretensjonalny dupek?
— Nie odpowiadam za Nasha, nie jestem jego matką — kwituje butnie, odrzucając własne przewinienia na dalszy plan.
Przez chwilę mierzymy się jedynie chłodnymi spojrzeniami. Atmosfera między nami jest napięta, a powietrze tak gęste, że niekontrolowanie mnie mdli.
— O tobie też mówię. Nie wyglądasz lepiej od niego. W chwili, gdy do mnie zadzwoniłeś, przerzuciłeś problem na mnie. Wiec nie zachowuj się w taki sposób.
— Nie zmusiłem cię, żebyś tutaj przyjeżdżał. Chcesz, to jedź. Poradzę sobie sam — cedzę przez zaciśnięte zęby.
— Ale przyjechałem. I zrobiłbym to ponownie, bo jeśli chodzi o ciebie, nie potrafię się odciąć. Dlatego musisz przestać — odpowiada wzburzony, a jego rozdygotany głos wpełza w każdą komórkę mojego ciała.
Drgam, zupełnie zaskoczony jego nagłym wybuchem.
Gdy jesteśmy razem, wszystko zdaje się wrzeć. Niedopowiedzenia wyciekają szczelinami — sumiennie i nieprzerwanie, przez co coraz bardziej zatapiamy się w bezkresnej otchłani.
Klatka piersiowa mi drży.
Jego spojrzenie w ogóle nie przypomina tego sprzed chwili. Jest roziskrzone, a tkwiący w nim żar zdaje się rozpalać twarz, spopielając maskę ułudy.
— Więc przestań mącić mi w głowie — jęczę stłumionym głosem. Odnoszę wrażenie, jakbym z każdym oddechem tonął jeszcze bardziej.
— Myślisz, że robię to specjalnie? Nieustannie staram się, aby w końcu to zakończyć. Nie widzisz? Wydaje ci się, że mówię o tych wszystkich rzeczach bez powodu? Tutaj nawet nie chodzi o mnie, robię to dla ciebie — oznajmia podniesionym głosem.
— Dla mnie? Przez cały ten czas ani razu nie zapytałeś czego chcę. Nie zasłaniaj się mną — warczę wściekle, zaciskając żuchwę. Jawna niesprawiedliwość migocze mi pod powiekami. — Nie chcę tego. Nigdy nie chciałem.
— Masz rację, nie zapytałem, bo jestem na skraju kontroli, a twoje słowa tylko wszystko zniweczą.
Gdy patrzę w jego wzburzone oczy, nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Wszystko czego teraz chcę, stoi przede mną. Stoi przede mną i mówi takie rozwiązłe rzeczy, że zapominam, jak się oddycha.
— A czego ty chcesz? — wyduszam z ledwością, próbując zapanować nad ściśniętym głosem.
Kręci głowa.
— Przestań.
Ale ja nie zamierzam przestać.
— Czego chcesz, Sasuke? — powtarzam, teraz jednak już znacznie ostrzej.
Odpowiada dopiero po chwili, natrętnie usiłując nie patrzeć w moją stronę.
— Doskonale wiesz, czego chcę.
W końcu postanawia na mnie spojrzeć, a pode mną niemalże uginają się kolana.
— Więc po prostu to weź.
— Jeśli nie przestaniesz mnie prowokować, nie będę dłużej się powstrzymywał.
— Więc się nie powstrzymuj. Nie chcę, żebyś to robił — odpowiadam zdławionym głosem. Wyraz jego twarzy jednak mówi mi, że nasze zakończenie nie ulegnie zmianie.
— Nie zmienię zdania. Jesteś pijany, więc po prostu wsiądź do auta. Zawiozę cię... was do domu.
Nie kłócę się, bo to nie ma najmniejszego sensu. Wsiadam do środka i z ledwością przełykam gęstą ślinę, która zalepia mi gardło. W takich momentach naprawdę wolałbym, żeby nigdy tutaj nie przyjechał. Słuchanie o tym, że nie może mnie chcieć, jest o wiele gorsze, niż gdyby faktycznie mnie nie chciał. Przez to odnoszę wrażenie, jakby wymykał mi się z rąk.
Choć biegnę, nie mogę go dogonić, a bezdech miażdży mi płuca. Chwytam go palcami, a on zaraz się z nich wyślizguje, zostawiając mnie samego.
Dzisiaj jednak, gdy wysiądę z tego auta, więcej za nim nie pobiegnę.
Cisza, która wypełnia samochód, jest natrętna i paskudnie niewygodna, przez co nie wiem, co ze sobą zrobić. Zerkam czasami na Nasha chyba podświadomie próbując znaleźć jakieś wsparcie. Nie pierwszy raz dzisiejszego wieczoru — jest mi przykro, że skończył w takim stanie. Z drugiej jednak myślę, że gdyby nie on, to nigdy by się nie wydarzyło.
Zagryzam policzek od środka, bo przecież wiem, że to wcale nie jest prawda. Chcę po prostu przerzucić na niego ciężar dzisiejszego wieczoru, choć zdaje sobie sprawę, że nie powinienem tego robić. Ale czuję się zupełnie bezradny.
Duszę się w tym samochodzie.
W tym momencie naprawdę niewiele mi brakuje, aby otworzyć drzwi i zwiać, zostawiając Nasha samotnie rozłożonego z tyłu.
Odwracam głowę w stronę szyby, usilnie starając się utrzymać wzrok z dala od Uchihy, ale on w tym samym momencie obraca się w moją stronę.
Czasami wydaję mi się, że zupełnie nie możemy się zgrać.
— Co to jest? — wyrzuca cierpko po chwili, sprawiając, że przenoszę na niego spojrzenie.
— Co? — pytam głupio, próbując wyczytać cokolwiek z jego zastygłego profilu.
Nie śpieszy się z odpowiedzią, a gdy w końcu jej udziela, wypluwa gorzko, ważąc każde ze słów.
— To, co masz na szyi.
Zdezorientowany dotykam palcami skóry, ale nic na niej nie czuję. Marszczę czoło, bo —nie pierwszy raz — nie wiem, o co mu chodzi.
— Nie wiem, co mam na szyi. Może jakąś plamę. O co ci chodzi? — pytam sceptycznie.
Ale on zamiast odpowiedzieć, zjeżdża na pobocze. Gdy wyłącza silnik, mam wrażenie, że stado dygocących znaków zapytania tańczy mi przed oczami.
— Dzwonisz do mnie ze zbolałym głosem. Prosisz, żebym przyjechał, a chwilę wcześniej obściskujesz się w gejowskim klubie? — cedzi przez zaciśnięte zęby, sprawiając, że krew odchodzi mi z twarzy. Marszczę czoło jeszcze bardziej, bo, niech mnie piekło pochłonie, nie mam bladego pojęcia co zrobiłem nie tak.
— Co? Co ty wygadujesz? Z nikim się nie obściskiwałem. Za kogo ty mnie masz? — syczę, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
Cały wieczór odpychałem każdego, bo nikt nawet w połowie nie jest nim, a on teraz wciska mi takie śmieci do głowy, że coraz bardziej chce mi się rzygać. Jak może być takim palantem? Nic nie wie, a próbuje udawać nieomylnego znawcę.
— Zobacz w lusterko — rzuca sucho i przeczesuje nerwowym ruchem włosy.
Prycham cicho pod nosem i niechętnie w nie spoglądam. Zupełnie nic tam nie widzę, więc już otwieram usta, aby wyrzucić — prosto w jego naburmuszoną twarz — co o nim myślę, ale on łapie mnie dłonią za szyję, przechylając ją bardziej na bok.
I w tym samym momencie niemalże jęczę, widząc czerwoną, krwistą plamę niedaleko linii włosów na karku. Cholerny napalony Anthony. Musiał to zrobić, gdy zaczął obłapiać moją szyję ustami.
Ale przecież, do kurwy, od razu go odepchnąłem. Niech mi się dach tego samochodu zwali na głowę, jeśli tego chciałem.
Nie chciałem, bo jedyne, o czym byłem w stanie myśleć, to on.
Zabiera rękę z mojego karku, przywracając mnie na ziemię. Odchrząkuje, bo ledwo jestem w stanie przełknąć ślinę. Kac moralny więzi mi struny głosowe.
— Od razu go odepchnąłem — tłumacze i dociera do mnie, że brzmię, jakbym naprawdę był winny. Ale winny czego? Przecież nawet nie jesteśmy razem, a on nieustannie mnie odpycha, więc nie widzę, gdzie popełniłem błąd.
Nie jestem jego własnością.
— Problem w tym, że w ogóle go dopuściłeś.
Jego bezduszny wzrok miażdży mnie wewnętrznie.
Jak może być taki niesprawiedliwy?
— Ciągle powtarzasz, że nic z tego nie będzie, a gdy idę za twoją myślą i próbuję o tobie zapomnieć, robisz właśnie to. Przestań w końcu mącić mi w głowie — wyrzucam, a w moim głosie drży wściekłość.
— Ja ci mące w głowie? To ty chcesz, żebym przyjechał i po tobie posprzątał, bo sam byłeś zajęty obściskiwaniem się w jakimś śmiesznym klubiku. Trzeba było zająć się swoim koleżką, a nie teraz zawracać mi dupę. Albo idź do tego swojego nowego przydupasa i jego poproś o pomoc. Nie jestem frajerem, żeby brać w czymś takim udział — warczy, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w niespokojnym rytmie.
— Myślisz, że taki właśnie jestem? — krzyczę i niekontrolowanie wyrzucam rękę w bok, przez co uderzam w klakson. Samochód wyje, ale żadne z nas zdaje się tym nie przejmować. Jego wzrok ciągle jest skupiony na mnie.
— A co mam myśleć, gdy widzę cię takiego?
Jego syk natrętnie brzęczy mi w uszach niczym stado zawistnych much.
— Może przestać w końcu myśleć i posłuchać, co mam do powiedzenia? — wyrzucam żarliwie, a mój podniesiony głos wypełnia ciszę w samochodzie.
— Nic, co powiesz...
Ale nie daje mu dokończyć, przerywając w połowie zdania.
— Dobrze, zgadza się! Tańczyłem z jakimś typem, ale wiesz, jak to się skończyło? Od razu go odepchnąłem, bo przed oczami miałem tylko ciebie Wszędzie widzę tylko ciebie. Gdzie nie pójdę, tam jesteś ty. Czego nie zrobię, nie potrafię się od ciebie uwolnić. Nawet w klubie, gdy byłem pijany tak, że nie wiedziałem co się naokoło dzieje, nie mogłem o tobie zapomnieć. Zawsze jesteś tylko ty i wkurza mnie to, bo...
Tym razem to on nie daje mi dokończyć. Pcha mnie w stronę drzwi, a jego twardy wzrok zabiera mnie w najgłębszą otchłań, z jaką przyszło mi się do tej pory mierzyć. Zimna szyba chłosta mnie w plecy, sprawiając, że jęczę.
Ale mój jęk nie wypełnia samochodu, a ginie w jego ustach.
Opiera ręce na szybie, sprawiając, że nie mogę się wydostać. Całuje mnie natarczywie, miażdżąc moje usta swoimi gorącymi wargami. Nie jest delikatny, ale ja nie chcę, żeby taki był. Wciska się we mnie, przez co zapominam, jak się oddycha. Jego klatka piersiowa unosi się niespokojnie tuż koło mojej, doprowadzając mnie na krańce świadomości. Błądzę dłońmi po jego plecach, zaciskając na nich palce tak mocno, jakbym chciał przebić skórę i sięgnąć do samego środka.
Ustami zjeżdża na moją szyję, a każdy milimetr skóry, który dotknął, zdaje się płonąć. Mokre pocałunki zatapiają moją świadomość. Sprawiają, że mam ochotę błagać, aby nigdy nie przestawał.
— Nigdy więcej tego nie rób — chrypi do mojego ucha i przyciska rozchylone usta niedaleko miejsca, gdzie znajduje się ślad po Anthonym.
— Prosisz czy żądasz? — szepczę, usiłując utrzymać rozżarzony głos na wodzy.
— Żądam.
I wraca do moich ust, całując je tak, że zapominam, jak się nazywam. Każdy jego pocałunek, każdy oddech i zachrypły dźwięk sprawiają, że posyła mnie do samych piekielnych wrót. Chcę grzeszyć, żeby móc się tam dostać.
Wiem, że wszystko naokoło zostanie spopielone, a jednak nie potrafię się powstrzymać. Dla niego mogę spłonąć.
Bo Sasuke Uchiha zdaje się być wszystkim, czego potrzebuje.
Czuję, jakbym był oderwany od rzeczywistości. Nie wiem, co dzieje się naokoło mnie, więc gdy do moich uszu dociera dziwny, jękliwy dźwięk, marszczę brwi.
I nagle uświadamiam sobie kilka rzeczy:
Po pierwsze, Nash dalej leży z tyłu;
Po drugie, Nash dalej leży z tyłu i jest pijany;
Po trzecie, to ten tam dźwięk, który słyszałem przy drzewie.
Odrywam się od jego ust, przenosząc zmrużone spojrzenie na Nasha i, niech mnie kule biją, on naprawdę rzyga. Rękoma opiera się o fotele, a głowa zwisa mu przed nimi, obryzgując wycieraczki resztkami dzisiejszego wieczoru.
— Zabije cię — warczy Uchiha w jego stronę, wyskakując z auta. Z zamachem otwiera tylne drzwi, próbując wypchnąć Nasha poza nie, ale w efekcie Nash tylko obrzyguje skórzane siedzenia.
Zaczynam się śmiać — bardzo głośno i niekontrolowanie, bo to się naprawdę nie dzieje. Nash naprawdę zarzygał auto Uchihy. Z ledwością powstrzymuję się, aby nie wyciągnąć telefonu i tego nie upamiętnić.
— Bawi cię to? — syczy, posyłając mi lodowate spojrzenie. Wzruszam niewinnie ramionami, uśmiechając się szyderczo pod nosem.
— Zaśmiałem się na głos? — kpię, delektując się jego rozwścieczoną miną.
— Jak z nim skończę, wezmę się za ciebie.
— Na to liczę.
Na krótką chwilę gniew z jego twarzy znika. Patrzy na mnie twardo, a błysk, który jarzy się w jego oczach, wiążę mi żołądek.
— Wrócimy do tego — oznajmia nisko i zachryple, przez co włoski jeżą mi się na karku.
Czy to obietnica?
Zaraz jednak powraca jego stanowczy ton, który brutalnie ściąga mnie z zaświatów.
— A teraz posprzątaj po swoim koleżce, bo obydwoje wylecicie z tego auta.
Z jawną niechęcią wysiadam i otwieram tylne drzwi od lewej strony. Nie mam bladego pojęcia, jak ja mam go stamtąd wyciągnąć. Marszczę brwi, czując ten duszący zapach.
— Masz jakieś chusteczki? — pytam, patrząc nieprzychylnym okiem na resztki przeżutego jedzenia na fotelach. — Zbiorę to chusteczkami, a ty spróbuj go jakoś wyciągnąć.
Zostawia Nasha na chwilę i sięga do schowka, z którego wyciąga chusteczki. Rzuca nimi w moją stronę, ale za późno to do mnie dociera, więc te upadają na zarzygane wycieraczki.
— Przypadkiem nie masz drugich...?
Widzę jego kpiący uśmiech i wiem, że nawet jeśli miałby, to i tak by mi ich nie dał. Przewracam oczami i zasłaniając nos koszulką, zgarniam chusteczki. Dławiąc się spazmami własnych wymiocin, ścieram pozostałości godności Nasha. Nie jest to najlepsza robota, jaką wykonałem w życiu, ale po upływie kilkunastu minut możemy z powrotem wsadzić Nasha na fotele.
Poza przerwą na rzyganie, dalej jest nieprzytomny.
Wsiadamy do auta w ciszy. Gdy Uchiha włącza silniki, zagryzam wargę, aby nie parsknąć śmiechem.
— Ani słowa — warczy wściekle, zaciskając ręce na kierownicy.
— Oddam ci za pranie tapicerki — oznajmiam poważnie, zaczynając czuć się coraz bardziej głupio. Pomógł nam, a ja, jak ten ostatni dzieciak, śmieję się z zarzyganego kolegi.
Czasami naprawdę uważam, że jestem godny pożałowania. Jezioro wstydu i zażenowania zdaje się na mnie czekać.
— Błagam cię, Uzumaki. Z czego? Nie kupiłem tego na bazarze.
— Więc oddam ci w inny sposób — odpowiadam, nim zdążę ugryźć się w język.
Naprawdę potrzebuję wytrzeźwieć.
Zerka na mnie kątem oka i nic nie mówi. Zagryzam policzek od środka, a w głowie płonie mi myśl, że niepotrzebnie to powiedziałem. Znowu sobie coś ubzdurałem, podpierając się własnymi przeświadczeniami. Przecież doskonale wiem, że to się nie skończy w ten sposób. Gdy wysiądę z tego auta, znowu wrócimy do tego, co było wcześniej. Znowu...
— Na to liczę — mówi po chwili. Zbyt długiej chwili. — Lepiej się postaraj.
Matko. Boska.
— Jeśli mi nie wyjdzie, jaka będzie nagroda pocieszenia? — pytam, chyba wkładając w to kilkumiesięczny, odkąd go znam, zapas niepewności.
Od razu przypomina mi się nasza rozmowa, gdy staliśmy na imprezie w lesie, a ja użyłem pretekstu Rodiona Raskolnikova, aby wypytać go, czy nie słyszał, jak Nash go obraża.
— Nagroda? Ja tutaj widzę jedynie karę — podejmuje, przez co zasycha mi w ustach.
Jeśli zaraz stąd nie wysiądę, to skończy się źle. Choć nic nie robi, czuję, jakbym broczył w innej czasoprzestrzeni. Nie potrafię panować nad sobą, gdy jestem z nim.
Jest jak uciążliwy siniak, który boli za każdym razem, gdy chcę go dotknąć, ale jednocześnie ten ból sprawia mi satysfakcję, więc naciskam go dalej, nie bacząc na konsekwencje.
Bo tym właśnie jest dla mnie Sasuke Uchiha.
Brakiem rozsądku.
Dziwne, duszące napięcie wypełnia samochód. Czuję, jakbym nie mógł złapać oddechu, więc gdy po kilkunastu minutach jesteśmy w końcu niedaleko akademików, oddycham z ulgą. Uchiha zjeżdża na pobocze i zatrzymuje auto.
— Lepiej, żeby nikt mnie tam nie zobaczył — oznajmia, a ja kiwam krótko głową. — Mogę na ciebie zaczekać, gdy będziesz wracał do siebie —dodaje po niedługiej chwili, a jego głos jest o wiele niższy.
— Do siebie?
— Do swojego akademika.
Naprawdę w tej chwili chciałbym mieć znowu swój akademik, ale tak się niestety składa, że jesteśmy teraz z Nashem jak jeden organizm. Lekki zawód wpełza w moje myśli.
— Po zerwaniu z Kate musiałem jej zwolnić akademik. Chwilowo mieszkam u Nasha — mamroczę i z zakłopotaniem drapię się po głowie.
Jego wzrok nieco tężeje, a żuchwa ledwo widocznie zaciska się. Dostrzegam to tylko dlatego że siedzimy niedaleko siebie — tak blisko, że czuję jego ciepły oddech na swoich ustach. Patrzę na niego ze zmarszczonymi brwiami, a w powietrzu wisi niezadane pytanie.
— Chcesz mnie o coś zapytać? — sugeruje niepewnie, czując, jak wnętrzności mi płoną.
Z nim nigdy nie wiem, co zaraz się stanie.
— Nie. Chcę po prostu zrobić to.
I chwyta mnie za kark, przyciągając szybkim i mocnym ruchem do siebie. Całuje mnie natarczywie i chciwie, jakby chciał przekazać wszystkie swoje myśli tym jednym pocałunkiem. Nie jest to słodka i niewinna chwila, ale taka, podczas której muszę zacisnąć rękę na siedzeniu, żeby się nie przewrócić.
Gdy tak mnie całuje, kolejny raz dzisiejszego wieczoru, zapominam o wszystkich zdroworozsądkowych myślach. Zapominam, że jest moim nauczycielem, a ja jego studentem.
Jedyne, o czym chcę teraz myśleć, to jego prowokacyjne usta na moich.
Ale jęk Nasha ponownie przecina ciszę w samochodzie. Odsuwam się od niego i patrzę zlęknionym wzrokiem na nieprzytomne źródło głosu. Tym razem nie wymiotuje, ale nie jestem taki ryzykantem, żeby czekać aż zacznie.
— Zabieraj go stąd — rzuca i nachyla się w moją stronę. Sięga dłonią do klamki i otwiera drzwi od mojej strony. Gdy chcę już wysiąść, chwyta mnie za przód koszulki i ostatni raz przyciska swoje usta do moich.
— Jeśli chodzi o pranie tapicerki, odezwę się.
Przewracam ostentacyjnie oczami, upewniając się, aby na pewno to zauważył. Widzę błysk rozbawienia w jego mglistym, rozżarzonym spojrzeniu i kpiący, paskudnie wyniosły uśmieszek, który błąka się po jego wargach.
— Oszczędź mnie — odpowiadam niewinnie i wysiadam. Otwieram drzwi od strony Nasha, próbując go stamtąd wyciągnąć. Nash nie jest zupełnie nieprzytomny, więc jestem w stanie zarzucić jego rękę na swoją szyję. Wyciągam go z samochodu i w chwili, gdy mam zatrzasnąć drzwi, głos Uchihy oplata mnie niczym sidła.
— Nigdy.
Nie odpowiadam, zamiast tego zatrzaskuje za nami drzwi, Ale gdy odchodzę, zagryzam policzek od środka, próbując zdławić uśmiech, który tak bardzo chce wedrzeć się na moje usta.
Bo choćby miała to być krótka chwila, która zostawi po sobie jedynie kwaśny posmak, nie zamierzam jej odpychać.
Uffff, więc mamy to! Chętnie zapoznam się z waszą opinią, bo bardzo wiele włożyłam w ten rozdział i nie ukrywam, trochę się nim stresuje xD Przez cały rozdział starałam się utrzymać napięcie, pokazać, jak Naruto finalnie traci głowę dla Sasuke, a Sasuke jak bardzo nie kontroluje sytuacji i jak destrukcyjnie działa na niego Naruto. Mam nadzieję, że czytało wam się równie przyjemnie, co mi pisało hihi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top