Dwudziesty pierwszy

Swoje uwagi zachowam na koniec rozdziału, więc serdecznie zapraszam na krótką dyskusję po przeczytaniu.

Dlaczego czuję się tak żałośnie przez to, że chce go zatrzymać?

Wbrew zdrowemu rozsądkowi, znakom ostrzegawczym, które wzniecały pożar w moim umyśle, wbrew wszystkim wymówkom, którymi się karmiłem, moje nogi same prowadzą mnie w jego stronę.

Gdy przytrzymuję dłonią drzwi przed zamknięciem, czuję, jak te usilnie napierają na moje przedramię, wywołując tępy ból. Ból ten jednak w dalszym ciągu jest mniejszy niż paląca potrzeba pójścia za nim.

Korytarz jest pusty, a gdy zerkam na zegarek, ten dobitnie uświadamia mnie, że mam niewiele czasu. Gdy wybije dwunasta, nasza szansa przepadnie, a on pójdzie na zajęcia.

- Poczekaj – mówię, łapiąc go za łokieć. Mój uścisk jest mocniejszy niż planowałem – odwraca głowę w moją stronę, a jego smukła brew wędruje do góry w bezsłownym zdziwieniu. Nie nic mówi, patrzy jedynie twardo w moje oczy, wywołując uścisk w moim żołądku. – Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego.

Nieme zdziwienie znika z jego twarzy, a on sam wyrywa łokieć z mojego uścisku. Przeczesuję prawą dłonią zmierzwione włosy, odsuwając się ode mnie na odległość kilku kroków.

- Jesteśmy w miejscu publicznym – zauważa surowo, zaszczycając mnie zawzięcie obojętną miną.

- Gdybyśmy nie byli, wtedy byłoby w porządku?

Ponownie nie odpowiada, patrząc na mnie z pewną dozą sceptycyzmu. A ja ponownie łapie go za łokieć, kierując w stronę sali, z której przed chwilą wyszliśmy. Zrządzenie losu – doskonale pamiętam sytuację, w której to on ciągnął mnie do pustej klasy. Czułem wtedy nieustępliwość, która od niego emanowała, a teraz jestem niemalże pewny, że i ode mnie da się ją wyczuć.

Zamykam drwi, stając plecami do nich. On stoi naprzeciwko mnie, przy biurku, z upartym wyrazem twarzy.

- Nie chciałem, żeby tak to wyglądało – zaczynam cicho, jednak zdecydowanie. Staram się go zmusić, aby zaszczycił mnie spojrzeniem na dłuższą chwilę niż kilka sekund.

- A jak miało to wyglądać? – pyta, teraz nie odrywając wzroku od mojej twarzy. – W chwili, gdy zabrałeś się za to z panem Evansem, to nie mogło mieć jakiegokolwiek wyglądu.

- Dlaczego tak ci przeszkadza, że zwróciłem się z tym do niego zamiast do ciebie?

Choć staram się zachować wewnętrzny spokój, czuję, jak natłok emocji zaczyna we mnie buzować. Nie mogę tego zostawić w takim stanie – mam dość ciągłych niedopowiedzeń, które nieustannie krążą między nami. Jednak on, patrząc na mnie z takim chłodem, zupełnie mi tego nie ułatwia.

Czuję, jak jego nastawienie nagle się zmienia. Mięsnie na jego żuchwie znacznie się spinają.

- Dlaczego tak mi to przeszkadza? A dlaczego miałoby nie? Jakbyś się czuł, gdybym ja mieszał w to osoby trzecie? – cedzi przez zaciśnięte zęby. W pierwszej chwili jego nagły wybuch sprawia, że nie wiem co powiedzieć, zaraz jednak robię krok w przód, chcąc zaznaczyć swoją obecność.

- Łatwo to brzmi, gdy tak to ubierasz w słowa, ale nie zapominaj, że ciebie nie było nawet na uczelni – zauważam twardo, robiąc kolejny krok w jego stronę.

Coś w nim nie pozwala mi się wycofać. Nie chcę tego robić, tym razem nie chce uciekać. Może to wina Nasha, przez teorie, które nakładł mi do głowy, a może to wyłącznie mój błąd, ale nie chce tak tego zostawić.

- Nie wiem dlaczego miałbym ci się spowiadać z tego co robię – odpowiada, a w jego głosie ponownie wyczuwam wzmożoną bojowość.

Przymykam oczy, mając tego po dziurki w nosie. Dystans między nami pokonuje w kilku krokach, a on, wyglądając na zdezorientowanego, cofa się, uderzając ciałem o biurko. Widzę zaskoczenie ukryte w jego spojrzeniu.

- Nie oczekuje spowiedzi – wyjaśniam, jednocześnie czując jego oddech na mojej twarzy. – Chcę sprawiedliwego traktowania. Nie możesz zarzucać mi czegoś, gdy nie było z tobą kontaktu. Dlaczego nie odpisałeś na wiadomość? Dlaczego zniknąłeś z dnia na dzień? Pomyślałeś choć przez chwilę jak ja się czuję, zostawiony w tym wszystkim sam? Zabrałeś mnie do swojego domu, a gdy sytuacja zaczęła robić się kłopotliwa, zniknąłeś. To właśnie robisz? Znikasz, gdy jest nie po twojej myśli?

Kończę mówić, a moja klatka piersiowa niespokojnie się porusza, sprawiając, że i mój oddech jest zmącony. Frustracja, która nagromadziła się przez te wszystkie dni, mimowolnie wyszła na wierzch. Jest tyle rzeczy, o których nie mam bladego pojęcia, a on jedynie powiększa mętlik w mojej głowie, ciągle dokładając nowych. Może nie powinienem na niego naskakiwać, ale mam dość bawienia się moimi myślami – mąci je, psuje, zmienia. Nieustannie wyprowadza mnie z równowagi, a gdy wszystko zaczyna się rozjaśniać, znowu to robi - ponownie się mną bawi.

- Nie zapominaj, że w dalszym ciągu jestem twoim wykładowcą, Uzumaki – cedzi, twardo patrząc mi w oczy. Odwzajemniam jego bojowe spojrzenie.

- Więc niech pan nie zapomina, że zaprosił mnie do swojego mieszkania – odpowiadam kpiąco.

Czuję, jak atmosfera między nami zaczyna gęstnieć. Biorę wdech, mając wrażenie, jakby naostrzone noże rozrywały mi krtań. Słyszę jego urywany oddech, widzę ciężko opadającą klatkę piersiową - wiem, że jest równie podburzony, co ja. Patrząc w jego roziskrzone oczy, tracę zdolność racjonalnego myślenia. Nie wiem, co jest między nami, ale ta cała gra sprawia, że niekontrolowane dreszcze znaczą mój kark, a myśli szaleją.

Choć nic się miedzy nami nie dzieje – przecież jedynie stoimy naprzeciwko siebie - przy nim czuję się, jakby to nic było wszystkim. On jedyny sprawia, że moje nastawienie nieustannie się zmienia, co rusz otwierając nowe zakończenie tej historii. W jednym momencie mam ochotę nigdy więcej na niego nie patrzeć, a w drugiej chcę, żeby nie spuszczał ze mnie wzroku.

W takich chwilach słowa Nasha przestają być jedynie nic nieznaczącym przytykiem. W takich chwilach łapię się na tym, że chcę, aby były one prawdą.

Chcę...

- Więc może to był błąd? – pyta chrapliwie, bestialsko wyrywając mnie z zamyślenia i tym samym sprawiając, że moja bańka mydlana pęka.

- Tak uważasz? – mówię o ton ciszej, czując, jak bezradność wdziera się do mojego umysłu. – Odpowiedz na moje pytania – żądam jednak. Muszę w końcu poznać prawdę. Muszę wiedzieć, czy to było warte tego wszystkiego. Mojego związku z Kate, mnie samego.

- Jeśli ktoś tutaj wejdzie... – zaczyna, ale natychmiast mu przerywam.

- Wiec się pośpiesz z wyjaśnieniami.

Gdzieś z tyłu głowy mimowolnie czuję rozgrzaną, rozmigotaną czerwoną lampkę ostrzegawczą, która próbuję ściągnąć mnie na ziemię, jednak usilnie staram się ją ignorować. To całe przedstawienie i tak poszło już za daleko – gdy przekroczyłem pierwszą granicę, wiedziałem, że w końcu przyjdzie kolej na następne.

Sekundy, w których obdarza mnie ciszą, ciągną się w nieskończoność. Cofam się kilka kroków w tył, nie chcąc na niego napierać. Mój gest sprawia, że jego wzrok się zmienia. Widzę teraz w nim niestrudzoną twardość.

- Chcesz wyjaśnień? W porządku. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Nie uciekam, gdy coś idzie nie po mojej myśli. Nie było mnie, bo moja matka zachorowała. Ojciec jest zbyt zajęty sprawami na uczelni, żeby chociażby ją odwiedzić. Mój brat skupia się tylko na swojej karierze, nawet nie odbiera telefonów, więc jedynym, który mógł o nią zadbać, byłem ja – urywa, przeczesując dłonią włosy. Jego brwi są zmarszczone, a twarz niezdrowo blada. Dopiero teraz widzę cienie, które ma pod oczami. Cała jego opłakana postawa sprawia, że mimowolnie przygryzam policzek od środka.

- Nie wiedziałem... - mamrocze skołowany, patrząc na niego zbolałym wzrokiem.

- Oczywiście, że nie wiedziałeś, bo skąd mógłbyś? – wydycha ciężko powietrze, rozmasowując skronie. – Koniec końców nie było to nic poważnego, może bardziej tęskniła za nami niż faktycznie chorowała, ale nie mogłem jej zostawić samej. Tamta sytuacja i choroba mojej matki nawarstwiły się, a ja musiałem wybrać jedną z nich. Nie chciałem zostawić cię z tym samego, ale tak wyszło.

Unoszę brew do góry.

- Tak wyszło? – pytam sceptycznie, zaplatając ręce na klatce piersiowej. – Wiec dlaczego nic nie napisałeś? Dlaczego nie odpisałeś na moją wiadomość?

Patrzy twardo w moje oczy, a gdy postanawia się odezwać, jego słowa są jak smagnięcie bicza.

- To wszystko poszło już za daleko. Jestem twoim wykładowcą, a ty moim studentem. Te wszystkie sytuacje nie powinny mieć nigdy miejsca, a gdy byłem zmuszony wybrać, dotarło to do mnie ze zdwojoną siłą.

- Ale mają – odpowiadam chłodno. – Trochę za późno na takie przemyślenia.

- Nie odpisałem na twoją wiadomość, bo gdybym to zrobił, dałbym nieme przyzwolenie na to, co się miedzy nami dzieje.

- A co się dzieje? – kpię, kręcąc z lekka głową. – Poza tym, że się mną bawisz?

Widzę, jak jego wzrok tężeję.

- Nie bawię się tobą – twardość w jego głosie sprawia, że chcę mu uwierzyć. Jednak po tym, co usłyszałem, wiem, że nie mogę.

- Więc po co mnie do siebie zabrałeś? Po co chciałeś, żebym tyle razy został po zajęciach? Po co były wszystkie te zagrywki? Po co to wszystko robiłeś, skoro to nie była zabawa? – wyrzucam na bezdechu.

Zwleka z odpowiedzią zaledwie chwile, a gdy decyduje się odpowiedzieć, krew odpływa mi z twarzy. 

-Bo jestem gejem, a to, co o tobie myślę, stanowczo wykracza poza zakres moich obowiązków. Od chwili, gdy cię poznałem, nie mogę wyrzucić cię z głowy.

Mrugam kilkukrotnie, starając się przetrawić to, co usłyszałem. Domyślałem się, ale gdy mówi to w takim momencie, sprawia, że zasycha mi w gardle. Czuję, jakbym został oderwany od własnego ciała. Choć na niego patrzę, mam wrażenie, jakbym go nie widział.

-Zabrałem cię do restauracji, bo musiałem dowiedzieć się co usłyszałeś podczas mojej rozmowy z Tove. Było dla mnie jasne, że uchwyciłeś coś, czego nie powinieneś, ale gdy zacząłem cię wypytywać, sprawiałeś wrażenie, jakbyś nie wiedział o co chodzi. Choć to bezsensowne – uspokoiło mnie to na tyle, że przestałem racjonalnie myśleć. Zabrałem cię do domu, sam do końca nie wiedząc co mną kierowało. Bo problem tkwi w tym, że gdy jestem z tobą, wszystko zaczyna mi się mieszać. Popełniam błąd za błędem, odkąd cię poznałem.

Przełykam głośno ślinę, nie wiedząc co mam powiedzieć. Jego słowa sprawiają, że mam ochotę się wyrzygać. Jest mi niedobrze, jednak nie z powodu tego co mówi, a dlatego, że Nash miał rację. Nash od początku wiedział, a ja nieustannie się okłamywałem, nie mogąc w to uwierzyć.

- Więc dlaczego chcesz to skończyć? – bolesna gula w gardle sprawia, że ledwo jestem w stanie wypowiedzieć to zdanie.

- Naprawdę nie rozumiesz? To nie powinno się nigdy dziać. Masz dziewczynę, a ja jestem twoim wykładowcą.

- Zerwaliśmy – zaprzeczam. I może robię to zbyt gwałtownie, ale czuję, jak wszystko zaczyna mi uciekać przez palce. W chwili, gdy dotarło do mnie czego chcę, on przestał chcieć tego samego.

Widzę, jak jego twarz drga, zaraz jednak się opanowuje, a po tym krótkim zawahaniu nie ma nawet śladu.

- To niczego nie zmienia. Jestem twoim wykładowcą, Naruto. To nigdy nie będzie miało prawa zaistnieć. Myślałem, że po dzisiejszej rozmowie w końcu to do ciebie dotrze. Nie jesteśmy dla siebie odpowiedni. Nigdy nie będziemy.

- Więc o to chodzi? Chciałeś mnie zniechęcić? – wyrzucam oskarżycielsko, czując, jak moja klatka porusza się niespokojnie.

- Nie rozumiesz? Takie sytuację będą notorycznie się pojawiać. Sprawa z Vivian to tylko kropla w morzu, a ja nie chcę cię tym obarczać. Nie powinienem wychodzić z roli wykładowcy.

- Jak możesz być taki niesprawiedliwy? - cedzę przez zaciśnięte zęby. - Mówisz to wszystko i oczekujesz, że nagle zapomnę?

- Jakie ma to dla ciebie znaczenie? Do niedawna miałeś dziewczynę, więc nie powinien być to dla ciebie problem. Robię ci przysługę – oznajmia szorstko. Gdy patrzy na mnie tak pewnym wyrazem twarzy, mam szczerą ochotę sprawić, aby to opanowanie nieodwracalnie zostało zachwiane.

- Zerwałem z nią przez ciebie – podnoszę głos ze złości. Widzę szczere zawahanie w jego oczach. – Powinieneś pomyśleć na samym początku czego chcesz i jakie mogą być tego konsekwencje. Teraz jest już za późno.

- Chcesz zobaczyć czego chcę? – pyta twardo, robiąc krok w przód. Odległość między nami jest tak mała, że czuję, jakbym nie mógł oddychać. Choć mój umysł krzyczy, żebym się cofnął, ciało nie chce tego robić. – Właśnie tego chcę.

Łapie moją twarz w dłonie, natarczywie napierając na moje usta. Całuje je zachłannie, a ja czuję, jakbym płonął od środka. Odwzajemniam pocałunek, pchając go w stronę biurka. Uderza plecami o płytę, a to jedynie sprawia, że chcę więcej. Zaczynam całować go coraz mocniej, gorliwiej, pazerniej. Opieram dłonie po jego obu stronach, tym samym przygwożdżając go mocniej do biurka.

Napieram na niego, gubiąc się w chciwości.

Odrywam się od niego wyłącznie na chwile, aby odzyskać oddech. Patrzę na niego zamglonym spojrzeniem, czując, jak gorąco wypełnia całe moje ciało. Nie mam jednak chwili do namysłu, bo on zaraz chwyta mnie dłońmi, obracając nas. Ponownie naciera na moje usta, jednocześnie sprawiając, że blat boleśnie wbija mi się w dół pleców. Czuję jego kolano między moimi nogami. Czuję jego cytrynowy oddech, którym owiewa moje usta, gdy między pocałunkami nabiera powietrza. Czuję, jak nasze klatki piersiowe niespokojnie się unoszą, ocierając się o siebie.

Sposób, w jaki to się odbywa, sprawia, że ręce mi drżą.

- Nie miałeś z tym skończyć? – szepcze chrapliwie między pocałunkami.

- Właśnie to robię – odpowiada gardłowo, a ja czuję, jak serce kotłuje mi się w klatce piersiowej.

I ponownie mnie całuje. A ja ponownie nie chcę przestawać.

Żar, który rozsypuje się między nami, boleśnie mnie pali, uniemożliwiając złapanie oddechu. Nie chcę się od niego odsuwać, bo boję się, co zrobię, gdy całe napięcie opadnie. Czy będę potrafił spojrzeć mu w oczy?

- O, no witam – gdy drzwi się zamykają z trzaskiem, w tej samej chwili dociera do moich uszu kpiący głos.

Miałam kilka wersji tego rozdziału, ale to, co wam dzisiaj daję, najbardziej mi odpowiada. Pisząc ten rozdział, czułam, że tak to właśnie musi wyglądać. Cały ten nastrój, niepewność i niedopowiedzenia w końcu popchnęły ich do finałowej sceny. Może to za wcześnie, może inaczej to sobie wyobrażaliście, ale ja czułam całą sobą, ze chcę to tutaj dać. Czy wyszło dobrze? Ocenę zostawiam wam - ja jestem zadowolona i na ten moment nie zmieniłabym decyzji. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top