Dwudziesty czwarty
Ależ pogaduszki są w tym rozdziale! Dużo Nasha, ale Nasha lubimy, więc nie jest źle. Nic takiego się tutaj nie dzieje, głównie walka emocjonalna Naruto, ale musiał być taki rozdział, żeby późniejsze były (W KOŃCU) przesycone romansem, na którymi przecież każdy czeka - w tym ja XD Na resztę moich spostrzeżeń zapraszam pod koniec rozdziału, buziaki.
Do samego końca liczyłem, że za mną wyjdzie, ale nie zrobił tego, a do mnie dotarło, że jestem zbyt łatwowierny. Wierzyłem, że możemy skończyć inaczej. Przecieram piekące oczy rękawem bluzy, w głowie powtarzając jak mantrę, że przecież nic się nie stało. To nic wielkiego, to był tylko jeden pocałunek. Takie rzeczy się zdarzają, ludzie całują się z nieodpowiednimi osobami i żyją.
Więc dlaczego tak ciężko mi oddychać?
To takie głupie — jest mi wstyd za siebie, za swoje myśli, za swoje słowa. Wiedziałem, że lepiej jest odpuścić, a jednak dalej w to brnąłem, zachowując się jak zakochana nastolatka. Od początku było wiadome, że on nie jest typem osoby, która potrafi z kimś być. Która chce z kimś być. Wiedziałem przecież, że takie rzeczy do niego nie pasują, że on taki nie jest.
A jednak wciąż udawałem, że jest inaczej.
Żałuję, że padło akurat na mnie. Czym zawiniłem? Dostałem się na studia, miałem dziewczynę i miejsce, do którego mogłem wrócić. Moje życie nie nadawało się na pierwsze strony gazet, ale nie było źle. Było dobrze. Ale chciałem więcej, goniąc za czymś, co nie należało do mnie.
On nigdy nie należał do mnie, nawet wtedy, gdy myślałem, że tak jest.
Uchiha Sasuke był trucizną, która bestialsko wchodziła i niszczyła każdą komórkę ciała.
Po tym wszystkim nawet nie potrafię go winić. Winię siebie i mrzonki, które nakładłem sobie do głowy. Gdy wracam do akademika Nasha, każdy oddech mi ciąży. Czuję, jakbym zapadał się w czarną otchłań, jakby woda zalewała moje płuca, zaklejając drogi oddechowe mułem. Jego podniesiony głos nieustannie nawraca do moich myśli, przez co pęka mi głowa. Nie mogę tego znieść, nie chcę tego słuchać, ale nie potrafię tego pogrzebać.
Łapię za klamkę i wchodzę do akademika. Nash siedzi na środku łóżka i przegląda coś w telefonie. Gdy drzwi zamykają się za mną z lekkim trzaskiem, unosi głowę. Marszczy brwi, patrząc na mnie w taki sposób, że ponownie mam ochotę się poryczeć.
— Co się stało? — pyta zatroskany i naprawdę tylko ostatkiem sił nie ryczę. Zagryzam policzek od środka, nogami włócząc w stronę łóżka. Siadam koło Nasha, ale usilnie staram się na niego nie patrzeć. Oczy znowu mnie pieką.
Czuję się tak żałośnie.
— A co się mogło stać? To, co zawsze — odpowiadam gorzko, bawiąc się rąbkiem granatowej kołdry.
— No, wiesz — zaczyna ostrożnie — działy się różne rzeczy. Nie chcę zgadywać, po prostu mi powiedz.
Żałość wiążę mi gardło. Nim jestem w stanie odpowiedzieć, mija kilka chwil, w których czuję, jakby ktoś przypalał mi struny głosowe. Przełykam ślinę z ledwością, a każda kolejna próba sprawia, że oddech więźnie mi w gardle.
— Powiedział, że to był błąd — szepczę w końcu chrapliwie, nie mogąc wyswobodzić głosu.
— I? Co dalej?
Obracam się poruszony w jego stronę. Drga, niepewnie na mnie patrząc.
— Naskoczyłem na niego, bo nie mogę już tego wytrzymać. Zapytałem, czy podoba mu się to, co robi. Czy lubi mieć nad wszystkim kontrolę, bo sam widzisz, że jak pan wielki Uchiha powie, tak musi być. Nie jestem laleczką na sznurku, stary. Nic nie zrobiłem, ciągnąłem tylko to dalej, a on zachowuje się, jakby to była moja wina. Czy ja kazałem mu mnie całować? Czy kazałem mówić te wszystkie rzeczy? No nie, to dlaczego teraz mnie o nie obwinia i zachowuje się, jakby w ogóle go to nie dotyczyło? — wyrzucam wściekle, czując rozemocjonowanie w środku. — A potem on powiedział, żebym ruszył głową, bo ładną twarzą wszystkiego nie załatwię. Rozumiesz to? No jakim palantem trzeba być, żeby mówić coś takiego. Jeszcze zachowywał się, jakbym powinien mu za to dziękować. Zaczął, że gdyby nie on, ale nie dałem mu dokończyć i powiedziałem, że gdyby nie on, to nigdy by się to nie stało. No i go popchnąłem — ostatnie zdanie dodaje znacznie ciszej, bo nie jestem z tego dumny. Jest mi wstyd, że dałem się ponieść emocjom. Próbowałem nad sobą zapanować, ale byłem wściekły, bo to wszystko zaczyna mnie przytłaczać. — A potem kazał mi się wynosić. Użył dokładnie tych słów, na końcu stwierdzając, że mam to zrobić zanim straci cierpliwość. On straci. Ja pierdole, on, rozumiesz to? Przecież to ja powinienem ją stracić przez tego palanta, a on mi mówi takie rzeczy.
Gdy kończę tyradę czuję, jak powietrze ze mnie uchodzi. Jest mi lżej i chociaż nic się nie wyjaśniło, a sytuacja dalej paskudnie mnie przytłacza, cieszę się, że mogłem to z siebie wyrzucić. Problem jednak w tym, że nie Nashowi chciałby to powiedzieć, a jemu, żeby zrozumiał, że nie jestem błaznem na usługach.
Ale jak to bywa, najlepsze wnioski przychodzą po kłótni.
— Chciałbym powiedzieć, że jestem zaskoczony, ale nie jestem — zaczyna, a gdy chcę mu przerwać, posyła mi twarde spojrzenie. — Pan wyżej sram niż dupę mam Uchiha zachowuje się jak palant, ale z drugiej strony myślę sobie, że pewnie wcale tego nie chciał, bo...
I teraz naprawę mu przerywam, bo zaczyna nie podobać mi się jego odpowiedź.
— Nie broń go — warczę, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
— Nie bronię — odpowiada spokojnie w ogóle niezrażony moim tonem. — Ale sam wiesz, że wcale nie chciał tego powiedzieć. Nie widziałem was w tamtej chwili, ale widziałem was wcześniej, gdy się cało... — szybko zasłaniam mu usta dłonią, bo na samą wzmiankę o tamtej sytuacji jest mi niedobrze.
— Nie wspominaj o tym — syczę, mocniej napierając ręką na jego twarz. Nash przewraca oczami, odpychając moją dłoń.
— To jak chcesz o tym rozmawiać, jak nie mogę o tym mówić?
— Wcale nie chce — burczę i kładę się na plecach. Nash nic nie odpowiada, a ja zagryzam policzek od środka. — Dobra, chce, możesz mówić.
— Więc chodzi mi o to, że widzę, jak na siebie patrzycie, przez co nieustannie chce mi się rzygać, a wtedy, gdy mieliście małe lizanko, Uchiha nie wyglądał, jakby popełniał błąd swojego życia. Przyszedłem na napisy końcowe, ale i tak było grubo, więc...
— Jaki to ma związek z tym, że wywalił mnie z sali?
— Na razie żaden, ale chciałem po prostu powiedzieć, że jesteście jak pukające się króliki.
— Wiesz co, Nash, chyba do niczego nie dojdziemy — zauważam zjadliwie.
— Bo ja nie jestem od twojego dochodzenia.
Patrzę na niego zszokowany, a brwi mi praktycznie znikają pod przydługą grzywką. Ten parska śmiechem, na co ja i nie mogę nie parsknąć. Kładzie się koło mnie, wsuwając lewe ramię pod głowę.
— Ale romantycznie, co?
— Zamknij się.
Ale gdy tak leżymy koło siebie, nagle koniec świata przekłada się w czasie. Jest przyjemnie i nawet smród przepoconej pościeli zdaje się gdzieś ginąć. Dlaczego nie może być tak zawsze?
— Mogę mówić dalej?
Kiwam głową, on odchrząkuje, układa się wygodniej i wbija wzrok w pożółkły, obdrapany sufit.
— To słabe, że wyrzucił cię z sali i że mówił takie rzeczy, ale może moje bycie pacyfistą mnie zdradza, bo ja nie mogę go pogrzebać. W sensie, wiesz, ja go nawet nie lubię, no ale wydaję mi się, że nie mówił tego serio. Poza mną w sali była jeszcze Tove i myślę, że ona mu coś nagadała. Bo co, nagle poszedł po rozum do głowy i stwierdził "nie no nie przecież to zupełnie nie wypada, pocałowałem się z moim studentem, a teraz zrobię mu gówno z życia, żeby i on wiedział, że tak nie można" — Nash zniża głos, próbując imitować Uchihę. Patrzę na niego roześmiany, bo paskudnie mu to wyszło.
— Nie obchodzi mnie jaki miał powód — odpowiadam nieugięcie. — Nie jestem jakimś kurczakiem, żeby ciągle mnie kopał. Gdyby powiedział to normalnie, wtedy mógłbym to zrozumieć, ale tak? No nie wiem, stary, naprawdę mam gdzieś jego motywy.
— No ale widzisz. Powiedział ci to w taki sposób, że teraz nie chcesz z nim rozmawiać, więc osiągnął to, czego chciał.
Prycham pod nosem.
— To, skoro nie chce ze mną rozmawiać, po co w ogóle mnie całował? Gdyby to się nie stało w końcu mógłbym się otrząsać, a tak zachowuje się jak palant. Daje mi siebie, a gdy w końcu po niego sięgam, ucieka mi sprzed nosa.
— Fuj, ale obrzydliwy tekst — krzywi się, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
— A spadaj — burczę i łokciem uderzam go w bok. — Po prostu co, nawet nie zasługuje na prawdę? Taki z niego dorosły, a bawi się w kotka i myszkę. Nienawidziłem tej zabawy jako dziecko i teraz też mi się nie podoba — mamroczę pod nosem zupełnie niepocieszony.
— To nie lataj za nim.
— Przecież nie latam — obruszam się.
— Trochę latasz — zauważa niewinnie, a ja już zupełnie nie mam ochoty na tę rozmowę. — Olej go, a sam przyjdzie. Ma chorą potrzebę kontrolowania wszystkiego, więc gdy zobaczy, że masz go gdzieś, dostąpi przebudzenia mocy. Powkurzaj się trochę na niego, bo masz za co, a później zobaczysz, czy chcesz to ciągnąć. A może zupełnie ci się odwidzi, kto wie.
— Już mi się odwidziało — ściągam brwi w geście rozdrażnienia. Ale Nash nie wygląda na przekonanego. — Serio już mam wyjebane.
— To szkoda, bo chyba słyszałem dźwięk wiadomości. Słyszałeś? — pyta, rękami macając kołdrę w poszukiwaniu telefonu.
Zrywam się z łóżka.
— Serio? — zdumiewam się, przerzucając poduszki na boki.
— Nie, ale właśnie widzę, jak masz wyjebane.
Zatrzymuję się w połowie ruchu, a poduszka wypada mi z ręki.
— Palant z ciebie, Nash. Po prostu czekam na wiadomość od mamy — burczę, ale dla pewności zerkam jeszcze na telefon, który był pod jedną z poduszek. — Chciała, żeby pomógł jej wybrać komplety do kuchni.
— Komplety do kuchni — przedrzeźnia mnie, robiąc głupie miny.
— Wal się — kwituje butnie.
Ponownie kładę się koło niego. Materac ugina się pod ciężarem mojego ciała i przemyka mi przez myśl, że dwie osoby na to łóżko to zdecydowanie za dużo. Muszę znaleźć własne mieszkanie. I muszę zrezygnować ze starego akademika, bo nie zamierzam tam wracać.
— Po prostu nie wiem po co on to tak komplikuje. Przecież nie musimy brać zaraz ślubu, ja nawet do końca nie wiem co o tym wszystkim myślę, więc czy po prostu nie mogliśmy zostawić tego tak, jak było?
— Kręcą cię romanse z nauczycielem co, świntuszku? — porusza sugestywnie brwiami, popychając moje ramię.
— Po co ja w ogóle do ciebie gadam — wzdycham niecierpliwie, bo naprawdę nie wiem na co ja liczę.
— Bo poprawiam ci humor — wzrusza krótko ramionami i już znacznie poważniej dodaje. — On jest w gorszej sytuacji niż ty, jakby nie patrzeć. Jeśli się postarasz, możesz pozwać go o molestowanie seksualne. A zresztą przecież wiesz, że ploteczki to się jego trzymają, więc nawet mu się nie dziwię.
— Znowu go bronisz.
— Nie bronię, po prostu patrzę na to obiektywnie. Jesteś wkurzony, więc wydaje ci się, że cały świat jest w zmowie przeciwko tobie.
— Też jestem w paskudnej sytuacji, Nash. On mi całe życie wywrócił do góry nogami — wyrzucam zbolałym głosem.
— Nie bądź cipa, stary.
— Sripa nie cipa — burczę obrażony, obracając się do niego plecami.
Czuję, jak materac się ugina, a później ciało Nasha niedaleko mojego.
— Po prostu wiesz, że on nie powiedział nic, co nie byłoby zgodne z prawdą, co nie? Dla jego uniwersyteckiej kariery to był błąd, a ty wpadłeś tam jak dzik, drąc się i go popychając, więc z drugiej strony jego reakcja nie jest dziwna.
— Jeszcze niedawno mówiłeś, że nie wyglądał, jakby popełniał błąd — zauważam zirytowany. Z każdym słowem Nasha jest mi coraz bardziej wstyd za sytuację z sali.
— Bo dla niego pewnie nie był, ale on i jego życie na uczelni to dwie różne rzeczy. Poza uczelnią to zwykły facet.
— Więc co niby mam zrobić? Zapomnieć i udawać, że wszystko jest w porządku? Chodzi o to, że to nie pierwszy raz, gdy na mnie naskakiwał, a ja po prostu mam dość bycia kozłem ofiarnym. A on, zamiast wytłumaczyć sytuację jak człowiek, chyba oczekuje, że się domyślę. Skąd mam wiedzieć, że gdy mówi jedno, chce tak naprawdę drugiego?
Nash zerka na mnie w taki sposób, że jeszcze bardziej mi wstyd.
— Serio? Przecież to nie ja z nim baraszkuje, powinieneś łapać chociaż tak podstawowe rzeczy o swoim kochasiu. On jest dumny jak paw, myślisz, że przyznałby się, że czegoś od ciebie chce? Prędzej nabierze kolorów na twarzy niż do tego dojdzie.
— Nie mam ochoty się domyślać. Jeśli tak ma to wyglądać, wypisuję się z tego. Czasami myślę, że niepotrzebnie go dopuściłem.
— Jeśli tak myślisz, to faktycznie niepotrzebnie — odpowiada po chwili zastanowienia, a ja czuję, jakby bryła lodu ugodziła mnie prosto w twarz.
Nie odpowiadam, bo ta rozmowa nie prowadzi do niczego dobrego.
Jest mi tylko coraz bardziej głupio, że naskoczyłem na niego jak rozemocjonowany bachor. W tym całym zamieszaniu nie pomyślałem ani razu o tym, jak on się może czuć. Wkurzałem się, że nie napisał, że nie zrobił tego i tamtego, wszystko opierając na swoich emocjach. Nash ma rację, dlatego nie chcę tego słuchać.
Czuję się jak egoista, którego nie obchodzi nic poza jego własnym nosem.
Ale byłoby mi łatwiej o nim myśleć, gdyby ciągle mnie od siebie nie odpychał. Stwarza między nami granice, przy okazji przypinając mi do nóg ciężkie łańcuchy. I gdy chce przekroczyć mur, łańcuch bestialsko ściąga mnie ponownie na ziemię. Nie mam kluczyka, żeby je ściągnąć, bo tym kluczem jest on.
Przez to, że jest tak zamknięty, wydaje mi się, że muszę się bronić, bo wszystko co robi i mówi jest przeciwko mnie.
A może właśnie słowa, które powiedział w sali nie były wbrew mnie, a przeciw jemu?
Chcę być na niego zły, bo jakby wycofany nie był, nic go nie usprawiedliwia przed takim kutasiarskim zachowaniem. Ale niech utonę w jeziorze braku asertywności, bo nie potrafię.
Ciągle jęczę o tym, jak mi źle, jak życie wywróciło mi się do góry nogami, a ani razu nawet nie pomyślałem jak on się czuję i co to wszystko oznacza dla niego i jego naukowej kariery.
Jestem takim egoistycznym dupkiem, a rozgoryczenie potęguje fakt, że nie doszedłem do tego sam. Wszystko, o czym mówił Nash, nawet nie przyszło mi do głowy. Uszy mi płoną, gdy zdaję sobie z tego sprawę.
Obracam się na plecy z głośnym wydechem, a promienie zachodzącego słońca padają na moje półprzymknięte oczy.
— Masz rację. Trochę. Nie powinienem na niego tak naskakiwać i go popychać, to było głupie i nie mam na to żadnego wytłumaczenia, ale w dalszym ciągu uważam, że skutasił i zachował się nie w porządku — chwilę milczę, po czym dodaje znacznie ciszej — Ale chyba odpuszczę. Tak myślę.
Zagryzam boleśnie wargę, bo żałość nie pierwszy raz dzisiejszego dnia wiąże mi gardło. Najśmieszniejsze jest to, że prosto się o tym mówi, ale wykonanie już teraz zdaje się być czymś niemożliwym. I to nawet nie dlatego że zostałem ugodzony strzałą amora, ale jak mam to zrobić, gdy mam z nim zajęcia? Jakbym nie próbował, ciężko będzie wyprzeć z pamięci wszystkie chwile, które miały miejsce w sali. Chwile, podczas których czułem się naprawdę w porządku.
Czekam aż Nash coś powie, ale w odpowiedzi rozlega się jedynie głośne chrapanie. Patrzę na niego z ukosa, a widząc, jak przytula się do poduszki, mam ochotę parsknąć śmiechem. Dzięki, Nash, za przespanie mojego postanowienia.
Nie jest późno, bo wczesny wieczór, ale nie spałem za dobrze w nocy, a miniony kac potęguje jedynie uczucie zmęczenia. Przeciągam część kołdry na swoją stronę, ale jest to trudniejsze niż obstawiałem, bo Nash naprawdę nie chce sią nią podzielić. Więc w efekcie leże w połowie odkryty, a spodnie i bluzę, które wcześniej ubrałem, odrzucam w kąt pokoju, zostając finalnie w samych gaciach.
Sen jednak długo nie przychodzi, kreśląc niewyraźne wzory pośród myśli. Przewracam się z boku na bok, ale żadna pozycja nie wydaje się odpowiednia. Ciąży mi połówka kołdry, a gdy ją odsuwam, moje ciało urządza pokaz galaretowości. Słucham miarowego oddechu Nasha, nie próbując na siłę zasnąć.
Choć zadeklarowałem, że odpuszczam, moje myśli i tak biegną w jego stronę, a ja zastanawiam się, czy on też nie może zasnąć. Czy to, co wydarzyło się między nami, odbiło się na nim w takim stopniu jak na mnie. Chciałbym, żeby czasami powiedział mi co myśli, ale nie te brednie, które nieustannie powtarza. Gdyby dał jakikolwiek znak, mogłoby to wyglądać inaczej, ale chyba czas najwyższy przestać się łudzić, układając pod to wytłumaczenia.
Przecież nie mogę decydować za nas obu, a jeśli on postanowił inaczej, choć to zupełnie niesprawiedliwe, gdzieś na krańcach umysłu jestem w stanie to zrozumieć. Poczekam po prostu, aż ta myśl w końcu wyryje się do tego stopnia, że nie będę mógł jej odepchnąć.
Nie chciałem go od razu, więc i nie oczekuję, że momentalnie go odepchnę.
Poczekam, aż to minie, bo takie rzeczy zawsze mijają, bo nie stało się nic wielkiego.
Gdy przychodzi ranek, nie jestem w stanie powiedzieć, czy w ogóle spałem. Mam wrażenie, jakbym został wyrwany w połowie snu i wrzucony w kolejny dzień. Choć oczy mi ciążą, głowa wydaje się rozbudzona, atakując mnie zdradliwymi myślami.
Zerkam na czerwony zegar wiszący nad lodówką, po czym szturcham Nasha, bo za niedługo zaczynają się wykłady. I naprawdę nie chcę tam iść, ale przecież nie mogę w nieskończoność chować się w jaskini — jakkolwiek przyjemne by to nie było.
— Nash, wstawaj, bo się spóźnimy.
Trochę koloryzuje, ale Nash nie wstanie, jeśli dupa nie będzie mu się paliła.
— Ten zegarek jest opóźniony o godzinę — mamrocze zaspany i zrywa się nagle z łóżka. — Która jest godzina? Gdzie jest mój telefon, ja pierdole, gdzie on jest — woła, rozrzucając poduszki na boki. Pierwszy go znajduję, a widząc godzinę migająca na odblokowanym ekranie, jęczę. Nash wyrywa mi telefon z ręki, patrzy na mnie krótko i opada z wytchnieniem na łóżko. — No cóż, starałem się, nawet udawałem zaangażowanie, dobra scenka z telefonem, nie? —poszturchuje mnie ramieniem. — No ale niestety pierwszy wykład nam przepadł, wracam spać dalej.
— Ale zaraz zaczyna się drugi — mówię, zrywając z niego kołdrę. — Idę do kibla się ogarnąć i tobie też radzę, bo śmierdzisz niemiłosiernie. Myłeś się wczoraj? — widząc jego skrzywioną minę, dodaje — dobra nie odpowiadaj.
A nie mówiłem, że mieszkanie z Nashem będzie kłopotem? Tak, jak on ma wyjebane, to chyba nikt nie ma. Nash posługuje się dywizją, że jeśli coś nie jest obowiązkowe, to nie będzie tego robił, a już tym bardziej spierał się z siłami wyższymi. A ciekawe kto będzie słuchał zawodzenia, gdy będą chcieli go wywalić ze studiów, bo pooblewa wszystkie zaliczenia? Ja.
Ze skwaszoną minią zgarniam łachy z torby i nim wejdę do łazienki, krzyczę w stronę Nasha, żeby ruszył w końcu dupsko. Ale on jedynie w odpowiedzi rzuca we mnie poduszką, która trafia w zamykające się drzwi.
— Tylko nie wal konia! — słyszę jego zachrypnięty, stłumiony przez odkręconą wodę, krzyk. Mimowolnie przewracam oczami.
Wbrew obawom Nasha, nie wale konia, a w samej toalecie siedzę zaledwie kilkanaście minut. Podtrzymuję opinię o rozsypanym drzewku, tylko teraz zamiast sikającej wiewiórki, zlał się na mnie dorodny pies.
Patrząc po podkrążonych oczach, noc nie była dla mnie łaskawa.
Wychodzę w tej samej chwili, w której Nash po raz pierwszy wali w drzwi.
— Co tak długo, na randkę idziesz? — kpi, przestępując z nogi na nogę. — Nie patrz się tak, muszę siku.
— Chyba wolałem cię jak spałeś. Przynajmniej nie otwierałeś gęby — burczę i siłą wpycham go do łazienki.
Pakuję zeszyty do grantowej torby, a uczucie stresu wiążę mi mocniej żołądek. Naprawdę nie chcę iść na te zajęcia i nie chcę go widzieć, ale wiem, że nie mogę odwlekać tego w nieskończoność. Może to próba wyparcia, ale powtarzam sobie, że nic wielkiego się nie stało. Wejdę do sali, udając, że wczorajsza sytuacja wcale się nie wydarzyła.
Nash wychodzi z łazienki niedługą chwilę później — ma na sobie jedynie gacie, ale zdaje się tym w ogóle nie przejmować, dumnie paradując po pokoju. Posyłam mu ostre spojrzenie, a on unosi ręce w geście obronnym i zaczyna się zbierać.
— I? Do jakich wniosków w końcu doszedłeś? — pyta, wsuwając na nogi trampki.
Zawieszam torbę na ramię i czekam aż on także to zrobi. Gdy wychodzimy z akademika, decyduję się w końcu odpowiedzieć.
— Odpuszczam — mamrocze pod nosem cicho, wzruszając przy tym ramionami.
— Odpuszczasz? Ale ty jesteś dzbanem, Naruto. Czy ja wiecznie muszę prowadzić cię za rękę?
— Nie musisz.
Wychodzimy z budynku, a on szarpie mnie za rąbek torby. Patrzę na niego z wyrzutem, wyszarpując się z jego uścisku.
— No właśnie muszę, bo myślenie ci nie wychodzi, a ja nie chcę paść ofiarą wściekłego Uchihy. Zrobisz mu gałęczkę i już zaliczenie będzie łatwiejsze. Myślisz, że z tego zrezygnuje?
— No to sobie go weź, jak tak bardzo chcesz — warczę i przyśpieszam kroku.
Boże, niech on się w końcu zamknie, bo nie wytrzymam.
— Ale on mnie nie chce, tylko ciebie.
— Nash, zaraz mam zajęcia z nim i naprawdę nie chcę więcej o tym myśleć. Doceniam twoje spostrzeżenia, ale serio to nie jest odpowiednia chwila — odpowiadam z pomrukiem niezadowolenia.
Nash nie odpowiada, ale obdarza mnie małym uśmieszkiem, przez który włoski jeżą mi się na karku. Wzdycham, w duchu błagając, aby tym razem nie wpadł na nic głupiego. Wchodzimy na uczelnię, a mi niewiele brakuje, aby obrócić się na pięcie i wyjść. Gdy przechodzimy przez drzwi prowadzące do sali czterdzieści siedem, jestem bliżej niż kiedykolwiek, ale Nash zarzuca na mnie nagle ramię, przysuwając do siebie.
— Co ty robisz? — pytam cicho, zerkając kątem okna w stronę nachmurzonego Uchihy. Jego spojrzenie wolno przebiega po ręce Nasha.
— Pomagam ci — odpowiada szeptem, nachylając się niedaleko mojej twarzy. I choć nie powiedział niż zabawnego, zaczyna się śmiać. — Dramki koreańskie, pamiętasz? Trochę podkręcimy mu emocje — i dalej się śmieje słodko, szturchając mnie, abym i również to zrobił.
No i co mam zrobić w takiej zjebanej sytuacji? Również zaczynam się śmiać, chociaż spojrzenie Uchihy dosłownie wypala mi dziurę w plecach, gdy wchodzimy po schodkach.
Siadamy z jednej z ławek, a Nash zabiera rękę z mojego ramienia.
— Bla bla bla, udawaj, że jesteś zachwycony rozmową ze mną. Mamy jeszcze kilka minut, żeby zagrać mu na nosie, póki wykład się nie rozpocznie.
— Ale nie jestem zachwycony. To głupi pomysł — mówię z przekąsem, jednak widząc zmarszczone brwi Uchihy, nie wierzę we własne słowa.
— Przestań być taki uparty. Mówię ci, że się na tym znam, więc po prostu mi zaufaj. Czy ja cię kiedyś zawiodłem?
I szturcha mnie delikatnie w ramię, znowu zaczynając się śmiać pod nosem. Nie wiem, czego on się tam naoglądał, ale naprawdę to brzmi nieprawdopodobnie naturalnie. I łapię się na tym, że chcę, żeby Uchiha myślał tak samo.
Chcę po prostu się na nim odegrać i choć ten sposób nie jest wyrafinowany, na ten moment nie dysponuje lepszym. Bo co może być korzystniejszego od migdalenia się z typem, którego nie lubi?
— Już ci kiedyś mówiłem, że nie będę odpowiadał na to pytanie — uśmiecham się, bawiąc w rozgrywkę Nasha.
I jeśli to sprawi, że Uchiha przestanie zgrywać tak opanowanego ważniaka, wchodzę w to.
Dalej nie zmieniłem zdania, ale bardzo chętnie pokażę mu, że wcale się tym nie przejąłem i mam kompletnie wysrane na jego słowa. I może to nieprawda, ale kto zabroni mi grać?
Zerkam w jego stronę i nasze spojrzenia się spotykają. Przez krótką chwilę mam wrażenie, że jego wzrok mięknie, a smutek gubi się gdzieś pomiędzy wargami.
Ale to zdecydowanie jedynie krótka chwila, bo zaraz odwraca wzrok, zostawiając mnie z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku.
I choć uśmiecham się do Nasha, w środku czuję, jakby wzburzone fale mnie topiły.
To, o czym mowa w tym rozdziale, wydaje mi się, że nikomu nie przyszło do głowy (a jak przyszło, to był cicho:()
Sasuke naskoczył na Naruto, a pierwszą myślą było, że zachowuje się niesprawiedliwie. I tak jest, ale trzeba się zastanowić nad tym, co Sasuke może o tym wszystkim myśleć. Poza byciem wykładowcą, który dopuścił się czegoś nieodpowiedniego, jest też zwykłym gościem, zrobionym z krwi i kości. Sasuke też ma prawo się motać i być rozstrojonym, a przecież, gdy robisz coś wbrew sobie (chodzi o udawanie, że sytuacja była błędem), a ktoś dodatkowo o wszystko cię obwinia, mogą puścić nerwy, nie?:/
Naruto w końcu klikneło to w głowie. To, że przecież nie tylko on bierze udział w tej sytuacji i niesprawiedliwym byłoby oczernianie tylko jednej ze stron. Niemniej, w dalszym ciągu Naruto ma prawo być wściekły, bo jakie emocje nie kierowały Sasuke, nie powinien wybuchać, sprowadzając go do parteru. Takie krótkie rozmyślania na temat tego rozdziału i jeśli ktoś chce, zapraszam do dyskusji!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top