Dwudziesty
Wrzucam, a raczej wypluwam ten rozdział po wielu trudnościach XD ciężko mi się pisało, ale mimo to, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić czytając go.
Jeśli ktoś chciałby poczytać inne moje fanfiki, zapraszam na Opiekuna znajdującego się na moim profilu. Złapałam na niego bakcyla, a i uważam, że całkiem w porządku to opko - jeśli ktoś z obecnych czyta opiekuna, może napisać jak wrażenia dla przyszłych czytających XD
W każdym razie miłego!
Dostając tuzin wiadomości od Nasha przez weekend – wiedziałem, że on także nie może doczekać się poniedziałku. Nasz prowizoryczny plan miał duże szanse na powodzenie, wystarczyło jedynie dopiąć go w sensowną całość (w tym wypadku pokazać Vivian zdjęcie).
Choć dobry humor mnie nie opuszczał, a jawne zaaferowanie wypełniało moje myśli, czułem także osobliwe podenerwowanie. Katheline więcej się nie odezwała, tym samym nie wysyłając docelowego adresu spotkania, a ja wcale nie upominałem się o to. Nie chciałem zawężać jej przestrzenni osobistej, ale wiem, że to spotkanie musi w końcu nadejść. Sama sprawa akademika, który nadal dzielimy, będzie pchała nas ku sobie. Nie chcę się wyprowadzać, ale coś mi mówi, znając upartą naturę Kate, że nie będzie skora, aby zrezygnować.
Gdy w sobotę rozmawiałem o tym z Nashem, proponował, abym wyniósł się z obecnego akademika i wynajął dwójkę z nim. Problem tkwił w tym, że nie do końca wiem, czy spędzanie każdej wolnej chwili z Nashem służyłoby mi tak, jakbym tego chciał. Czuję niemalże na końcu języka smak codziennych studenckich imprezek i wiecznych wymówek, żeby nie iść na wykłady. A ja, jakbym się nie zapierał, do opornych nie należę.
Pochłonięty myślami, wchodzę do sali, gdzie zaraz ma się odbyć wykład z literatury. Zerkając kątem oka w stronę mahoniowego biurka, spodziewam się zobaczyć ponownie pana Jonesa, a gdy go nie zastaje – czuję, jak gula w gardle rośnie do bolesnych rozmiarów.
Zajęty sprawą z Vivian, coraz rzadziej roztrząsałem sprawę wiadomości, więc teraz, gdy patrzę w jego stronę, nie wiem jak się zachować.
Uchiha siedzi za biurkiem, z idealnie nieznośnym wyrazem twarzy, zaszczycając mnie jednym, wątłym spojrzeniem. To krótka chwila, ale w zupełności wystarczy, aby serce podjechało mi do gardła. Nie spodziewałem się fanfar ani żadnego gorącego powitania po tamtej wiadomości, ale to dystyngowane spojrzenie jest czymś, czego nie widziałem już dawno.
Bije od niego taka aura obojętności, że nawet uniesione kciuki Nasha do góry, które dostrzegam mimochodem, nie potrafią mnie rozśmieszyć. Kieruję się w jego stronę, siadając w miejscu, które zawsze zajmujemy. Gdy ponownie zerkam w stronę Uchihy, on już na mnie nie patrzy.
Zaczyna zajęcia, a jego chłodny głos obiega całą salę. Natrętnie brzęczy mi w uszach, wprowadzając w stan zdekoncentrowania.
- Ogarnij się. Przecież nie rzuci się na ciebie i nie zrobi ci gałeczki pod ławką – szepcze mi Nash do ucha, przybliżając swoją twarz maksymalnie do mojej. Odpycham go całą dłonią, wywracając przy tym oczami.
- Nie chcę żadnej gałeczki, palancie – burczę, choć kąciki ust nieznacznie mi drgają przez to kretyńskie zdanie. – I nie przysuwaj się tak do mnie.
- Twoje gejowskie radary zaczynają wariować, gdy jestem tak blisko? – w chwili, gdy obydwoje parskamy śmiechem, po sali rozchodzi się głośny trzask.
I coś mi mówi, że nie wróży to nic dobrego.
- Uzumaki, Evans, jesteście na zajęciach, a nie w stodole. Po prostu wyjdźcie, nikt nawet nie zauważy, że was nie ma – jego głos jest spokojny, jednak ta pozorna spokojność sprawia, że dreszcz przebiega mi po karku. Obydwoje nie ruszamy się z miejsca. Chcę w tej chwili stać się niewidzialny, ale na chęciach się kończy, bo Uchiha ponownie się odzywa, tym razem znacznie ostrzej niż przed chwilą. – Na co czekacie? Zapraszam was do wyjścia.
Nash pierwszy wstaje, szturchając mnie końcem łydki w kolano. Gdy i ja się podnoszę, przenoszę rozjątrzony wzrok w stronę Uchihy. On również na mnie patrzy, mając ręce zaplecione na klatce piersiowej. Coś w jego spojrzeniu sprawia, że wszelka bojowość mnie opuszcza. Jest chłodny, jednocześnie sprawiając wrażenie miękkiego. I choć to jedynie moje domysły, odnoszę wrażenie, że czai się w nim swoisty zawód.
Przełykam nerwowo ślinę i w końcu opuszczamy salę. Gdy drzwi za nami się zamykają, coś nieprzyjemnego spada na dno mojego żołądka. Zagryzam boleśnie wargę, bo czuję całym ciałem, że sam jestem sobie winien.
- No co za... - warczy Nash, ostentacyjnie wyrzucając ręce w górę. -... kutas – dodaje, wlepiając we mnie roziskrzone spojrzenie. – Ty też jesteś kutas. Ciężko ci było napisać poprawnie wiadomość?
Marszczę brwi, patrząc na niego nieprzychylnie.
- Ale zejdź ze mnie – mówię. – Skąd wiesz, że to moja wina? On nigdy nie lubił, gdy ktoś rozmawiał na jego zajęciach. Trzeba było nie wyjeżdżać z tą gałeczką i siedzieć cicho.
Nash wściekle poprawia pasek torby.
- No pewnie, więc to moja wina – warczy, już zupełnie wyglądając na wybitego z równowagi. – Weź, proszę cię, chociaż nie udawaj, że to nie twoja sprawka.
Nie odpowiadam, nie mając żadnych argumentów. Przenoszę wzrok przed siebie, zagryzając policzek od środka. Spodziewałem się, że moja wiadomość nie sprawi, że Uchiha będzie uradowany, ale zupełnie nie spodziewałem się takiej reakcji. Czuję, jak ręce zaczynają mi się pocić, a gardło dotkliwie woła o coś do picia. Wyrzuty sumienia wkradają się do mojego umysłu, sprawiając, że mam ochotę walnąć głową w ścianę.
- Siadaj tu – warczy Nash, ciągnąc mnie za pasek od torby.
- Po co? – pytam, nie ukrywając podejrzliwości w głosie.
Siadam na długiej, drewnianej ławce pod ścianą. Nash głośno opada obok mnie.
- Ja wiem, że ty już w innym świecie jesteś. Gacie obsrane, wyrzuty sumienia, ale zejdź jeszcze na chwilę na ziemię. Po pierwsze, sprawa z Vivian. Musimy pokazać jej zdjęcie, nie po to to wszystko robiliśmy, żeby teraz odpuścić. A po drugie, idź z nim pogadaj. Odjebałeś i nie ma co mówić, że nie.
- I, twoim zdaniem, jak miałoby to wyglądać? – pytam, unosząc brew do góry. – Dla ciebie wszystko jest takie proste – burczę, szurając butem po podłodze.
Mógłbym do niego pójść i wszystko wytłumaczyć, ale już teraz czuję się jak skończony kretyn, więc gdybym tam poszedł, podwójnie zapadłbym się pod ziemię. Przy ostatnim spotkaniu dosłownie uciekłem, spłoszony przez Vivian, a on natomiast nie pojawił się przez kolejne dni na uczelni. Jak miałoby to wyglądać? W tym właśnie problem, że to wszystko nie wygląda, nawet gdy usilnie staram się, aby było inaczej.
Mur, który zaczął się między nami budować, jest nie do przeoczenia.
Nash unosi rękę do góry i uderza mnie w tył głowy. Syczę, łapiąc się za uderzone miejsce.
- Czy ty w końcu zdasz sobie sprawę, że byłeś u niego w domu czy nie? Czegokolwiek nie powiesz, już jest za późno na myślenie. Stary, ty przeoczyłeś wszystkie znaki ostrzegawcze, jakie były możliwe i teraz zaczynasz się martwić?
- Wiem, że byłem u niego w domu – warczę, rzucając mu wściekłe spojrzenie. – To niczego nie zmienia, a ty niepotrzebnie to interpretujesz.
- Ty za to w ogóle tego nie interpretujesz, a powinieneś.
Wydycham ciężko powietrze, luźniej opadając na ławce. Odchylam głowę do tyłu, czując, jak przydługa grzywka zasłania mi oczy.
Nie mam ochoty na takie rozmowy, nie mam ochoty, żeby Nash to wszystko mówił, a już zupełnie nie mam ochoty tam iść i rozmawiać z Uchihą.
- On też jest w to zamieszany – może to przez rzeczy, jakie mówi, ale głos Nasha nagle wydaję mi się nadzwyczaj irytujący. Nie chcę go słuchać, bo czuję, że jeszcze chwila, a w zupełności ulegnę. Bo wiem, że ma całkowitą rację. Ale on nie przestaje. – Załatwię sprawę z Vivian, więc weź się w garść w końcu.
Nie zdążam podjąć decyzji, a wykład dobiega końca. Studenci zaczynają wychodzić z sali. Zerkam kątem oka na Nasha i widząc upartą minę, którą tak usilnie stara mi się pokazać, wstaję.
Nie chcę zostawiać Nasha samego z Vivian, ale jeśli teraz nie pójdę, nie będę miał kolejnej szansy aż do środy. Pójdę, załatwię i wrócę – wtedy nie będę mógł nic sobie zarzucić.
- No to idę – mówię, czując, jak supeł w żołądku zaczyna się powiększać. Choć nie chcę, niekontrolowanie zaczynam się stresować. Nash pcha mnie ochoczo w stronę drzwi, samemu odbijając w prawo, gdzie mignęła Vivian. Widząc, jak niechętnie na nas patrzyła, coś mi mówi, że ten weekend nie był dla niej wybitnie przyjemny.
Gdy zmierzam w stronę sali, przemyka mi przez myśl, że znowu stawiam sprawy z Uchihą nad wszystko, co mnie otacza. Tak bardzo zależało mi, aby rozstrzygnąć sytuację z Vivian, a mimo to, gdy Uchiha pojawia się na uczelni, rzucam dla niego wszystko. Krzywię się, uświadamiając sobie, że w ten sam sposób finalnie rozpadł się mój związek i Kate. Choć i tak trzymał się na mizernym włosku – skończył się w chwili, gdy wybrałem kogoś innego.
Ciągle go wybieram, nie mając żadnego sensownego wytłumaczenia.
Wchodząc do sali, przysięgam sobie, że skończę z tym, gdy tylko ta sytuacja zostanie wyjaśniona. Gdy wszystko się wyjaśni, przerwę to.
Uchiha stoi niedaleko biurka, najwyraźniej szykując się do wyjścia. Na ramieniu ma ciemną torbę, która luźna haczy o jego biodro.
- Możemy porozmawiać? – pytam, tym samym sprawiając, że obraca głowę w moją stronę. Gdy na mnie patrzy, jego oczy zioną dziwną wrogością.
- Nie nagadałeś się na zajęciach? – szorstkość w jego głosie sprawia, że czuję się nader nieswojo.
- Chcę porozmawiać z tobą – odpowiadam o ton ciszej, bo nie chcę mówić tak zawstydzających rzeczy głośno.
Przez chwilę patrzy na mnie w ciszy, a ja zaczynam tracić wszelkie nadzieje, że ta rozmowa dojdzie do jakiegokolwiek punktu. Jednak w końcu się odzywa, choć jego słowa nie są tym, co chcę słyszeć.
- Nie wiem, czy w tym momencie mamy o czym.
- Chciałem wytłumaczyć sprawę z wiadomością – mówię pewnie, ale w środku czuję, jak powoli zaczynam się załamywać.
Przybliża się do mnie nieznacznie, a ja odruchowo odsuwam się pod biurko. Teraz stoi naprzeciwko mnie, wymuszając na mnie oparcie się o blat.
Unosi brew do góry, a ja przełykam ciężko ślinę. Nie wiem, dlaczego się odsunąłem, ale jego obecność sprawia, że czuję się nie na miejscu.
- Wiadomości, którą miałeś wysłać do Pana Evansa? Na temat sytuacji, w której w ogóle nie powinien uczestniczyć? Czy może chodzi jeszcze o coś innego, a ja, przypadkowo, nie zostałem o tym poinformowany? – pyta szorstko, nieznacznie się do mnie przysuwając. Czuję jego perfumy, których nie chcę czuć w tej chwili, czuję też biurko, które boleśnie wciska mi się w dół pleców.
- Potrafię zadbać sam o swoje sprawy. Po co miałbym do ciebie z tym przychodzić?
Przez chwilę jeździ stanowczym spojrzeniem po mojej twarzy, a gdy w końcu się odzywa, jego głos jest zimny, wymieszany z piorunującą obojętnością.
- To nie była wyłącznie twoja sprawa. Powinieneś do mnie przyjść, bo brałem w tym udział tak samo, jak i ty. Nie rozumiem w jakim świecie to Pan Evans byłby zobligowany, aby po mnie sprzątać.
Patrzę na niego hardo, czując, jak fala gniewu zaczyna mnie zalewać.
- I tak niczego byś nie zrobił – odpowiadam chłodno. – Załatwiłem to, więc nie powinno mieć to żadnego znaczenia. Nie sprzątał po tobie, bo Vivian szantażowała mnie, nie ciebie – nim zdążę skończyć ostatnie zdanie, jego nagły ruch sprawia, że dreszcz przebiega mi po karku.
Z głośnym łoskotem kładzie ręce po obu stronach biurka. Jest tak blisko mnie, że jeśli ktoś by tutaj wszedł, nie moglibyśmy tego wytłumaczyć.
- Kretyńskie bieganie za koleżanką, to dla ciebie załatwiona sytuacja? Przeszło ci przez myśl co by się stało, gdyby wasz kretyński plan nie wypalił? Obydwu nas mogłaby czekać komisja dyscyplinarna. Powinieneś do mnie przyjść, gdy była na to odpowiednia pora, a nie teraz przepraszać, nie pokazując przy tym za grosz pożałowania. To nie była zabawa, Naruto – to pierwszy raz, gdy wypowiada moje imię. A gdy robi to w taki sposób, czuję, jakby wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. – Nie powinieneś tego ukrywać, bo to ja zaprosiłem cię do siebie. Nie powinieneś mówić tego wszystkiego swojemu koleżce, bo nie dotyczyło to jego. Miało to zostać wyłącznie między nami.
Długo szukam słów, nie potrafiąc znaleźć żadnego wytłumaczenia. Wszystko, co powiedział, jest całkowitą racją. Wiem, że ma rację, ale gdy mówi to w taki sposób, nie mogę mu przytaknąć. Złość, rozgoryczenie i jawna niesprawiedliwość wypełniają mój umysł.
- O to właśnie chodzi? Że powiedziałem to Nashowi? - pytam, wbijając w niego harde spojrzenie. On natomiast odrywa się ode mnie, zgarniając torbę z ziemi, która wylądowała tam w momencie, gdy przybił mnie do biurka.
- Chodzi o to, że potraktowałeś mnie lekceważąco, uważając, że dotyczy to jedynie ciebie. Nie dałeś mi możliwości zadziałania, ukrywając to przede mną.
Gdy chce wyjść, niespodziewanie się odzywam, próbując go zatrzymać.
- Sasuke, poczekaj – mówię pewnie, on jednak nie obraca się w moją stronę.
- Wszystko zostało już powiedziane. Nie mamy o czym więcej rozmawiać – mówiąc to, opuszcza sale, zostawiając mnie w niej samego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top