Uciekinierzy

-I BARDZO DOBRZE! MYŚLISZ, ŻE ŚWIATOWEJ SŁAWY PIANISTA CHCIAŁBY ZADAWAĆ SIĘ Z TOBĄ?! POZA TYM, Z TOBĄ BY NIKT NIE WYTRZYMAŁ- Wrzeszczała matka.

-ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ SIĘ! PO PROSTU SKLEJ PYSK I JUŻ SIĘ DO MNIE NIE ODZYWAJ! - Wykrzyczała Gabi.

-NIE TYM TONEM,  MŁODZIEŃCZE! Ja w twoim wieku...

  Matka  rozpoczęła  swój wywód na temat, jakim Gabi jest okropnym "synem", ale ona już jej nie słuchała. Zatrzasnęła drzwi od swojego pokoju,  żeby natychmiast się po nich osunąć i zalać się łzami.

-Riccardo! Ty pieprzony sukinsynie!

To wszystko wydarzyło się przed chwilą. Chwilą, która zniszczyła resztki świata, który znała.

  Różowowłosa szła pewnie przez chodnik, niosąc pakunek z piekarni. Chciała zrobić niespodziankę swojemu chłopakowi. Riccardo grał dzisiaj bardzo ważny koncert, na który Gabi niestety nie mogła pójść, bo musiała siedzieć na urodzinach ciotki, której nawet nie lubiła. Szczęśliwie udało jej się po cichu wymknąć. Szkoda tylko, że tak późno i było już po całym wydarzeniu... Ale jeżeli się pośpieszy, na pewno wpadnie na niego po drodze! Od razu pobiegła do piekarni, żeby kupić jego ulubione ciastka, a potem szybko gnała do filharmonii. Chciała mu wynagrodzić to, że nie była na występie. Czuła się winna, mimo, że chłopak, który dobrze wiedział o jej trudnej sytuacji rodzinnej, zapewniał ją chyba z milion razy, że nic się nie stało. Namawiał ją wręcz, żeby nie przychodziła.
Dla niej jednak była to sprawa życia i śmierci. Musiała mu pokazać jak bardzo jej na nim zależy.

  Była już całkiem blisko, został jej tylko jeden zakręt. Na samą myśl o uśmiechu Riccardo, czuła ekscytację.
Przyspieszyła kroku, prawie biegła. Była już tak blisko... Kiedy nagle zobaczyła TO.
Riccardo i Rosie stali blisko siebie, nawet za blisko. Ona go obejmowała, a on trzymał ją w tali.
Gabi przez krótką chwilę myślała, że to nie oni, ale światło latarni padało na nich pod idealnym kątem. Nie było mowy o pomyłce. Potem próbowała sobie wmówić, że przecież tylko się przytulają, jak przyjaciele, zaraz do nich podejdzie, szatyn wtedy obejmie ją, porozmawiają o tym i razem będą się śmiać...
Niestety jej nadzieje zostały bardzo szybko rozwiane. Riccardo nachylił się nad Rosie i ją pocałował, tuż przed oczami Gabi, jego dziewczyny.
Serce różowowłosej pękło na miliony kawałków, a resztki jej woli do życia w tym mieście legły w gruzach.

-A pieprzyć was wszystkich! - Wrzasnęła i cisnęła torbą z łakociami w skupioną na sobie dwójkę. Riccardo odwrócił się w jej kierunku, mogła zobaczyć jak po kolei na jego twarzy maluje się zdziwienie i przerażenie.

-Gabi? A co ty tutaj ro... - Zaczął.

-ZDRADZIECKIE SZUJE, KURWY...

-To nie tak jak myślisz... Posłuchaj...

-Nie tak jak myślę?! To co mam o tym myśleć?! Że to był przyjacielski pocałunek?!

Ręce zaczęły jej się trząść ze złości. Czuła jak łzy podchodzą jej do oczu. Miała wielką ochotę kopnąć go w kroczę, ledwo się powstrzymywała.
"Nie płacz, nie płacz, Nie płacz, nie płacz, Nie płacz, nie płacz, Nie płacz, nie płacz, Nie płacz, nie płacz, Nie płacz, nie płacz, zachowaj godność" Myślała dziewczyna.
Nie rozpłakała się. Odwróciła się na pięcie i zaczęła wolno iść w kierunku domu. Nie było sensu z nimi dalej konwersować. Bo co by jej powiedzieli? Nic co nie zraniłoby jej jeszcze bardziej. "Nie daj im zobaczyć, że jest Ci przykro. Niech myślą, że cię to nie rusza. Pokaż im, że jesteś silna, że jesteś od nich lepsza."

-Boo... Bo my... Bo my się bardzo kochamy! - Wypaliła Rosie. - I nic nie możesz z tym zrobić!

Gabi zatrzymała się na chwilę, ale nie odwróciła się do nich. Czuła, że zwymiotuje, jeśli będzie musiała na nich spojrzeć. 

-Tak? To fajnie. - Mruknęła i zaczęła biec.

-Gabi! Zaczekaj! - Krzyknął Riccardo.

  Nie zaczekała. Biegła, byleby biec, byle jak najdalej, jak najszybciej... Byleby zostawić ich za sobą.
Słyszała jeszcze jak jej, już eks, chłopak wykrzykuje jej imię i każe się zatrzymać. Nie zatrzymała się , z każdym jego krzykiem zaczynała biec jeszcze szybciej. Dopiero gdy głos Riccardo rozbrzmiewał tylko w jej wspomnieniach, pozwoliła sobie na łzy.

-SUKINSYN! - Wrzasnęła i kopnęła śmietnik. Dzięki latom spędzonym na grze w piłkę nożną, jej siła kopnięcia była na tyle silna, że kosz poleciał jakiś metr od niej, rozrzucając przy okazji wszędzie śmieci, a ból stopy nie był zbyt silny.
Poczuła się trochę lepiej, jednak wizja staruszki, idącej na nią z patelnią, przeraziła ją do tego stopnia, że znowu rzuciła się do ucieczki.

  I tak właśnie znalazła się w swoim pokoju, płacząc i usuwając wszystkie zdjęcia na których pojawił się Riccardo z telefonu.
Jak jedzą lody waniliowe.. . Usuń.
Jak siedzą razem przy fontannie.... Usuń.
Stare zdjęcie drużyny Raimona.... Usuń!
Śpiący Riccardo.... Usuń.
Oni razem podczas spaceru.... Usuń.
Podczas pierwszego ra... USUŃ!

  Wkurwiona rzuciła urządzeniem w ścianę, usłyszała cichy dźwięk pękania szybki. Nie przejęła się tym, całe jej życie od dawna zmierzało w złym kierunku, więc dlaczego miałaby się przejąć tak nieistotnym przedmiotem jak telefon?

  Różowowłosa wstała i podeszła do swojej niegdyś ulubionej ściany w pokoju. Od lat przyczepiała na niej zdjęcia swoich przyjaciół, a przynajmniej tak o nich wtedy myślała. Arion, JP, Sam, Victor... Oni wszyscy odeszli z jej życia, zostawili ją. Jednak kiedy trwał przy niej Riccardo, pozwalała temu małemu koncikowi istnieć. Teraz nawet on ją zostawił
Ściana musiała zniknąć.
Chwyciła mały pojemnik spod biurka, który służył jej za kosz. Była tam tylko skórka od banana i kilka papierków po gumach. Najwyższy czas go zapełnić.
Zaczęła odrywać fotografie, niekiedy je targając na kawałki, a czasem z taśmą odchodziła też farba...
Nie mogła zostawić nic po swoim dawnym życiu. Wszystko co było związane z piłką nożną i Riccardo musiało zniknąć, najlepiej na zawsze.
W kilka chwil ściana wspomnień została ogołocona, nie zostało na niej nic, wszystko wylądowało w śmietniku....
Prawie wszystko. Zostały tylko dwa obrazy, przedstawiające niebieskowłosego chłopaka o brązowo-złotych oczach. Aitor Cazador. Na jednym z nich jadł lody pistacjowe, a na drugim odbijał kolanem piłkę.
Dziewczyna czule pogłaskała kciukiem sfotografowaną twarz przyjaciela. Jak się okazało, jedynego prawdziwego przyjaciela. Mimo, że często był irytujący, nawet bardzo, czasami miała ochotę udusić go gołymi rękami, tylko on jej został. Jego nie mogła wyrzucić, ani opuścić... Nie bez pożegnania. To właśnie zirytowało ją najbardziej.
Rzuciła koszem, wkurzona, gdzieś w kąt, przez co fotografie znowu rozsypały się po całym pokoju, ale nie przejęła się tym za bardzo. Już i tak  nie wróci... Musiała tylko znaleźć w sobie dość odwagi, aby powiedzieć "do widzenia"...

-AITOR! TY DUPKU! CZEMU TAK WSZYSTKO UTRUDNIASZ?! - Krzyknęła bardziej do samej siebie, niż do niego. Przecież nie mogła go winić, ani za to, że tak się do niego przywiązała, ani za to, że nie okazał się takim chujem jak Riccardo.

Wyciągnęła z szafy część ubrań i wrzuciła je do plecaka, po drodze chwyciła telefon. Na szybce pojawiła się ogromna pajęczyna, ale jeszcze działał. Wybrała numer.
Minęło kilka sygnałów, zanim chłopak raczył odebrać.

-Gabi...? Czego chcesz? - Zapytał zaspanym głosem.

-Spałeś? Przecież jest jeszcze wcześnie... Dopiero się ściemnia.

-Daj spokój, to była tylko kilkogodzinna drzemka!

-Dobra, w sumie nie ważne. Chciałam tylko powiedzieć, że stąd spadam. - Odparła, próbując powstrzymać falę łez, wrzucając przy okazji kolejne ubrania do plecaka.

-Jak to stąd spadasz? Co masz na myśli? Gabi?!

Milczała przez kilka minut. Nie potrafiła tego powiedzieć.

-Gabi?! Odezwij się do cholery!

-To pożegnanie, Aitorze. Żegnaj. Będę gdzieś na końcu świata.

  Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się. Wyłączyła telefon całkowicie, aby nie kusiło jej, żeby odebrać od niego. Bo to, że będzie jeszcze próbował się z nią skontaktować, było oczywiste.
Nie dała rady już dłużej powstrzymywać płaczu. Mimo, że zrobiła to szybko i tak było dla niej za trudne, a pustka po utracie ostatniego przyjaciela, i to na własne życzenie, bolała jeszcze bardziej niż się spodziewała.

"Przestań się mazać i weź się w garść!" - Rozkazała sobie.

  Do plecaka wrzuciła jeszcze kilka niezbędnych dla niej rzeczy, wszystkie oszczędności, chociaż nie było ich zbyt wiele, oraz prowiant, składający się z nadgryzionych batoników i niedojedzonych kanapek. Nie chciała iść do kuchni, ryzykując kolejne spotkanie z matką, bo wtedy plan cichej ucieczki na pewno by się nie powiódł. Chociaż to czy jeszcze kontaktowała, ulegało wątpliwością, na urodzinach cioci wypiła dużo, a gdy Gabi zrozpaczona wróciła do domu, widziała jak kobieta otwierała kolejne piwo...

  Różowowłosa nie zwlekają więcej, założyła czarną bluzę z kapturem oraz  plecak na plecy, otworzyła okno, dziękując, że ma pokój na parterze i cicho wyszła. Ostatni raz ogarnęła wzrokiem to pomieszczenie, kolejne łzy zawirowały w jej oczach. Ale tym razem były to łzy szczęścia. Nareszcie zostawi to miejsce, gdzie kiedyś czuła tyle szczęścia, a teraz przynosiło jej jedynie ból. Ten pokój był punktem gdzie stykało się jej stare życie, gdzie grała w piłkę, miała przyjaciół, miłość życia. To już skończyło się w gimnazjum... Nowe, pełne niewiadomych, dopiero na nią czekało. To tu miał być początek nowego startu, najwyższy czas iść dalej. Nie będzie już więcej płakać, bo matka ją uderzyła, bo kolejna ważna dla niej osoba przestała jej odpisywać... Nigdy więcej.
Wytarła mokre oczy w rękaw i ruszyła.

  Nie miała planu gdzie pójść. Właściwie to nie miała żadnego planu, chciała po prostu opuścić to miasto i pójść jak najdalej. Może pójdzie na północ i tam znajdzie jakąś pracę? Potrafiła całkiem nieźle podrobić dokumenty, żeby wszyscy myśleli, że ma odpowiednie kwalifikacje.
Albo uda się na południe, żeby znaleźć bogatego męża? A może zawędruje na koniec świata, tak jak powiedziała niebieskowłosemu? To brzmiało najlepiej z tych wszystkich opcji.
Mimo tak wielu znaków zapytania i lekkiej frustracji z braku jakiegokolwiek planu, wiedziała, że podjęła dobrą decyzję. Nie chciała tu zostać, czekałoby tu na nią jeszcze więcej cierpienia. Nie było sensu martwić się na zapas. Kasy nie miała dużo, ale powinno starczyć jej na kilka nocy w motelu.
A potem?
A potem się zobaczy.
Postanowiła być optymistką.

  Od tych całych rozmyślań i nadmiaru emocji, zgłodniała. Los chciał, że akurat przechodziła koło stacji benzynowej. Hot dogi nie kosztują przecież fortuny, prawda?

"Ale to już ostatni przystanek!" Obiecała sobie.
Weszła do środka, ogarnęło ją przyjemne ciepło. Wcześniej nie czuła jaki ten wieczór był chłodny...
Kupiła to co chciała oraz butelkę wody, bo wcześniej o niej zapomniała. To były udane zakupy, chociaż pierwszy raz miała wrażenie, że wydała trochę za dużo pieniędzy...

  Kiedy wyszła, swoją całą uwagę skupiła na jedzenia. Ta stacja będzie jedynym miejscem, którego będzie jej brakować, zawsze robili najlepsze hot-dogi...
Nagle usłyszała za sobą głośny dźwiėk klaksonu, zdecydowanie za blisko jej głowy. Przerażona podskoczyła, prawie upuszczając hot-doga, na szczęście złapała go w locie.
Z prędkością światła odwróciła się, żeby nawrzeszczeć na kierowcę, ignorując całkowicie fakt, że to ona jak ostatnia idiotka szła środkiem ulicy, ale kiedy tylko otworzyła usta, od razu je zamknęła.
Tuż za nią, w niebieskiej skodzie, siedział nie kto inny jak Aitor Cazador. Uśmiechał się głupio jak to on i pomachał do niej.

"Nie, to się nie dzieje naprawdę..." - Pomyślała, czując jak oczy znowu jej się szklą.
Bez zastanowienia wsiadła do samochodu.

-Tak właśnie myślałem, że tu będziesz! - Odparł radośnie niski chłopak.

  Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

-Skąd wziąłeś to auto? I kiedy nauczyłeś się prowadzić?

-Wiesz, chyba podejrzewałem, że to wszystko tak się skończy... A auto... No cóż, rodzice zastępczy bardzo się zdziwią gdy się obudzą. Ale i tak będziemy musieli je później gdzieś odstawić, zanim policja nas złapie. - Wzruszył ramionami.

-Chwila.... Jak to "nas"?!

  Nie odpowiedział, wskazał tylko na tylne siedzenia. Leżały tam dwie wypchane torby. Gabi przełknęła głośno ślinę. Dobrze wiedziała, co tam było... Aitor nigdy nie miał wielu rzeczy, a wszystkie najważniejsze śmiało mógł w nich pomieścić.
Z jednej strony Gabi ulżyło, że jednak nie musi żegnać się z nim na zawsze, nowe życie wydawało się jeszcze lepsze, gdyby miała go przy sobie...
Ale z drugiej strony czy on tego tak naprawdę chciał? Czy też był gotowy zostawić wszystko za sobą i nigdy do tego nie wracać? Wcześniej założyła, że oczywiście nie, nie było mu tu aż tak źle jak jej i chyba nawet lubił tu mieszkać... Teraz nie była tego taka pewna.

-Naprawdę pojechałbyś ze mną na koniec świata?

-A nawet dalej, Gabi. Nawet i dalej...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top