Prolog.

          Layla czekała lekko zniecierpliwiona na Elizabeth, która, jak zwykle, niemiłosiernie długo malowała się w łazience. Za niemal każdym razem, kiedy we dwie miały gdzieś wychodzić z jakimiś chłopakami, do których mogłaby zagadać, szykowała się godzinami. Czasem odmawiała niektóre spotkania, aby mieć dodatkowy czas na zrobienie z siebie bóstwa.

          Dochodziła już piętnasta, a Elizabeth nadal nie kończyła makijażu i nie zbierało się na to, by zbyt szybko opuściła pomieszczenie.

          — Elizabeth, no proszę cię, wyjdź w końcu wreszcie. Musimy jeszcze podjechać po dziewczyny, a ty przecież dobrze wiesz, jakie one są. — Zrobiła nadąsaną minę i opierając się głową o drzwi, cicho westchnęła.

          — Jesteś moją koleżanką czy nie? Wiesz, że ja nigdzie jak potwór nie wyjdę. Zresztą to, że ty wychodzisz byle jak ubrana i umalowana, nie oznacza, że ja też mam tak robić. — Otworzyła łazienkę, przez co Layla nagle wpadła do środka. Na swojej drodze niestety zdążyła napotkać jeszcze Beth. — Może byś uważała na to, co robisz?

          W momencie, gdy czekała na odpowiedź od Layly, zawijała sobie długie blond pasmo włosów wokół palca.

          — Daj spokój, nie mam zamiaru znów się kłócić o nic. — Wzruszyła ramionami, związując włosy w niedbałego koka.

          Elizabeth poirytowana odsunęła się trochę dalej od Layli i zdenerwowana przewróciła teatralnie oczami. Nie lubiła, kiedy ktoś się jej stawiał, albo — co gorsza — powiedział swoje zdanie na dany temat.

          — Czemu tak mówisz, Layla? — Zapytała, zarzucając włosy do tyłu. — To ja powinnam być na ciebie zła, za to, że wiecznie się czepiasz. Przyznaj się po prostu, że zazdrościsz mi urody i zakończymy temat raz na zawsze. — Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, unosząc jedną brew.

          Layla nie odpowiedziała, a jedynie westchnęła przeciągle. Nie mogła uwierzyć w to, jak w tak szybkim czasie się zmieniła. Z nieśmiałej, wrażliwej i mądrej dziewczyny zmieniła się w taką, która była zdolna zrobić wszystko, aby zaistnieć w sieci, jak i poza nią. Niegdyś cicha, teraz kochająca być zawsze w centrum uwagi, aby tylko o niej ktokolwiek mówił. Nie brała też pod uwagę tego, czy swoim zachowaniem raniła innych i czy miałaby ponieść konsekwencję danych czynów. Niemal za każdym razem, gdy ta pakowała się w kłopoty, jej rodzice za odpowiednią opłatą, tuszowali nawet najmniejszą sprawę.

          Poza Laylą i Elizabeth była też i reszta grupy. Natalie i Taylor należały do tych najbardziej myślących i organizujących różne wypady. Ciche, ale zarazem też i szalone idealnie scalały całą paczkę przyjaciół. Blond włosa Natalie zawsze starała się zapobiegać tym sytuacjom, w których mogliby ucierpieć. Prócz dziewczyn była też i męska część grupy. Emet, Troy i Max to nastolatkowie nierozłączni niczym trzej muszkieterowie. Jeżeli jeden nie miał możliwości się spotkać, żaden nie szedł na umówione spotkanie. Ten sam humor, gadka i poglądy idealnie opisywały każdego z osobna.

          Layla lubiła wszystkich, jednak to właśnie do Max'a czuła coś więcej niż do reszty. Z nim dogadywała się najlepiej, a samo myślenie o nim wprawiało ją w przysłowiowe motylki w brzuchu i lekką dezorientację. Wiele razy usiłowała powiedzieć mu lub pokazać, że żywiła do niego uczucie, jednak w ostateczności się wycofywała z braku odwagi.

          Po dłuższym namyśle Layla wyszła z łazienki, wymijając Elizabeth i skierowała się w stronę schodów wiodących na parter. Miała po dziurki w nosie tego, co kompanka mówiła na jej temat. Ciągła krytyka, obelgi, wmawianie, że wszystko to jej wina bardzo Laylę przytłoczyły i po prostu się poddała. Nie chciała już dłużej walczyć o coś, co doszczętnie zniszczyło ją psychicznie. Nie pomyślałaby, że ta przyjaźń mogłaby stać się aż tak toksyczna, gdzie niemal dwa lata wcześniej było bardzo dobrze. 

          — Gdzie ty idziesz? — Zadała pytanie Elizabeth, zbiegając zdenerwowana po schodach.

          — Tam, gdzie nie będzie ciebie i twoich nędznych docinek na mój temat! — krzyknęła i po chwili przykucnęła przy szafce z obuwiem.

          Do rąk wzięła swoje trampki, po czym zrzuciła na ziemię i spojrzała się zrezygnowana na Beth.

          — Mam po prostu już dość tego wszystkiego, rozumiesz? — zapytała o wiele bardziej spokojnie, niż mogłaby się spodziewać. — Kiedyś byłaś kimś, do kogo uwielbiałam przychodzić. Miałam w tobie oparcie i mówiłam ci wszystko. Dlatego też nie rozumiem, co się z tobą stało, że aż tak się zmieniłaś. Co ja takiego ci zrobiłam, że tak mnie traktujesz?

          — Ja...

          — Wiem, co powiesz, więc obejdzie się bez ściemy. — Przerwała, zawiązując sznurowadła.

          — Przepraszam cię — powiedziała, przykucając naprzeciwko Layly.

          — Wiesz, twoje przepraszam, przestało dla mnie cokolwiek znaczyć. — Odepchnęła od siebie Beth, która usiłowała ją objąć. — Powiedz mi, ile razy przepraszałaś i obiecałaś poprawę?

          — Wiem, ale tym razem...

          — Co tym razem? — Ponownie przerwała Beth w pół zdania. — Tym razem dotrzymasz słowa i się zmienisz? Błagam cię, Eliz... — Załamała ręce, lekko zagryzając wargę z nerw.

          — Daj mi ostatnią szansę, Layla — poprosiła i usiadła po turecku na ciemnobrązowych panelach. — Ostatnią. O więcej nie proszę.

          — Ile ostatnich szans ode mnie dostałaś? Za każdym razem wybaczam ci to, że traktujesz moją osobę jak najgorszego śmiecia — powiedziała pewnym tonem głosu, a przyjaciółka zatrzymała na chwilę powietrze w płucach.

          — Tym razem naprawdę będzie inaczej, przemyśl to przynajmniej, dobrze? — zapytała zrezygnowana.

          Layla wstała na równe nogi i otrzepała jeansy, po czym zostawiając Beth bez odpowiedzi, złapała dłonią klamkę i wyszła z domu. Na dworze przywitał ją mocny, chłodny wiatr, który swoim podmuchem przyprawiał o gęsią skórkę i mimowolne dreszcze. Zadrżała lekko i z kieszeni spodni wyjęła kluczyki do samochodu.

          — I pomyśleć, że już od dzisiaj będę się z nią męczyła dwa tygodnie w obcym miejscu — powiedziała i podeszła do auta z grymasem niezadowolenia na twarzy. — Że też musiałam zgodzić się na ten konkurs. Kto o normalnych zmysłach pojedzie do lasu na dwa tygodnie po to, aby nagrać jakieś mroczne scenki do szkolnego filmu? — Zadała do siebie pytanie, wsiadając do samochodu.

          Wyjechała z podjazdu, a następnie włączyła radio. Podczas jazdy Layla stukała palcami o kierownicę w rytm lecącej melodii. Piosenkę przerwało połączenie od Elizabeth. Westchnęła przeciągle, przeczesała lewą dłonią swoje brązowe włosy, rozpuszczając je z koka. Gdy nastał ostatni sygnał, odebrała, ale nie odpowiedziała, tylko czekała, aż Beth się wypowie.

          — Samochód nie chce mi się odpalić, więc nie wiem, jak mam do was dojechać, a trochę drogi jest do tego lasu — powiedziała szybko, niemal niezrozumiale.

          — A tata nie może cię zawieźć?

          — No właśnie w tym problem, że nie może ani mama, ani tata tego zrobić, dlatego dzwonię do ciebie, Layla. Możesz ty też i po mnie podjechać, jak dziewczyny zabierzesz?

          Wiedziała, że jak dzwoni Elizabeth, to cały czas tylko, gdy czegoś oczekiwała. Zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy, w głębi siebie krzycząc, by się nie zgadzać. Skręciła w lewo i myślała, co miała na to, tak właściwie, odpowiedzieć.

          — No to masz mniej więcej godzinę i po ciebie przyjedziemy. To, że się zgodziłam, nie oznacza, iż znów między nami jest jak wcześniej. Nie wierzę ci na słowo, że się zmienisz, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy — powiedziała spokojnie, zatrzymując się na czerwonym świetle. — Jeżeli mi udowodnisz, że potrafisz być jak wcześniej, to wtedy porozmawiamy o odnowie kontaktu czy też przyjaźni. Na obecną chwilę nie mamy o czym gadać.

          — Uhh, no rozumiem — powiedziała cicho, wzdychając po chwili.

          — Dobrze wiesz, jakie mam zdanie na temat naszej przyjaźni, ale też proszę cię o to, abyś dobrze traktowała też Taylor i Natalie. One zasługują na wsparcie i chociaż odrobinę sympatii z twojej strony.

          — Mam zmienić swoje zachowanie dla wszystkich, tak?

          — Zrób, co uważasz za słuszne.

          — No dobrze. Ja kończę, bo wiem, że ci przeszkadzam w słuchaniu muzyki. Do później.

          — Do później.

          Elizabeth zakończyła połączenie, a Layli chwilowo przez myśl przeszło, aby od razu jej wybaczyć. Natychmiast wyrzuciła ten pomysł, ponieważ nie chciała ponownie wrócić do tego, co było do obecnej chwili.

          Stukając do rytmu jednej z popowych piosenek, wjechała na ulicę dzielącą ją od posiadłości Taylor. W myślach krzyczała z radości, że w końcu były dwa tygodnie wolnego od nauki z powodu przygotowań nagrania do konkursu. Do głowy wpadł jej pomysł na jedną scenkę, w której wszyscy bawiliby się we wzywanie duszy zmarłej osoby i doszłoby do opętania. Uśmiechnęła się ze swojej kreatywności i wyjęła kluczyki ze stacyjki, gdy była już na odpowiednim miejscu.

          Taylor stała przy garażu. Jej rude loki, które zapewne robiła od rana, można było dostrzec z daleka, a czerwona szminka na ustach podkreśliła piegowatą cerę. Gdy zauważyła Laylę, wzięła torbę sportową i zarzuciła ją sobie na ramię.

          — Cześć, lala. — Objęła delikatnie przyjaciółkę na przywitanie, po czym podeszła do bagażnika i włożyła torbę z ubraniami do środka. — Jak się czujesz po wczorajszym wypadzie do klubu?

          Po samym wspomnieniu wczorajszego dnia Layla zaśmiała się nieco głośniej, niż myślała. Do tej pory nie mogła uwierzyć w to, co tam robiła.

Wieczór ubiegłego dnia.

          — Prawda czy wyzwanie, Layla? — Zadał pytanie Emet, przynosząc kolejne drinki do stołu.

          — Wyzwanie — powiedziała Layla, śmiejąc się beztrosko, jak nigdy.

          — A więc musisz podejść do barmana i wziąć od niego numer telefonu. Zadanie wykonasz, jak przyniesiesz go, inaczej omija cię kolejka. — Wzruszył ramionami i wypił duszkiem drinka.

          — Zgoda! — krzyknęła i odsunęła się na lekko chwiejnych nogach od stołu.

          Szła z uniesioną głową w stronę baru, delikatnie podśpiewując tekst piosenki. Na parkiecie roiło się od spoconych ciał, obściskujących się par, czy też takich grupek przyjaciół jak Layly i reszty. Po drodze odmawiała tańca z czterem chłopakom, gdzie każdy kolejny okazywał się coraz bardziej nachalny. W końcu dotarła do upragnionego blatu. Zachwiała się i za drugim podejściem usiadła na hoker, po czym oparła swój podbródek o dłonie.

          — W czym mogę pomóc? — zapytał barman, podchodząc do dziewczyny.

          — Ile zapłacić za twój numer telefonu?

          Zaśmiał się, wycierając mokre dłonie o tył spodni. Pokręcił głową delikatnie, a następnie sięgnął po kieliszek, nalał do niego trunku i podał Layli.

          — Dostaniesz mój numer, jeżeli zatańczysz na blacie — oznajmił, posyłając śnieżnobiały uśmiech.

          — Kolejne zadanie — powiedziała sobie pod nosem, delikatnie prychając. — Nie możesz tak po prostu mi go dać?

          — Mógłbym, ale bez tego nie będzie tak śmiesznie. Jeżeli się na to nie godzisz, możesz wracać do przyjaciół.

          — Ja nie z tych, co się poddają — powiedziała dumna, zarzucając włosy do tyłu. — Ale na pewno, gdy zatańczę, dasz ten numer? Potrzebuję go do wyzwania, bo inaczej ominie mnie kolejka.

          — Oczywiście, że ci go dam, pod warunkiem, że zatańczysz i się przy tym nie połamiesz. — Podał tacę shotów jakiemuś mężczyźnie i wrócił wzrokiem na dziewczynę.

          Dobra, raz się żyje. Zrobię to!

          Barman klasnął dwukrotnie w dłonie, a Layla podparła się rękoma baru i po paru sekundach znajdowała się na blacie pełnym kieliszków, drinków i różnych butelek alkoholowych. Nikt nie zwracał na nią uwagi, jakby takie zachowanie, było na porządku dziennym. Rozejrzała się po klubie i jej wzrok skrzyżował się z zielonymi tęczówkami Max'a, który zdziwiony nie wiedział, co odprawiała w tamtym momencie. Przerwała kontakt wzrokowy i wciągnęła chaust powietrza. Uśmiechnięta porwała się muzyce i zaczęła się poruszać w rytm, jakby była na parkiecie, niekoniecznie na blacie.

          — Co ty robisz, Layla? — zapytał Max, który momentalnie znalazł się przy niej.

          — Nie widzisz, że tańczę? — Zaśmiała się, zarzuciła włosy na prawą stronę i uniosła ręce do góry.

          — Zejdź stąd, bo coś ci się stanie! Jesteś kompletnie pijana. — Wyrzucił ręce w powietrze, zerkając po chwili na barmana, który uśmiechnięty obserwował ruchy Layly.

          Jak na zawołanie, noga szatynki się omsknęła i straciła równowagę. Gdyby nie Max, który stał idealnie obok, padłaby jak długa na ziemie, zapewne coś sobie robiąc i kończąc w szpitalu na prześwietleniu. Layla zdezorientowana  nie wiedziała, co się wydarzyło.

          — Powiedzmy, że ci się udało i w sumie też było śmiesznie, więc już ci daję ten numer — powiedział mężczyzna, wziął serwetkę i długopisem wpisał na nią cyfry. Złożył i wyciągnął rękę do Layly.

          — Już nie potrzeba numeru, bo i tak się zmywamy. Następnym razem jej dasz. — Wtrącił się Max, stawiając kompankę na równe nogi.

          — No nie ma sprawy — powiedział uprzejmie, robiąc drinka dla kolejnej klientki.

          — Chodźmy — szepnął do Layly i odwrócił się na pięcie.

          Dopiero po czasie poczuła, jak bardzo alkohol wpłynął na jej organizm. Obraz rozmazywał się i wirował, nogi same się plątały i uginały, a sama zaczęła słabiej reagować na to, co mówił do niej Max. Stanął naprzeciwko Layly i złapał jej twarz w swoje dłonie, aby na niego spojrzała.

          — Dobrze się czujesz?

          — Chcę iść potańczyć! — Zaśmiała się, podskakując do rytmu. — No chodźmy na parkiet, zabawimy się przed jutrem. W końcu dwa tygodnie w lesie bez imprezy.

          — Lepiej będzie dla nas wszystkich, jeżeli pojedziemy do domów.

          — Max, muszę ci coś powiedzieć... ważnego — oznajmiła i lekko na niego wpadła przez niezłapanie równowagi.

          — Powiesz mi wszystko jutro, teraz nie rozmawiajmy o niczym, bo najlepiej jest na trzeźwo. Tym bardziej że to coś ważnego.

          — W dodatku później, jak Max po ciebie poszedł, widziałam, że był zazdrosny jak nikt. Nie wiem, co jest pomiędzy wami, ale mówił, że nie chce, abyś odwalała takie akcje. — Wzruszyła ramionami, chowając wystający loczek, który spoczywał na jej twarzy, za ucho.

          — Nie wiem, lepiej nie mówmy o tamtym wieczorze, Taylor — powiedziała, uśmiechając się do przyjaciółki. — Poza tym ślicznie ci w lokach.

          — Ogólnie miałam nie podkręcać ich sobie i mieć proste, ale przyda mi się troszkę zmian. — Puściła oczko i poprawiła sobie fryzurę. Layla przypuszczała, że nie jeden chłopak w tym momencie zyskałby do niej słabość.

          — Mogłabyś zacząć zmianę od tego, by nie poddawać się tak idiotycznym sugestiom Elizabeth. No i wiesz, jak coś ci powie, to ja cię obronię — powiedziała i posłała jej jeden ze swoich najszczerszych uśmiechów z nadzieją, że jakoś ją do tego przekona. — Rozmawiałam też z nią i doszło do tego, że aby odzyskała kontakt i przyjaźń na nowo ze mną, musi zmienić swoje nastawienie do mnie, jak i do ciebie i Natalie. Mam nadzieję, że to się uda i serio jej zależy.

          — To nie takie łatwe, jak sobie myślisz. — Przygryzła dolną wargę, wsiadając do samochodu. — Ona mną manipuluje i ja o tym wiem, ale nie potrafiłam się postawić. Wierzysz w to, że Beth się zmieni, bo ja nie szczególnie.

          — Nigdy nic nie wiadomo, może jednak da radę być dawniejszą sobą, którą uwielbiamy — oznajmiła i poprawiła lusterko w samochodzie. —  A tak poza tym, to, gdzie jest Natalie?

          — Zaraz powinna przyjść. Opróżnia mój barek ze słodyczami, w szczególności, że tam jest belgijska czekolada, a ona nie może się jej oprzeć. — Roześmiała się serdecznie, od razu poprawiając tym humor sobie i kompance. — Poza tym mówiła, że jeżeli chcemy nagrywać, to do tego potrzeba energii, a słodycze nam ją dadzą.

          Po chwili ujrzała drugą przyjaciółkę, która miała całe ręce zajęte słodkościami. Krótkie blond włosy, które sięgały ledwo do ramion delikatnie podskakiwały, gdy Natalie biegła do samochodu. Dla niej słodycze to coś więcej, niż tylko jedzenie i można by powiedzieć, że była od nich uzależniona. Dzień bez batona to dzień stracony, zdaniem Natalie. Uśmiechnięta od ucha do ucha otworzyła tylne drzwiczki stopą, po czym śmiejąc się, weszła do środka.

          — Myślę, że tyle nam na dzisiaj starczy — powiedziała, wrzucając słodkie do plecaka, po tym, jak już go zdjęła.

          — Ty spakowałaś się tylko w plecak na całe dwa tygodnie? — zapytała Layla, nie wierząc w to, co widziała.

          — No tak. — Wzruszyła ramionami, uśmiechając się. — Wzięłam to, co najpotrzebniejsze, a po drugie ubrania będę prała. Skoro jest ciepło, to wyschną i nie muszę tyle dźwigać.

          — A masz jakichś detergent, aby użyć do prania?

          — O wszystkim pomyślałam — oznajmiła, otwierając paczkę żelków. — U mnie by się nie zmieściło, a że Taylor miała miejsce w torbie, to schowałam do niej.

          Taylor odwróciła się na tylne siedzenia z zaskoczeniem na twarzy. Nie wiedziała, nawet kiedy ta przemyciła swoje rzeczy do jej torby. Zaśmiała się i jej mina spoważniała w momencie, gdy ujrzała Elizabeth z dwoma wielkimi torbami.

          — Musi z nami jechać? — zapytała Natalie, przestając na chwilę jeść.

          — Dziewczyny, musicie się uspokoić i dać jej tę ostatnią szansę na poprawę.

          W odpowiedzi jedynie westchnęły i więcej nic nie powiedziały. Beth otworzyła bagażnik, włożyła torby, a następnie otworzyła drzwiczki i wsiadła na tył do Natalie, która jedynie wysiliła się na sztuczny uśmiech.

          —  Chciałam was przeprosić, laski — powiedziała po krótkiej ciszy. —  Jesteście dla mnie ważne jak nikt i naprawdę żałuję, że tak was traktowałam. Każdy popełnia błędy i ja chcę je naprawić, abyście na nowo mi ufały, oraz wiedziały, że możecie na mnie liczyć. Tyle razy zawiodłam, wiem, ale się poprawię. Nie oczekuję też natychmiastowego wybaczenia i tym podobnego, tylko dania szansy, aby pokazać, że potrafię być tą miłą, cichą Beth.

          — Rozumiemy — oznajmiła Taylor, uśmiechając się tym razem szczerze do każdej. — Zobaczymy z czasem, a teraz jedźmy, bo czeka nas spora droga.

          Kiedy już wszystkie znajdowały się w aucie, brunetka wyjechała z piskiem opon, przelotnie zerkając na Natalie, która zajadała się żelkami, nie chcąc się z nikim podzielić.

*****

          Przemierzały kolejne kilometry w samochodzie wypełnionym śmiechem i śpiewami, kierując się w stronę lasu. Jedyna cisza, jaka panowała w aucie, była podczas rozmowy telefonicznej Elizabeth z trójką muszkieterów. Do dotarcia do celu zostało trochę mniej niż trzydzieści minut jazdy, a oni już czekali na umówionym miejscu.

          — Jest już dwudziesta druga dwadzieścia, więc tam dojedziemy na prawie dwudziestą trzecią. — Layla dodała nieco gazu, widząc, że nikt na prostej nie jedzie.

          — Nie wiem, czy wzięłyście kamerę i mikrofony, aby wszystko było na dobrym poziomie, oraz żebyśmy nie musieli krzyczeć, bo zbyt cicho, więc ja wzięłam. — Elizabeth pokazała palcem na trzecią, średniej wielkości torbę, która wcześniej była niezauważona.

          — Uratowałaś mi tyłek, bo zapomniałam wziąć! — krzyknęła na cały samochód Natalie, śmiejąc się po chwili.

          — Czyli jednak dobrze myślałam, by wziąć.

          Layla zerknęła przez lusterko na tylne siedzenia, gdzie zauważyła uśmiechniętą Beth. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się jak wcześniej, gdy spotykały się w cztery. Na samą myśl kąciki jej ust lekko się uniosły.

*****

          Wyjęła kluczyki ze stacyjki i wyszła z samochodu. Ciemność opanowała wszystko wokół, a wiatr zdawał się zdenerwowany obecnością młodych, co okazywał mocnym kołysaniem koron drzew i chłodnym podmuchem, otrzeźwiającym  po dłuższej jeździe. 

          Stawiając kolejne kroki w stronę Max'a, Emeta i Troy'a, podniosła głowę ku górze. Stado kruków latało po czarnym jak węgiel niebie, przyprawiając ją o lekkie dreszcze. Odwróciła wzrok w stronę zegarka na lewym nadgarstku, który dawno wybił dwudziestą drugą pięćdziesiąt sześć. Była zła w tym momencie, bo nadal nie udało się jej odpowiednio zbliżyć do Max'a. Jedyny pomysł, jaki pojawił się w tej chwili w zakochanej głowie, to wspólne nagrywanie do szkolnego konkursu na najlepszy horror. Jedynie to mógłoby, choć odrobinę zbliżyć Laylę do niego, może nawet pod pretekstem, co w dużej mierze ułatwiłoby sprawę.

          Przemyślenia szybko rozwiał Emet, który poszedł „za potrzebą” w nieznanym kierunku. Dziewczyny nadal znajdowały się w środku samochodu, bojąc się wyjść do pozostałych. Wzywanie duszy zmarłych do zwykłego świata strasznie ekscytowało organizatorkę „wycieczki”. Uwielbiała skok ciśnienia, szybkie krążenie krwi i adrenalinę. Była to chyba jedyna z niewielu rzeczy, która naprawdę ją uszczęśliwiała. One widocznie nie podzielały tego samego zdania.

          Obeszła samochód na około, uderzając dłonią w jedną z szyb. Na skutek lekkiego hałasu dziewczęta zaczęły piszczeć ze strachu.

          — No dalej, chodźcie! — krzyknęła. Po paru chwilach zaczęły opuszczać auto, jedna za drugą, z taką samą nie do końca zadowoloną miną i widocznym strachem.

          Natalie, Elizabeth i Taylor. Wszystkie szły w stronę nastolatki, rozglądając się dookoła. Usłyszawszy szum liści, spowodowany wiatrem, znalazły się przy niej w okamgnieniu. Uśmiechnęła się pewnie i zaczęła spokojnie iść w stronę lasu, chyba jeszcze bardziej denerwując damską część grupy własnym podejściem do sprawy.

          — Layla, zaczekaj na nas! — krzyknął Max, idąc wraz z Emet'em i Troy'em. Cała paczka śmiała się z niewiadomego dla dziewczyny powodu.

          Wszyscy weszli w głąb zbiorowiska drzew, poszukując jakiegoś miejsca lub czegokolwiek do wykonania rytuału do scenek. Po zaledwie trzydziestu minutach poszukiwań przed oczyma stanął stary domek. Layla podejrzewała, że był opuszczony, ponieważ szczerze wątpiła, że ktokolwiek byłby zdolny mieszkać w takiej budowli. Drogę do domku oświetlały jedynie latarki, które zdawały się z każdym krokiem świecić coraz słabiej. Gdy byli dość blisko, odwróciła się w stronę chłopaków.

          — Macie wszystkie materiały? — zapytała, patrząc na każdego po kolei.

          — Wszystko, o co prosiłaś — oznajmili.

          Zaśmiała się delikatnie wraz z dziewczynami i weszła po schodach na ganek. Zaraz za Laylą wszedł Max, a po kilku chwilach dorównała i cała reszta.

          Chwyciła pewnie za klamkę i szarpnęła, chcąc je otworzyć. Jak mogła się spodziewać, drzwi ani trochę nie drgnęły, na niekorzyść młodych. Zirytowana spojrzała na przyjaciół, a z twarzy brunetki było można wyczytać, że na wejście nie ma co liczyć, co nie szczególnie się spodobało.

          Emet przepchnął się i z ramienia uderzył we wrota, starając się je wyważyć. Nie poddawały się, i dopiero przy czwartym podejściu udało się je wyłamać. Widząc zbolałą minę brunetka, nie odezwała się ani jednym słowem. Weszła do środka, dając pozostałym do zrozumienia, aby wchodzili za przewodniczącą tej akcji.

          Podłoga była zawalona przeróżnymi śmieciami, w tym gazetami sprzed pięciu lat i magazynami modowymi z dwa tysiące trzynastego roku. Na ścianach wisiały dość dużej wielkości obrazy. Niektóre z nich wprawiały ich w zachwyt, inne zaś w przerażenie. Całe wnętrze tego domu było umeblowane w staromodnym stylu. Zdziwiła się, że ktoś mieszkał w miejscu, w którym wszystko było zrobione w późniejszych latach niż osiemdziesiątych. Uznała właściciela tej posiadłości za człowieka z klasą, ale i odrobinę świrniętego. Tacy jednak zwykle są najciekawsi.

          — Musimy posprzątać w salonie, aby przygotować pomieszczenie do rytuału. Reszta na czas tej nocy może być tak pobrudzona, bo w końcu też doda klimatu taki bałagan. — Wskazała palcem przed siebie, na duży pokój, który zdawał się być właśnie salonem.

          Zatrzymali się w pokoju gościnnym. Chłopcy zaczęli przesuwać meble w strony ścian, by na środku pokoju było jak najwięcej wolnej przestrzeni. Layla razem z całą żeńską częścią grupy zajęły się panelami. Przeniosły wielki, ciemny już od brudu dywan do niewielkiego przedpokoju, zamiotły nieco drewnianą podłogę pierwszą, lepszą miotłą i oczyściły miejsce przeznaczone do rytuału z niepotrzebnych śmieci. Pomieszczenie z ledwością oświetlał księżyc, który na siłę chciał się przedostać przez brudne szyby.

          — Gotowe — mruknęła pod nosem, po czym wytarła dłonie o i tak brudne już spodnie.

          — Zaczynamy?

          — Powinnyśmy.

          — Emet, daj Layli proch do narysowania pentagramu, a ty, Troy, zapal pięć białych świec — polecił Max, patrząc uważnie.

          Uśmiechnęła się tylko, że zapoznał się ze wszystkim już wcześniej. Brunetka odebrała to jako oznakę zainteresowania, przez co się zarumieniła. W końcu całe to spotkanie wynikało tylko i wyłącznie z jej inicjatywy.

          Zgodnie z tym, co podyktował chłopak, Emet podał puszkę z szarym prochem w środku Layli, a Troy zaczął zapalać kolejno wszystkie świece. Zapach starości, jaki panował w pomieszczeniu, podsycał tylko atmosferę. Wysypała trochę prochu na dłoń, zaczynając rysować pentagram. Natalie przyglądała się temu uważnie, a Taylor pomagała Troy'owi. Elizabeth natomiast dokładnie ustawiła dwie kamery na statywach i każdemu przypięła do bluzek mikrofony. W kątach salonu postawiła też mocniejsze latarki, aby wszystko było widać jak najwięcej szczegółów.

          — Włączyłam kamery i mikrofony, więc możemy już zaczynać. Od teraz się nagrywa, a później wytniemy najlepsze fragmenty. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tego powtarzać i oby było to wszystko jak najbardziej realistyczne, a wtedy wygraną mamy w kieszeni — powiedziała Elizabeth i po odpowiednim przygotowaniu salonu usiadła na podłodze.

          W ślady Beth poszła także reszta uczestników. Layla z tylnej kieszeni swoich jeansów wyjęła scyzoryk. Wszyscy patrzyli na nią, nie rozumiejąc, co zamierza zrobić z narzędziem.

          — Musimy złożyć krew w ofierze — wyjaśniła, przekładając nóż do lewej dłoni.

          Spojrzała na nich z iskierkami w oczach. Sam fakt, że zaraz dojdzie do ceremonii, wzbudzała w nastolatce lekkie podniecenie. Nie wiedzieli, jak na to zareagować, ale dla wygranej tylko przytaknęli głowami, ponieważ to tylko lekkie skaleczenie, a doda mroku. Szybkim ruchem rozcięła skórę na wewnętrznej stronie dłoni. Lekko się skrzywiła, czując szczypanie. Z rany zaczęła spływać szkarłatna ciecz, a pomieszczenie wypełnił delikatny, metaliczny zapach. Kiedy powoli spłynęła na panele, podała scyzoryk w obieg. Każdy z uczestników ceremonii złożył swoją krew w ofierze, chociaż nie wszyscy koniecznie chętnie. Czując jej woń jeszcze wyraźniej, odetchnęła głęboko. Łapiąc się za ręce, każda osoba odczuła nieprzyjemne mrowienie w okolicach ran. Zamknęli powieki, zaciskając na kilka sekund usta w wąską linię. Od trzech tygodni czekała na ten rytuał, a on nareszcie się rozpoczął.

          — Wzywamy cię, Samaro ze świata umarłych. Chcemy, abyś dokonała swej zemsty. Wzywamy cię! — wykrzyczała ostatnie dwa słowa, lekko unosząc głowę ku górze.

          Na reakcję nie musieli długo czekać. Czując niepokojący chłód, otworzyli oczy. W pokoju było ciemniej, co świadczyło o zgaszeniu świec.  Przyglądała się pokoju, ponownie oświetlonym jedynie tym księżycem za oknem, oddającym jedynie trochę ze swojej poświaty i latarkom Elizabeth. Twarze przyjaciół wyglądały tak, jak zwykle. Prócz tej jednej.

          Natalie wzbudziła nieuzasadniony, jak na obecną chwilę, niepokój. Uśmiechała się złowrogo, co na pewno nie świadczyło o niczym dobrym. Podniosła się szybko i wyszła z okręgu. Przestraszona Taylor, nie ruszyła się na krok, jakby bała się, że za każdy ruch może spotkać ją coś złego. Oczy dziewczyny pociemniały, a uśmiech poszerzył się dwukrotnie. Krzyż na ścianie zaczął się obracać, by po chwili zatrzymać się do góry nogami. Layla, przestraszona, że taka akcja miała miejsce w prawdziwym świecie, zacisnęła oczy.

          — Nie podchodźcie do niej — oznajmiła Layla zachrypniętym głosem i wskazała palcem na przyjaciółkę. Nawet nie wiedziała, kiedy zaschło jej w gardle.

          Wszyscy opuścili okręg i oddalili się na bezpieczną odległość od Natalie. Elizabeth i Taylor podbiegły do brunetki, aby schować się tuż za plecami. Chłopcy jednak postanowili wykazać się większą odwagą i już zaraz ostrożnie zbliżali się do dziewczyny, by zbadać, na czym tak właściwie stali — a raczej, z czym mieli do czynienia.

          Kiedy jeden z chłopaków wyciągnął do niej dłoń, zaczęła krzyczeć. Złapała się za głowę tak, jakby chciała się oskalpować dłońmi.

          — Uciekajcie stąd! — krzyczała Natalie, a jej głos z każdym słowem stawał się grubszy.

          Layla ułyszała tylko krzyki ostrzegające resztę uczestników „zabawy". Wbiegła do jakiegoś pomieszczenia, pierw wbiegając na górę po schodach, gdzie również było ciemno, ale księżyc zdawał się o nim zupełnie zapomnieć i nie zaszczycić go delikatną, bladą poświatą. Z torby wyjęła latarkę, po czym ją włączyła, a światło rozjaśniło pokój. Wyglądał na sypialnię jakiejś w miarę młodej osoby. Ściany gościły kolorowe plakaty, a na komodach leżały książki i figurki. 

          Odwróciła się na pięcie w stronę drzwi, by je zakluczyć. Zaczęła nabierać głębokich oddechów, chcąc się uspokoić. Mimo że była to tylko gra aktorska, coś jej nie pasowało i miała cichą nadzieję, że zaraz wszystko się wyjaśni. Rozglądała się po pokoju, uważnie nasłuchując jakichkolwiek hałasów. Nie słyszała nic, poza biciem własnego serca. Otworzyła szufladę, w jednej z komód. Widząc coś, przypominającego zeszyt, sięgnęła po to. Usiadła na dywanie i otworzyła go na pierwszej stronie.


Jeżeli to czytasz, zapewne jesteś złodziejem lub pragnącym przygody idiotą. Tutaj nie ma nic cennego, jednak postanowiłam troszkę się z Tobą zabawić. Szukaj poszlak, a znajdziesz coś, przez co zapragniesz robić to, co robiłam do tej pory...

          — Mówi od rzeczy, chociaż bez obrażania na starcie też by się obyło — powiedziała cicho do siebie, czytając tekst ponownie.

          Przewróciła kartkę, ale nie mogła już nic rozczytać, ponieważ tak drobno napisane literki zlewały jej się w jedno. Postanowiła zabrać zeszyt i rozszyfrować to, co w nim się znajdowało na spokojnie rano. Wstała z twardego dywanu i wytarła dłonie o spodnie, pozbywając się tym samym z nich piasku. Nagle rozległ się głośny hałas, tak, jakby ktoś uderzył w drzwi, próbując wyrwać je z nawiasów. Zamarła w bezruchu, starając się nie oddychać. Miała tylko nadzieję, że kołatanie serca nie było aż tak głośne.

          Po cichu stawiała kroki, uważając, żeby nie narobić hałasu. Wyjęła klucz, patrząc przez dziurkę, kto stoi za drzwiami. Widząc blondyna o pięknych, zielonych oczach, otworzyła delikatnie wrota. Max wszedł od razu, zamykając je za sobą.

          — Szukał cię każdy po całym domu — odparł zdyszany. Podała mu klucz, a ten jednym ruchem zamknął szczelnie pomieszczenie.

          — Nie słyszałam by ktokolwiek chodził po domu. Ściemniasz? — zapytała, unosząc brew ku górze.

          Wzruszył ramionami, chowając metalową rzecz w kieszeni swojej ciemnej bluzy.

          — Szukałem cię, sam — odparł, uśmiechając się delikatnie. Widząc to i słysząc te piękne słowa, poczuła łaskotki w brzuchu. Skrzydła motyli. — Scenki wyszły bardzo realistycznie i każdy oglądał je z trzy razy, tylko ty zniknęłaś i postanowiłem cię poszukać.

          Laylę delikatnie zaczęły piec policzki, co znaczyło, że się zarumieniła. Pomieszczenie rozświetlało tylko światło latarki, więc chłopak nie mógł zauważyć zaczerwienionej twarzy.

          Max spokojnym krokiem podszedł do dziewczyny i delikatnie ją objął. Speszona jego gestem, spuściła wzrok.

          — Ej... ale spójrz na mnie — poprosił, a ona przeniosła na niego swój wzrok.

          Patrzył głęboko w oczy Layly, jakby chciał wyczytać z nich jakąś potrzebną mu na obecną chwilę informację. Delikatnie przeniósł wzrok na usta, po czym wrócił nim na oczy.

          — Max...? — wyszeptała niepewnie. Przez ułamek sekundy przeszła jej myśl, aby powiedzieć mu o swoich intencjach wobec niego.

          Klatka piersiowa chłopaka spięła się, zdradzając fakt, że i on jest nieco zestresowany, a dłoń sczesała kosmyk wystających włosów za ucho. Po chwili odsunął się i usiadł na łóżku, wlepiając wzrok w torebkę Layly.

          — Co tam masz? — zapytał cicho, na powrót spoglądając na twarz. Sama usiadła obok niego i uśmiechnęła się lekko.

          — Nic potrzebnego — skwitowała, chcąc go zbić z tropu.

          Nie chciała, aby ktokolwiek z grupy dowiedział się o znalezisku. Miała samodzielnie go rozszyfrować i dopiero po wykonanej czynności podzielić się z innymi. Pewnie i tak by ich to nie interesowało, a ona z chęcią się tym zajmie. Przez brudne szyby przebijał się blask księżyca, który słabł z każdą chwilą.

          — Zejdźmy na dół to i ty obejrzysz fragmenty i powiesz, co o nich sądzisz — mruknął, podchodząc do drzwi. Zaczął szperać po kieszeniach bluzy, szukając klucza. Zaraz jednak spojrzał na Laylę, najwyraźniej zdziwiony.

          — Widziałaś może klucz? — zapytał, szperając dalej. Serce podskoczyło do gardła, a ciśnienie zdecydowanie się podwyższyło.

          — C-co...? Musisz go mieć! — zawołała, łamiącym się ze stresu głosem.

          Chłopak, widząc reakcję towarzyszki, zaczął się lekko śmiać i wyjął pewnym ruchem klucz z kieszeni bluzy. Wsadził go do dziurki i przekręcił, otwierając tym samym dostęp do holu. Bardzo dobrze wiedział, że miała lęk wysokości i nie wyszłaby przez okno, ponieważ to było zdecydowanie za wysoko na jej możliwości i prawdopodobnie skończyłaby w szpitalu na intensywnej terapii.

          Wychylił głowę za próg pokoju i nasłuchiwał. Po kilku minutach ciszy postanowili wyjść stamtąd. Upewniwszy się, że znalezisko spokojnie spoczywa w torebce, wyszli z sypialni i poszli na dół, gdzie reszta na nich czekała. Layla, gdy postawiła pierwszy krok na najwyższym stopniu schodów, usłyszała w głowie szepty, które przerodziły się w krzyki i dziwne wołanie o pomoc. Zakryła uszy dłońmi, zaciskając powieki. Ciało delikatnie zaczęło się trząść, a sama delikatnie się zachwiała i gdyby nie stojący obok Max, zapewne spadłaby ze schodów.

          — Layla, co się dzieje? — Szarpnął lekko ramieniem kompanki, ale zauważył brak reakcji, więc nieco spanikował. — Layla, do cholery! Co się z tobą dzieje?

          Po minucie wszystkie głosy nagle ucichły, a zastąpił ją paniczny ból głowy i lekkie zawroty. Uchyliła powieki i ujrzała chłopaka, który przestraszony obserwował jej twarz.

          — Możesz mi powiedzieć, co się stało? — zapytał, wstrzymując powietrze.

          — Ale o co ci chodzi, Max? — Zadała pytanie zdezorientowana, próbując go uspokoić.

          Nie chciała mu mówić o tym, że popada w jakąś paranoję, odkąd tu są. Wypadłaby w jego oczach na wariatkę, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top