Prolog
Idę za domkami, a tuż za mną podąża Peter. Z tego miejsca widzę już swój dom. Odwracam się, żeby pokazać chłopakowi w którym kierunku mamy iść, jednak on pobiegł już za kolejny blok. Przewracam oczami i patrzę się na jego plecy. Świetnie. A czy on apropo nie miał mieć na mnie oka? Muszę do niego podbiec. Kiedy szykuję się już, żeby do niego dołączyć zauważam, że zza budynku za którym stoi białowłosy wychodzi zamaskowany mężczyzna. Widzę, że Peter w ogóle nie zauważa zbliżającego się nieznajomego. Wychodzi na to, że jednak to ja będę pilnować go, a nie on mnie. Nie mam pomysłu jak mogę użyć swoich mocy, więc idę na żywioł, dosłownie. Wyciągam zza paska nóż kuchenny, którego na szczęście chłopak nie zabrał mi wczorajszego wieczoru. Wybranie innej broni nie wchodzi w grę. Nie mogę strzelać, co innego było przed murem, a co innego za nim. Jest tu za dużo patroli, jeden obok drugiego, nie mogę ryzykować. Wychylam się lekko zza domu i na szczęście w pobliżu nie ma więcej zamaskowanych. Nie chcę zdradzać się krokami, więc podnoszę część gleby na której stoję i unoszę ją metr nad ziemią. Kucam na niej i jedną ręką kieruję platformę w stronę mężczyzny, a drugą ściskam nóż. Wystarczy jedno szybkie szarpnięcie, żeby upadł nie żywy na ziemię. Nie może być słychać żadnych szmerów. Podlatuje powoli do nieznajomego i staram się nie wychylać za bardzo zza jego pleców, aby mnie nie zobaczył. W momencie, w którym chce pociągnąć za spust przejeżdżam gwałtownie ostrzem po jego gardle. Kiedy ciało pada martwe na ziemię, Peter odwraca się z wymierzoną w moją stronę strzelbą z trzymanym na spuście palcem.
- Spokojnie- smieje się i zeskakuję z platformy, tym samym od razu ją niszcząc- niby miałeś mnie pilnować, a tym czasem to ja ciebie muszę mieć na oku.
- Nie słyszałem go- mówi kiwając głową w stronę ciała i patrzy na nie z obrzydzeniem- dzięki.
- Nie ma za co, ale byłoby lepiej, gdybyśmy trzymali się razem- twierdzę wyciągając mały kaliber z ręki mężczyzny, po czym chowam go sobie za pasek dżinsów. Podnoszę wzrok na Petera i spotykam jego niezrozumiałe spojrzenie- No co?- pytam- przyda się- wzruszam ramionami i pokazuję mu kolejny dom przed nami- tam musimy się dostać- chłopak wychyla lekko głowę za róg bloku i niemal natychmiast się wycofuje.
- Nie da rady się tam przedostać, jest ich za dużo, najlepszym rozwiązaniem byłby powrót- mówi.
- Zobaczymy- uśmiecham się przebiegle i liczę w głowie do trzech. Jeden, to tylko kilka metrów, dam radę. Dwa, nawet mnie nie zauważą. Trzy. Startuję, nie patrząc czy ktoś właśnie patrzy w tym kierunku. Przeskakuję płot i wyskakuję do ogródka. Próbuję uspokoić oddech. Serce bije mi jak oszalałe i nie jestem pewna, czy z powodu adrenaliny, czy mojej głupoty. Kiedy kucam, żeby wziąć głębszy oddech przez płot przeskakuje Peter, po chwili siada zdyszany obok mnie.
- Czy ty próbujesz popełnić samobójstwo?- gdybym chciała pewnie wyskoczyła bym twarzą w twarz z tym facetem.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, ale na razie nie ma takiej opcji- uśmiecham się z rozbawieniem i wstaje z ziemi.
- A poza tym- ciągnie- od kiedy panujesz nad ziemią- pyta zdziwiony i również wstaje.
- Wszystkie wyjaśnienia i pytania zostaw na później- uciszam go, a on wychyla się lekko zza domu.
- Od przodu raczej nie wejdziemy, więc najlepiej się poddać i zawrócić zanim nas złapią- mówi z powrotem chowając się w ogrodzie.
- Mam inny pomysł, tylko musisz mi pomóc- mówię i zaczynam mu tłumaczyć- złożysz dłonie na strażaka, a ja pociągnę się na parapecie i wejdę do środka- prycha.
- Akurat, bo to okno jest otwarte- patrzy na mnie z wyższością.
- To pomożesz?- pytam, a w odpowiedzi zyskuje wzdech bezradności i przewrót oczami, ale od razu po tym chłopak składa dłonie, a ja się uśmiecham.
Kładę mu prawą nogę na ręce i jednym mocnym odbiciem odbijam się z ziemi. Od razu łapię się parapetu i podciągam jak najwyżej potrafię. Już po chwili siedzę przy oknie i pcham je lekko do środka, a ono się otwiera. Wysyłam białowłosemu triumfalny uśmieszek i wchodzę do środka. Czy on naprawdę myślał, że ja nie znam własnego domu i, że nie pamiętam nawyków mojej rodziny? Zauważam, że nic się nie zmieniło, wszystko stoi na swoim miejscu, tylko na komodzie widzę nowy wazon na kwiaty, a po za tym kompletne nic. Przechodzę do kolejnego pomieszczenia, którym jest kuchnia, zauważam w nim moją zastępczą matkę, która zapłakana siedzi przy stole. Jednak zanim przechodzę chociaż przez próg ona się odzywa.
- Nie powiedziałam ci całej prawdy, jest coś jeszcze- mówi zerkając na mnie zmęczonym spojrzeniem- masz brata bliźniaka- zamieram. Dlaczego akurat teraz się o tym dowiaduje, a nie na przykład jakieś dziesięć lat temu.
- C-co?- jąkam się- Dlaczego akurat teraz mi to mówisz?- pytam.
- Nie jestem pewna ile czasu mi pozostało- mówi spuszczając wzrok na podłogę- jak już wiesz rozpoczęła się bitwa o śmierć i życie. Nie rozumiem tylko dlaczego to żywioły nas zaatakowały, przecież nie zagrażaliśmy im w żaden sposób.
- Mamo wiem, że próbujesz bronić swoich, ale to oni napadają na nas, a nie na odwrót.
- Nie wierz we wszystko co ci mówią Lynn. Nie możesz wiedzieć, czy ludzie mają dobre zamiary- mówi zerkając wyczekująco za okno. Na co ona może czekać?
- Gdzie mogę znaleźć tego chłopaka, znaczy mojego brata- poprawiam się od razu.
- Kiedy zginęli twoi rodzice, dziadkowie zabrali twojego brata, a ciebie zabrała ta kobieta i zaprowadziła do mnie- wzdycha- nie jestem pewna czy twoi dziadkowie jeszcze żyją, ale twój brat powinien być w urzędzie.
- W urzędzie żywiołów?- dopytuje.
- Tak sądzę- mówi, a po chwili rozlegają się strzały za oknem- musisz uciekać, teraz- w momencie, gdy wypowiada ostatnie słowo kula rozbija szybę w oknie i trafia w sam środek klatki piersiowej kobiety. Ta pod wpływem strzału pada ranna na ziemię i łapie się za krwawiącą ranę- Logan- szepcze, a z jej ust wypływa stróżka krwi- Villey- dodaje, a ja odracam się na dźwięk okrzyków.
- Ktoś jest w środku! Wchodźcie, nie może uciec!- patrzę ostatni raz na zakrwawioną kobietę i wysyłam jej przepraszające spojrzenie, po czym wybiegam z kuchni.
Wbiegam do salonu jak burza i od razu rzucam się w kierunku okna. W momencie, gdy przelatuje nad parapetem, słyszę dźwięk wywarzanych drzwi. Nie jestem pewna kto to jest, czy żywioły czy może ludzie zaczęli zabijać swoich, którzy kontaktują się z nami, ale jestem pewna, że tak łatwo się to nie zakończy. Ląduje zwinnie w ogródku i od razu łapie zaniepokojone spojrzenie białowłosego. Daje mu znak ręką, że musimy jak najszybciej się ewakuować, najwyraźniej od razu pojął moją sugestie, bo pobiegł przed siebie jako pierwszy. Nie zerkamy za siebie, nie patrzymy na to czy ktoś nas ściga czy choćby nas widział. Teraz musimy jak najszybciej dobiec do umówionego miejsca, bo w sumie za dużo czasu to nam nie zostało. Pora zacząć nowy etap w życiu, który zaczyna się rozdziałem ucieczki.
••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Zaczynamy drugą książkę! Na razie tylko prolog. Jak zauważyliście błędy dajcie znać to poprawie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top