8
Na kolejny dzień czułam się nieco lepiej, więc postanowiłam wybrać się na mały spacer w pobliżu chaty. Kiedy tak spacerowałam zastanawiałam się nad pozostawionym od Tris liście. Przecież ona musiała przeczuć, że coś się stanie. Kiedy pisała to wszystko ja spałam w najlepsze, nie mogę w to uwierzyć. Nawet nie pomyślałam, że mogłabym napisać list pożegnalny, a ona to zrobiła. Chociaż, gdyby przeżyła napewno wyrzuciłaby te fiolkę z ulgą. Za moimi plecami nagle pęka gałąź. Podskakuje gwałtownie i wystrzelam kule ziemi prosto do miejsca, skąd usłyszałam hałas. Od razu upadam na ziemię pod wpływem ogromnego bólu wydobywającego z bocznej części brzucha, w miejscu gdzie zostałam trafiona. Wszystko przez ten pośpiech. Nie patrzę na sprawcę, twarz mam skierowaną w stronę ziemi, mam nadzieję, że ten ktoś zostawi mnie w spokoju. Nagle czuje dłoń na swoim ramieniu, na co się wzdrygam. Jestem najwyraźniej ciągle zbyt słaba, aby rzucić jakiś mocniejszy cios. W tym momencie odzywa się nieznajomy.
- Myślałaś, że tak łatwo odejdziesz z chaty i nikt za tobą nie pójdzie? - pyta Peter podnosząc mój podbródek do góry, tak, abym mogła na niego spojrzeć, a gdy to robię nieoczekiwanie daje mu liścia w twarz. Z szokiem na twarzy i trzymając dłoń na swoim policzku odsuwa się niemal natychmiast.
- To było za straszenie mnie w środku lasu- mówię, czując triumf, że on nie może mi nic zrobić, ponieważ już jestem ranna, w innym wypadku na pewno nie dałby za wygraną i zaczął by mnie łaskotać, nawet po tym co zrobiłam.
- Przepraszam, że cię wystraszyłem, nie miałem tego na celu. Wiec od razu przyznam się ze zasłużyłem na policzek- kiwa z zamyśleniem głową i pomaga mi wstać.
- W takim razie po co tu przyszłeś, skoro nie chciałeś mnie doprawić do zawału?
- Chciałem pogadać i ci coś jeszcze oddać- nagle wyciąga naszyjnik, a raczej połowę z dwóch naszyjników i mi ją podaje- udało mi się go naprawić i stwierdziłem, że skoro mi wybaczyłaś może będziesz chciała go z powrotem- w tym momencie drugą połówkę wyciąga spod koszulki- ja swojego niegdy nie ściągnąłem- mówi podając mi biżuterię, na którą patrzę jak kamień.
-Ale..- nie dokańczam tego zdania, nawet nie jestem pewna po co je zaczęłam skoro żadne słowa nie pchają mi się na język.
- Wiem- przyznaje- minęło sporo czasu, a ja ciągle go mam- z uśmiechem patrzy na naszyjnik- jednak miałem w planach, gdy tylko nim we mnie rzuciłaś, oddać ci go przy najbliższej okazji.
Uśmiecham się do niego szczerze i biorę biżuterię w dłoń, prosząc od razu o pomoc w zapięciu go na mojej szyi. Praktycznie od razu odsuwam się ,gdy skończył mi zapinać łańcuszek i ,gdy wyczuwam jego oddech zbyt blisko mojej szyi.
- Posłuchaj Peter... - mam zamiar mu już powiedzieć, że jedyne co może nas łączyć to przyjaźń ponieważ ciągle jestem z Ashtonem i go kocham. Chociaż tak naprawdę nigdy nie byłam pewna tych słów. Rodzice w dzieciństwie nigdy mi ich nie wypowiedzieli, w takim razie ja wolałabym szanować to słowo, jednak cóż.. nie mam pewności czy wypowiadam je szczerze i tu naprawdę nie chodzi o białowłosego, tu chodzi o mnie i o moje uczucia co do których nie jestem pewna w kierunku bruneta.
Zanim jednak udaje mi się dokończyć chłopak nie oczekiwanie ucieszą mnie gestem ręki po czym odskakuje w moją stronę i pcha mnie wystarczająco mocno tak, że razem lądujemy na ziemi. Czuję jak jego klatka piersiowa wbija się w moją jak nasze oddechy się wyrównują, staram się o tym nie myśleć i skupiam wzrok na jeszcze gorszym punkcie, którym są jego usta. Peter patrzy na mnie ze zmartwieniem i ucisza. Również zerka na moje usta, czuje jak jego oddech robi się nierówny. Staram się po raz kolejny to zignorować i wsłuchać się w otaczającą nas rzeczywistość. Słyszymy kroki, dużo kroków. W końcu zza drzewa wyłaniają się trzy postacie, trzech nieznajomych w kapturach zaciągniętych na twarz. Po postawie mogę odgadnąć, że na środku stoi dziewczyna, a po bokach faceci. Czuję jak Petera mięśnie się napinają i próbuje się uspokoić. Kiedy ze mnie wstaje, żeby przygotować się do walki nieznajoma wzdycha z ulgą i ściąga kaptur z twarzy. Pomimo różnic w wyglądzie rozpoznaje dziewczynę. Skróciła włosy do uszu, nieco wyszczuplała, ma zamazaną twarz czarną mazią, ale nie aż tak żebym mogła jej nie rozpoznać.
- Diana to ty..- po wypowiedzeniu jej imienia białowłosy staje dęba i powstrzymuje się przed dokonaniem ataku, patrzy na mnie niezrozumiale, żebym wytłumaczyła mu na kogo tak właściwie wpadliśmy.
●•••●
Zacznijmy od tego, że bardzo was przepraszam za te kolejne 3 miesiące :((. Nie miałam czasu, weny, ani nawet chęci do pisania czegokolwiek. Nie chce rzucać po raz kolejny słów na wiatr, ale postaram się do feri wrzucić chociaż dwa rozdziały (28 początek feri) Obiecuje, że kolejne będą miały po pełne 1000 słów, a może nawet i więcej. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś to czyta, rozdział wstawiam lekko po północy. Miłego czytania :))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top