40

  * Miesiąc później*

Stoję na dziedzińcu czekając na Petera, jako jedyny mógł się ze mną zabrać. Logan zajął teraz miejsce szefa, w gruncie rzeczy zasłużył sobie na to jak nikt inny. Przez tyle lat napatrzył się jak Chuck prowadzi urząd, więc wie od czego zacząć, ma sporo zaległości jeśli chodzi o przywrócenie tego miejsca do lepszego funkcjonowania. Ja nie bardzo mogę się do tego przydać, nie mam żadnego pojęcia o prowadzeniu takiej placówki. Ma strasznie dużo na głowie, a mieszanie go w wycieczkę do Akademii wytrąciło by go z transu w jaki wpadł, aby pozapinać wszystko tak jak należy. Vivana również nie mogłam wciągnąć, chce pomóc rodzeństwu z treningami, aby jak najlepiej radzili sobie, gdyby jego zabrakło lub choćby nie był w pobliżu. Został mi, więc tylko Peter, po namyśle w końcu zapytałam się go czy nie chciałby się zabrać. Nie jest to jednak tak, że nie chciałam z nim jechać. Po prostu ciągle wierzę, że zastaniemy GO na miejscu i będzie bardzo niezręcznie jeśli to akurat nasza dwójka pojawi się tam razem. Nie mam bladego pojęcia czego mogę dowiedzieć się od kobiety. Ciągle wierzę, że skoro nie odnaleźliśmy ciała Ashtona to może on dalej żyć i będzie na nas tam czekać. Nadzieja matką głupich jak to mówiła księga. Staram sobie przypomnieć co jeszcze pisało w tamtym rozdziale, ale jak się okazuje jest to trudniejsze niż się wydaje. W głowie ciągle siedzi mi tysiąc pytań co możemy zastać na miejscu. Kiedy biała czupryna pojawia się w końcu na dziedzińcu, uśmiecha się do mnie szeroko, oczywiście odwzajemniam uśmiech z lekkim zamyśleniem. Nie mam pojęcia co może czekać na nas na miejscu, ale wole mieć już to jak najszybciej za sobą. Zauważam chłopaka dosłownie kilka kroków ode mnie, więc bez przedłużania wsiadam do wcześniej przygotowanego dla nas auta i zamykam drzwi od strony kierowcy.

- Jesteś pewna, że dasz radę prowadzić?- przygląda mi się badawczo zapinając pasy.

- Dam, nie musisz się o to martwić- uśmiecham się po raz kolejny i odpalam auto. Zaglądam w lusterka, żeby sprawdzić czy mogę wyjechać, gdy jestem pewna, że nie zagrodzę nikomu drogi wyjeżdżam przez bramę. Wcześniej poprosiłam Vivana, aby ustawił nawigację na Akademię. Raczej autem nie dostalibyśmy się przez las, a to jedyna droga, którą sama bym tam dotarła. Wrzucam wyższy bieg i przyśpieszam, zerkam  na białowłosego. Wpatruje się w las za oknem, nie chcę być natrętna, powie mi w swoim czasie co go trapi.

Kolejne pół godziny jedziemy w ciszy, mam już sięgać do radia, żeby włączyć coś dzięki czemu ta cisza nie będzie mi się odbijać echem w głowie. Wciskam sprzęgło i hamulec, zatrzymuję auto przed krzyżówką, aby móc bezpiecznie wjechać na główną drogę. Kiedy się rozglądam, zauważam, że Peter patrzy na mnie bardziej intensywniej niż zazwyczaj, więc rezygnuję z radia, wiem, że zaraz zacznie się rozmowa, która była odkładana przez długi czas, z nerwów ruszam gwałtowniej niż zamierzałam, przez co lekko nas szarpie. Do celu zostało nam ponad dwie godziny, w końcu musimy porozmawiać.

- Co jest?- pytam, gdy znajdujemy się już na prostej. Kiedy jestem pewna, że nikogo nie ma na drodze rzucam chłopakowi jedno z tych spojrzeń, które mówią "o co chodzi"- wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim- uśmiecham się zachęcająco i wracam do obserwowania jezdni. Mija chwila zanim wzdycha. Wpatruję się ciągle w jezdnie, ale mimowolnie urywkowo zerkam w jego stronę.

- Ciągle masz nadzieję, że on tam będzie prawda?- zasycha mi w gardle, nie mam bladego pojęcia czy mam mu mówić prawdę. Przez ostatni miesiąc nasze stosunki można powiedzieć były lekko napięte. Woleliśmy się unikać o tyle o ile było to możliwe. Nie zostawaliśmy sami, zawsze ktoś nam towarzyszył, jednak zasługuję na prawdę, choć może go ona zaboleć.

- Tak - mówię i skupiam się na drodze, jeszcze ponad dwieście kilometrów i będziemy na miejscu, jednak rozmowa, którą przekładamy od czterech tygodni w końcu powinna się zacząć.

-Myślisz, że żyje? Oddał ci przecież wszystkie żywioły- wiem, że stara się myśleć racjonalnie, ale to trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach. Nie mogłam się nie pożegnać.

- Nie wiem co mam myśleć, okej?- zerkam na niego z determinacją, chcę jak najszybciej znaleźć się na miejscu, ta niewiedza staje się drażniąca- Nie było jego ciała, szukaliśmy i nie znaleźliśmy go. Praktycznie wszędzie, gdzie byliśmy sprawdzałam- przerywa mi.

- Nie w akademii- mówi, a ja czuję jak podchodzi mi gula do gardła.

- Nie, nie.. powiedziałaby mi jak się pojawiła, nie trzymałaby czegoś takiego w tajemnicy- nie robiłaby mi nadziei.  A jeśli tak naprawdę wcale nie chodzi o Asha, tylko o księgę i nawet kobieta nie będzie mi w stanie wytłumaczyć, gdzie tak naprawdę się podział. Zaciskam ręce mocniej na kierownicy i staram się dłużej o tym nie myśleć, zerkam na Petera, który z kolei przygląda się tępo moim napiętym mięśniom.

- Ciągle go kochasz?- kolejne pytanie którego obawiałam się najbardziej- Nie jechali byśmy gdyby było inaczej, nie szukałabyś go wszędzie, we wszystkich możliwych miejscach- nastaje chwila ciszy, po raz setny już chyba zerkam w jego stronę, zdaje się przybity choć stara się to ukryć, mam się już odezwać, kiedy mnie wyprzedza- Wiedziałem o tym, wiesz? Nawet wtedy kiedy pocałowałaś mnie na schodach. Może czujesz coś do mnie, może i nawet kochasz, jednak to nie jest taka miłość jaką darzysz Ashtona. Doskonale o tym wiedziałem, lecz nie chciałem, aby było inaczej. Chciałem tego, chciałem nas. Bardzo- wzdycha- czasem nawet za bardzo-milczy, co daje mi w końcu mój czas na pytanie.

- W sensie jakim za bardzo?- wpatruję się w niego przelotnie zerkając na pustą drogę.

- Wiedziałem, że po tym jak zniknął zbliżyliśmy się do siebie, ale jak dotarliśmy do urzędu i go spotkałaś, miałaś mieszane uczucia. Wobec mnie i wobec Ashtona. Nie chciałaś żadnego z nas skrzywdzić. Po tym jak zobaczyłem całujących się was u ciebie w pokoju, potwierdziłem swoje przypuszczenia, że byłem tylko zastępczym chłopakiem- chce kontynuować jednak mu przerywam.

- Mój Boże nie! Nigdy tak nie pomyślałam i ty też nie rozpatruj tego w ten sposób. Byłam rozdarta między wami, ale nigdy nie uważałam cię za zastępcę Asha- szturcham go wolną ręką- nigdy.

- Mimo mojego zrozumienia, że nasze drogi powinny się w tamtym momencie zakończyć, chciałem i brnąłem w to dalej. Mogłem odpuścić, chciałem, ale chęć mieć cię na wyłączność sprawiła, że nie potrafiłem. Czuję się winny śmierci Ashtona. Oddał wszystkie żywioły, bo nie chciał być sam, wolał abyś ty żyła i była szczęśliwa niż on miał się przyglądać naszemu szczęściu. Choć sądzę, że wiesz, nie bylibyśmy razem długo. Wkrótce dotarłoby do ciebie, że twoje uczucie do mnie nie jest na tyle mocne jak do niego .

- Nie myśl o tym w ten sposób, zabraniam ci. Wersja jest taka, że oddał mi wszystkie żywioły przez strach, że może mnie stracić, nie przez to- kładę wolną rękę na jego kolanie, nie chcę, aby poczuł się niezręcznie, więc tylko klepię go w tamtym miejscu dwa razy i kładę ją na biegach.

- Mam tylko taką nadzieję- odpowiada i zapada między nami kolejna cisza, tym razem jednak włączam radio.

Po kolejnych dwóch godzinach zatrzymuję auto przed akademią. Kilkoro ludzi kręci się dookoła budynku, na dwóch ścianach rozstawione są rusztowania. Kilka busów i dwie ciężarówki stoją przed wejściem. Budynek lekko się zmienił, jedna ściana jest już wyremontowana w większości, za to w drugiej obok wciąż znajduje się dziura po wybuchu. Prowadzi ona pewnie do głównej sali. Zamieram na sekundę uświadamiając coś sobie, w czasie detonacji pod ścianą była siostra Petera. Patrzę wprost na niego, ale on tylko beznamiętnie patrzy w tamtym kierunku. Podjeżdżam kawałek dalej, aby nie rzucać się w oczy i gaszę silnik. Po odpięciu pasów i zamknięciu auta wychodzimy, żeby rozejrzeć się, gdzie może czekać na nas kobieta. Wtedy do mojej głowy wdziera się wizja, bardziej mogę powiedzieć scena, w której podczas naszych pierwszych spotkań pytałam się jej czy mogę zaufać Ashtonowi, odpowiedziała mi zagadką ,,ptak siedzący na gałęzi nie boi się, że spadnie, bo jego gałąź się złamie. On nie pokłada ufności w gałęzi. On wierzy w swoje skrzydła". Scena znika tak szybko jak tylko się pojawiła, a ja już wiem gdzie mamy iść.

Przez resztę drogi nie jestem pewna czy idę szybko, czy biegnę. Jestem tak blisko, serce bije mi dwa razy szybciej niż normalnie nie jestem pewna czy przez ruch czy stres. Zerkam przez ramię i kątem oka widzę, że białowłosy idzie za mną krok w krok. Rękami odtrącam krzaki, zbliża się zima, więc miejsce wygląda nieco inaczej niż je zapamiętałam, ale ciągle do głowy wpadają mi urywki jak spotkałam się tu z chłopakiem, po raz pierwszy kiedy przyszedł tu po mnie, bo oddaliłam się za bardzo od akademii. Idę dalej, nie zatrzymując się i odpychając gałęzie z większą determinacją. Po chwili wpadam na polane, a za mną Peter, zerkam na niego i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że uśmiecham się jak głupia. Próbuję rozluźnić trochę mięśnie twarzy, ale po chwili i tak szczerzę się od ucha do ucha. Kiedy chłopak odpowiada mi lekkim, choć przede wszystkim szczerym uśmiechem kieruję się kawałek dalej. Mija tylko kilka sekund, a znajduję się już na miejscu. Stoję obok skały, z której rzuciłam falę wody w Zayna, kiedy pobili Asha na pikniku. Rozglądam się dookoła jednak nigdzie jej nie widzę, to niemożliwe, aby nie przyszła. Może błędnie ją zrozumiałam, ale wizja była jak najbardziej trafna. Wtedy zaufałam Ashowi, pomimo tego co powiedział czerwonowłosy. Sekundę później czuję lodowaty wiatr na karku i odwracam się gwałtownie. Kila kroków naprzeciwko mnie stoi we własnej osobie, opatulona jak zawsze w czarną szatę. 

- Gdzie on jest?- pytam, chcąc dostać jak najszybszą odpowiedź.

- Oddał całą swoją moc, wszystkie cztery żywioły, z którymi się urodził. To nigdy nie jest łatwa decyzja Lynn. Księga też tak uważała- odwraca głowę z naciągniętym kapturem to na mnie to na chłopaka- Księga poczuła twój ból zanim sama się obudziłaś i go odczułaś, gdy dowiedziałaś się co zrobił.

- W takim razie, gdzie on jest? Gdzie jest księga?- przerywam jej mając dość zwodzenia. Pragnę tylko, żeby żył.

- Znikła, ponieważ wiedziała, że on jest dla ciebie ważniejszy od całej wiedzy której mogłaś się dowiedzieć. Zrobiła coś, czego już nie da się odwrócić, tak samo jak śmierci twojego przyjaciela- mówi dalej, lecz jej postać zostaje rozmazana przez zbierające się łzy, to był cios prosto w serce. Nie udaje mi się dosłyszeć co jeszcze mówi, szloch wychodzi ze mnie jak potok, który zaraz ma zetknąć się z większą rzeką. Miał żyć, miał tu czekać. Nie narobiła mi nadziei, nie mogła kazać czekać miesiąc na potwierdzenie tych okropnych faktów- Lynn- mówi, a jej głos dociera do mnie jak przez mur, głębszy, z nutą współczucia.

- Mogę mu oddać swój żywioł- zwraca się ze spokojem Peter, od razu obie patrzymy w jego kierunku, kiedy jednak mam mu zabronić pierwsza odzywa się kobieta.

- Nie można oddać żywiołu osobie, która jest już martwa- zapada między nami napięta cisza. Zerkam na chłopaka, który obserwuje swoje buty. Patrzę na kobietę, która zza kaptura śledzi mnie wzrokiem.

- Jest jakiś sposób?- dopiero po wypowiedzeniu tych słów dociera do mnie, że mówię szeptem- zrobię wszystko, aby wrócił- dodaję już głośniej, przez co czuję spojrzenie Petera na swoich plecach- Gdzie jest w takim razie jego ciało?- nie mogło przecież wyparować.

- Jedyne co dało się zrobić, zrealizowała już księga. Jego ciało pochłonęły żywioły, a dusza rozeszła się po nich- kończy nic więcej nie tłumacząc.

- W jaki sposób?- pytam, lecz jedyną moją odpowiedzią jest jej wskazanie palcem ziemi kilka kroków przede mną. Biorę głębszy wdech i każę ogniu się rozprzestrzenić na dwa metry wysokości, lecz w granicach kilku stóp. Nie chcę rozpocząć pożaru drzewa, ryzykując przy okazji spalenia całego lasu.

Kiedy płomienie unoszą się wyżej, pomiędzy falami pojawia się twarz. Kiedy przybiera znajome rysy, na moment zabiera mi dech w piersi. W płomieniach stoi brunet, którego włosy są w kompletnym nieładzie, twarz jednak nie wyjawia żadnego zmęczenia czy bólu. Stoi przede mną uśmiechając się szeroko. Przez łzy zbierające się w kącikach oczu obraz po raz kolejny się rozpływa. Czuję, że tracę kontrolę nad płomieniem, dlatego postanawiam go ugasić zanim wymknie się spoza kontroli. Rękawem kurtki wycieram oczy, żeby znów przywołać płomień, lecz kobieta po raz kolejny jest szybsza i jednym machnięciem ręki stworzy przede mną większą kałużę. W odbiciu widzę te same piwne oczy wpatrzone we mnie hipnotyzująco i z lekka uspokajająco. Podskakuję kiedy wiatr niesie ze sobą szepczący głos chłopaka.

- Nie męcz już jej pytaniami. Pozwól odejść wraz z księgą- szepcze łagodnie, a kiedy odwracam się, aby spojrzeć na jej postać, zastaje na jej miejscu ciągnące się linią drzewa- ta kobieta jest ukochaną Sama. Tego, który napisał księgę, wiem to odkąd moja dusza poszła do żywiołów. Księga oddała mi swoje strony. Wszystko mam teraz w głowie i powiem ci, że jest w niej opisanych wiele pięknych historii, jak i tych mniej przyjemnych. Jak połączenie duszy Carmen z stronami księgi. Sam nie wyjawił w księdze sekretu, w jaki sposób tego dokonał, pragnął aby nikt więcej nie mógł skazać człowieka na taki los. Ze mną jest inaczej- wpatruję się ciągle w jego twarz, uśmiechniętą, bez cienia bólu- nie jestem pewny na jakiej dokładnie zasadzie to działa, ale mogę być w połowie pewny, że właśnie zajmuję jej miejsce. Jej duch w końcu spocznie razem z Samem. A co do ciebie Lynn mam małą prośbę..

- Nie każ mi o sobie zapomnieć, nigdy tego nie zrobię, słyszysz?- rzucam mu oskarżycielskie spojrzenie, nie wiedząc nawet jak mógł na coś takiego wpaść. Nie wiem kiedy, ale po raz kolejny moje policzki błyszczą od łez.

- Nie każę, chcę tylko, abyś skupiła się na sobie i na nim- kiwa głową w stronę Petera- ciała poszkodowanych w wyniku ataku zostały pochowane pół kilometra za akademią. Jego siostra była jedną z ofiar śmiertelnych- słysząc te słowa gula staje mi w gardle, kiedy jakaś cząstka mnie jeszcze wierzyła, że kiedy ten syf się skończy pomogę mu ją odnaleźć żywą i zdrową, tak teraz po prostu ta myśl wyparowała. Jak mam go po prostu zaprowadzić na grób własnej siostry- zajmij się na razie własnym życiem Lynn, postaraj się pożegnać tych którzy odeszli.  Staraj się skupić na przyszłości, a przeszłość zostaw za sobą. Pomóż pożegnać się jemu, bo będzie potrzebować twojej pomocy. A co do nas to jeszcze się spotkamy- wysyła mi ostatnie spojrzenie pełne nadziei i tafla wody się rozmywa.

- Czego się dowiedziałaś?- podskakuję w strachu, zapominając, że chłopak na pewno niczego nie słyszał.

- O Ashu opowiem ci po drodze powrotnej- mówię, starając się przełknąć słowa, które za chwile przyjdzie mi powiedzieć. Zauważam, że chłopak czeka na ciąg dalszy i biorę głęboki wdech zerkając mu prosto w oczy- wiem, gdzie została pochowana- jego twarz momentalnie cała się spina, ale żadna łza nie spływa. Dopiero kiedy się odzywa w głosie rozpoznaję drganie, próbujące zatrzymać szloch.

- Prowadź- uśmiecham się do niego słabo podając wolną rękę. Chwyta ją mocno i razem ruszamy w stronę, którą wskazał nam Ash. Teraz oboje mamy złamane serca, oboje wiemy, że straciliśmy dużo, a w przyszłości przyjdzie nam się zmierzyć jeszcze z innymi większymi czy mniejszymi problemami. Teraz jednak musimy przeżyć rozłąkę z bliskimi nam ludźmi. Jeszcze będziemy silni, dzisiaj jednak możemy być słabi.

••••♪••••♪••••••••••••
Nie wierzę, że to koniec. Wróciłam niedawno do pierwszej części i zauważyłam jak duży zrobiłam progres jeśli chodzi o pisanie. Jeszcze dużo przede mną, jestem tego świadoma, ale prawda jest taka, że dzięki waszym miłym jak i mniej pozytywntm komentarzom pisałam dalej. Kiedyś poprawię pierwsza część, na razie jednak pokazuje ona mój etap rozwinięcia. W najbliższym czasie będę pracować nad fabułą nowej książki, o której poinformuje was na mojej tablicy. Dziękuję za każdy komentarz, wyświetlenie i gwiazdkę! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top