4

Budzi mnie hałas. Podnoszę gwałtownie głowę ponad koc który udaje poduszkę. Wstaję ze śpiwora i podchodzę po cichu do krawędzi pagórka. Obok chaty dostrzegam trzech nieznajomych, którzy właśnie wchodzą do środka. To jest dla nas okazja, żeby dostać się szybciej do Urzędu. Obok budynku w ziemię zostały wbite kołki do których są przywiązane konie. Uśmiecham się pod nosem i cały czas patrzę w okna chaty. Widzę cienie poruszające się w jej środku. Kiedy tylko zgaszą świecę obudzę chłopaków i podejdziemy po nie. Na koniach dojedziemy tam trzy razy szybciej niż na pieszo. Czekam cierpliwie, na odpowiedni moment. Mimo początkowych obaw, że zasnę wcześniej niż oni, udało mi się wytrzymać te kilkadziesiąt minut. Kiedy tylko gaśnie świeca, zaczynam budzić chłopaków i Jayden. Po początkowych pretensjach wstają i zaczynają się pakować na śpiąco.

- Co się dzieje?- pyta przecierając oczy czerwonowłosy.

- Sami zobaczcie- mówię pokazując palcem na chatę.

- Konie?- dziwi się brunet i razem z Vivanem po raz kolejny wierzchem dłoni przecierają powieki.

- One są tam, naprawdę- upewniam ich- tak jak trzech ludzi w środku.

- Uzbrojeni? Zamaskowani?- zerka to na mnie to z powrotem na dom białowłosy.

- Drugie tak, pierwszego pytania nie jestem pewna, ale sądzę, że też.

- Robimy tak. Jayden i Lynn pilnują plecaków i jakby co osłaniają nas, gdyby zamaskowani wyszli. My w tym czasie bierzemy konie. Po cichu..- kręcę głową z niedowierzenia i ciągnę dziewczynę w dół pagórka.

- Co ty robisz?

- Zanim oni wymyślą idealny plan działania, to my w tym czasie weźmiemy konie.

- Nie jest to ryzykowne?- pyta odwracając głowę w stronę chłopaków.

- O ile będziemy cicho i konie będą współpracować to sądzę, że nie.

- Mówił ci już ktoś, że masz preferencje na samobójczynie?

- Ktoś coś tam wspomniał. Do tej pory sądzę, że to komplement- śmieję się.

Czerwonowłosa rzuca mi tylko przelotne spojrzenie i macha ręką na znak, żebyśmy podeszli do zwierząt. Kiedy już mam łapać za wodze, które są przywiązane do słupa z chaty wychodzi jeden zamaskowany. Popycham dziewczynę lekko na ziemię i sama po chwili się na niej znajduję. Mam nadzieję, że nie idzie sprawdzić co z końmi. Ostatnio mam dość często pecha, jak jeszcze okaże się, że z tym mi nie pójdzie po myśli to chyba zacznę kolekcjonować czterolistne koniczyny. Schowałyśmy się w idealnym miejscu, żeby zostać zadeptane przez konie. Nieznajomy przeszedł obok nas i wszedł do małej drewnianej budki, która robiła za toaletę. Nie czekaliśmy zbyt długo, bo już po chwili mężczyzna wyszedł i zawrócił z powrotem pod drzwi chaty. Zatrzymał się jeszcze na moment, żeby się rozejrzeć i kiedy upewnił się, że nikogo nie ma, wszedł z powrotem do środka. Gdyby konie zaczęły się wierzgać to napewno byłybyśmy już spalone. Kiedy jesteśmy pewne, że nikt z chaty nie ma zamiaru znów robić nocnych wycieczek, wstajemy powoli z ziemi i odwiazujemy wodze. Kiedy upewniam się, że Jayden jest gotowa do drogi puszczam ją przodem z jednym koniem, a sama powoli i po cichu staram się poprowadzić dwa. Zaczynamy wchodzić pod górkę uczucie strachu, które tak właściwie przyszło od wyjścia mężczyzny znika i zastąpią je poczucie ulgi. Prowadzimy konie na sam czubek pagórka i stajemy za chłopakami. 

- .. a wtedy najwyżej zacznie się strzelanina. To co idziemy?- pyta w kocu Vivan. Patrzę na nich i staram się nie wybuchnąć śmiechem. Kiedy się odwracają, szczeny im opadają.

- Szybcy jesteście- mówi dziewczyna śmiejąc się pod nosem i prowadzi konia do Vivana.

- Za to wy jeszcze szybsze. Nie było żadnych komplikacji? - pyta Ashton i od razu zerka na mnie.

- A słyszałeś coś?

- Daj spokój Ash, przyznasz, że w tym momencie one mają większe jaja od naszej trojki- śmieje się czerwonowłosy.

Uśmiecham się szeroko i podaje jedne wodze Peterowi, który kiwnięciem głowy dziękuję mi za konia. Podchodzę do plecaków i kiedy białowłosy wygodnie rozsiadł się na siodle podaje mu jeden, a następnie dwa pozostałe daje Vivanowi i brunetowi. Kiedy rodzeństwo siedzi już na swoim koniu podchodzę do Asha, która już ma złożone ręce na strażaka i kiwa mi głową, żebym odepchnęła się jedną z nóg o ziemię i usiadła na zwierzęciu. Robię wszystko tak jak powinnam i już po chwili chłopak sam podskakuje i siada przede mną. W tym momencie czuję ukłucie w podbrzuszu zwiastujące pewnie jakieś kłopoty. Kiedy mamy już ruszać,  rozpraszają nas światła pozapalane w domku. Ash macha tylko ręką w stronę przyjaciół, żeby dać znak jak najszybszego ulotnienia się stąd i też tak robimy. Gdy tylko chłopak szarpie wodze, koń od razu rozumie komendę i rusza z wiatrem przed siebię, a tuż za nim kolejne dwa.

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

Rozdział rozdziałem, ale niestety maratonu teraz nie będzie. Myślałam, że w czerwcu jak i w wakacje będę mieć dość sporo czasu do pisania rozdziałów. Jednak.. zaczynam pracę, która będzie trwać całe 2 miesiące. I nie będę mieć czasu, chyba, że tylko w weekendy. Teraz w czerwcu musiałam przelecieć dwa miasta, żeby załatwić sobie wszystkie papiery i też nie miałam kiedy napisać większą część rozdziałów. Więc co weekend kolejne rozdziały. MOŻE w ten weekend się jeszcze kolejny pojawi. Nie wiadomo 💖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top