39

Ciemność pochłonęła mnie do końca. Nie mam bladego pojęcia ile w niej siedzę. Tak właśnie kończy się życie? Zamiast nieba czy piekła lądujesz w nicości? Nigdy mrok nie był dla mnie tak przerażający jak w tej chwili, wypełnia wszystko, gdzie bym się nie obejrzała. Gdybym mogła tylko stąd uciec, nawet piekło byłoby przyjemniejsze niż jedna wielka niewiadoma. Próbuję spojrzeć głębiej w mrok, żeby ujrzeć cokolwiek, jednak moje starania są nadaremne, nic nie zobaczę i zostanę tu na zawsze. Chce mi się płakać jednak nie ma tu mojego ciała, tylko umysł. Nie wypuszę już żadnej łzy, nie wyślę przyjaciołom szczerego uśmiechu, nic już nie zrobię. Dołączyłam w końcu do miejsca, do którego wysłałam wszystkich mi bliższych ludzi. Może kiedyś uda mi się znaleźć tu Tris, przeprosić ją za wszystko. Nie wiem skąd, ale nagle bierze się ten ból, który wypycha mnie w stronę białego punktu, wyłaniającego się z ciemności. 

Czyżbym w tym momencie opuszczała poczekalnie dusz? Mrok miał mi przysłonić to gdzie trafię później? Ból się nasila, zaczynam czuć swoje mięśnie, serce, które bije zde cydowanie za szybko, biorę gwałtowny oddech świeżego powierza, od razu czuję ukłucie w piersi, jakbym co najmniej spędziła w tej czarnej dziurze godzinę bez tlenu. Światło zbliża się tak szybko jak wzmacnia ból, czuję pojedynczą łzę powoli spływającą po moim policzku. Tu zacznie się mój nowy początek? Wkraczam właśnie do nieba, czy ta biała poświata jest tylko początkiem piekła? 

Już nie czuję strachu, nie umrę po raz drugi, ból spowodowany może być jednak ogniem do którego prowadzą mnie moje uczynki. Drugim wyjaśnieniem może być fakt, że to będzie moja kara przez wieczność, katusze które wydałam moim bliskim, sama będę teraz je odbierać. Zaczynam mrugać, jasna poświata jest tak blisko, że nie sposób wyrwać choćby szczegółu dokąd mnie prowadzi. Ból nasilił się już w całym ciele, którego zaczynam mieć świadomość. Nogi mam zdrętwiałe, poruszam rękami, które wywołują tylko kolejną fale cierpienia, syczę słysząc ten dźwięk odbijający się echem w mojej głowie. Najgorszy ból pojawia się za to w piersi, czuję jakby ktoś wyrywał ze mnie skórę żywcem lub polewał kwasem i czekał, aż zobaczy efekty swojej pracy. Słyszę głosy znajdujące się po drugiej stronie światła, nie mogę skupić się jednak na tyle, aby zrozumieć co dokładnie mówią. Zaraz po bólu w piersi, drugim gorszym jest ten ucisk, który wwierca się w mojej głowie i zostawia po sobie chaos. Krzyczę, choć może mi się tak wydawać, bo nic nie dociera do moich uszu.

Światło jest na tyle blisko, że moje oczy nie mogą znieść tego blasku i same zamykają się, aby po raz kolejny pogrążyć mnie w ciemności. Powoli jednak uścisk w piersi ustępuje, w głowie również wszystko się zatrzymało. Głosy dochodzą do moich uszu coraz szybciej, zaczynam wyłapywać pojedyncze słowa "Ashton", "zaginięcie", "urząd". Zaczynam mrugać, żeby jak najszybciej zobaczyć rozmówców, choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafię dopasować głosu do osoby. Może jednak nie trafiłam do piekła? Kiedy udaje mi się uchylić lekko oczy nad moją głową znajduje się lampa, która świeci wprost na moją twarz. Wydaję z siebie ściszone syknięcie, myliłam się co do zniknięcia bólu, ciągle trzyma się ze mną, po prostu na chwilę musiał odpuścić. Odwracam wzrok od żarówki, która tylko mnie oślepia i patrzę na boki. Widzę dwie osoby stojące obok mojego łóżka, jednak mija chwila zanim potrafię je rozpoznać. Lampka na tyle rozmazała mi wzrok, że dopiero po chwili dociera do mnie gdzie jestem. Teraz biel pomieszczenia uderza we mnie zdwojoną siłą, przez co po raz kolejny muszę przymknąć oczy. W głowie kotłuje  mi się tylko jedno pytanie. Jak to możliwe, że przeżyłam? Żyje mimo to, że sama doprowadziłam do tylu śmierci, dlaczego więc ja? Otwieram oczy patrząc już prosto w twarz Petera, staram się skupić na jego oczach, jednak ciągle kręci mi się w głowie i na ten moment jest to niemożliwe. 

- Co się stało?- wychrypuję, sama nie do końca poznając własny głos, jednak w tym momencie jest to najmniej istotnie. Rozglądam się jeszcze po pomieszczeniu, w którym brakuje mi rodzeństwa i Asha. Próbuję się podnieść gwałtownie, co skutkuje kolejną falą bólu i przekleństwem.

- Spokojnie- odzywa się Logan, który podchodzi, żeby mi nieco ulżyć i do rąk podaje mi wodę z tabletkami przeciwbólowymi- Vivan z dzieciakami śpi- mówi, przez co na chwilę się uspokajam, tylko na chwilę, po czym wracają do mnie słowa które wyłapałam jeszcze we śnie, czy czymś podobny. 

" Urząd, zaginięcie, Ashton", czuję w piersi kolejne ukłucie, już nie tyle spowodowane atakiem, co faktem, że po raz kolejny mogłam zawieść moich bliskich. Mogłam zawieść każdego, ale nie bruneta. Nie chłopaka, który jest ze mną od samego początku.

- Gdzie on jest?- pytam rozglądając się ciągle po pomieszczeniu, jakby miał właśnie wyskoczyć mi z okna i krzyknąć coś w stylu "tak łatwo się mnie nie pozbędziesz", choć wiem, że nasze stosunki zostały nieco ochłodzone, liczyłam jednak, że tak się stanie. 

Nigdzie jednak nie wyskakuje, wciąż jedynymi osobami przede mną stoją są białowłosy z moim bratem. Wyłapuję jednak to ich spojrzenie między sobą, aby wiedzieć, że coś zdecydowanie jest nie tak. W moich oczach zaczynają zbierać się łzy. Nie może być to prawdą wszyscy odchodzą, ale nie on. Rozdzieliliśmy się na dwa tygodnie, które zafundował mu Chuck. Nie zniosę kolejnej rozłąki, nie tak długiej. Śmierć Tris mną wstrząsnęła, nie jestem jednak gotowa pożegnać jego, odeszła Rebecka, nie może i on. Nie tak szybko, nie teraz, nie gdy go potrzebuję. Dopiero teraz czuję, jak całe moje policzki wypełniają łzy. Wpatruję się zamglony wzrokiem w chłopaków, czekam, aż w końcu któryś się odezwie. Nie mogę to być ja, wiem że gdy tylko otworzę usta wyleje się z nich szloch. Ściskam mocniej szklankę, którą podał mi różowowłosy.

- Nie wiemy- odpowiada w końcu Peter patrząc na mnie ze smutkiem i współczuciem. Nie chcę jednak, żadnego współczucia, chcę prawdy, chcę cofnąć czas, chcę bruneta.

- Co się stało?- pytam po raz drugi powstrzymując szloch, który tylko czeka na dokładną odpowiedz chłopaków. Po raz kolejny wymieniają się spojrzeniami, po czym różowowłosy patrzy tymi swoimi niebieskimi, przepełnionymi żalu oczami prosto w moje, opuchnięte, pełne smutku i zaczerwienione od łez.

- Miesiąc temu, w trakcie naszej ucieczki złapał nas Chuck- zaczyna, jednak moje myśli zatrzymują się tylko na jednym słowie, "miesiąc". Tyle siedziałam w tym mroku? Dałabym sobie uciąć rękę za to, że przesiedziałam tam może godzinę maksymalnie, nie aż tyle, jednak świadomość, że minął miesiąc, a oni ciągle nie wiedzą, gdzie jest chłopak powoduje kolejne ukłucie w mojej i tak już poturbowanej piersi- zostałaś dźgnięta- kontynuuje, nie zwracając uwagi, że wcześniej przestałam go słuchać- śmiertelnie- bierze głębszy wdech, jednak w jego oczach zaczynają pojawiać się pierwsze łzy. Ledwo odzyskał ostatnią żywą osobę swojej rodziny, siostrę, a już i ona miała się spotkać z piachem.

- Wcześniej opowiedziałem im o księdze, o tym co wyczytałaś jeśli dojdzie do bitwy- dokańcza białowłosy kładąc dłoń na ramieniu chłopaka, dodając mu otuchy.

- Krzyknąłeś sun- przypominam sobie jak jeszcze Chuck stał nade mną uśmiechnięty, że dokończy sprawy, jednak przeszkodził mu jego własny syn, którego własnoręcznie wychował. Jednak jeszcze wcześniej zabij jego dziadków i porwał. Logan tylko kiwa twierdząco głową i posyła mi słaby uśmiech.

- Powiedziałem jeszcze o jednej rzeczy- przyznaje białowłosy, a moje oczy od razu lądują z powrotem na nim- wspomniałem o rozdziale, o którym nam mówiłaś jeszcze przed wejściem do urzędu- wzdycha i patrzy wprost w moje oczy, przepraszająco, z poczuciem winy i smutkiem, co jeszcze bardziej zaczyna mnie niepokoić- mówię tu o rannym, któremu oddaje się żywioł. Ashton..- zaczyna jednak przerywa mu huk rozbijającej się szklanki o podłogę.

- Nie..- mówię nie wierząc, że się tego podjął, nawet nie wiedział na co dokładnie się pisze. Wiem co białowłosy powie, oddał je mnie. Wypuszczam kolejne łzy. 

Wraca do mnie każde jego słowo wypowiedziane, gdy leżałam tam wykrwawiając się na dziedzińcu. Jego bez gwarancyjna miłość, o której wspominał mi na każdym kroku. Pozwolił mi na decyzję, pozwolił mi odejść, pozwolił się wahać, choć sam nie miał tego problemu. Wiedział co czuł, jednak nie napierał, dał mi wolną rękę, pozwolił się odepchnąć, choć nigdy tego nie chciałam. Po policzku leci mi kolejna łza, która przerywa szalę. Po niej lecą już tylko następne, nie potrafię ich zatamować, nie chcę. Ash, ten sam piwnooki, który zwierzył mi się ze swojej tajemnicy o jego legendzie, o liście od matki, wyjawił mi swoje uczucia, a ja zwątpiłam w nie, kiedy nie był blisko zbliżyłam się do Petera. Mieszając w jego głowie, w jego uczuciach, ostatni pocałunek, chciałam go, sama do niego doprowadziłam. 

Brakowało mi białowłosego, jednak z upływu tych kilku dni widzę, że brakowało mi po prostu kogoś bliskiego, Peter był przy mnie przez te długie dwa tygodnie podróży. W obozie, gdy wszystko się sypało, w jaskini kiedy otrzymywałam swoje znamiona, pod urzędem, kiedy nie wiedzieliśmy co może nas czekać on był przy mnie on, nie Ashton. Jednak teraz dociera do mnie, że to on był  zawsze bliżej mojego serca. Nie chodzi tu o zdradę, której Peter dopuścił się na balu, wybaczyłam mu to, chodzi o coś znacznie więcej. 

Przed oczami staje mi twarz bruneta, czuję jak kolejne gorące łzy zatrzymują się na moim policzku, czuję się bezsilna. Nie mogę zrobić nic, nic żeby wrócił. Przypominam sobie jak na jednej z naszych pierwszych lekcji przygotował piknik, jak turlaliśmy się łaskocząc i śmiejąc się na całe gardło. Jak zaskoczył mnie Zayn, jednak nie jego, jak zabrałam bruneta do pielęgniarki po tym jak ten zaatakował nas ze swoimi kumplami, nie był dłużny dłużej, uratował mnie z polany w trakcie balu. Pomimo tego, że wcześniej go odepchnęłam, nie chciałam z nim rozmawiać. Odepchnęłam już raz, teraz był kolejny. 

Nie chodziło w tamtym momencie o groźby Rebecki, chodziło o mnie. Bałam się, że przy mnie może nie być bezpieczny, a może tego, że wejdziemy na jakiś wyższy poziom i postanowiłam go unikać? Od razu pamięć przenosi mnie do pokoju chłopaków, gdzie spałyśmy z zielonowłosą, po tym ja ta złamała klucz do naszego pokoju. Doskonale pamiętam naszą chwilę pocałunków, chwilę po której zrzuciłam go z łóżka i kazałam spać na podłodze. Na samo wspomnienie uśmiecham się lekko, jednak tylko na chwilę, teraz już go nie ma. Patrzę na Petera, który wpatruje się współczująco w moją twarz, ilustrując czy może kontynuować, biorę głębszy wdech i kiwam twierdząco głową. Obawiam się, że z moich ust wydobyłaby się kolejne fala szlochu, gdybym tylko je otworzyła. 

- Powiedział, że oddaje ci wszystkie żywioły- wzdycha- tłumaczyłem mu, że wystarczy jeden, jednak gdy zobaczył ciebie wykrwawiającą się, nie mógł powiedzieć niczego innego. Jakby obawiał się, że jeden żywioł nie wystarczy na przywrócenie twojego życia- Współczucie i żal pokrywa całą twarz białowłosego. 

Spuszcza wzrok na rozbite szkło znajdujące się obok mojego łóżka. Nie powinien się winić, to nie on ciągnął za sznurki, nie dla niego poświęcił się brunet. Nie mógł nic zrobić, ja mogłam. Mogłam nie dopuścić do tego, byłam już nieprzytomna, ale mogłam nie przyjąć w jakiś sposób tych żywiołów. Mogłam chociaż spróbować, biorę głębszy wdech, żeby nie wypuścić kolejnej fali łez. Muszę usłyszeć co wydarzyło się na dziedzińcu, gdy już traciłam przytomność.

- Po tym jak stanąłem na twoim miejscu- kontynuuje już nieco spokojniej Logan- walczyłem z Chuckiem, był pewien, że i tym razem wygra. Nie wiedział o tym, że panuje nad dwoma żywiołami, ukrywałem to przed nim całe dzieciństwo. Dzięki temu zyskałem przewagę i chwilę zaskoczenia. Zaatakowałem, a kiedy miałem zadać ostateczny cios błagał mnie, abym tego nie robił. Widziałem jak błagalnie rzuca spojrzenie w stronę Seana, żeby ten stanął na jego miejscu. Nic takiego jednak się nie stało- spuszcza wzrok na podłogę- nikt nie chciał mu pomóc, po tym jak wyrządził tyle krzywdy sam musiał jej doznać. Kiedy go zabiłem- bierze głębszy wdech. Widać po nim jednak, że musiało go to sporo kosztować. Mimo, że Chuck był mordercom i zimnym draniem, był też jego ojcem. Tym który go wychował, nakarmił i wyszkolił. Wiem jednak co czuł, sama straciłam bardzo dużo, próbuję zatamować łzę, która pojawia się w tym samym momencie co twarz bruneta przed moimi oczyma- myślałem, że poczuję ulgę. Nic takiego jednak nie nastąpiło- patrzy na mnie z poczuciem winy- wiem, że nie miałem wyjścia, chciałem jego śmierci, jednak gdy w końcu do niej doszło, nie poczułem nic. Kompletnie nic, dlatego byłem przerażony, jednak jak zobaczyłem ciebie wykrwawiającą się na środku dziedzińca, poczułem jakby wszystko mnie opuściło. Bałem się, że i ciebie stracę- wyznaje w końcu, na co posyłam mu lekki uśmiech. Pewnie wyszedł mi krzywo, ciągle czuję ściskający mnie ból w piersi, pomału choć mogę powiedzieć, że na pewno wyszedł szczerze- kiedy Ashton wypowiedział te słowa powiązały was linie, w kolorze każdego żywiołu. Nie trwało to długo, linie ciągły się do twojej rany od jego serca. Kiedy poświata zgasła, zniknął też brunet. Dlatego nie wiemy gdzie jest- mówi ze współczuciem.

- Dajcie mi księgę, powiedziałam Vivanowi, gdzie jest powinien ją przynieść- tak na pewno znajdę odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Będzie odpowiedź na najważniejsze pytanie, gdzie podział się brunet? Zerkam na chłopaków, jednak ich miny znów nie przepowiadają nic miłego, czekam więc, aż powiedzą co nie gra.

- Księga też zniknęła, przykro mi Lynn- odpowiada ze smutkiem różowowłosy. Na początku wydaje mi się, że mogłam się przesłyszeć, po chwili ciszy zdaję sobie jednak sprawę, że moje uszy słyszą dobrze, serce podpowiada jednak, że to niemożliwe. Kiedy zyskałam szansę na znalezienie Ashtona los mi ją odbiera. Czuję coraz mocniejsze ukłucie w piersi, nie może się to tak skończyć. Nie szliśmy tutaj po śmierć, nie po to by tracić kolejnych bliskich nam ludzi. W takim razie niepotrzebnie ratowałam Rebecke z Tomasem w efekcie końcowym oboje nie żyją, więc dlaczego ja tak? Po co chłopak oddawał mi swoje żywioły, przecież to przez moje decyzję ludzie umierają. Przeze mnie zginął Niall, był torturowany, katowany, spalony żywcem, to wszystko przeze mnie. Ukłucie w piersi się nasila, powoli zabiera mi tlen, ból rozchodzi się po całym ciele, krzyczę chcąc stłumić w jakiś sposób te katusze, jednak nic nie pomaga. Następną rzeczą, którą czuję jest ukłucie w przedramieniu. Czuję zimny płyn rozchodzący się po moich żyłach, a następnie otacza mnie po raz kolejny ciemność.

*****************************

Otwieram oczy powoli przypominając sobie o wszystkim czego dowiedziałam się  od chłopców. Ash zniknął, księga zaginęła, a Rebecka i Chuck nie żyją. Po policzku leci mi pojedyncza łza, mam ochotę wypuścić cały strumień łez, jednak mój limit został już wyczerpany. Bolą mnie oczy, pewnie napuchły od płaczu, nie mam nawet najmniejszej ochoty patrzeć w lustro, wyglądam jak trup, którym mogę powiedzieć, że w pewnym sensie się stałam. Ból w piersi ustąpił, zniknął jakby w cale go nie było. Rozglądam się po sali, w której leżę, nikogo nie ma, jestem sama, otoczona bielą, śmieszne, bo mam ochotę zanurzyć się w czerni, w mroku, z którego spróbowałabym wyrwać bruneta. Biorę głębszy wdech i dźwigam się do pozycji siedzącej, próbuję się przygotować na ból, jednak nic takiego nie ma miejsca. Powoli wstaję, kładąc najpierw jedną, później drugą nogę na szare kafle rozciągające się po całej sali. Robię dwa pierwsze kroki i ze zdziwieniem mogę stwierdzić, że całe zmęczenie, cały ból, stres zniknął. Została tylko pustka, którą wcześniej uzupełniał Ash. Podchodzę do lustra, mimo niechęci patrzę na swoją twarz. Opuchnięte, zaczerwienione oczy, sine wory pod nimi, smutne spojrzenie, pełne wypłakanych wcześniej łez. Tłuste luźno opadające na twarz włosy i długa biała koszula ciągnąca się do kolan. Podwijam ją, żeby zobaczyć ślad po dźgnięciu, jednak to co się tam znajduje odbiera mi na chwilę dopływ powietrza. Pod piersią znajdują się cztery małe okręgi, każdy w swoim środku ma jeden ze znaku żywiołów. Dłoń sama podnosi się, aby dotknąć znamienia, przejeżdżając po każdym. Brak blizny po dźgnięciu, są tylko one. Piękne cztery znaki, znaki tego, że pomimo obecności Asha ciągle jest on ze mną. Wpatruję się w lustro, patrzę na swoją bladą twarz, która ze smutkiem się lekko uśmiecha. Będzie zawsze przy mnie, ta myśl sprawia, że choć odrobinę czuję się lepiej. W odbiciu zauważam jednak zakapturzoną postać, odwracam się gwałtownie upuszczając koszulę, za mną jednak nikogo nie ma. Kiedy patrzę po raz kolejny w odbiciu widzę kobietę, myślałam, że już jej nie zobaczę, gdy zniknęła księga ona też powinna przepaść, choć w akademii, pomimo braku księgi była ze mną, więc może i teraz jest tak samo. 

- Jak wszystko się ułoży zjaw się za równy miesiąc w akademii- rzuca z lekkim uśmiechem, a kiedy mam zamiar się odezwać znika bez słowa. Pozostawiając mnie w jeszcze jednej wielkiej niewiadomej. Ciągle patrzę w swoje odbicie, obok którego ciągle mam nadzieję zobaczyć kobietę.

Z nieudolnej próby wyrywa mnie dźwięk otwieranych drzwi. Moment później wychyla się zza nich głowa Logana, od którego przez pierwszą sekundę bije zdziwienie, niepokój, smutek i niepewność. Wchodzi do środka powoli i zamyka po cichu za sobą drzwi.

- Nie powinnaś odpoczywać?- podchodzi nieco bliżej zmartwiony.  

- Wszystko gra. O dziwo czuję się fizycznie bardzo dobrze- puszczam mu słaby uśmiech, żeby jednak nie martwił się na zapas. Choć psychicznie wciąż jeszcze nie jest najlepiej.

- Znajdziemy go obiecuję, choćbyśmy mieli szukać miesiącami- kiedy ma kontynuować przerywam mu.

- Za miesiąc jadę do Akademii- może jeszcze w tym momencie nie wyjaśnię mu co mnie do tego skłania, ale już niedługo na pewno, najpierw sama muszę się dowiedzieć dlaczego akurat tam mamy się spotkać.

- Mam nie pytać po co?- patrzy na mnie zrozumiale, a w odpowiedzi uśmiecham się ciut szerzej i przytakuję lekko- za to ja ci muszę coś wyjawić. Po śmierci Chucka, jako zwycięzca w bitwie nasza rodzina odzyskała urząd- uśmiecha się szeroko- chociaż teraz rodzice mogą być ze mnie dumni- mówi na co jego wyraz twarzy zamienia się w bardziej zamyślony i mniej wesoły.

- Byli zawsze i na zawsze nie zapominaj o tym- rozkłada ręce, na co od razu rzucam mu się w ramiona i obejmuję za szyję. Jego głowa spoczywa na moim ramieniu, ręce na biodrach. Przez całe życie nie miał rodziców, a teraz zabił jedynego "krewnego", którego miał przez kilka lat, nie można się dziwić, że jest roztargniony. Niedawno prawie i stracił mnie.

Po chwili drzwi po raz kolejny się otwierają, podnoszę wzrok, a w progu nasze spojrzenia się krzyżują i wysyłam białowłosemu ciepły uśmiech.


**************************************************

Rozdział był gotowy 13 grudnia, jednak zapomniałam go opublikować, dlatego wlatuje z opóźnieniem. Ostatni rozdział powinien pojawić się przed wigilią. A później wrzucam coś świeżego. Kto wie może jeszcze przed sylwestrem??

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top