37
* Perspektywa Lynn *
Patrzę jak strażnicy rozdzielają rodzeństwo, jak zabierają Jayden od brata, do którego to ja miałam ją zabrać, a teraz znów mają być oddzielnie? Kiedy podchodzi do mnie mężczyzna kopię go bez namysłu w krocze, ten tylko cofa się z bólu, a ja mam czas tylko na to, żeby wymienić spojrzenia z brunetem. Nie mogę dopuścić do tego, żeby wszystkich nas schwytali, na pewno nic byśmy wtedy nie wskurali. Rzucam chłopakowi bezgłośne przeprosiny, po czym staram się poczuć jedność z powietrzem, z ziemią tak, żeby poczuły się one jednością. Przez moje ciało przebiega przyjemny dreszcz i wypełnia mnie uczucie pełności, jakbym łączyła się z przeznaczeniem lub coś podobnego, cholernie przyjemne uczucie. Mam zamknięte oczy, wiem jednak, że nie ma mnie już w lochach, przenoszę się w inne miejsce, choć żadnego konkretnego nie wybrałam. Po kilku sekundach, które mogą się wydawać minutami ląduję w biurze, nie przypadkowym, w samym środku tego więzienia. Biuro Chucka na szczęście jest puste, rozglądam się dookoła, skoro trafiłam właśnie tu to znaczy, że księga powinna znajdować się właśnie w tym pomieszczeniu. Podchodzę do biurka i przeszukuję na szybko wszystkie szuflady, nie dbam o nieporządek, który po sobie zostawię. Prędzej czy później tu będą szukać i lepiej, gdyby mnie tu nie było. Sięgam już do ostatniej szafki, gdy na ścianie po mojej ścianie pojawia się jaskrawo-zielone-zielone światło. Podnoszę się gwałtownie i podchodzę do regału z książkami, rzucam szybko okiem, jednak żadna okładka nie przypomina mojej księgi. Wtedy wpatruję się uważniej i zauważam, że światło dochodzi z innej książki, biorę ją w ręce i odwracam okładkę, księga znajduje się w środku. Uśmiecham się sama do siebie, znalazłam ją, Chuck chciał być sprytny i wsadzić księgę w inną okładkę, zawsze jednak był krok przed nami, sukces zdobędę dopiero jak wszyscy będziemy cali i wolni. Słyszę krzyki dobiegające z korytarza, nie mam zbyt wiele czasu. Mocno ściskam księgę do piersi, po czym powtarzam czynności, te same co kilka minut temu w lochach, jednak teraz wiem, gdzie wyląduję. Po raz kolejny czuję wypełniające mnie ciepło, słyszę odgłos otwierących drzwi i już mnie nie ma.
* Perspektywa Logana*
Nie mogę uwierzyć, że tak łatwo dałem się zaskoczyć. Patrzę na korytarz, za chwilę pojawi się Chuck jestem tego pewien, właśnie niedawno przyprowadzili do nas Asha z rodzeństwem. Brunet mówi Peterowi o kłamstwie Seana, które dotyczyło śmierci jego siostry. Kiedyś nie spodziewałbym się takiego kłamstwa po własnym bracie, jednak teraz nawet bym go tak nie nazwał. Zszedł na złą drogę, do cholery jak można zabić dziecko? Nieważne, że osobiście nie strzelał, to jego rozkazów wszyscy słuchają, to on nosi na dłoniach krew tego siedmiolatka. Siedzę bezczynnie oparty o kraty celi, muszę mieć na widoku korytarz, za chwilę się tu pojawi, jestem pewien. Jak jeszcze rodzeństwo przyciągnęli siłą, tak Ashtona wciągnęli nieprzytomnego i rzucili na ziemię jak psa, choć nawet ich nie powinno się tak traktować. Oburzyłem się, chciałem Zaynowi przetłumaczyć, wbić do jak się okazało później pustego łba, że robi źle. Stwierdził, że gdyby próbował zrobić coś po swojemu siedziałby teraz z nami, skazanymi. Nic się nie odezwałem, jednak mogłem się domyśleć, że całej sprawy nie zostawią tak bez nadzoru. Nie informowali mnie, o tym że przyglądają się Lynn i całej reszcie, tylko dlatego że pomimo braku kontaktu, Chuck wiedział, że będę bardziej oddany własnej siostrze, niż jemu. Chociaż, może i to chciał sprawdzić, dlatego nie zakazywał mi kontaktu z różowowłosą, mogę być pewien tego, że zaraz się przekonam. Rozglądam się po celi, w jednym rogu siedzi rodzeństwo, które jest do siebie tak przyciśnięte jak tylko może, obok nich siedzi Ash, który szeptem rozmawia z czerwonowłosym. W kolejnym kącie siedzi niebieskowłosa dziewczyna razem z Peterem, między nimi panuje całkowita cisza. Białowłosy, gdy tylko dowiedział się wszystkiego od Asha zamilkł i od tamtego momentu się w ogóle nie odzywa. W tym momencie najchętniej walną bym po ryju mojego braciszka. Ciszę wypełnia dźwięk zbliżających się kroków, według mnie i tak staruszek kazał na siebie długo czekać. Podnoszę się z podłogi, otrzepując od razu spodnie z kurzu. Nie dam mu żadnej satysfakcji ,nie złamie mnie, nie teraz. Nie jestem już tym dzieckiem, pozostawionym w środku lasu, w chacie otoczoną przez wilki, bojący się własnego cienia. Teraz nie czekam na ojca jako na tą osobę, której ufam, na którą mogę liczyć, wyczekuję go, żeby pokazać mu jedyną rzecz, której mnie nauczył, wytrwałości. Kiedy staje naprzeciwko krat, podnoszę podbródek wyżej, napewno nie pokażę mu, że żałuje tej decyzji. Patrzymy przez kilka następnych chwil na siebie w ciszy, jednak przerywa ją ojciec.
- Synu, wybrałeś obcych ludzi, zamiast własnego ojca- wzdycha- nie spodziewałem się, że może dojść do czegoś takiego.
- Zawsze byłeś kilka kroków przed wszystkimi- prycham- dopiero teraz do ciebie dotarło, że wszędzie będzie mi lepiej niż z tobą?- zerkam jeszcze na Zayna, który stoi w cieniu Chucka z rozciętą wargą, uśmiecham się w duchu, że chociaż Ash przywalił komuś, bo ja nie miałem takiej okazji- zabiłeś mi dziadków, rodzinę, która została mi po śmierci matki i ojca, Lynn pewnie też byś zabił, gdybyś wiedział o niej- rzucam mu ostre spojrzenie.
- Nie naprawimy błędów przeszłości- tłumaczy spokojnie na co nie wytrzymuję i wymyka mi się parsknięcie.
- O czy ty do cholery gadasz?- spoglądam na niego nie ustępując,- jedno pytanie, gdybyś mógł cofnąć czas zostawiłbyś mnie z dziadkami?- po jego wyrazie twarzy mogę sobie od razu odpowiedzieć sam na to pytanie- wątpię- stwierdzam.
- Nic bym nie zmienił, słuchaj Logan- bierze głęboki wdech- jestem twoim ojcem, wiem co dla ciebie dobre, masz jeszcze szansę wrócić- mówi wpatrując się w moją twarz uważnie.
- Ojcem?- prycham- nie nazywaj się tak, nie mamy ze sobą nic wspólnego, moją rodziną jest Lynn, nie ty i twój parszywy syneczek- rzucam agresywnie.
- Nie ten jest ojcem, który przypadkowo daje życie, lecz ten który kocha i wychowuje- cytuje książkę, którą czytał mi, gdy byłem mniejszy.
- Nie cytuj mi czegoś, czego nie rozumiesz. Jedyne co kochasz to ten urząd- podchodzę bliżej do krat, tak aby mógł mnie wyraźniej i bardzo dobrze usłyszeć- miałeś zamiar powiedzieć mi kiedyś, że to ja jestem prawdziwym właścicielem urzędu?- choć przed wypowiedzeniem tego pytania znałem jego odpowiedź, tego jako jedynego nauczyłem się jeśli chodzi o niego, swoje dobro stawia ponad resztę.
- Gdybyś mnie nie zdradził, oddałbym ci smykałkę, teraz jednak będę musiał to przemyśleć, jeśli zgodzisz się wrócić- również podchodzi bliżej.
- Co się stało z prawnuczką Maximiliana Torso?- pytam starając się dowiedzieć jak najwięcej, zanim powiem coś, przez co mógłby odejść przed wyznaniem prawdy.
- Wydałem na nią rozkaz, jak i na twoją siostrzyczkę- potwierdza to o czym rozmawialiśmy z Lynn wczorajszego wieczoru- mogłaby się starać o swoją dolę, choć sam Max był altruistą, nie chciał nic, żadnych podziękować, chciał działać po prostu w słusznej sprawie za darmo. To nasza rodzina została w tej całej historii przedstawiona jako najciemniejsza owca w stadzie, to nie chciałem, aby coś się zmieniło, gdyby przez przypadek ta bodajże Beatris dowiedziała się o co może się starać. Lynn też miała zginąć, jednak gdy uciekła, wiedziałem że pójdzie do matki, a ta powie jej o bracie- uśmiecha się przebiegle, przez co mam ochotę napluć mu w twarz, trzyma mnie przy zmysłach jeszcze fakt, że nie skończył mówić- musiałem się przekonać czy dojdzie tak daleko, a na dodatek czy mogę mieć do ciebie pełne zaufanie, najwyraźniej myliłem się, choć możesz to naprawić. Daję ci szansę, możesz z powrotem się do nas przyłączyć, nie będę Lynn żeby zostawić swoją rodzinę w lochach i uciec, nie musisz wcale tu umierać, a więc?- pyta, podchodzę do krat celi jak najbliżej potrafię i kiedy widzę triumfalny uśmiech Chucka, który myśli, że znów będzie mieć kontrolę nad moim życiem robi mi się niedobrze na myśl, że tyle przesiedziałem z tym człowiekiem. Nabieram dużo śliny do policzków i pluję najdalej jak mogę.
- Zapomnij- patrzę jak wyciąga z kieszeni chusteczkę i przeciera nią swoją oplutą twarz, po czym odsuwa się kilka kroków do tyłu, bierze głęboki wdech i patrzy prosto na mnie, już lodowatym wzrokiem.
- Zdecydowałeś- odwraca spojrzenie na stojącego z boku Zayna, który ciągle się nie odezwał. Jakżeby inaczej? Ojciec od zawsze budził respekt- zabić ich jutro po południu, tak aby cały urząd widział, można zrobić z tego widowisko- ciągle zwraca się do chłopaka, jednak już patrzy wprost w moje oczy- chciałbym, żeby mój syn przeszedł całą drogę hańby, żeby wszyscy zobaczyli jak odwrócił się od rodziny, jednak go zastrzelić szybko, nie chcę widzieć jak cierpi- kiedy ma kontynuować wtrącam się.
- Jak miło z twojej strony- mówię z rozbawieniem, jednak w środku cały płonę ze złości.
- Resztę torturować, niech każdy zobaczy co może go czekać za zdradę- uśmiecha się z pogardą, po czym zmierza w stronę wyjścia.
- Spieprzaj- krzyczę jeszcze za nim, póki nie znika mi z oczu, odwracam się jeszcze w stronę, gdzie jeszcze przed sekundą rozmawiałem z mężczyzną, jednak w miejscu mogę zastać jeszcze Zayna- czego do cholery jeszcze chcesz?- rzucam oschle, czy w tym momencie może być jeszcze gorzej?
- Chuck ci tego nie powiedział, bo chciał abyś miał ciągle nadzieję, ale Lynn nie żyje, złapali ją w tym samym domu co tego blondyna z księgą kilka dni temu. Przykro mi stary, miałeś szansę dwa razy proponował ci, żebyś ich zostawił- pokazuje podbródkiem w stronę rodzeństwa za mną- mi nie dałby chociaż jednej. Nie ma już dla was pomocy, chciałem, żebyś wiedział chociaż o tym, mówi i rzuca mi do ręki gumkę różowowłosej- niedługo do niej dołączysz- zdecydowanie jednak mogło być jeszcze gorzej.
Chłopak idzie w ślad za swoim dowódcą, a ja opadam na podłogę z ostatnią pamiątką po ostatniej rodzinie, która mi została. Nie uwierzyłem w to, puki nie pokazał mi tej gumki, jeszcze przed godziną dziewczyna miała ją na włosach, a teraz leży w mojej ręce. Podchodzi od razu do mnie brunet z Peterem po zakończeniu konwersacji z Zaynem. Ash wpatruje się w gumkę bez emocji, choć mogę domyśleć się, że go boli to najbardziej. Śmierć Lynn, nie dość, że przyniosła pustkę, ból straty to na dodatek brak nadziei. Jutro mamy zginąć, wszyscy. Włącznie z jedenastolatkiem, jego rodzeństwem, dwojgiem bliskich sercu Lynn chłopaków, dziewczyną, której w ogóle nie miałem okazji poznać i ostatnim spadkobiercą urzędu. Biedna różowowłosa, kiedy myślałem, że odnalazłem już swój kawałek przeszłości, swoją rodzinę, jak zwykle wszystko pochłania Chuck, w oku kręci mi się łza, nie mogę jej teraz wypuścić, nie na oczach tylu ludzi. Oddaję brunetowi ostatnią pamiątkę po dziewczynie i kładę się na zimnej podłodze. Zamykam oczy, starając się zasnąć ostatni raz już w tym życiu, do mojej głowy jednak trafia pierwsze spotkanie z różowowłosą i moja reakcja, jak powiedziała mi swoje nazwisko, już nie mogę wytrzymać. Wypuszczam wszystkie łzy, które próbowałem zatrzymać. Nie ma sensu niczego ukrywać i tak wszyscy tu umrzemy i dołączymy do biednej Lynn.
••••••••••••••••••••••••••••••
Rozdział krótszy, mam jednak nadzieję, że się podoba. Powoli zbliżamy się do końca. O kolejnym rozdziale informuje na profilu, do następnego!
(Proszę wskazywać błędy)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top