35

Budzę się z krzykiem, próbuję uspokoić walące serce. Śniła mi się zielonowłosa, która twierdziła, że wszystko to moja wina. Za nią stali moi rodzice z dziadkami, a obok Tamara, Tomas i Nial. Wszyscy obwiniali mnie o swoją śmierć, rodzice żałowali, że pozwolili nam się w ogóle urodzić, Nial nie miał już poczucia winy, bynajmniej nie we własnym kierunku, obwiniał mnie za to, że stanęłam mu na drodze, tak samo Tomas. Biedny chłopak, którego siostra zginęła i sam właśnie do niej dołączył. Zaczęłam płakać kiedy podszedł do mnie ojciec i zaczął krzyczeć, że wszystko to przeze mnie, gdybym się nie urodziła ci ludzie by żyli. Obwiniał mnie za śmierć swoich rodziców i żony. Czułam jak po szyi przejeżdża mi ostrzem i ostatnie słowa które wypowiedział brzmiały "tam, gdzie wysłałaś nas, tam też sama trafisz". Siedzę oddychając ciężko na łóżku z kolanami pod brodą, dawno nie miałam, aż tak realistycznego snu. Czułam jak ostrze przerywa każdy centymetr mojej skóry, jak krople krwi spływają na moją szyję i zjeżdżają w dół dekoltu. Chciałam, krzyczeć jednak nie miałam jak, ostrze przesuwał powoli, jakby napawając się moim bólem. Zamykam oczy, staram się o tym wszystkim zapomnieć, zmienić kierunek myśli, inaczej sama szybko się wykończę. Podnoszę twarz w kierunku zegara, patrząc na godzinę, przecieram oczy z łez, które uniemożliwiają mi dojrzenie wskazówek. Za piętnaście minut zacznie się śniadanie. Wzdycham, po raz ostatni biorę głęboki wdech i wstaję z łóżka. Nogi mam jak z waty, jednak staram się powstrzymać chęć zawrócenia i zakopania się w kołdrze. Przeczesuję ręką włosy, które są już tłuste i związuję w ciasną, krótką kitkę. Biorę w dłoń chustkę i przecieram zimny pot z czoła. Zakładam na siebie ubrania przygotowane jak zwykle do  treningu i wychodzę z pokoju. Zerkam na każdy nawet najmniejszy szczegół podczas drogi na stołówkę, staram się w ten sposób odwrócić uwagę od dzisiejszego koszmaru, jednak wrażenie, że tak naprawdę to ja zawiodłam nie daje o sobie zapomnieć. Gdybym nie zostawiła Niala w tym budynku z księgą jeszcze by żył, byłby cały, a książka nie byłaby w łapach Chucka. Jedyne co mi wyszło, to uratowanie Rebecki, przy czym i tak zginęła kolejna osoba, wzdycham na wspomnienie o Tomasie. Dotrzymałam również danego słowa Jayden, jest z bratem, z jednym, bo drugi wylądował w lochach i czeka pewnie na decyzję Chucka. Dwa osiągnięcia na całej liście niepowodzeń, śmierci, straty, bólu. Wchodzę do stołówki, choć na chwilę może zapomnę o tym do czego doprowadziły moje nieudolne działania. Biorę tacę z jedzeniem, na której znajduje się jabłko, tosty i herbata, po czym kieruję się w stronę naszego stolika, gdzie mogę już dojrzeć trzech facetów. 

- Cześć, jak noc?- pyta mnie Logan, zerka na mnie z ukosa. Nie ma czemu się dziwić, teraz można czytać ze mnie jak z otwartej księgi.

- Nie najlepiej, nie wyspałam się- wzruszam ramionami i dosiadam się obok- A fiolka? Dostarczona? - zerkam na Petera, który wpatruje się w moją szyję. Patrzę najpierw na bruneta, zanim mój wzrok zatrzymuje się na Loganie. Wczorajsza malinka, jak mogłam o niej do cholery zapomnieć? Choć z drugiej strony co mogłam z nią zmienić? Nie miałam przy sobie żadnego kosmetyku, którym mogłabym ją zakryć- To..- zaczynam chcąc postarać się choć trochę objaśnić im sytuacje, jednak przerywają mi dłonie lądujące na mojej talii. Gwałtownie się odwracam i widzę wyszczerzonego Seana, przez co od razu spycham jego łapska z mojego ciała. 

- Co jest?- pyta zaskoczony, lub po prostu takiego udaje- nie mów tylko, że żałujesz wczorajszego wieczoru- śmieje się sarkastycznie.

- Był to raz Sean, możesz go sobie bardzo dobrze zapamiętać, bo więcej się nie powtórzy- kończę.

- Nie mów hop jeśli nie skaczesz- odpowiada cwaniacko, jednak nie wiem do czego ten komentarz kierował.

- Spadaj stąd- rzucam odwracając się w stronę Asha, wpatrując się w niego z głuchą prośbą.

- Idź już Sean, nie widzisz, że nikt obecny nie potrzebuje twojego towarzystwa?- pyta brunet, patrząc na niego z groźbą.

- Zapytaj swoją laskę co się wczoraj działo- rzuca w stronę chłopaka, po czym z powrotem zerka na mnie- liczę na powtórkę, może za godzinę?- pyta poważnie przez co parskam.

- Zapomnij- odzywam się i robię dużego gryza tosta, przy czym od razu popijam go herbatą, z ukosa widzę tylko jak brunetowi zaciska się szczęka.

- Obyś nie pożałowała swojej decyzji- odpowiada w skrócie- miejmy nadzieję do zobaczenia za godzinę- puszcza oczko, jak tylko na niego zerkam i odchodzi.

- Co to było?- pyta oschle Peter.

- Wieczorem spotkajmy się u mnie w pokoju, wszystko opowiem, tu jest za dużo ludzi- kończę tosta i wstaję od stołu.

- A ty gdzie?- dopytuje Ash.

- Muszę coś załatwić, ale na pewno nie z Seanem- mówiąc to rzucam przelotne, pełne obrzydzenia spojrzenie w stronę, w którą poszedł chłopak.

Uśmiecham się na pożegnanie, za chwilę zaczną się pierwsze zajęcia, muszę jednak najpierw zająć się księgami, które wypożyczyłam z biblioteki. Niebieskowłosy nie może mieć na mnie niczego, co mogłoby mnie w jakikolwiek sposób narazić. Wchodzę do pokoju biorę obie książki w małą siatkę i kieruję się w stronę biblioteki. O tej porze powinnam się przygotowywać w sali i czekać na dzieciaki. Nie mogę wpaść ani na Chucka, ani na jego syna. Mijam na korytarzu kilku ludzi, staram się stąpać twardo i pewnie, aby pomyśleli, że wykonuję jakieś zadanie dla ich szefa. Dotarcie do samej biblioteki minęło bez większych przeszkód. Wchodzę do pomieszczenia, upewniając się wcześniej czy na korytarzu jest pustka. Rozglądam się po regałach, czy aby na pewno nie ma żadnej żywej duszy i wchodzę w dział historii, tak jak zrobiłam to wcześniej. Odkładam książki na miejsce, żałuje tylko, że nie zaglądnęłam do tej drugiem, może jednak nadejdzie jeszcze kolejna okazja. Upewniam się jeszcze czy zostawiłam je tam, gdzie faktycznie wcześniej były, po czym kieruję się od razu na trening, spóźniona. Jeśli Sean naprawdę myśli, że się pojawię, to nieźle się zdziwi. I tak nie wierzę, że się nabrał na wczorajszy wieczór. Uśmiecham się na moment, po to, aby znów przypomnieć sobie Tris i jej chłopaka, który siedzi teraz zamknięty w lochach. Uśmiech schodzi z mojej twarzy tak szybko jak się pojawił. Tego nie mogę zepsuć.

* Perspektywa Logana *

Po śniadaniu postanawiam przeszukać gabinet ojca, stwierdził przed śniadaniem, że pójdzie na dzisiejszy obchód. Nadarza się, więc idealna okazja do poszukania księgi. Muszę znaleźć również zapasowe klucze do wschodniego skrzydła w lochach, jak i mapę piwnic. Jak sądzę tam powinien znajdować się stary szyld, po którym powinniśmy wyjść, gdzieś około kilometra od urzędu, w lesie. Po drodze odprowadzam bruneta i Petera, starając się streścić wczorajsze wydarzenia, pod koniec wypowiedzi wtrąca się białowłosy.

- A jeśli fiolka by nie zadziałała?- pyta oburzony- Pomyślałeś choć przez chwilę o tym?

- Nie puściłbym jej, gdybym miał choć cień wątpliwości czy zadziała- odpowiadam na obronę. Zerkam na Ashtona jak zareagował na wyczyny swojej dziewczyny, czy też już nie. Nie wiem, na jakim etapie już są, czy zerwali czy dali sobie czas, wolę się nie wtrącać. Jednak Ash lekko się uśmiecha pod nosem.

- Mógłbym zobaczyć reakcję Seana, na nie pojawienie się Lynn u niego za tą godzinę- wzdycha, po chwili- dobrze jednak, że nic się nie stało- tym razem na jego twarzy pojawia się blady uśmiech, a twarz przybiera zamyślony wyraz.

- Do wieczora- mówi białowłosy i skręca w stronę lochów.

Jeszcze chwilę zajmuje nam dotarcie do sali treningowej małolatów, jednak te kilka korytarzy pokonujemy w ciszy. Nie chcę przerywać brunetowi jego rozmyślań, sam wolę, gdy ktoś mnie nie przerywa. Dochodzimy pod salę, kiedy chłopak otwiera drzwi i ma się już żegnać staje w progu jak słup.

- Brakuje jednego siedmiolatka, doszedł niedawno. Po treningu dopytam się Chucka, co tak właściwie ma to znaczyć- rzuca i z zamyśleniem wchodzi do środka.

Kieruję się w stronę biura ojca, jeśli się nie mylę skrzynia z zapasowymi kluczami i starymi mapami powinna znajdować się pod podłogą.

* Perspektywa Petera *

Mija około dwóch godzin od śniadania, jestem jak zwykle na skrzydle zachodnim. Pilnuję, aby więźniowie nie zrobili sobie krzywdy przed egzekucją. Choć, gdybym mógł pozwoliłbym im odejść, do rodzin. Zaglądam od jednej celi do drugiej i tak do kolejnej i następnej. Za plecami rozlegają się kroki, odwracam się gwałtownie, trzymając pistolet blisko siebie i celuję w nadchodzącą osobę.

- Spokojnie szary- odzywa się Max podnosząc ręce w geście obronnym- zaraz będziesz miał jej na kim użyć- zerkam na niego nic nie rozumiejąc.

- Z tego co mi wiadomo dzisiaj nie miało być żadnej egzekucji- odpowiadam chowając broń za pasek spodni, wcześniej jednak ją zabezpieczając.

- Można powiedzieć, że znaleźli winnego śmierci twojej siostry- mówi, a moja szczęka zaciska się mimowolnie. Krew w żyłach od tych kilku słów zaczyna we mnie buzować.

- Jak to można powiedzieć?- pytam. Winnym zawsze będzie Chuck, jego jako jedynego zastrzeliłbym z przyjemnością, za swoją siostrę i w imię tych wszystkich ludzi, którzy stracili tu życie.

- Stary- woła Max do drugiego z mężczyzn, który właśnie pojawił się w tym skrzydle- zastąpisz na chwilę szarego, zabieram go na wschodnie skrzydło- wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna przytakuje.

 Na pewno jest ode mnie starszy, szacując jego wiek musi być po trzydziestce, musiał sporo tu przejść i zobaczyć, choć tak naprawdę co w tym momencie mnie to obchodzi. Mam zobaczyć komu ten śmieć Chuck kazał zabić moją siostrę. Zdaję sobie sprawę, że najpewniej wykonywał  swoje rozkazy, jednak nic nie mogę poradzić, że na samą myśl o sprawcy tego morderstwa otwiera mi się nóż w kieszeni. Mijamy celę Vivana, choć nie mam głowy nawet do tego, żeby spojrzeć w ich stronę. Podchodzimy coraz bliżej do drzwi, a moja pięść zaciska się mocniej, im bliżej jesteśmy. Na samym progu biorę do ręki broń i ją odbezpieczam, może chociaż to sprawi, że poczuję się choć lepiej w jakimś stopniu. Gdy na środku sali zauważam może siedmioletniego chłopca zatrzymuję się w pół kroku.

- To żart?- pytam warcząc, sam dziwię się na dźwięk mojego głosu.

- Ojciec tego chłopca był odpowiedzialny za śmierć twojej siostry. Nie możemy pozwoli zabijać swoich przez nas samych. Źle, że dostanie mu się za ojca, ale tu już tak bywa. Nie tylko my odpowiadamy za własne grzechy, ciągniemy za sobą znacznie więcej- wpatruję się w napuchnięte od  łez oczy dziecka. Usta ma przewiązane brudną szmatą, najpewniej dlatego, żeby nie było słychać jak krzyczy- to ty musisz go zastrzelić- mówi w końcu. Rzucam mu niewiarygodne spojrzenie i kręcę przecząco głową. Nie mogę znaleźć nawet na to słów.

- Zabili twoją siostrę, siostrę do cholery!- krzyczy drugi z mężczyzn, którego dopiero teraz zauważam- musi odpokutować za grzechy tego gnidy. Przypomnij sobie ją, wesoła ciesząca się życiem, które jej odebrano. Teraz leży martwa pod gruzami i to przez jednego z nas. Nie powinien za to odpowiedzieć? To twoja rodzina, nie chcesz zemsty?- pyta, a moja ręka sama unosi rewolwer, przymyka mi się jedno oko i zatrzymuję się w takiej pozycji. Oczy dziecka błagają, wypuszczając przy tym kolejną łzę- Na co do cholery czekasz!?- denerwuje się mężczyzna- to była twoja jedyna bliska rodzina- w tym momencie mnie paraliżuje. Skąd ten facet może to wiedzieć, teraz mam przyjaciół, którzy są przy mnie. Zabicie nic niewinnego chłopca nie przywróci życia mojej siostrze. Ściągam palec ze spustu i zablokowuję broń.

 - Nie on jest winny- odpowiadam krótko, rzucam chłopcu przepraszająco-łagodne spojrzenie- nie zrobię tego- zaprzeczam i chowam pistolet.

Mija sekunda, a może i krócej, gdy mężczyzna wyciąga broń i szybkim zwinnym ruchem wymierza i strzela prosto w skroń chłopca. Niewinne małe ciałko spada bezwładnie na ziemię, krew rozprysła się po połowie pomieszczenia, kilka kropel wylądowało zaledwie kilka centymetrów przede mną. Wpatruję się niedowierzająco w to co przed chwilą chciałem zrobić, że choćby przez chwilę zawahałem się nad słusznością w tej sprawie. Chłopiec nie był winien niczemu, na pewno nie śmierci mojej siostry. Nie zasługiwał na śmierć. Stoję jak słup wpatrując się w nieruchome ciałko dziecka. Nagle w mojej głowie rozlega się głos, który słyszałem po dotarciu do urzędu. Nieznajoma kobieta próbuje mi coś powiedzieć, staram się skupić na tyle na ile jest to teraz możliwe, w końcu wyłapuję zdanie " Największą sztuką jest przejść przez piekło i nie stać się diabłem". Po tych słowach kobieta cichnie, a w mojej głowie pojawia się staruszka, która jako druga zginęła z moich rąk i jej wcześniejsze słowa "Nie zrób nic złego dzieciom, nie krzywdź, aż do tego stopnia niewinnych. Dzieci tu nie zawiniły, jeśli ktokolwiek to na pewno nie one". Przez zabicie dziecka nie stałbym się diabłem, już nim jestem, przez zabicie niewinnych. Stałbym się prawdziwym szatanem.

•••••••••••••••••••••••••••••
Obiecany rozdział, kiedy pojawi się kolejny napiszę na profilu. Teraz rozdziały mają ponad 2k słów, pewnie dlatego, że pomału zbliżamy się do końca ://
(Proszę wskazywać błędy)





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top