33
Po zabraniu rodzeństwa przez Asha stoję jeszcze w miejscu, przyglądając się dziwiom. Przez chwilę zastanawiam się czy mam iść w ślady bruneta na stołówkę, ale chyba nie jestem jednak głodna. Kiedy wracałam z Peterem do pokoju po publicznej egzekucji Niala, słyszałam jak kilku strażników rozmawiało o jakichś książkach, które zostały przywiezione do biblioteki z samego rana. Wtedy puściłam to mimo uszu. Teraz czuję, że może w tych księgach znajdę coś to pomoże rzucić mi więcej światła na tą całą sytuację, albo też rzuci więcej cienia. Ruszam się, więc w lewą stronę, skoro nasze pokoje są po prawej i nie zauważyłam tam żadnego innego pomieszczenia niż zwykły pokój, to powinnam iść właśnie tym korytarzem. Skręcam w kolejny róg, zerkam na każde drzwi z nadzieją, że będzie znajdowała się na nich jakaś informacja. Zatrzymuje się w miejscu coś sobie uświadamiając, przyszły nowe księgi i mogą być ważne, biblioteka nie znajdowałaby się daleko od biura Chucka. Wręcz przeciwnie trzymał by ją blisko. Zawracam się i kieruje w stronę biura mężczyzny, nie mam zamiaru zbliżać się nawet do jego drzwi, przejdę się po prostu korytarzem może znajdę jakiś szczegół, który odróżni drzwi biblioteki od innych. Kiedy znajduje się już w połowie korytarza, widzę ten mały szczegół, o którym przed chwilą myślałam, dobrze dla mnie, że nie jest wcale taki mały. Wejście do biblioteki różni się tym, że brak mu drzwi. Przejście przyozdobione jest w stary drewniany łuk, przede mną rozciąga się idealny widok na ciąg regałów. Pora zacząć szukać, zerkam jeszcze na korytarz czy ktoś nie zwraca na mnie większej uwagi, jednak gdy widzę same puste ściany wchodzę do środka. Nie dbam oto czy ktoś mnie tu przyłapie, nigdzie nie było zapisane, że to biblioteka prywatna, a sam fakt, że nie stała przy samym biurze mężczyzny oznacza, iż może być publiczna. Zauważam, że regały są podpisane co z grubsza ułatwi mi poszukanie, w zasadzie nie jestem jeszcze pewna czego tak dokładnie szukam. Jednak jeśli to znajdę na pewno się zorientuję. Przemieszczam się bez zatrzymania pomiędzy półkami, mijam każdą tabliczkę, która do mnie nie przemawia, między innymi "literaturę", " lektury", "sztukę walki", "opowieści i baśnie" zatrzymuje się za to przy rzędzie zapisanym "historia"wchodzę pomiędzy regały i palcem powoli przejeżdżam przez rząd książek. "Historia żywiołów" przyciąga moją uwagę i mam po nią sięgać, gdy obok zauważam ciekawszy tytuł składający się również z dwóch słów "przeszłość urzędu", zbyt proste, żeby było rzeczywiste, jednak chwytam obie książki i kieruje się w stronę czytelni nie jest ona duża cztery stoliki i po trzy krzesła przy każdym. Jak na tyle ludzi uczonych czy pracujących zdecydowanie za mało, ale po co mam się tym teraz interesować. Otwieram książkę o urzędzie, mam nadzieję, że uda mi się znaleźć tu jakieś użyteczne informacje. Na pierwszej stronie widnieje rok.
"Rok 1843 urząd był wtedy jedną wielką ruiną, kupą głazów i do niczego nieprzydatnym pobojowisk. Gdyby nie jeden człowiek ta bezpieczna przestrzeń mogłaby w ogóle nie istnieć, gdzie dziesiątki, jak nie setki bezdomnych dzieci z darem dostawały nowy dom, w którym uczyły się jak postępować słusznie ze swoją mocą i żeby nie używać żywiołu dla własnych korzyści. Na samym początku książki powinien być wspomniany Albert Villey, który bez grosza przy duszy i przy pomocy wspaniałych ludzi stworzył te bezpieczną strefę dla każdej zagubionej duszy.
Villey? Wracam ciągle do imienia i nazwiska mężczyzny, kiedy odwracam kartkę na kolejnej stronie widzę około dwudziestopiecio letniego człowieka, jasne loki opadające na czoło, nienagannie ubrany, szczerze uśmiechnięty, z lekkim kilkudniowym zarostem. Gdyby nie wizje od kobiety nie wiedziałabym kim jest, samo nazwisko mogłoby być tylko przypadkiem, jednak gdy patrzyłam na ojca w jednej z wizji mogę być pewna, są bardzo podobni, z resztą Logan tak samo, mają bardzo podobne rysy twarzy i ten sam co z różowowłosym uśmiech. Musi być moim pradziadem, co w gruncie rzeczy oznaczałoby, że urząd powinien znajdować się pod władaniem naszego ojca, tylko gdyby żył. W zaistniałej sytuacji kończąc te cholerne osiemnaście lat ten budynek powinien przejść na własność moją i Logana, a jeśli... moje rozmyślania przerywa chrząknięcie, gwałtownie zamykam książkę kładąc na nią tę o historii żywiołów, a kiedy zerkam na błękitnowłosego zdaję sobie sprawę, że mam przerąbane.
-Co ty tu robisz Sean?- uśmiecha się tylko cwaniacko i opiera się na oparciu mojego krzesła, tym samym zmniejszając przestrzeń pomiędzy nami, którą za to ja chciałabym o wiele zwiększyć.
-Siedzenie w bibliotece mojego ojca, z tego co wiem mi nie jest zabronione- odpowiada zadziornie- lepszym pytaniem będzie, co ty tutaj robisz- wlepia we mnie te swoje intensywne zielone oczy.
- Nigdzie nie było napisane, że biblioteka jest prywatna. Nie byłam głodna, więc poszłam się przejść po treningu i oto znalazłam to miejsce- nie jestem zadowolona z faktu, że to właśnie przed nim idzie mi się spowiadać, jednak mogło być gorzej. Oczywiście nie powiem mu wprost, że szukałam tej biblioteki, lepiej niech wie, że wpadłam na nią przypadkiem.
- Możesz wypożyczyć te książki, nie jestem przecież żadnym kapusiem- uśmiecha się wyzywająco- nie miałbym nic przeciwko, gdybyś chciała mi podziękować za moją hojność- mówiąc to wolną rękę kładzie mi na udo i zaczyna lekko, powoli jechać z nią do góry. Na chwilę zamieram, ale tylko na sekundę, po czym gwałtownie wstaje powodując upadek krzesła. Z jednej strony żałuję, że oprócz nas nikogo tu nie ma, a z drugiej gdyby zachował się tak przy ludziach. nie wiedziałabym jak dokładnie mam się zachować. Mógłby powiedzieć wszystko na swoją obronę i tak czy siak ja wyszłam na tą złą -Przestań Lynn nie świruj- wstaję zaraz po mnie- przecież nie zrobi ci to żadnej różnicy od reguły, prawda?- mówi arogancko.
-Nie sypiam z byle gównem- odpowiadam pogardliwie.
-A co było z Nialem? Gdyby nie twoja ujawniona moc w tamtym momencie nad jeziorem już dawno by cię przeleciał- pomału tracę swoją cierpliwość- zresztą- macha lekceważąco dłonią- to już nieważne, teraz leży w piachu, prawda Lynn?- uśmiecha się hardo przez co nie wytrzymuję i dalej mu soczystego liścia w prawy policzek. Przez chwilę widzę na jego twarzy zdumienie, lecz tylko na sekundę, potem znowu przybiera minę starego aroganckiego Seana- w łóżku jesteś tak samo pewna siebie?- pyta cmokając.
-Zapomnij- odpowiadam zburzona, w ręce biorę obie księgi i kieruje się w stronę wyjścia, zatrzymuje mnie tylko na chwilę głos chłopaka.
-Nie lekceważył bym siebie na twoim miejscu. Będzie mi miło ciebie gościć wieczorem u mnie, po ciszy w pokoju stojedenaście- cmoka po raz kolejny z aprobatą i wchodzi pomiędzy regały. Na ten moment jedyną rzeczą na jaką mam ochotę jest zakopanie się w łóżku, jednak mamy zbyt wiele do zrobienia, aby było to realne. Poza tym nie mogłam zostawić tam ksiąg, nie po tym czego się dowiedziałam, a czuję, że znajdę tam coś więcej.
Dochodzę do pokoju i zauważam lekko uchylone drzwi co w praktyce może tylko oznaczać, że jakaś nieproszona duszyczka znajduje się w środku. Chowam księgi za plecami w razie walki przeciwnik nie będzie się spodziewał, że dostanie książką w twarz. Uchylam lekko drzwi gotowa do bójki, a w środku zauważam trójkę chłopaków. Logana z Ashem siedzących wygodnie na łóżku, pogrążonych rozmową i Petera opartego na biurku.
-No w końcu, gdzieś była?- pyta zadowolony różowowłosy- mam nowe informacje, dotyczące obroży- uśmiecha się.
-Czuję coś, że twoje informacje pod moimi to pryszcz- kontynuuje i opieram się obok białowłosego, jednak w lekkim odstępie- mam to- wyciągam zza pleców księgi- ciekawi mnie tylko czemu nam nie powiedziałaś o tym co znajduje się w środku- zerkam na niego nieufnie.
- Bo nie mam dostępu do biblioteki. wszyscy wiedzą, że jest ona prywatna. Dojść może tylko do niej Chuck, Sean i ludzie, którym zezwoli. Interesuje mnie to za to, skąd ty je masz?- teraz cała trójca patrzy na mnie.
- Wpadłam na bibliotekę i stwierdziłam, że się rozejrzę. Weszłam w dział historii i znalazłam te dwie, to tyle- kończę wiedząc, że dwójka chłopaków mi uwierzyła, lecz Logan ciągle się we mnie wpatruje, jakbym wiedział, że musiałam na kogoś wpaść.
-W porządku, w pierwszej kolejności powiem ci co znalazłem o tej obroży, a w drugiej co ty przeczytałaś w księgach, stoi?- bez zbędnego zastanowienia, przytakuję- gdy ją znalazłem w magazynie coś mi przypomniała, na potwierdzenie swojej teorii poszedłem do gabinetu ojca. na szczęście nie zastałem tam ani jego ani Seana- gdy wspomina tą dwójkę od razu zerka na mnie… tak perfidnie iż czuję, że wie co naprawdę wydarzyło się w bibliotece- poszukałem trochę po szufladach i znalazłem starą teczkę… znalazłam też zdjęcia- odwraca się, żeby zza pleców wyciągnąć znajomą mi torbę Jayden, jednak zamiast obroży, wyciąga skserowane zdjęcia, podaje nam nie po kolei. Na jednym znajduje się mały chłopiec bawiący się niewinnie obok chaty, na kolejnych wilki z obrożami wydają się być udomowione jednak, jest to kłamstwo, nie da się udomowić jednego wilka, a co dopiero całej watahy. Na kolejnych widać, że siedzą dookoła chaty pilnując, aby nikt się nie zbliżał- Ja jestem tym chłopcem- przyznaje chłopak- byłem tam trzymany przez kilka lat, Chuck czasem wychodził, kiedy chciałam ich za nim, one -wskazuje na wilki- zatrzymywały mnie, od kiedy pamiętam miały te obroże. Są one zrobione, żeby mieszać im w głowach, dawać jasne wytyczne co mają robić. Kiedyś to było pilnowanie chaty, dziś już mogą być zabójstwa, dlatego właśnie was zaatakowały. Wilki zawsze mają swoją watahę, aż dziwne, że wtedy był sam, ale gdy mają na szyjach te ustrojstwo, nie panują nad tym co robią i oddalają się od stada.
-Wszystko sprawka Chucka- twierdza Peter, na co mu przytakujemy.
-A ty czego się dowiedziałaś?- pyta Ash.
-No właśnie słuchajcie- mówię i otwieram książkę na pierwszej stronie zaczynam czytać, od początku i kiedy zauważam, że Logan ma mi przerwać uciszam go gestem ręki, tym samym czytając dalej to co przerwał mi Sean:
"Zbudowali ją w trójkę Albert Villey, Sean William i Max Torso. Ostatni z mężczyzn o zielonych jak liście w wiosnę włosach nie chciał być wspomniany w projekcie, chciał pomóc bezinteresownie, pomagał przy budowie i nie miał zamiaru odchodzić póki nie skończy. Z kolei nie na darmo nazywany Villey był założycielem urzędu, on go wymyślił, powiedział na czym będzie się opierał i to jego ludzie słuchali. Najczarniejszą owcom za to był William. Twierdził on, że Albert zagarnął jego pomysły, zmanipulował ludzi i że to on powinien prowadzić urząd. Jedna nie dostał żadnego poparcia, każdy kto poznał Seana widział w nim czyhające zło i grozę, która pragnie się tylko uwolnić. Ludzie bali się, że jeżeli dopuszczą do władzy tego niebieskowłosego wywoła on tylko chaos. Dlatego kilka dni przed wielkim otwarciem zdenerwowany mężczyzna zniknął, nikt nie wiedział dokąd, nikt o nim nie słyszał, tak jakby zapadł się pod ziemię. Urząd został postawiony 28 kwietnia i od tamtej pory robi za dom dziecka, dom bezdomnych, porady prawnicze dla tych, na których nie stać na nie w świecie zwyczajnych. Urząd miał pomagać wszystkim, bez względu na wiek czy płeć. Miejmy nadzieję, że jest tak do dzisiaj.
Zamykam księgę i wpatruję się po kolei na chłopaków, jednak zatrzymuje wzrok na brunecie.
- Ash rozumiesz to? Mój...- chrząkam i zerkam na Logana- nasz pradziad zbudował urzad razem z rodziną Tris i Seana. Myślę, że Chuck od małego miał wpajaną złość, na dodatek wszystko zaplanował. Zaczął od przygody nad jeziorem, albo jeszcze szybciej, kiedy Diana poznała Seana, wtedy jeszcze Krystiana. Jezioro było najlepszym wyborem mogłam w zasadzie zrobić tam wszystko, wystarczyło dobrze zaplanować- do głowy wchodzi mi jeszcze jeden okropny pomysł- a jeśli Tris nie dostała przypadkiem? W końcu nikt nie poparł starego Williamsa, nawet Max.
-Nawet o tym nie myśl- mówi wskazując na mnie palcem- o czymkolwiek myślisz- odpowiada Ashton.
- A ty co o tym sądzisz?- zerkam na Petera… który od początku mojego przejścia nic się nie odezwał.
- Ma to sens- wzrusza ramionami- ale jak na razie nic go tu wcześniej nie miało, trzeba się dowiedzieć, z samego źródła, ale nie dzisiaj- kończy.
- Zgadzam się z tobą Peter, teraz musimy się kłaść- wzdycha i wyciąga z kieszeni podobną fiolkę co ostatnio- nowa dawka przekaż ją więźniom.
-Dzięki- odpowiada tylko i wychodzi.
- Do jutra Lynn- mówi brunet, lekko się uśmiechając, po czym wychodzi z pokoju. Kiedy zostaje sam na sam z Loganem ten zerka na mnie oskarżycielsko.
- Kogo spotkałaś w bibliotece?- wiedziałam, że coś podejrzewa, dlatego choć jemu, na razie powinnam powiedzieć prawdę.
- Sean tam był- chcę kontynuować, jednak nie daje mi szansy.
-Wiedziałem- podsumowuje- co kazał ci zrobić?- zerkam na niego niepewnie.
-Skąd wiesz… że w ogóle coś mi kazał?- pytam.
- Skoro to biblioteka prywatna, a nawet ja nie mam prawa tam wchodzić to zwłaszcza ty. Za milczenie i zabranie książkek na pewno coś ci kazał- wzrusza ramionami- poza tym… siedzę z nim razem od dzieciństwa, więc?
-Mam dzisiaj do niego iść, ale nawet nie mam takiego zamiaru- stwierdzam.
-Pójdziesz- nie spodziewałam się tego.
- Co?
-Dowiesz się coś o jego pradziadku, musi coś o nim wiedzieć. W końcu nie bez powodu Chuck nazwałby go tak samo jak swojego pradziada. Wygląda na to, że od założycieli jest już czwarte pokolenie, czyli to byli wasi prapradziadkowie. Zaczekaj chwilę, coś ci przyniosę, jak już zdobędziesz informacje to użyjesz tego- mówi, otwiera drzwi i jeszcze uśmiecha się lekko, po czym zerka na korytarz. Nie wiadomo skąd, przed moimi drzwiami stoi mały karton prezentowy podpisany "101".
•••••••••••••••••••
Myślę, że jeszcze około 5 rozdziałów i zaczynam coś świeżego. Jak na mnie to dłuugi rozdział, więc mam nadzieję, że czekanie choć w małym stopniu się opłacało :)) Mam pracę na weekend zaczynając od dzisiaj, więc w weekend nic się niestety nie pojawi :((.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top