5
Późno. Ciemne chmury zasłaniały nocne niebo, sprawiając, że światło księżyca, nie było w stanie oświetlić okolicy. Powietrze było wilgotne, prawdopodobnie zbierało się na deszcz. Dzięki temu, ulice nie były zbyt zaludnione. Wszyscy wrócili już do swoich domów, do swych rodzin lub do codziennych obowiązków. Jedynie Katherine, która nie miała się gdzie podziać, stała w jakiejś ciemnej uliczce, oparta o jedną ze ścian. Była tutaj już jakieś trzydzieści minut, stawiła się w wskazane wcześniej miejsce. Miała się tutaj spotkać z jakimś przyjacielem, tego, dla którego obecnie pracowała. Nie był to oczywiście stały układ. Po prostu skończyło się na tym, że dopóki Aralez pozostanie w tym świecie, jeżeli coś będzie chciała od tamtego chłopaka, będzie musiała coś dla niego zrobić. Przysługa za przysługę. Dość sprawiedliwe podejście do sytuacji, jednakże mimo to, dziewczynie niezbyt się to podobało. Jej celem w końcu był jak najszybszy powrót do domu. A teraz stała tak już nie wiadomo ile, w jakiejś ślepej uliczce, z nudów bawiąc się nożem, w podrzucanie. Mimo wszystko, w tym wszystkim, był mały plus. Henry postanowił dać jej bonus, w postaci pięćdziesięciu dolarów, żeby nie musiała chodzić głodna.
- Ciekawe w ogóle na kogo czekam i co niby mamy zrobić - powiedziała sama do siebie, łapiąc swa broń, za jej rękojeść, ostatni już raz.
Dostrzegła ona w oddali czyjąś sylwetkę. Kobieta, lub nastolatek w przedziale szesnaście - osiemnaście. Przynajmniej tyle dało się wywnioskować po sylwetce. Osoba ta miała założony na głowę kaptur, rzucający cień na czoło oraz oczy, a dolną część twarzy zakrywała ciemna chusta. Poza tym, ubrana była w skórzaną kurtkę, pod którą znajdowała się ciemna bluza, z ów kapturem oraz luźne spodnie.
- Hasło? - zapytała się szatynka, gdy osoba znalazła się wystarczająco blisko.
- Nie było żadnego hasła - odpowiedział jej, lekko ochrypły, oschły, męski głos.
- Doskonała odpowiedź mój drogi przyjacielu - zachichotała czerwonooka, chowając swą broń na jej należyte miejsce - To jak? Z tobą miałam się spotkać?
- Na to wygląda - odpowiedział, odsłaniając przy tym swą twarz.
Pokazał on przy tym dziewczynie, dość widoczną bliznę na jego facjacie. Najprawdopodobniej pochodziła ona z jakiegoś oparzenia. Jego lewe oko, które było na terenie danej skazy, było przekrwione, jednakże mimo wszystko, tęczówka wciąż pokazywała jasny błękit. Spojrzenie tego człowieka było dość zmęczone, co podkreślały jego mocno podkrążone oczy, wyglądające, jakby nie spał już parę dni.
- Katherine, ta?
- A i owszem, kłaniam się nisko - odpowiedziała z nutką rozbawienia w swym głosie - Ale tak metaforycznie tylko.
- Jestem Harry. Nie wiem po co właściwie Kreator stwierdził, że powinnaś pójść ze mną. Zazwyczaj chodzę z Marksmanią na tego typu przedsięwzięcia, ale niech mu będzie, jakoś nie mam ochoty się z nim kłócić.
- Kreator? Marksmania? - powtórzyła po nim, z lekka zdezorientowana tymi pseudonimami.
- Eeech... Kreator to ten typ, co się z nim widziałaś za dnia. A Marksmanią się nie interesuj, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
- Pff... Czemu właściwie Kreator?
- Nie wiem, nie pytałem - stwierdził, odwracając się samą głową za siebie, w kierunku ulicy z której przyszedł.
Akurat przechodził tamtędy jakiś człowiek. Widać było więc, że Harry wolał być przezorny.
- No dobra, to co właściwie mamy robić?
- Szybka akcja, maksymalnie powinna nam zająć dwadzieścia minut. Atakujemy tutejszą siedzibę Philips Incorporated. Firmy zajmującą się produkcją broni palnej. Na CEO tego miejsca, jest wyznaczona dość spora suma, dlatego musimy się tym zająć. Właśnie to robimy - stwierdził chłopak, wracając wzrokiem na dziewczynę, po czym sięgnąć on do kieszeni, z której następnie wyjął swój telefon.
- Jakiś plan? Czy po prostu tam wbijamy i robimy masakrę? - Kat zachichotała, obserwując przy tym mimikę twarzy swego rozmówcy.
Szatyn spojrzał na nią z lekkim zażenowaniem, a po fakcie ziewnął, zasłaniając wolną dłonią swą jamę ustną. Czerwonooka zaczęła się przez to zastanawiać, czy człowiek, który wygląda, jakby po zaśnięciu, miał przespać dwa dni, jest w stanie podjąć się takiego wyzwania, jak zaatakowanie całego budynku, w którym produkuje się broń palną.
- Jest plan - rzekł poważnym tonem, uruchamiając swą komórkę i pokazując przy tym jakiś obrazek, przypominający jakieś architektoniczne rysunki - Mamy tutaj plany budynku. Według nich, możemy się dostać do środka bez uruchamiania alarmu, poprzez wentylację. W tym miejscu - powiedział, wskazując coś na rysunku - Po drodze się rozdzielamy. Ja ruszam w stronę serwerowni, ty natomiast do tego pokoju.
- Co tam jest?
- Pokój ochrony. Mają tam podgląd na wszystkie kamery oraz szybki dostęp do włączenia alarmu. Liczę, że uda ci się ich zlikwidować, bez hałasowania.
- Pff... W porównaniu do tego, co robię zazwyczaj, paru pączkożernych strażników, nie powinno mi sprawić problemu - stwierdziła, zaczynając powoli brać tą sytuację na poważnie - A ty po co idziesz do serwerowni?
- Wyłączę zasilanie. Cały budynek wtedy zostanie pozbawiony prądu, na dosłownie pięć minut. Wtedy uruchomi się zasilanie awaryjne, które już leci bezpośrednio z elektrowni, więc na to nic nie poradzimy. W tym czasie musimy dostać się na szóste piętro, starając się nie wpaść na nikogo po drodze. Jeśli już to zrobisz, zabij po cichu.
- Raczej nie powinnam mieć z tym problemu. Dość dobrze widzę w ciemnościach. W sumie ja też jestem dość dobrze widoczna w ciemnościach...
- Dlaczego niby?
- Świecące źrenice, chyba widać, no nie? - zwróciła mu na to uwagę, nawiązując jednocześnie z nim kontakt wzrokowy.
Niebieskooki nie skomentował jednak tego. Zdziwiło to lekko dziewczynę, która była pewna, że ten się chociaż zdziwi i zapyta, dlaczego jej się świecą oczy, ale ten po prostu, wrócił spojrzeniem na wyświetlacz w telefonie i zamyślił się.
- W takim razie upewnij się, że nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
- No dobra, dobra, ale co w ogóle jest na tym szóstym piętrze?
- Biuro naszego celu. Eveline Pride. Spotkamy się przy wejściu na ów piętro. Miejsce to jest najbardziej strzeżone, zaraz po wejściu na miejsce, do budynku. Dlatego zaraz po wejściu do środka, przywitamy ich dwoma granatami dymnymi oraz zafundujemy im spotkanie z kostuchą. Po przedarciu się przez korytarz, wchodzimy do biura, gdzie Eveline powinna się znajdować. Zawsze zostaje w pracy na noc i dzisiaj nie będzie inaczej.
- No dobra, wszystko ładnie, pięknie, ale dlaczego w ogóle, żeby ją zabić musimy włamywać się do całego budynku? Nie łatwiej byłoby ją zaatakować, gdzieś... no nie wiem, na przykład u niej w domu?
- W jej biurze znajdują się pewne papiery, których chce Kreator. Po prostu zabijamy dwa ptaki jednym kamieniem - odpowiedział sucho, blokując przy tym urządzenie i chowając je z powrotem do kieszeni - Wszystko zapamiętałaś?
- Ta, zapamiętałam. Ale jak ty chcesz się stamtąd wydostać? Mi to raczej nie sprawi problemu, ale... ty chyba jesteś zwykłym człowiekiem, no nie? Gdyby tak nie było, to byś uwzględnił jakąś magię, czy coś w swoim planie.
Chłopak posłał szatynce tylko, bardzo nieprzyjazne spojrzenie. Dziewczyna aż wzdrygnęła się lekko, albowiem czegoś takiego, nie widziała już dość dawno. Ten wzrok... wzrok złamanego człowieka, którym panują negatywne emocje. Nienawiść, wściekłość, pogarda... Katherine wiedziała, że raczej zwykły człowiek nie powinien być dla niej kłopotem, gdyby ""przez przypadek"" go zdenerwowała i ten ją by zaatakował. Mimo wszystko jednak, tego rodzaju spojrzenie, zaniepokoiło ją, przeważnie dlatego, że przywołało ono w niej nieprzyjemne wspomnienia.
- Zakładam więc, że masz jakąś drogę wyjścia dla siebie. Ja sobie poradzę sama.
- Dobrze. Nie zniszcz niczego, to nie będziemy narażeni na swoje towarzystwo. Po prostu zróbmy co do nas należy i zachowajmy profesjonalność. Nie chcemy, żeby zainteresowali się tym niepożądani ludzie - westchnął, odwracając się od dziewczyny, po czym zaczął on powoli iść w kierunku, z którego przyszedł.
- Niepożądani? - powtórzyła po nim, szybko go nadganiając i dostosowując się do jego tempa- Czyli u was też są jacyś ludzie, którzy interesują się takimi rzeczami zza kurtyn?
- U nas?
- Kreator ci nie mówił? - zdziwiła się lekko, posyłając mu zdezorientowane spojrzenie - Nie jestem stąd. Zdegradowany Bóg wygnał mnie do alternatywnego świata i muszę znaleźć drogę do domu.
- Że co?
- Tak, wiem, że brzmi jakbym była pijana, wcale nie dlatego, że zawsze tak brzmię; ale taka jest prawda, raczej nie mam interesu w wymyślaniu bajek. W sumie dlatego ci pomagam, Kreo obiecał mi pomóc, w zamian za to... co teraz robię.
Harry spojrzał przed siebie, najwyraźniej się zamyślając. Szatynka z jakiegoś powodu nie była w stanie rozszyfrować jego wyrazu twarzy. Było na niej tyle emocji jednocześnie, że ciężko było to rozgryźć. Zaniepokojenie, rozczarowanie, poirytowanie, zmęczenie... Prawdopodobnie chłopak wiedział coś, o czym Kat nie miała pojęcia.
- Obiecał ci pomóc...? - powtórzył po niej, łapiąc za swą chustę, którą następnie naciągnął na dolną część twarzy, gdy już opuszczali uliczkę - Co mu powiedziałaś?
- Że osobnik, który mnie tutaj przysłał, chce uwolnić coś, co zniszczy... no dosłownie wszystko. Zarówno mój, wasz, jak i wszystkie inne światy. Oczywiście, ten stwierdził, że jego to nie obchodzi, bo i tak wszyscy prędzej czy później zginiemy, ale mimo to jakoś go przekonałam.
Niebieskooki przygryzł lekko dolną wargę, co było niewidoczne przez fakt, że jego usta były zasłonięte. Czuł się mocno nieswojo z tymi informacjami, które przed chwilą otrzymał.
"Przekonała go? To fizycznie niemożliwe, żeby przekonać tego człowieka do zmiany zdania. Cholerny Henry... Co tym razem planujesz śmieciu?" powiedział sam do siebie, wewnątrz swej głowy, w myślach.
- Zdegradowany Bóg, powiadasz... - rzekł, lekko przybitym, przez to wszystko tonem - opiszesz mi go...?
- Hm? Po co niby?
- Spotkałem kiedyś coś, co opisywało się właśnie w ten sposób...
- Potężny byt o ograniczonych mocach. Uwięziony w ciele dwunastolatka. Krótkie, lekko rozczochrane brązowe włosy. Nosi zazwyczaj czarny płaszcz. Pseudonim Fumus, z łaciny "dym" - odpowiedziała mu, sama lekko zaciekawiona przeżyciami swego rozmówcy.
W końcu... spotkał kiedyś coś, co się tak opisywało? Sama kiedyś spotkała kogoś, z kogo przemowy dało się tyle wywnioskować, jednakże po jej spotkaniu z tym czymś, skończyła przeklęta. Nie mogła umrzeć, wiecznie się odradzając po każdej śmierci oraz otrzymała do tego parę innych umiejętności w bonusie. Dlaczego więc w takim razie, ten człowiek, obok którego właśnie szła, był tutaj przy niej?
- Ach tak... w takim razie mówimy o kimś zupełnie innym - westchnął ciężko, wbijając wzrok w chodnik - Zapomnij o tej rozmowie. Skupmy się po prostu na naszej robocie i zakończmy tą znajomość.
Aralez jak raz, postanowiła się posłuchać. Zazwyczaj pewnie odpowiedziałaby jakąś ripostą i podenerwowała swego rozmówcę, przez swą wrodzoną złośliwość i chęć do strojenia sobie z innych ludzi żartów. Ta rozmowa jednak wprowadziła ją w dość dziwaczny nastrój. Cały ten człowiek, z którym rozmawiała, był bardzo nietypową personą. Owszem, pełno było na świecie takich udających groźnych i poważnych, smutnych nastolatków, jednakże z jakiegoś powodu dziewczyna poczuła coś dziwnego, kiedy ten wspomniał o spotkaniu z "Bogiem". Jakby jakaś niewidzialna nić połączyła się z ich rdzeniami.
Tak jak wszyscy przypuszczali, w końcu zaczęło padać. Z chmur zaczęły wydobywać się obficie krople wody, opadające w szybkim tempie na ziemię. Powietrzem było teraz znacznie łatwiej oddychać, nawet mimo napiętej w całej miejscowości atmosfery. To zjawisko pogodowe, można było prawdopodobnie nazwać ulewą. Nie minęło nawet kilka minut, kiedy na ulicy uformował się strumień, małej imitacji rzeki, która wpływała do każdej studzienki kanalizacyjnej, napotkanej na swej drodze. Deszcz był teraz wszędzie. Deszcz panował w tym mieście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top