4

  Seventh Street. Katherine postanowiła stawić się na miejscu, gdzie wczoraj się umówiła. Nie wiedziała, czy zastanie tam tą osobę, której oczekiwała, gdyż koniec końców, nie poznała jego imienia. Do kogo mianowicie zadzwoniła? Cóż, w alternatywnym świecie, ta osoba była jej krewnym, a mianowicie dalekim kuzynem. Jako, że dziewczyna nie dostała konkretnego adresu, tylko nazwę ulicy, postanowiła usiąść sobie na jednej z ławek, z których można było obserwować, przepływającą niedaleko, spokojną rzekę, która robiła za mieszkanie, dla okolicznych wodnych ptaków. Dało się zobaczyć tam sporo kaczek, łabędzi, a nawet gdzieś tam z jakiegoś powodu przechadzał się bocian.

  - Co jest, dzieciak ci wpadł do wody i go szukasz? - zażartowała sobie, obserwując zachowanie tych zwierząt, jako, że i tak chwilowo nie miała nic lepszego do roboty.

  Przyszła tutaj z samego rana i w zasadzie to nie miała pojęcia, która jest godzina. Nawet nie była zbytnio wyspana, ponieważ spędziła noc na dworcu, przykryta swoją własną bluzą. Na śniadanie wydała swoje ostatnie drobniaki, które otrzymała wczoraj od nieznajomej i teraz czekała. Nie wiedziała nawet jak ten człowiek może wyglądać, w końcu czy po pierwsze, to mógł w ogóle nie być on, a po drugie nawet jeżeli to był on, to mógł wyglądać zupełnie inaczej, gdyż w końcu znajdowała się ona w jakimś alternatywnym świecie. Dookoła niej co chwilę przechodzili jacyś ludzie, więc po jakimś dziesiątym wyminięciu jej, przestała się im przyglądać, mając nadzieję, że wypatrzy tą osobę, na którą czeka. W końcu to mógł być każdy, więc stwierdziła, że po prostu poczeka, aż ten ktoś rozpozna ją. Chyba nie różniła się aż tak bardzo, ot tutejszego odpowiednika. W międzyczasie zastanawiała się ona nad tym, jak mogłaby w ogóle zacząć z tym wszystkim. W końcu niby pomyślała sobie, że potrzebuje znaleźć kogoś o umiejętnościach paranormalnych, jednakże szansa na to, że znajdzie kogoś, kto byłby w stanie podróżować pomiędzy światami, była bardzo mała. W końcu w swoim świecie, nigdy nie poznała nikogo, kto byłby w stanie robić takie rzeczy. Poza tym całym Fumus'em, który okazał się posiadać tą umiejętność, w tym samym czasie, co ją tutaj uwięził. Może ewentualnie umiała to ta cała baba, co ją przeklęła, ale jakoś nie było nigdy dane Katherine się tego dowiedzieć. W końcu spotkała ją może z trzy razy i nie było im dane jakoś zbyt długo porozmawiać.  W pewnym momencie, szatynka zauważyła, że obok niej ktoś usiadł. Był to chłopak, o prawie sięgających do ramion blond włosach. Jego spojrzenie wyglądało na bardzo zmęczone oraz nieprzyzwyczajone do światła, co potwierdzała jego mocno blada skóra, jasno mówiąca, że nie wychodził on za często na zewnątrz. Na oko wyglądał on na dwadzieścia lat, taki młody dorosły. Ubrany był on bardzo typowo, w grubą, szarą bluzę oraz zwykłe, niewyróżniające się niczym ciemne spodnie. 

  - Katherine? - zapytał się, nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego, lecz patrząc się przed siebie, w stronę rzeki.

  - Ta - odpowiedziała mu, tak samo jak on, nie zwracając na niego praktycznie uwagi i kontynuując obserwację tutejszej fauny.

  - Szczerze, nie spodziewałem się ciebie tutaj zobaczyć. Przyznać jednak muszę, że różnisz się nieco od wersji, którą znałem - stwierdził blondyn, opierając się wygodniej o oparcie ławki, po czym założył on nogę na nogę - Czerwone źrenice, jesteś trochę wyższa, jak starsza z rok, lub nawet dwa... twoja postura również co nieco jest w stanie mi powiedzieć.

  - Heh... Zdziwię cię, jeżeli ci powiem, że mam co do tego wytłumaczenie?

  - Ależ skądże. Wręcz się go spodziewam - prychnął, dość znudzonym tonem głosu - Wytłumacz mi więc, jakim cudem panna Katherine Aralez powstała z martwych po sześciu miesiącach.

  Szatynka westchnęła ciężko, nie wiedząc, jak powinna się za to zabrać. W końcu jeżeli powie mu wprost coś w stylu "pochodzę z alternatywnej rzeczywistości", to nie było mowy, żeby jej uwierzył. Musiała to ubrać w słowa w taki sposób, żeby sam doszedł do takiego wniosku. W jej świecie, jego odpowiednik był osobą inteligentną, więc być może i ten nie należał do głupich?

  - Posłuchaj. Interesujesz się tymi całymi paranormalnymi sprawami, magią i tak dalej, no nie?

  - Owszem. Warto obserwować tego typu rzeczy, by wiedzieć co się dzieje na świecie - stwierdził, jakby to była rzecz oczywista.

  - No to tak... załóżmy hipotetycznie, że poza naszym światem są jeszcze jakieś inne...

  - Pochodzisz z alternatywnej rzeczywistości? - wtrącił się jej w zdanie, całkowicie odgadując, co dziewczyna chciała powiedzieć - Nie trudno się było domyślić. Albo to, albo Katherine Aralez postanowiła sobie zmartwychwstać.

  - Ugh... Tak, jestem z alternatywnego świata. Posiadam sama zdolności magiczne oraz podczas walki z pieprzonym Bogiem, zostałam wysłana tutaj i nie mam pojęcia jak mam do cholery wrócić - wyjaśniła mu na szybko, lekko poirytowanym tonem głosu - Wszystko co znam jest zupełnie inne, w tym świecie nie żyję, ludzie których znałam nie istnieją w tej formie, którą znam i w sumie jedyny numer telefonu, jaki zgadzał się z tym, co było tam, to twój. 

  Blondyn po paru sekundach przeniósł wzrok z płynącej rzeki, prosto na swą rozmówczynię. Jasno było po nim widać, że takie wiadomości nie zrobiły na nim zbytniego wrażenia, zupełnie tak, jakby słyszał w życiu już większe bzdury, które potem okazywały się prawdą. 

  - I co? Mam ci niby pomóc wrócić? Niby jak? Nie posiadam umiejętności paranormalnych, a dlaczego mam się dzielić informacjami z kimś, kto jest dla mnie zupełnie obcy?

  - Henry jestem twoją kuzynką. Daleką, ale zawsze, więc weź nie wydziwiaj i po prostu zasyp mi jakiś cynk, ok? 

  - A jak nie? - zapytał się, wówczas gdy na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek - Nie zaatakujesz mnie, gdyż nie wiem czy wiesz, lecz jesteśmy obserwowani, przez mą znajomą. Ma cię pewnie w tym momencie na celowniku.

  Gdy tylko Kat to usłyszała, szybko rozejrzała się nerwowo wokół siebie, jednakże niczego nie dostrzegła. Nikogo, kto mógłby w tej chwili do niej celować i dosłownie w każdej chwili pozbawić ją życia.

  - Dlatego proszę bardzo. Przekonaj mnie, dlaczego miałbym ci pomóc? Kompletnie obcej mi osobie, która imituje mą zmarłą kuzynkę? - zaśmiał się cicho pod nosem na końcu, jasno pokazując, że ta wersja najwyraźniej była jeszcze gorsza, niż ta, którą Aralez znała osobiście.

  - Chcesz wiedzieć dlaczego? - prychnęła, wówczas gdy na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech - Ponieważ  jeżeli nie wrócę i nie powstrzymam tego typiarza, który mnie tutaj wysłał, mój świat, wasz świat oraz wszystkie inne światy zostaną doszczętnie zniszczone przez kogoś bardzo złego.

  Blondyn dalej nie wyglądał na zbytnio przejętego. Ziewnął on po prostu, jasno dając jej przy tym do zrozumienia, że raczej nie przejmował się zbytnio jej słowami. Zniszczenie świata? To dla niego nie byłoby nic wielkiego, wiedział jak mógłby temu zaradzić. Równie dobrze, gdyby chciał, mógłby spowodować reakcję łańcuchową, która by do tego doprowadziła. Gdyby tylko mu się zachciało.

  - I? Co mnie obchodzą te bezwartościowe istnienia? Każdy prędzej czy później umrze. Każdy świat prędzej czy później się skończy. Co za różnica czy teraz, czy za setki miliardów lat?

  Brązowowłosa wyglądała teraz na lekko zdezorientowaną. Ten człowiek naprawdę różnił się od jego odpowiednika z jej świata. Owszem, również sprawiał wrażenie nierozumianego inteligenta, jednakże ten Henry, którego ona znała,  nie powiedziałby nigdy nic w tym stylu. Pozwolenie umrzeć dosłownie wszystkim, którzy istnieją i kiedykolwiek istnieli?

  - Henry. Wierz mi, pożartowałabym sobie z tobą jeszcze trochę, a nawet z twoją psiapsi o której mi już wspomniałeś. Ale wierz mi, ja naprawdę nie mam na to czasu. W moim świecie musiałam stawiać czoła demonom, diabłom, a nawet Bogom. Dlatego lepiej daj mi czego chce i rozstańmy się w pokoju... kapiszi? - dziewczyna powiedziała, kładąc przy tym rękę na jego ramionach, obejmując go przy tym.

  - Zupełnie jak nasza Kat. Między wierszami twych słów dostrzegam groźbę kierowaną w mą stronę. Zamiast więc próbować negocjacji, kończy się czymś takim. Zabawne - stwierdził, zupełnie nieprzejęty jej słowami - Ale cóż, koniec końców i tak miałem zamiar dać ci jakąś wskazówkę. Moja układanka nie potrzebuje jednego elementu za dużo.

  - Nie ma to jak oferowanie pomocy, tylko dlatego, że ci przeszkadzam - zachichotała, dostrzegając ironię w całej tej sytuacji - No dobrze więc, powiedz mi w takim razie, czego powinnam szukać?

  - Nie wiem czy w waszym świecie również ktoś taki istnieje, jednakże proponowałbym ci odnalezienia osobnika, na którego mówią Slenderman. Kiedyś było o nim bardzo głośno, zwłaszcza, podczas tej słynnej akcji, podczas to której pewna agencja zaatakowała jego włości.

  - Hm? Imię brzmi znajomo, jednakże nie wiem kto to.

  - Człowiekiem bym go nie nazwał, na demona też nie pasuje. Powiedziałbym, że jest czymś pomiędzy. Zwykłym paranormalnym bytem. Jeśli uda ci się go odnaleźć i jakoś przekonać do współpracy, być może on powie ci jak wrócić - stwierdził, wracając swym wzrokiem na płynącą rzekę, by obserwować teraz dwie walczące ze sobą o kawałek chleba kaczki - Jego lokalizacja jednak nie jest mi znana. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że na całym świecie, może ją znać może z pięć, góra sześć osób. O ile wszyscy oczywiście wciąż żyją.

  - Czyli co? Mam zacząć od szukania tych ludzi i mieć nadzieję, że ich zeznania się ze sobą pokryją? - zażartowała sobie dziewczyna - Nie mam tyle czasu, mój wróg może w każdej chwili zbierać siły, żeby uwolnić to zło o którym ci mówiłam.

  - Niestety innego rozwiązania nie mam. Chyba, że masz zamiar liczyć na łut szczęścia i wybrać się do Japonii, gdzie ponoć ukrywa się ktoś, kto może być w stanie taką podróż zaaranżować. Jej lokalizacji jednak nie zna dosłownie nikt, więc na twoim miejscu zainteresowałbym się samym Slendermanem. Gdyż miejsce zamieszkania jednego z tych ludzi, jestem w stanie podać ci już teraz - stwierdził, wówczas gdy na jego twarzy pojawił się uśmiech.

  Katherine dokładnie wiedziała, że coś jest nie tak. Nie uśmiechałby się w takiej sytuacji. Już zdążyła go w miarę poznać, przez te parę minut i przypuszczała, że ten człowiek nie da jej tak łatwo zdobyć tych informacji, bez czegoś w zamian.

  - Wcześniej jednak chciałbym, byś razem z jednym z mych pracowników, wybrała się w pewne miejsce i złożyła komuś wizytę. Owszem, ufam mu i wiem, że poradziłby sobie sam, jednakże we dwójkę z pewnością pójdzie wam to sprawniej i przede wszystkim szybciej. Przy okazji się poznacie, ponieważ zawsze trzeba nawiązywać nowe relacje z ludźmi. To one kształtują nasz charakter. Po fakcie, będę w stanie ci powiedzieć, gdzie mieszka jedna z osób, które mogą znać lokalizację Slendermana. 

  - Cholera jasna Henry, sam mówiłeś, że ci tylko przeszkadzam. Chyba chcesz się mnie pozbyć jak najprędzej, czyż nie?

  - Niby tak. Jednakże skoro już tu jesteś i sama stwierdziłaś, że posiadasz umiejętności magiczne... Mógłbym przynajmniej spróbować to wykorzystać, nie uważasz kuzynko? Zawsze  możesz spróbować polecieć na własną rękę, lecz patrząc na wszystkie zmienne, istnieje dziewięćdziesiąt sześć procent szans na to, że zmarnujesz na tym więcej czasu.

  Dziewczyna spojrzała na niego, czując wewnątrz siebie zniesmaczenie do jego osoby. Przecież to było zbyt oczywiste. Mogła się od razu domyślić, że ten osobnik będzie chciał czegoś w zamian za informacje, jakich od niego chciała. Na dodatek jeszcze cała ta umowa, była bardzo mocno niesprawiedliwa, gdyż sam stwierdził, że nie wie czy te osoby wciąż żyją. Mimo wszystko... nie miała jednak zbytnio innych możliwości, jeśli chciała jakoś wrócić do swego świata. Musiała się zgodzić pomóc temu człowiekowi. Raczej nie byłoby to nic trudnego, biorąc pod uwagę to co zdążyła już przejść w życiu, jednakże mimo wszystko, to wszystko brzmiało dla niej jak olbrzymia strata cennego czasu. No ale przecież życie nie mogło być takie łatwe. Oczywistym było to, że nie uda jej się odkryć sposobu na powrót w jeden dzień, a w drugi znaleźć się z powrotem w domu. Życie było okrutne. Katherine zdawała sobie z tego doskonale sprawę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top