3
Minęło już siedemnaście dni, odkąd Katherine została przywieziona do szpitala. W międzyczasie dowiedziała się, że pierwsze trzy dni była nieprzytomna, co spowodowane było najpewniej masywną utratą krwi. Od tamtej pory, przez całe dwa tygodnie, musiała ona znosić takie rzeczy jak rehabilitacja, operacje polegające na wyciąganiu z jej ciała co mniejszych odłamków, które utknęły wewnątrz niej, niesmaczne jedzenie, gdyż nie mogła jeść słodyczy, które zawsze bardzo lubiła oraz to co sprawiało jej najwięcej stresu. Przesłuchiwania policji. Owszem nie oskarżano ją o nic, jednakże cały czas wypytywano ją o to, czy cokolwiek pamięta i czy wie, kto mógłby jej to zrobić. Władzom bardzo zależało na odnalezieniu człowieka, który wyrządził jej tą krzywdę, aczkolwiek uważała za mocno podejrzane fakt iż "Victoria" nie posiadała przy sobie żadnych dokumentów, a jej numer telefonu, tak samo jak wszystkie inne zapisane w jej telefonie ponoć nie istniały. Szatynka nie czuła się z tym wszystkim jakoś zbytnio dobrze, gdyż wiedziała, że prędzej czy później, dojdą oni do faktu, iż używa ona fałszywych danych i wtedy czeka ją bardzo dużo nieprzyjemności. Już właściwie wiedziała, że kiedy tylko poczuje się na siłach, będzie musiała uciekać z tego miejsca, gdyż prędzej czy później, ktoś zainteresuje się jej ubezpieczeniem, rodziną lub chociażby adresem zamieszkania, albowiem jak do tej pory, była ona w stanie sprawnie omijać te tematy, poprzez swą grę aktorską, wskazującą na to, że dziewczyna może mieć zaniki pamięci, albo najzwyczajniej w świecie nie zna tych danych z jakiegoś powodu.
Od tego samego czasu, już więcej nie miała tak dziwnych snów. Ten mężczyzna w purpurowym garniturze, po jednej wizycie, zostawił ją w spokoju. Nie wyjaśniało to jednak niczego dziewczynie, gdyż nie wiedziała, czy to była tylko szalona projekcja jej umysłu, czy tez może to się wydarzyło naprawdę. Mimo to jednak, tłumaczyłoby to może i parę rzeczy. Odkąd znajdowała się w tym miejscu, miała okazję oglądać często wiadomości, a czasem nawet miała dostęp do internetu. Wykorzystywała ona te momenty, żeby dowiedzieć się, co się dzieje na świecie. I mimo tego, że niektóre rzeczy były tak, jak być powinny, tak inne z nich... po prostu były zupełnie inaczej, niż pamiętała. Niektóre wydarzenia się nie zgadzały. Dezorientowało to mocno dziewczynę, lecz gdy tylko wpisała w wyszukiwarce internetowej swoje prawdziwe imię oraz nazwisko, miała już pewność, że to z pewnością nie było miejsce, z którego pochodziła. Ponieważ owszem, istniała tutaj jakaś Katherine Aralez, wyglądała nawet przeraźliwie podobnie do niej, a niektóre artykuły, które o niej znalazła, pokrywały się z tym co się działo w paru momentach jej własnego życia. Jednak... ta wersja już od kilku miesięcy nie żyła.
- Co jest grane...? - rzekła sama do siebie, wyłączając wyszukiwarkę, czując przeraźliwą dezorientację tymi wszystkimi wydarzeniami.
Ponoć nie żyła. Jej numer oraz numery osób, które znała, nie istniały. W wiadomościach mówiono o jakichś atakach, które miały podobno miejsce już od dawna, a ona nigdy o nich nie słyszała. A na dodatek, w tym miejscu ktoś taki jak Fumus nigdy nie istniał.
Brązowowłosa usiadła na jakimś krześle i złapała się za twarz. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła tak po prostu przyswoić tego, że znajdowała się w jakimś chorym, alternatywnym świecie. Uświadomienie sobie tego jednak, spowodowało, że przypomniało jej się to, co nieznajomy powiedział do niej w jej śnie sprzed dwóch tygodni, którego z jakiegoś powodu nie zapominała, mimo iż nigdy nie miała pamięci do snów.
"Nie należysz do tego świata. Jednakże tu jesteś, lecz nie możesz wrócić sama"
To zaczynało powoli układać się w pewną całość. Ten człowiek, o ile mogła go tak określić, wprost powiedział jej, że jest "bratem tego, który ją tu przysłał". Musiało mu chodzić o tego, którego tak desperacko starała się powstrzymać, zanim trafiła do tego miejsca. Wyjaśniało to również, dlaczego nic nie wiedziała. Ten typ, po prostu poświęcił swą okazję do przeskoku, której chciał użyć, by spotkać się z bratem, żeby się jej pozbyć raz na zawsze. W końcu ona nie potrafiła wrócić. Nawet nie wiedziała jak mogłaby to zrobić.
- Cholera... - westchnęła, samej nie wiedząc, jak powinna się z tym wszystkim czuć - Przecież ja muszę jakoś tam wrócić. Ja tu nie należę. Muszę uciec z tego świata. Tylko jak do cholery?
Zaczęła mówić sama do siebie, powoli opuszczając obie dłonie, ocierając nimi przy tym o twarz. Nie miała zielonego pojęcia, od czego by mogła w ogóle zacząć. Wbiła więc wzrok w ścianę przed sobą i zaczęła się zastanawiać, w jej głowie panowała jednak pustka, gdyż przez dezorientację, spowodowaną tą całą sytuacją, dziewczyna nie była w stanie się nawet porządnie skupić. Po paru minutach nicnierobienia westchnęła po raz kolejny, po czym postanowiła wstać. Powinna wrócić już do swojego pokoju, tutaj i tak nie będzie w stanie nic więcej zdziałać. Nie teraz. Nie w takim stanie.
~~~
Minęły kolejne dwa dni. Dziewczyna czuła coraz mniej bólu i była już po wszystkich operacjach, mających na celu, pozbawienie jej ciała ciał obcych w postaci odłamków szkła oraz drewna, które w niej utkwiły. Siły do niej powróciły, zarówno fizycznie jak i psychicznie, co oznaczało, że jest ona już gotowa na ucieczkę z tego miejsca. Oczywiście jak pytała lekarzy, jak długo potrwa jej pobyt w tym miejscu, dowiedziała się, że powinna poleżeć jeszcze z pół miesiąca, jednakże ona nie mogła czekać. Z dnia na dzień, ryzyko odkrycia, że podszywa się pod kogoś, kto nawet nie istnieje rosło. A nie mogła przecież tak po prostu powiedzieć wszystkim, że pochodzi z alternatywnego świata, a jej wersja z tego świata, nie żyje już prawie pół roku. Ta historia nie miała sensu i nie uwierzyłby w nią nikt o zdrowych zmysłach. Nawet ona, gdyby sama nie była ofiarą tego zdarzenia. Piątkowego wieczoru, kiedy w szpitalu zapadła już cisza nocna, a światła zostały zgaszone, Katherine wykorzystała fakt iż miała jednoosobowy pokój. Wstała z łóżka i podeszła szybko do okna, żeby zobaczyć, czy przypadkiem nie ma tam zbyt dużej ilości ludzi, którzy by ją zauważyli podczas ucieczki. Dostrzegła na parkingu parę samochodów, które najpewniej należały do pracowników, którzy mieli dzisiaj nocną zmianę. Dzisiejsza pogoda była przeciętna, nie za ciepło, nie za zimno. Światło księżyca, który najpewniej za parę dni osiągnie pełnię, przebijało się słabo przez starające się zasłonić go ciemne chmury. Po spokojnie poruszających się liściach, na okolicznych drzewach, wywnioskować dało się iż w tutejszym otoczeniu, powiewa również słaby wiatr, który raczej nie był dla nikogo szkodliwy. Na ulicy niedaleko, dziewczyna była w stanie dostrzec również jakichś ludzi, najpewniej wracających z pracy, bądź zmierzających na spotkanie ze znajomymi, by świętować koniec tygodnia roboczego. Byli oni ubrani dość luźno, żadnych kurtek, parasolek lub płaszczy.
- To moje ubrania raczej powinny wystarczyć - stwierdziła dziewczyna, odchodząc od okna.
Powoli zaczęła zdejmować z siebie swój strój, który musiał nosić każdy pacjent tej placówki. Szara tkanina, przypominająca trochę fartuch. Nie zajęło jej długo pozbycie się tego, by teraz stać tak po środku pomieszczenia bez niczego, poza przeróżnymi bandażami oraz opatrunkami, które pokrywały bardzo dużą część jej ciała.
- No dobra, sprawdźmy jeszcze tylko... - rzekła sama do siebie, wyciągając rękę lekko do przodu, z dłonią otwartą ku górze.
Po krótkiej chwili, tuż nad nią pojawił się jeden, czerwony, na wpół przezroczysty nóż, który unosił się teraz w powietrzu, jakby kontrolowany przez tą właśnie dziewczynę. Gdy tylko to ujrzała, uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z faktu, iż w tym świecie wszystko działa tak jak powinno.
- Fantomy działają. To znaczy, że wyzdrowiałam - stwierdziła, po czym od razu zdematerializowała dane ostrze i podeszła do szafy, w której schowane były jej ubrania, w których ją znaleziono.
Były one wyprane z krwi i kurzu oraz zszyte jak tylko było możliwe. Owszem, nie wyglądało to może jakoś profesjonalnie, jednakże najważniejsze było to, że przynajmniej nie było żadnych, niepotrzebnych dziur. Tak więc ubrała się w swoją białą koszulkę, zieloną, zapinaną bluzę z założonym na głowę kapturem oraz znoszone już, czarne spodnie, po których po prostu było widać, iż mają one już swoje lata. Na dłoniach natomiast wylądowały czerwone rękawiczki bez palców.
- No. Od razu czuję się lepiej - stwierdziła dziewczyna, patrząc się na samą siebie w odbiciu w oknie.
Szczerze mówiąc, to nie miała zamiaru jakoś zbytnio tęsknić za tym miejsce, mimo iż spędziła tutaj połowę miesiąca. Owszem, miło było po tak długim czasie po prostu spędzić trochę czasu nie robiąc dosłownie nic i najzwyczajniej w świecie zbierać siły, lecz ciągłe pytania o to co się stało, przesłuchiwania policji, niedobre jedzenie, nieprzyjemny zapach... nie było mowy, żeby jej tego brakowało, kiedy już stąd wyjdzie. Upewniwszy się, że wzięła ze sobą wszystko, co oryginalnie miała przy sobie, podeszła ona ponownie do okna, po czym je otworzyła. Od razu poczuła różnicę temperatur, jaka panowała pomiędzy tą w środku, a tą na zewnątrz. Poza budynkiem z pewnością było chłodniej oraz wilgotniej. Świeże powietrze jednak, miało zdecydowanie lepszą woń, niż ta mieszanka leków, kurzu oraz starości. Szatynka wychyliła się lekko stamtąd, by spojrzeć jak wysoko się znajdowała. Pierwsze piętro. Na oko wyglądało więc na to, że znajduje się jakieś pięć metrów nad ziemią. Normalnie nie sprawiłoby jej problemu zeskoczenie, aczkolwiek fakt iż jej rany jeszcze się nie zagoiły, a jej ciało było pokryte sporą ilością, ograniczających jej ruchy opatrunków, trochę utrudniało sytuację.
- No raczej mnie to nie zabije - skomentowała to z nutką rozbawienia w głosie, wchodząc powoli ostrożnie na parapet, przechodząc przy tym przez okno.
Po wszystkim usiadła sobie na framudze i wystawiła nogi na zewnątrz. Po złapaniu dłońmi, za miejsce na którym siedziała, zsunęła się w dół i gdy znalazła się już najniżej jak tylko mogła, dosłownie zniknęła. Ułamek sekundy później pojawiła się dwa metry niżej, ostatni metr opadając już spokojnie na ziemię, zginając przy tym lekko nogi, żeby uniknąć niepotrzebnego bólu. Gdy już znalazła się na dole, rozejrzała się dookoła siebie, żeby zobaczyć, czy nikt przez przypadek jej nie zobaczył. Ponieważ, gdyby byli to jacyś świadkowie, musiałaby się upewnić, że nie puszczą pary z ust. Na szczęście nikogo w okolicy nie było, a ona sama nawet wtapiała się trochę w otoczenia, dzięki bujnej roślinności, jaka panowała w okolicy tego budynku. Niedaleko znajdował się już parking, na którym jeżeli się już znajdzie, nie powinna już wzbudzać żadnych podejrzeń. Schyliła więc się lekko i ostrożnie, zaczęła zmierzać w kierunku, który sobie obrała. Cały czas obserwowała co się działo dookoła niej, gdyż nie chciała ryzykować tego, że być może mają tutaj jakąś ochronę. W końcu nie miała pojęcia, czy w tym alternatywnym świecie przypadkiem nie ma jakichś innych zasad, które by na przykład nakazywały dokładniejsze pilnowanie takich placówek. Mimo wszystko, koniec końców, brązowowłosa dotarła do swego celu. Parking, z którego wyjście na ulicę, nie było już trudne, wystarczyło przejść kilkanaście metrów, co również jej się udało. W ten oto więc sposób, opuściła w końcu teren szpitala i znalazła się z powrotem na wolności. Teraz jednak stało przed nią kolejne wyzwanie. Dowiedzenie się, gdzie się w ogóle znajduje i wpadnięcie na jakikolwiek ślad czegoś paranormalnego, co mogłoby jej pomóc w odnalezieniu sposobu na powrót do domu.
~~~
Katherine siedziała teraz na jednej z ławek w jakimś parku. Oczywiście nie ryzykowałaby tego, że zaraz ją ktoś rozpozna, dlatego oddaliła się od tego szpitala przynajmniej z parę kilometrów i wydawało jej się nawet, że znajduje się teraz z kompletnie innej strony miasta. Miejsce, które ją otaczało, o tej godzinie było zaskakująco spokojne. Nie było żadnych szalonych nastolatków, pijanych dorosłych, czy nawet zbłąkanych zwierząt. Co jakiś czas tylko ktoś przechodził obok, nawet nie zwracając uwagi, na siedzącą w samotności dziewczynę. Park ten był nawet ładny i dość dobrze zadbany. Wszędzie zasadzone były kolorowe kwiaty, trawa była niedawno skoszona, a drzewa wyglądały tak, jakby ktoś sadził je według dokładnych wyliczeń, gdyż odtępy między nimi były zbyt równe, żeby to mógł być przypadek. Sama brązowowłosa natomiast zapięła swą bluzę, czując jak wiatr zaczyna się robić coraz chłodniejszy i cały czas zastanawiała się, jak powinna się zachowywać. Był to przecież w końcu alternatywny świat. Owszem, na pierwszy rzut oka nie wydawał on się za mocno różnić od tego, co było u niej. Możliwym jednak było, że istniały tutaj jakieś zasady, o których po prostu nie było możliwości się dowiedzieć, przez ten czas, bo to były już mocno zakorzenione normy. Westchnęła ciężko, słysząc jak niedaleko niej przechodzi jakiś człowiek. Zmęczona już myśleniem spojrzała w jego kierunku, dostrzegając jakąś kobietę, na oko czterdziestoletnią. Ubrana była w luźne ubrania, zupełnie tak, jakby próbowała się odmłodzić. Poszarpane jeansy, biała koszulka na ramiączkach oraz rozpięta, skórzana kurtka. Niby nic nadzwyczajnego, aczkolwiek Katherine stwierdziła, że nie może siedzieć bezczynnie i chociaż powinna spróbować się czegoś dowiedzieć. Kiedy więc nieznajoma znalazła się wystarczająco blisko, Kat podniosła się lekko, żeby pokazać, że jest tutaj obecna.
- Przepraszam bardzo, czy mogłaby pani poratować jakimiś drobniakami? Zgubiłam portfel i... nie jestem stąd - zaczepiła ją, na bieżąco układając sobie tą historyjkę w głowie, od razu jak mówiła.
- To nie powinna pani to zgłosić na policję? Może to była kradzież.
- No niby powinnam, ale nawet nie wiem gdzie jest najbliższy posterunek. Zresztą już od paru dobrych godzin nic nie jadłam, dlatego jestem zmuszona prosić nieznajomych o drobniaki - rzekła z lekkim rozbawieniem w głosie i śmiejąc się niezręcznie, grając przy tym kogoś, kto po prostu był nieogarnięty - jak jakiś bezdomny, albo menel. Eeech... Zabawne, jak ten świat działa.
- No faktycznie, dość zabawna sytuacja - stwierdziła kobieta, sięgając do kieszeni, po czym wyjęła z niej parę monet, które następnie podała szatynce - A najbliższy posterunek jest stosunkowo niedaleko. Wystarczy pójść w tamtym kierunku, a potem, jak zobaczy pani rozwidlenie, to w lewo - podpowiedziała nieznajomej, wskazując ręką gdzie powinna iść.
- Bardzo dziękuję, wręcz ratuje mi pani życie - powiedziała Aralez, wstając całkowicie z ławki i zaczynając powoli iść we wskazanym kierunku.
- Ależ proszę bardzo, mam nadzieję, że uda się pani jakoś ogarnąć tą sytuację - rzekła z uśmiechem na twarzy, również zaczynając iść tam, gdzie cały czas szła, póki nie została zatrzymana.
- Jeszcze raz dziękuję! Życzę miłej nocy! - zawołała już lekko oddalona Kat, odwracając się na chwilę, a następnie kończąc na tym, że zeszła ze wskazanej ścieżki i zaczęła iść w kierunku najbliższego drogowskazu, który powiedziałby jej, czy w najbliższej okolicy znajduje się jakiś dworzec.
Po drodze zerknęła na to co otrzymała. Było to trochę monet, które razem dawały dziewczynie osiem dolarów. Nie za dużo, jednakże wystarczająco. Będzie w stanie z ich pomocą zrobić, to co planuje i zostanie jej jeszcze najpewniej na jakąś bułkę, gdyż fakt, iż zgłodniała przez ten czas, akurat nie był kłamstwem, w przeciwieństwie do wszystkiego innego co powiedziała tamtej kobiecie.
- Dobrze przynajmniej wiedzieć, że operują tą samą walutą. Szkoda tylko, że i tak nic przy sobie nie miałam.
~~~
Katherine dotarła w końcu dworzec centralny. Nie miała zamiaru nigdzie wyjeżdżać, lecz wiedziała, że znajdzie tutaj pewną rzecz, która w tym momencie była jej bardzo potrzebna. Samo to miejsce wyglądało nawet porządnie, widać było, że ludzie dbają o to miejsce. Nie było jakichś malunków na ścianach, podłoga była czysta, a na ławkach nie siedzieli niepożądani goście. Było tutaj jednak dość sporo reklam, pod postacią monitorów, na których takowe się pokazywały oraz plakatów. Reklamowano głównie jakieś produkty, ale czasem zdarzało się zobaczyć zachętę do jakiegoś kursu, żeby człowiek się czegoś nauczył, a nawet zapowiedzi jakichś wchodzących do kin filmów. Żaden z obecnych to ludzi, nie zwracał uwagi na nieznajomą, w końcu codziennie przechodziły tędy setki osób, które były tylko przejazdem lub też po prostu mieszkały w okolicy i gdzieś jechały, albo szły kogoś odebrać. Oczywiście nie obeszło się bez paru ludzi, którzy na nią zerknęli, aczkolwiek to była norma, jej też zdarzało się nieraz odpowiedzieć na to tak samo. Ale nie po to tutaj przybyła. Dotarła ona w końcu do tego, czego obecnie potrzebowała. Publiczny telefon, wbudowany w ścianę, zamontowany najpewniej dla tych, którym komórka się rozładowała lub też gdzieś ją zgubili po drodze. Brązowowłosa podeszła tam spokojnym krokiem i widząc, że nie ma nikogo dookoła, przejrzała jeszcze raz monety, które trzymała w dłoni.
- Teraz sobie przypomnieć ten numer. Cholera, a mogłam go zapisać - rzekła sama do siebie, opierając się o pobliską ścianę - No bo kurde, owszem, niby tamte numery nie istniały, mój zresztą też nie. Ale któryś chyba musi się zgadzać, bo co to za alternatywny świat, w którym jedyna różnica, to numery telefonów, skoro zdążyłam zauważyć, że nawet sieci są te same - westchnęła, próbując w międzyczasie ułożyć w głowie numer, który kiedyś doskonale pamiętała i nie czuła potrzeby jego zapisywania.
Jednakże to było dawno i to wszystko zdążyło się już zamazać w jej pamięci. Owszem, kojarzyła niektóre cyferki, ale nie mogła przecież losowo klikać tych wszystkich pozostałych, co do których nie była pewna. Przesiedziała więc tak jakieś dziesięć minut, zastanawiając się nad tym, jak ten numer mógł brzmieć. W końcu jej się to udało i wciąż nie mając stuprocentowej pewności, gdyż istniała szansa, że jej się pomyliło, wrzuciła parę monet do urządzenia, po czym wcisnęła odpowiednie liczby. Nie minęło nawet parę sekund, gdy usłyszała sygnał, co oznaczało, że ten numer dla odmiany istniał. W takim razie, czy sytuacja z pozostałymi oznaczała, że tamci ludzie po prostu nie istnieją w tej wersji świata? Czy po prostu akurat oni, poza tą jedną osobą posiadali tutaj inne numery? Sytuacja ta - owszem, była dziwna, jednakże Aralez w tym momencie po prostu czuła ulgę. Czy jednak ów numer łączył z odpowiednią osobą?
- Halo? - usłyszała po drugiej stronie, lekko zniekształcony przez jakość słuchawki, męski głos.
- Dzień dobry. Czy rozmawiam z osobą o imieniu...
- Chwila. Dwie sprawy, zanim przejdziemy do mnie. Po pierwsze, skąd ma pani ten numer?
- Leciałam z pamięci. Możliwe, że się pomyliłam, więc chciałam się zapytać, czy dobrze się połączyłam.
- Po drugie... Wydaje mi się, że znam pani głos. Ma może pani na imię Katherine?
- Tak? - odpowiedziała dziewczyna trochę niepewnie, zastanawiając się, czy w końcu dobrze się połączyła czy też może i nie.
- To dziwne... według moich informacji powinnaś od pół roku być martwa.
- Czyli chyba jednak dobrze się połączyłam - westchnęła, czując lekką ulgę - Słuchaj, musimy się spotkać. Nie pytaj się, dlaczego żyję, wyjaśnię ci wszystko jak się spotkamy. Dzwonię z publicznego, więc nie mam za dużo czasu.
- Dobrze, postaram się jakoś zorganizować swój czas, żeby się z panią spotkać. Nie wiem jednak, czy takie spotkanie jest bezpieczne dla mojej osoby. Biorąc pod uwagę to, co wyczyniałaś.
- Słuchaj. Naprawdę potrzebuję porady kogoś mądrego. Nawet nie wiedziałam do cholery, czy dobrze dzwonię, więc powiedz mi po prostu gdzie i kiedy, dobra? Możesz sobie nawet po prostu podstawić na miejsce telefon, na który później zadzwonisz, ale... serio potrzebuję porady.
- Hmm... No dobrze. Seventh Street, jutro w południe.
- Ok, ale... jakie miasto?
- To w którym jesteś. Jeśli faktycznie jesteś tą osobą co myślę, powinnaś wiedzieć, że jestem w stanie to stwierdzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top