2

  Dziewczęce ciało leżało bezwładnie na wciąż wilgotnej, po wczorajszym deszczu trawie. Wokoło znajdowało się wiele starych, wyrośniętych drzew, na których liście były obfite, w kolorze swego rozkwitu. Promienie słońca, widocznie przedostawały się między nimi, dając przy tym wrażenie, jakby ktoś celowo blokował niektóre miejsca, by uzyskać taki efekt. Powietrze dookoła wciąż było wilgotne, co działało na korzyść nieprzytomnej niewiasty, gdyż nie drażniło ono wielu, widocznych na jej ciele zadrapań i małych ran, wyglądających tak, jakby rozbił się na niej jakiś większy kawałek szkła. Widocznym jednak było to, że dziewczyna żyła. Jej klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała, zgodnie z rytmem jej zadziwiająco spokojnego jak na jej stan oddechu. Znajdywała się ona tam już jakiś czas, lecz nic jak na razie nie było w stanie jej obudzić. Ni to uderzający delikatnie o jej skórę wiatr, zwiedzająca powierzchnię jej koszulki mucha, czy nawet śpiewające przeróżne pieśni ptaki, tworzące razem niezrozumiałą symfonię dźwięków. W pewnym momencie na miejsce podeszła sarenka, zaciekawiona nietypowym gościem tego miejsca. Owszem, zdarzało jej się widzieć ludzi, jak każdej innej sarence, jednakże ten jeden nie ruszał się, pozwalając przy tym zwierzęciu, zaspokoić swą ciekawość. Spokojnym krokiem podeszło więc do leżącej niewiasty i zaczęło ją obwąchiwać, żeby zaznajomić się z jej wonią. Dało się jasno wyczuć od niej mieszankę zapachów dymu, kurzu oraz krwi. Sarenka nie rozpoznając tej mieszanki, zaczęła lizać leżące na ziemi ciało, żeby upewnić się, czym jest jej znalezisko.

  - Ugh... Co jest...? - jęknęła dziewczyna zmęczonym głosem, bez żadnej barwy w sobie, zupełnie tak, jakby szeptała.

  Zwierzę, cofnęło się o kilka kroków i stamtąd obserwowało, jak niespodziewany gość w tym lesie, własnie odzyskuje przytomność. Szatynka leniwie otworzyła oczy, od razu zaczynając je mrużyć, nie będąc jeszcze przyzwyczajona do rażącego ją światła. Zamrugała kilka razy, pokazując przy tym swe czerwone, lekko świecące się źrenice, a następnie postanowiła zasłonić padający prosto na jej twarz promień słońca za pomocą ręki. Kiedy jednak tylko nią poruszyła, poczuła jak zaczyna przeszywać ją niewyobrażalny ból, związany z obrażeniami, jakimi doznała w ostatniej walce. Syknęła przez zęby, strasząc przy tym lekko, stojącą obok sarenkę, która podniosła na chwilę obie nogi w górę, najpewniej próbując w ten sposób pokazać dominację. Dziewczyna rezygnując z pomysłu ruszania się, zerknęła na wydające obok niej dźwięki zwierzę, dalej z ciekawością ją obserwujące. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, gdyż chyba pierwszy raz w życiu miała okazję zobaczyć dzikie zwierzę na wolności z tak bliska. 

  - Co jest sarenko? - szepnęła do niej, jak najuprzejmiejszym tonem aktualnie była w stanie - Wiesz może skąd się tu wzięłam?

  Zwierzę prychnęło tylko, po czym zrobiło parę kroków na boki, prawdopodobnie próbując coś przez to przekazać, jednakże brązowowłosa nie była w stanie rozszyfrować jej mowy ciała. Westchnęła więc cicho, po czym zacisnęła zarówno swe powieki jak i zęby z całej siły, po czym wkładając w to jak najwięcej wysiłku, powoli podniosła swą górną połowę ciała z ziemi, kończąc siedząc w tym samym miejscu, w którym się obudziła. Sarenka dalej z ciekawością obserwowała całe to wydarzenie, nie do końca rozumiejąc całą tą sytuację. Cały czas jednak kroczyła na boki, co chwilę zmieniając lekko swą pozycję. 

  - Gdzie ja jestem do cholery...? - syknęła dziewczyna przez wciąż zaciśnięte zęby, czując cały czas nieustający, a wręcz narastający przez fakt jej poruszenia się ból - Ostatnie co pamiętam, to walka z Fumusem. Jaki jednak był wynik? - zapytała samą siebie, starając się złapać jakiś głębszy oddech, żeby uspokoić trochę swoje obolałe płuca.

  Przez fakt iż nie miała pojęcia gdzie jest i dlaczego tutaj jest, nie wiedziała zbytnio co powinna robić. Poruszenie nieodpowiednim mięśniem powodowało u niej spory ból, a przecież nie mogła spędzić tutaj reszty życia, czekając, aż łaskawie ktoś się na nią natknie. Z trudem podsunęła się więc pod najbliższe drzewo, płosząc przy tym lekko swą towarzyszkę, po czym oparła się o nie, by trochę odetchnąć. 

  - Dobra. Myśl Kat, co się wydarzyło? - szepnęła do siebie, w międzyczasie przeczesując swym wzrokiem całe swoje ciało, by być w stanie ocenić ilość i niebezpieczeństwo obrażeń - Udało mi się odnaleźć Fumusa i próbowałam go zabić. Trwało to chyba dość długo... - tutaj przerwała, kiedy dostrzegła w swojej nodze dziurę, większą niż pozostałe, w której dodatkowo dało się dostrzec parę wbitych w nią drzazg - Cholera. 

  Koniec końców brązowowłosa postanowiła zebrać jak najwięcej swoich sił i sięgnęła do swojej kieszeni. Czuła, że cały czas znajduje się tam jej elektroniczne okno na świat, czyli telefon komórkowy. Mimo bólu, który się z tym wszystkim wiązał udało jej się w końcu jakoś go stamtąd wydostać, a gdy tylko znajdował się już na zewnątrz, dziewczyna przyjrzała się mu. Nie miała pojęcia, czy będzie w ogóle działać. Ekran był pełen przeróżnych pęknięć, spowodowanych najpewniej oberwaniem od jakiegoś odłamku. Szatynka jednak po prostu zamknęła oczy i z nadzieją postanowiła go uruchomić. Ku jej zdziwieniu oraz uldze, poczuła w dłoni słabą wibrację, oznaczającą, iż urządzenie jednak jest skłonne kooperować.

  - Heh... Przynajmniej jedna dobra wiadomość - westchnęła, przenosząc swój wzrok, na powoli przybliżającą się do jej osoby sarenkę, która wciąż nie rozumiała obecnej sytuacji.

  Bez słowa złapała ona kontakt wzrokowy, nie wiedząc właściwie, czy to dobry pomysł. Owszem, zwierzę wydawało się niewinne oraz niegroźne, jednakże jeśli przyszło jedno, oznaczać to mogło, przyszłe pojawienie się większej ich ilości. Zwłaszcza, jeżeli ciało dziewczyny pokryte było odorem krwi, który z pewnością prędzej, czy później przyciągnie jakieś drapieżniki. Po paru sekundach obserwowania mieszkańca lasu, wróciła wzrokiem na swe urządzenie, które na szczęście dla niej postanowiło się uruchomić.

  - Dziękuję - szepnęła cicho, odblokowując je i patrząc szybko na stan, w jakim się znajdowało.

  Telefon na szczęście był w przeciętnym stanie. Sześćdziesiąt procent baterii, dwie kreski zasięgu. Była uratowana. Jeżeli tylko udałoby się jej połączyć z odpowiednimi ludźmi, prawdopodobnie mogłaby załatwić sobie jakiś azyl. W końcu co niby mogła zrobić? Znajdywała się po środku niczego, bez zielonego pojęcia gdzie może być. Całe jej ciało było poranione, niezdatne do najmniejszego poruszenia jednym mięśniem, bez wywoływania u siebie przeraźliwego bólu, a w dodatku, kto wie, gdyby ruszyła się jakoś gwałtowniej, mogłaby zacząć znowu krwawić, a wykrwawienie się w takim stanie nie było dla niej jakąś miłą perspektywą. Bardzo niechętnie otworzyła więc kontakty w telefonie i spojrzała na parę zapisanych tam numerów telefonu. Przez kilka sekund przez jej głowę przelatywały przeróżne myśli i pomysły, do kogo z nich mogłaby zadzwonić, w końcu kontakt z którymkolwiek nie skończyłby się za dobrze. Koniec końców stuknęła więc palcem w kontakt, podpisany jako "Thomas", po czym wcisnęła tryb głośnomówiący, gdyż nie czuła się na siłach, żeby podnieść urządzenie aż do swojego ucha. 

  - Przepraszamy. Nie ma takiego numeru - usłyszała tylko tyle. Nagrany głos automatycznej sekretarki.

  - Co jest? - powiedziała sama do siebie, z lekka zdezorientowana tą sytuacją.

  Bez chwili namysłu rozłączyła się i spróbowała połączyć z kolejnym kontaktem. I z kolejnym. I z kolejnym. Przy każdym z nich jednak odpowiedź była taka sama. "Nie ma takiego numeru". Dla brązowowłosej była to bardzo dziwna sytuacja, gdyż pamiętała, że jeszcze przed spotkaniem z Fumusem, rozmawiała z przynajmniej jedną z tych wszystkich osób. Nie mogąc zrozumieć tej sytuacji zablokowała telefon i spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się sarenka. Już jej tu nie było. W czasie, gdy dziewczyna była zajęta, zwierzę postanowiło pójść poszukać wrażeń gdzieś indziej, gdyż widocznie zaspokoiło już swą ciekawość, dotyczącą tego nietypowego gościa. Szatynka westchnęła ciężko, czując, że po raz kolejny została sama z jakimś problemem. 

  - Mogę zawsze zadzwonić na alarmowy - rzekła sama do siebie, przenosząc niepewnie wzrok na urządzenie - Zamkną mnie. Owszem, mogę niby podać fałszywe dane, jak odbiorą i mnie o nie poproszą, ale... cholera jasna. Z pewnością prędzej czy później ktoś mnie rozpozna. 

   Po paru chwilach intensywnych przemyśleń oraz wewnętrznego konfliktu, dziewczyna postanowiła w końcu to zrobić. Ścisnęła mocniej w dłoni telefon, zmuszając się do tej decyzji. W końcu wybrała numer 112. Zacisnęła zęby, czując jak w środku, gdzieś w okolicy żołądka zaczyna powoli coś ją skręcać. Był sygnał. Znajomy dźwięk jasno mówił, że uda jej się nawiązać połączenie.

  - Centrum powiadomienia ratunkowego, operator dwadzieścia osiem, w czym mogę pomóc? - usłyszała głos po drugiej stronie.

  - Dzień dobry - przywitała się słabym głosem, cały czas czując, że to wszystko to najpewniej był zły pomysł - Nazywam się... Victoria Jorgensen - przedstawiła się, zmyślonym na szybko imieniem i nazwiskiem - Nie wiem gdzie jestem, nie pamiętam co się stało... jestem ranna.

  - Czy może pani opisać swoje otoczenie? Czy pani obrażenia są bardzo poważne?

  - Jestem w jakimś lesie, nie mam pojęcia gdzie. Na ciele mam mnóstwo małych, płytkich dziur, nacięć oraz jedna większa  w lewym udzie - odpowiedziała z wysiłkiem, starając się ignorować ból i mówić w miarę spokojnie, żeby operator mógł ją od razu zrozumieć.

  - Czy jest pani w stanie określić jak głęboko w lesie pani się znajduje?

  - Niestety nie. Ledwo się poruszam, wszystko mnie boli. Boję się, że jeśli wykonam jakiś gwałtowny ruch, mogę zacząć intensywniej krwawić - jęknęła, dusząc w sobie cierpienie, które dosięgało ją za każdym razem, kiedy chociażby lekko wyciągała w górę głowę, by ocenić bardziej swe obrażenia - Nic nie pamiętam, nie wiem jak to się stało.

  - Postaramy się panią zlokalizować, proszę ruszać się jak najmniej, żeby nie otworzyć żadnych ran, które mogły zdążyć się już zagoić. Niech pani po prostu czeka na ratowników i niech pani się nie rozłącza, muszę utrzymywać z panią kontakt, by móc na bieżąco monitorować pani stan.

  - Dziękuję... Właściwie nie wiem jak długo tutaj jestem. Obudziłam się jakieś dziesięć minut temu, leżąc na trawie, dopiero jakaś sarenka mnie obudziła, liżąc mnie po twarzy - przyznała brązowowłosa, w której głosie dało się usłyszeć słabą nutkę rozbawienia.

  - Jeśli pani nie wie jak długo się tam znajdywała, tym bardziej musimy się pospieszyć. Nie wiemy, czy nie wdało się pani gdzieś jakieś zakażenie - rzekł mężczyzna, trochę zmartwionym tonem głosu, wyraźnie będąc dość mocno zestresowany tą całą sytuacją.

  - Wiesz co...? Świetnie ci idzie trzymanie mnie przy optymizmie. No po prostu sama bym tak nie umiała. Serio.


~~~

  Po jakichś dwóch godzinach, ratownikom udało się odnaleźć dziewczynę. Zdziwienie było u nich bardzo duże, kiedy ją ujrzeli. Dawno nie widzieli kogoś tak zmasakrowanego, a ona mimo wszystko wydawała się jakoś trzymać. Oczywiście samo przeniesienie ją na nosze, było dla niej bardzo bolesnym procesem, który spowodował otwarcie się jednej z jej ran, którą ci ludzie musieli szybko się zająć, prowizorycznie ją opatrując na czas dostania się do najbliższego szpitala. Wcześniej oczywiście musiano dostarczyć dziewczynę do karetki, którą nie mogli wjechać do lasu, dlatego przez jakiś czas musiała natrudzić się z bólem, który przeszywał jej ciało, za każdym razem, gdy ruszyła się w jakikolwiek sposób wbrew swej woli. W środku samego pojazdu, podano jej jakieś środki przeciwbólowe, które były dla niej istnym wybawieniem. W końcu mogła odetchnąć z ulgą, kiedy cierpienie, które przez cały czas czuła, zostało jakkolwiek stłumione, nawet jeśli tylko trochę. 

  - Jak to się w ogóle stało, że taka młoda dziewczyna skończyła w taki sposób? - zapytała się ją jakaś zmartwiona kobieta, jedna z ratowniczek, która towarzyszyła jej z tyłu, monitorując uważnie stan pacjentki.

  - Nic nie pamiętam, co miałoby z tym związek... po prostu się tak obudziłam... - stwierdziła szatynka, która mimo tego, iż nie pamiętała bezpośrednio ci się wydarzyła, miała pewność, iż to Fumus ją tak urządził.

  W końcu kto inny byłby to tego zdolny? Ostatnie co pamiętała, to walka z nim, a jej zakończenie było po prostu zakryte jakąś mgłą, przez którą dziewczyna nie mogła się przedrzeć. Nie była w stanie dotrzeć do wspomnienia, które wyjaśniłoby jej, jak wyglądał wynik ich starcia. Mogła się tylko domyślać. Żyła, więc prawdopodobnie nie przegrała. Z drugiej jednak strony, patrząc na jej stan oraz fakt, że obudziła się nie wiadomo gdzie, nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że to mogła być wygrana. Czyżby więc miał miejsce remis? 

  - Och biedna... Mimo wszystko bardzo dzielnie się trzymasz. Pewnie straciłaś mnóstwo krwi, biorąc pod uwagę twoje obrażenia - skomentowała to, wciąż zamartwiająca się kobieta, ostrożnie łapiąc brązowowłosą, za jej lewą dłoń - Ale nie martw się, poskładamy cię do kupy. Jak ci na imię?

  - K... Victoria - odpowiedziała jej dziewczyna, w ostatniej chwili powstrzymując się od wydania swych prawdziwych danych.

  Tak wiec trwała droga do szpitala. Dziewczyna starała się mówić jak najmniej o sobie, nie chcąc wydać się z tym kim tak naprawdę jest. Nie chciała ryzykować tego, że ktoś rozpozna jej nazwisko i skojarzy ją z tymi wszystkimi wydarzeniami, co do których się przyczyniła. Bądź co bądź, była ona osobą poszukiwaną. Uciekającą przed prawem. A perspektywa zostania zamkniętą, nie była dla niej zbyt przyjemna. Bądź co bądź musiała się dowiedzieć, czy udało jej się powstrzymać Fumus'a przed odzyskaniem jego brata. Nie mogła przecież na to pozwolić. Nie mogła pozwolić na spowodowanie końca świata, gdyż dosięgnęłoby to również i ją, nieliczną ilość osób, na której jej zależało oraz tych wszystkich innych ludzi, którzy jeszcze niczym nie zdążyli jej zawinić. Rozmyślając nad tym westchnęła ciężko, czując jak powoli zaczyna ją dosięgać zmęczenie, a jej powieki zaczynają robić się coraz cięższe. Czuła się wycieńczona. Jakby nie spała od przynajmniej kilku dni. Mimo iż początkowo starała się z tym walczyć, nie chcąc zasypiać w takim miejscu, martwiąc się, że jeżeli nie będzie obecna, żeby ewentualnie wytłumaczyć wszystko lekarzom, by ci nic nie zaczęli podejrzewać, może stać się coś złego. Po chwili jednak poddała się. Jej powieki zrobiły się już zbyt ciężkie, żeby z tym dłużej się zmagać. Pozwoliła więc swym oczom się zamknąć, a po krótkiej chwili pogrążyła się we śnie. 

  To co widziała wewnątrz swej głowy, te wszystkie obrazy, które jej umysł chciał jej przekazać, były dość ciężkie do zrozumienia. Widziała tam jakąś kobietę o bardzo długich, kruczoczarnych włosach oraz bladej skórze. Mówiła coś do niej, jednakże nie była w stanie nic usłyszeć. Jakby niewidzialny filtr starał się zablokować wszystkie dźwięki, jakie miały tutaj miejsce. Brązowowłosa patrzyła się więc przed siebie, czując, jak dryfuje w powietrzu, a wokół niej zaczynają pojawiać się ciemne, deszczowe chmury. "Wróć" usłyszała "Wróć". Tylko tyle była w stanie zrozumieć z tego wszystkiego. Cały czas jednak wznosiła się ku górze, wówczas gdy z chmur, powoli zaczął opadać intensywny deszcz. Dziewczyna nie była na niego zbyt długo narażona, gdyż wleciała w końcu w małą dziurę pomiędzy nimi, z której dało się dostrzec przebijające się światło słoneczne. Gdy już znalazła się na górze, poczuła, jak zaczyna opadać. Wylądowała na jednej z nich, lecz nie spadała, mimo iż nie było to ciało stałe, lecz gazowe. Leżała teraz na jednej z ciemnych, burzliwych chmur. Nie mogła się ruszyć, mimo iż próbowała. Impuls który wysyłała z mózgu, po prostu nie docierał do reszty ciała, zupełnie jakby była sparaliżowana. W pewnym momencie takiego leżenia, usłyszała kroki. Powolne, spokojne, najprawdopodobniej męskie kroki, które robiły się coraz głośniejsze, sygnalizując, że ktoś się do niej zbliża. W końcu ujrzała tą osobę. Był to mężczyzna. Mężczyzna w purpurowym garniturze oraz dziwnej, nietypowej masce, która zasłaniała całą jego twarz. 

  "Katherine jak mniemam?" odezwał się do niej, schylając się nad nią i podając jej rękę.

  Mimo iż dziewczyna nie chciała jej łapać, gdyż wiedziała, że jej ciało i tak się jej nie posłucha, jej ramię samo się podniosło i wbrew jej woli złapało go za dłoń, zakrytą pod skórzaną rękawiczką. W końcu z jego asystą udało jej się wstać, lecz wciąż nie była w stanie kontrolować własnego ciała.

  "Nie należysz do tego świata. Jednakże tu jesteś, lecz nie możesz wrócić sama" rzekł nadzwyczajnie spokojnym i ciepłym tonem głosu, puszczając jej dłoń i cofając się od jej osoby o krok.

  "To sen, prawda?" zapytała się go dziewczyna, czując, jak powoli odzyskuje władzę nad samą sobą.

  "Owszem. Lecz na dole jest rzeczywistość, której nie można uciec. Nawet podczas snu"

  "Kim jesteś?"

  "Bratem tej, która cię przeklęła. Bratem tego, który cię tu przysłał. Bratem tego, którego wszyscy się obawiamy..."

  "Co...?" 

  Nie zdążyła już nic więcej powiedzieć. Mężczyzna zaczął powoli odchodzić, a Katherine poczuła jak zapada się w dół. Chmury przestały ją utrzymywać, sprawiając, że ta zaczęła spadać. Coraz szybciej. Coraz bardziej. Coraz niżej. 

  - Co jest!? - krzyknęła nagle, zerwana ze snu, podnosząc się przy tym gwałtownie z łóżka.

  Początkowo nie wiedziała gdzie jest. Obce łoże, z białą, czystą pościelą, dookoła jasne ściany, świeżo umyta, wciąż jeszcze mokra podłoga oraz ten dźwięk. Wysoki, krótki dźwięk, który cały czas się powtarzał. Pip. Pip. Pip. Był to monitor, który pokazywał jej funkcje życiowe. Łatwo dało się więc domyślić, że dziewczyna była w szpitalu. Jak długo jednak spała? Nie miała pojęcia, jednakże nie czuła już tak masywnego bólu, jak przed tym wszystkim. Owszem, był on wciąż obecny, lecz był on znośny. Odsłoniła więc w końcu z siebie kołdrę i spojrzała na swe ciało. Wszędzie bandaże, opatrunki oraz jakieś podłączone do jej ciała rurki. Nie miała pojęcia do czego służyły, aczkolwiek wiedziała, że nie powinna ich raczej z siebie wyjmować. Do jej nozdrzy szybko dotarł bardzo nieprzyjemny zapach. Mieszanka krwi, leków, kurzu oraz starości. Woń ta tylko utwierdzała ją w fakcie, że to nie była kontynuacja snu. Mimo tego, że obecnie posiadała wiele pytań, które wymagały odpowiedzi, jak te, dotyczące tego snu, tego gdzie jest i jaki był wynik jej potyczki z Fumusem, obchodziło ją teraz tylko jedno. Żyła i powoli zdrowiała. Opatrzyli ją, a jako, iż jej ręce nie były skute kajdankami, ani niczym innym oraz nikt nie siedział przy niej, obserwując ją przez cały ten czas, by pilnować, żeby nic nie zrobiła po przebudzeniu się, prawdopodobnie nikt jej nie rozpoznał. Udało jej się zachować anonimowość, jaką chciała zachować. Nikt nie wiedział, że Victoria Jorgensen, to tak naprawdę Katherine Aralez. W końcu skąd mogli to wiedzieć? Nie miała przy sobie żadnych dokumentów, a w telefonie nie miała zapisanych żadnych danych. Cieszyła się teraz z tego powodu, ponieważ mogła w spokoju odetchnąć i rozluźnić się w końcu, po tak długim czasie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top