18
Pov Valerie
Jestem zaskoczona widokiem Louisa co on wykorzystuje i wchodzi do mieszkania i zamyka po sobie drzwi. Jakim cudem on mnie tu odnalazł? I to tak szybko.
- Co ty tu robisz? - wiem, że to jest głupie pytanie, ale nic innego mi obecnie do głowy nie przychodzi. Jak on dał radę tak szybko trafić na mój trop? Przecież jak zwykle zachowałam wszelkie środki ostrożności.
- Przyjechałem po ciebie skarbie. Nie masz nawet pojęcia jak bardzo ulatwiłaś mi zadanie. Gdybyś została i wróciła z nami do domu to znowu bym musiał się tobą dzielić z Niall'em. Lecz ja byłem pewien, że coś wykombinujesz i nie pomyliłem się - przechodzi do salonu, a tam rozsiada się na fotelu.
- Jak mnie znalazłeś?
- Łatwo się dowiedziałem jakim teraz jeździsz samochodem i tak dla zabezpieczenia podłożyłem ci nadajnik. Jak widać to była doskonała decyzja - cholera, czemu ja tego nie przewidziałam. Jak głupia niedoceniłam Louisa, i zapomniałam, że to on jest tym niebezpieczniejszym. Jak zwykle zawiodłam.
- I co teraz znowu zabierzesz mnie do Nialla? - już raz to zrobił, więc nie zdziwiłabym się gdyby znów coś takiego nastąpiło.
- Oczywiście, że nie skarbie. Tak jak już mówiłem nie zamierzam cię oddawać mojemu bratu. Mam już dość tego, że on ciągle dostaje wszystko, a ja nic. Tym razem to ja będę wygrany - nie mam pojęcia czy teraz się cieszyć czy wręcz odwrotnie. W końcu Louis'em dużo łatwiej było mi sterować, a poza tym to on nigdy celowo by mnie nie skrzywdził. Oprócz tych razów, w których kazał mu mój mąż.
- Przysięgnij, że nie skrzywdzisz Marcela - proszę o to, bo to jest jedyne co mogę od niego dostać. To, że mnie nie wypuści jest pewne. Niech przynajmniej nie skrzywdzi osoby, na której mi bardzo zależy.
- Chyba wiesz, że jego śmierci byłaby najlepszym rozwiązaniem. Lecz jeśli nie będzie sprawiał żadnych problemów to obiecuję go nie zabijać - jest dobrze. - To może już byśmy tak stąd poszli, jak nas tu nie zastanie to nie będzie żadnej awantury i nie będę musiał chwytać za pistolet i go używać.
Nagle jednak słyszę jak drzwi się otwierają i po chwili w salonie staje Marcel.
- Kto to jest? - pyta zdziwiony na widok Louisa.
- Ale masz wyczucie czas - mówi i się podnosi. Podchodzi też do Marcela. - Naprawdę chciałem tego uniknąć, ale nie pozostawiłeś mi wyjścia - mówi i wyciąga strzykawkę z kieszeni, a następnie wbija ją Marcelowi w szyję.
Czyżby go czymś otruł?
- Co to ma być? - pyta brunet i łapię się w miejsce ukucia. Po chwili zaczyna się też chwiać na nogach.
- Miałeś go nie krzywdzić! - mówię do niego z pretensją. Czemu nie dotrzymał słowa? Nie prosiłam wcale o wiele.
- Uciekaj Dany - wypowiada ostatkiem sił i traci przytomność. Klękam obok niego.
- Spokojnie to tylko lek nasenny. Wziąłem go na wszelki wypadek gdybyś mi się sprzeciwiała, ale ty na szczęście poszłaś po rozum do głowy i zrobiłaś to co trzeba. Bierz swoją torebkę i idziemy - mówi z uśmiechem na twarzy.
Czyżbym wracała do punktu wyjścia? Oby nie.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top