Rozdział 32
(2/3 część maratonu)
Pov. Aaron
Co ja zrobiłem?
Myślę, gdy widzę, leżącą na podłodze dziewczynę.
~ Co tak stoisz?! Sprawdź czy żyje! ~ warczy mój wilk.
Zgodnie z jego poleceniem kucam przy blondynce i przykładam palce do jej szyi.
~ Da się wyczuć słaby puls. Po prostu zemdlała ~ stwierdzam i czuję ulgę.
Nawet jeśli jest arogancka i wkurzająca to lepiej, żeby została przy życiu. Strata mate wiąże się z najgorszym z możliwych bólem; psychicznym. Mimo iż wątpię, żeby śmierć Octavii zrobiła na mnie większe wrażenie to wolę dmuchać na zimne. Nie obchodzą mnie uczucia. Wyzbyłem się ich wszystkich, kiedy mój własny ojciec pobił mnie i upokorzył. Byłem za słaby na wampira ze starszyzny. Wiedziałem, że sam go nie zabiję, dlatego zleciłem zabójstwo młodemu łowcy, który w bardzo krótkim czasie wyrobił sobie reputację. Był niezwykle obiecujący. W razie czego on by zginął, nie ja, więc uznałem to za układ idealny. Udało mu się, zlikwidował Felixa i moją macochę, za co musiałem mu sporo zapłacić. Ale nie obchodziło mnie to, liczyło się tylko to, że ten rozdział w życiu został zamknięty, a ja mogłem zacząć tworzyć nowy. Stałem się mordercą, bestią - Alfą.
~ Zabierz ją do medyka, a nie na wspominki ci się zebrało! Ciesz się, że udało mi się, cię powstrzymać przed jej zabójstwem. Jeszcze raz coś jej zrobisz, a nie ręczę za siebie.
~ A co ty możesz mi zrobić ~ prycham i kopię ciało blondynki.
Zdecydowanie lepiej wyglądała by w brązie. - pomyślałem, przyglądając się jej oświetlonym przez promienie słoneczne włosom.
~ Jeszcze raz ją kopniesz albo zranisz to odejdę.
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem.
~ Ty chcesz odejść? ~ nie przestaję się śmiać. ~ Jesteś w moim ciele, nie możesz odejść. ~ warczę.
~ Ja mogę wszystko. Wystarczy, że usunę się w cień, a wtedy nie będziesz już bestią i szanowanym Alfą Krwawych Wilków. Będziesz zwykłym, nędznym człowiekiem.
Nie powiem jego słowa mnie zdziwiły, ale nie biorę ich na poważnie.
~ Przez jakąś idiotkę chcesz mnie zostawić? Swojego kumpla?
~ To nie idiotka, tylko nasza mate! Najwspanialsza kobieta, którą podarował nam księżyc! A teraz weź ją do medyka, bo już nigdy mnie nie usłyszysz.
Normalnie zaraz się rozpłaczę po tej jego emocjonalnej wypowiedzi, - myślę sarkastycznie - ale niech mu będzie. Biorę ją na ręce w stylu panny młodej i idę do szpitala watahy, znajdującego się dwa piętra niżej.
Kolejnym powodem, dla którego moja bratnia dusza ma przeżyć jest kwestia mojego potomka. Będzie o wiele silniejszy, jeśli będę go miał ze swoją mate. Tak zrobił wszechświat, więc nie będę się z nim wykłócał. Gdy Octavia wychowa mojego dziedzica to będzie mi już obojętne, co dalej się z nią stanie.
~ Teraz tak mówisz, ale zobaczysz co będzie po oznaczeniu ~ mówi cicho wilk, co puszczam mimo uszu. ~ Stado bez Luny to słabe stado.
~ Zrozumiałem aluzje. Możesz być już cicho? Ciężko się niesie to grube coś. ~ odgryzam się z udawanym obrzydzeniem, chociaż dziewczyna jest zadziwiająco lekka jak na jej wzrost.
Kopię z buta drzwi do jednej z pustych sal i wołam do siebie w myślach lekarza.
- Co się stało, Alfo? - pyta.
Wskazuję głową na blondynkę, którą położyłem na łóżku. Medyk patrzy dłuższą chwilę w jej stronę.
- Wylecz ją. - rzucam, niskim basem bez wyrazu.
Z twarzy doktora zniknęły naturalne kolory i zostały zastąpione śnieżnobiałą bielą. Podbiega do niej i podejrzanie długo szuka ręką pulsu. Po minucie odsuwa się od niej z lekkim uśmiechem i na powrót oliwkową skórą.
- Wybacz, moją reakcję, Alfo. Jest taka sina i te ślady podduszania, myślałem, że mam przeprowadzić sekcje zwłok.
Rzucam mu tylko zirytowane spojrzenie, na co on szybko się opamietuje.
- Zrobię co w mojej mocy, aby ją wyleczyć, Alfo.
Kiwam niedbale głową i wychodzę z pomieszczenia.
^ 9 godzin później ^
Znudzony, podnoszę rękę i zerkam na drogi zegarek, owinięty wokół mojego lewego nadgarstka.
22:52
Wkładam papiery do odpowiednich segregatorów i szuflad, a niektóre z nich lądują w śmietniku. Wstaję z krzesła i kieruję się do sali, w której zostawiłem swoją mate.
~ Miałeś do niej zajrzeć sześć godzin temu ~ narzeka mój wilk.
~ Mogę wcale do niej nie iść ~ odpowiadam wnerwiony.
Podziałało, bo nastała cisza. Wcześniej razem z moim wilkiem Blackiem byliśmy drużyną marzeń. Tak samo wyniszczeni i żądni krwi. Niestety pojawiła się ONA.
Moje przemyślenia, przerywa mi doniesienie bitewnego bety.
~ Uciekł więzień, Alfo.
~ Jak wy ich do kurwy pilnujecie?! ~ ryczę wściekły. Nie doczekuje się odpowiedzi, więc mówię dalej. ~ Kto się uwolnił?
~ Rose Anderson, Alfo.
Cholera.
Wbiegam do szpitalnej sali, w której zastaję nieprzytomnego lekarza, leżącego na podłodze i niedawno odłączoną kroplówkę, ponieważ nie jest jeszcze pusta.
Ty mała...!
~ Dwóch strażników, wyczuło dwie wilczyce, nie należące do naszego stada przy zachodniej bramie, Alfo.
~ Macie je złapać żywe i przyprowadzić do mnie. A odpowiedzialnego za ich ucieczkę czeka kara.
Coś mi się wydaje, że jutro będę szukał nowego bitewnego bety.
~ Tak jest, Alfo.
Nie wierzę w nic ani w nikogo, co za tym idzie również w swoich ludzi. Nie zdziwię się jak ta cała Amery okaże się silna tak jak jej ojciec, a moi ludzie są takimi debilami, że mogą dać jej uciec. A ja nie mogę na to pozwolić.
Nie tracę czasu i biegnę za tropem swojej mate.
Chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam.
--------------------------
Niedługo będzie ostatnia i najdłuższa część maratonu. Taki trochę punkt kulminacyjny. Niedługo pojawią się kolejne rozdziały.
Życzę miłego czytania i już nie przedłużam. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top