Rozdział 28
Odważnie podnoszę głowę do góry, odrzucając niesforne kosmyki pofarbowanych, blond włosów do tyłu i rzucam harde spojrzenie w brązowe tęczówki Aarona. Mimo, że są piękne, to w porównaniu do cudownych dwukolorowych oczu Luka, wyglądają nijako.
Na moje rozmyślenia Cana oczywiście musiała warknąć, ale na całe szczęście darowała sobie komentarze.
- Pachniesz czekoladą. - stwierdza, wąchając powietrze, jak jakiś zapchlony kundel. - Ale dlaczego czuć od ciebie Alfę?
Unormowuje swój puls i odpowiadam.
- Przecież jestem córką Michaela, a nie sory, miałam powiedzieć byłam. - syczę z wyraźnym jadem w głosie. - Wybacz jeśli nie spełniłam twoich oczekiwań. - odpowiadam sarkastycznie.
- Uważaj do kogo mówisz, mała. - mówi podniesionym głosem Aaron, na co moja wilczyca cicho skomle. Pochyla się do mojego ucha i szepcze. - Jestem alfą, a ty moją mate. Twoim zadaniem jest wzmocnić nasze stado i urodzić mi potomka. - po ostatnich słowach przygryza płatek mojego ucha, na co mimowolnie przebiega mnie ciepły dreszcz. Gdyby nie ta chora więź, zdecydowanie byłby wywołany obrzydzeniem.
Co za pajac!
Ani razu nie słyszałam, żeby ktoś mówił tak przedmiotowo do swojej własnej mate.
Podchodzi do drzwi i z kpiącym uśmiechem otwiera je przede mną.
Jaki dżentelmen. - prycham.
Dlaczego to akurat ze mnie musiałeś zakpić w najgorszy z możliwych sposobów, Księżycu?
Podobno znalezienie mate wiąże się z tym, że już żaden inny facet nie będzie dla ciebie atrakcyjny. Nawet jeśli Gastrell jest nieziemsko przystojny to Luke i jego czarne jak noc włosy, mięśnie oraz rozbrajający uśmiech też są niczego sobie. - Dlaczego ja w ogóle ich do siebie porównuję, przecież Edevane to mój przyjaciel. - wzdycham i wracam do rzeczywistości.
Idziemy w sporym odstępie przez szeroki korytarz. W pewnym momencie zatrzymuję się.
~ Nie zrobisz tego. ~ warczy Cana, która już najwyraźniej wie o czym myślę.
~ To patrz.
- Chcę odrzucić więź. - oznajmiam twardo. Udaje mi się zachować poważny wyraz twarzy, co zdecydowanie nie jest proste przy okropnych torturach, wywoływanych przez Canę.
Więź można odrzucić, ale to nie takie proste. Nie jestem pewna jak działa to u wampirów, ale u nas jest tak, że można to zrobić przed oznaczeniem. Wtedy nie umiera się z tęsknoty, a pozbierać się pomaga również duża odległość od siebie nawzajem. Oczywiście są minusy. Tak jak wcześniej mówiłam, żaden inny partner nie jest ze swojego punktu widzenia atrakcyjny, a uczucia drugiej połówki nadal są odczuwalne. W minimalnym stopniu, ale jednak, a aby to jeszcze bardziej zmniejszyć najlepiej jest wylecieć na drugi koniec świata.
Aaron z kamienną twarzą odwraca się w moją stronę. Jednak odczuwam bijące od niego ogromne pokłady wściekłości. Niestety jestem jego bratnią duszą, więc czuję po części jego emocje co podobno nasila się po oznaczeniu, do którego nigdy nie dopuszczę.
Przez swoją drugą wampirzą naturę jest piekielnie szybki. O tym, że przerzucił mnie sobie przez ramię jak zwykły worek kartofli, zorientowałem się dopiero, kiedy to boleśnie rzucił mną o łóżko któregoś z pokoi.
- Nigdy! Rozumiesz, nigdy! Twoje fanaberie nic tutaj nie znaczą! Mógłbym mieć każdą, a los postawił mi ciebie! Jakoś to przeżyję, bo jesteś silną wilczycą. Moje stado stanie się potężniejsze niż dotychczas. Dopóki nie zrozumiesz swojego błędu i nie będziesz błagała mnie na kolanach o przebaczenie, będziesz tu zamknięta, jak jakaś cholerna księżniczka w wieży! Tylko, że tutaj zapomnij o księciu, który cię uratuje i będziecie żyć sobie długo i szczęśliwie. Do momentu, w którym nie będziesz mi w pełni posłuszna, możesz sobie tylko pomarzyć o przyzwoitym traktowaniu.
~ Co by tu dużo mówić, zasłużyłaś sobie. ~ stwierdza Cana co całkowicie w tej chwili ignoruję.
- Zniszczyłeś moją watahę! Namieszałeś Maxowi w głowie! Zamordowałeś mojego ojca! Zabiłeś swojego głównego betę, bo na końcu zdania zapomniał dodać Alfo! Jesteś nienormalny, stuknięty i niezrównoważony! Twoja przystojna gęba tylko skrywa za sobą prawdziwego tyrana! - ostatnie słowo dodatkowo podkreślam. Założę się, że jestem cała czerwona przez mój nagły wybuch złości.
Jeśli teraz nie zrozumiał mojego dosadnego przekazu to znaczy, że jest głupszy niż myślałam. - Chociaż zaraz, zaraz, tak się nie da.
- Tylko tyle? - pyta rozbawiony.
Patrzę na niego z niezrozumieniem.
- Ja to wiem, skarbie. - mówi z wrednym uśmieszkiem i wychodzi zamykając ciężkie wrota pokoju na klucz.
- Nie mów tak do mnie! - krzyczę za nim. - Nigdy nie będę cię błagać, nie złamiesz mnie! Mogę tu siedzieć aż do śmierci, ale za żadne skarby tego przeklętego świata nie zaakceptuję tej więzi!
Siadam już trochę mniej nabuzowana, ale nadal przygnębiona na łóżku.
W dużym pomieszczeniu poza sporej wielkości łóżkiem, lampą wiszącą z sufitu i szafą przy ścianie, nie ma tu nic. Ściany pomalowane są na nudny beżowy kolor. - Przynajmniej mam jeszcze przyłączoną do pokoju, łazienkę, w której jest kibel i prysznic.
Myślę, że już kilka godzin robię pompki na zmianę z brzuszkami i innymi ćwiczeniami, ale bez zegara ciężko mi to stwierdzić. Normalnie trenuję codziennie, więc nie mogę pozwolić sobie na spadek formy, szczególnie w takiej sytuacji. Cała lepiąca się od potu, wstaję, gdy słyszę przekręcany zamek w drzwiach.
Jezu, jak dobrze. - myślę, kiedy zamiast hybrydy, w drzwiach pojawia się różowowłosa dziewczyna, wyglądająca na kilka lat młodszą ode mnie czyli chyba jakieś czternaście, ale głowy nie dam.
Widać, że się stresuje, bo taca z jedzeniem, którą trzyma w rękach trzęsie się jak galareta.
- Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię. - mówię i szczerze się do niej uśmiecham.
Dziewczyna, widząc to, odrobinę się rozluźnia.
- Jestem Octavia, a ty?
Pytam próbując nawiązać rozmowę, bo po kilku godzinach mam serdecznie dosyć samotności. Kiedyś to mogłabym chociaż pogadać z moim drugim wcieleniem, ale obecnie jest na mnie obrażone.
Różowowłosa, spina się delikatnie i podnosi wzrok na moje oczy. Odcień jej tęczówek jest podobny do moich tylko bardziej wyszarzały. Nos w proporcjach całej okrągłej twarzy jest bardzo malutki przez co wygląda niezywkle uroczo. Jej suche i wyblakłe czerwone wargi ust, oddzielają się od siebie, a na to co widzę, włoski stają mi dęba.
Jakby na nowo wystraszona dziewczyna, odstawia tacę z jednym skąpym tostem oraz szklanką wody na stół i odchodzi.
Z racji, że nie znajduje się tutaj żaden czasomierz, a za wysoko umieszczonym, malutkim okienkiem jest już ciemno, postanawiam się umyć.
Wiedziałam, że w watasze Krwawych Wilków, zasad i kar jest więcej niż ich samych jednak, żeby tak karać dziecko?!
~ Niech tylko dorwę tego kto jej to zrobił! ~ moja wilczyca nareszcie postanowiła przemówić z sensem.
~ Póki co siedzimy tu zamknięte i raczej za prędko nie wyjdziemy. W tej chwili pewnie obcinają język kolejnemu wilkołakowi.
~ Jako Alfa absolutny, jesteśmy za nich odpowiedzialni. Trzeba to zakończyć.
~ Nawet jak stanie nam na drodze Gastrell? - pytam powątpiewając.
~ Go nie skrzywidzimy, to nasz kochany mate!
~ A delikatnie przesunąć?
~ Eh. Niech Ci będzie. Tylko i wyłącznie dla wszystkich innych wilkołaków.
Aby nauczyć Michelle, czyli ugryzionej przez mnie kobiety, teraz bety, samokontroli, musiałam czytać bardzo dużo nudnych książek od Olivera. W jednej z nich znalazłam coś, co z początku uznałam za nieprzydatne, lecz teraz rozumiem, że byłam w błędzie i cieszę się, że zdążyłam się tego nauczyć. Zbudowanie niezauważalnego muru, który chroni moje myśli przed Caną. Teraz najważniejsza z nich to UCIECZKA.
------------------------------
Myślę, że jeszcze maksymalnie 10 rozdziałów i kończymy. Chyba, że jeszcze mnie coś natchnie to będzie więcej😁
W następnym rozdziale, postaram się przybliżyć występujące w książce postacie, bo mam świadomość, że niestety można się w tym pogubić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top