Rozdział 26

Pov. Aaron

- Jak to uciekł?! - krzyczę wściekły. - Miałaś przyprowadzić go do mnie!

- Wiem, Alfo. Nie dałam rady utrzymać Luka, a Twoje stado nie złapało go kiedy miało okazję. - stwierdza obojętnie czarownica.

Ona jest na mojej ziemi. Moim terytorium i śmie mówić, że moi ludzie są niekompetentni?!

- Nie wywiązałaś się ze swojej części umowy, więc nie licz na to, że ja to zrobię. - mówię stanowczo.

- Ale Alfo...

- Milcz! - krzyczę, spaprała sprawę to niech przynajmniej nie zawraca mi głowy, bo przysięgam, że zaraz nie wytrzymam.

- Miałeś ją zabić! - właśnie przelała się czara goryczy.

Zmieniam się w krwiożerczą bestię i rozszarpuję jej nędzne, chude ciało.

- Zabrudziłaś mi gabinet. - stwierdzam, patrząc na porozrzucane narządy wewnętrzne czarownicy i rozbryzganą krew na szarych ścianach.

~ Posprzątajcie tu, macie dziesięć minut! ~ krzyczę na omegi, które po kilku sekundach są już w pomieszczeniu z środkami czystości. Jedna z nich nagle wybiega z ręką przy ustach, jakby nigdy nie widziała rozczłonkowanego, martwego ciała. - Skąd oni się biorą? - wzdycham zirytowany w myślach.

Idę się odświeżyć i zmyć z siebie osocze dziewczyny.

Po wyznaczonym czasie przychodzę, żeby ich opieprzyć, ale jestem mile zdziwiony, ponieważ wszystko wygląda nawet lepiej niż poprzednio. - Tym razem im daruję.

W pomieszczeniu znajdują się wypełnione po brzegi książkami regały i biurko zrobione z czarnego drewna. Aktualnie siedzę na fotelu wykonanym z czarnej ekoskóry, przede mną stoi otwarty laptop, a dookoła niego rozwalone są przeróżne papiery, w których tylko ja potrafię się odnaleźć. Na środku sufitu biura wisi złoty żyrandol, choć już nie długo, bo mam zamiar wymienić go na inny, ponieważ za bardzo przypomina mi ten wiszący w kościele.

Chciałem załatwić sprawę z Lukiem bez zbędnych ofiar, ale skoro ten śmieć zbratał się z wrogą watahą i mnie zaatakował, trzeba użyć drastycznych środków. Podnoszę telefon i wpisuje ten sam numer, na który zdecydowałem się zadzwonić raz ponad dziewięć lat temu.

- Davies, kto mówi? - pyta ochrypły głos w słuchawce.

- Aaron Gastrell.

- Pamiętam cię. - oznajmia, słabo kryjąc swoje zdziwienie. - Kto i za ile?

- Luke Edevane, niech łowca się go pozbędzie, a dostanie ile tylko zechce.

- Jasne, James się tym zajmie. - mówi i się rozłącza.

No i super, jeden problem mam z głowy. Teraz czas zająć się obowiązkami Alfy. Wzdycham i zaczynam przekopywać się przez papiery dotyczące przeróżnych skarg, księgowości i wiadomości od sojuszniczych stad.

Moją pracę zakłóca donośne pukanie do drzwi. Zmęczony podnoszę głowę znad liczb i spoglądam zamglonym wzrokiem na zegar. - szósta rano, siedzę tu od 4 godzin.

- Wejść! - krzyczę i wstaję z fotela co powoduje niezbyt miły dla uszu, chrupot przemieszczających się wysiedzianych kości.

~ Wziął byś się za polowanie albo szukanie naszej mate, a nie cały czas siedzisz w tej swojej jaskini. ~ narzeka mój wilk Black.

~ Przez tyle lat jej nie znaleźliśmy, więc nie ma się co łudzić. Może już dawno umarła. ~ mówię zirytowany. Kilkaset lat czekam na swoją bratnią duszę, ale pogodziłem się z tym, że nie dane mi będzie ją spotkać. ~ Po za tym codzienne treningi ci nie wystarczą?

Do mojego gabinetu wchodzi czarnowłosy, tym samym przerywając mój wewnętrzny monolog.

- Ta dziewczyna, o której mówiła czarownica obudziła się i chce z tobą rozmawiać, Alfo. - oznajmia mój główny beta, Max Amery.

Nie było łatwo złamać tego chłopaka. Na początku miałem w planach go po prostu zabić, ale uznałem, że szkoda by było zmarnować taki talent jakim jest potomek Romulusa. Przez pierwsze dwa lata był torturowany, a następne trzy wynajęta przeze mnie czarownica wlewała mu do wody miksturę mieszającą w mózgu i wspomnieniach. Swoich rodziców widzi teraz jako znęcających się nad nim potworów, a mnie jako swojego wybawcę i musi mi być bezwzględnie posłuszny. Funkcje mojego doradcy pełni od paru miesięcy, ponieważ poprzedni beta miał publiczną egzekucję przez nie przestrzeganie moich zasad.

- Jest coś co mnie dręczy. - wyznał Max tuż pod drzwiami szpitalnej sali, za którą ma być dziewczyna.

Tak naprawdę nie jestem pewien dlaczego tak bardzo ta cała Villin chciała jej śmierci. Jedyną informacją jaką od niej dostałem to, że jest wilkołakiem, ale nie wnikałem w szczegóły kiedy dowiedziałem się o ataku i o tym, że będzie tam Luke.

- No mów. - poganiam go.

- Mówiłeś, że moja rodzina to potwory, a moja siostra nie żyje, prawda Alfo?

- Tak. - odpowiadam z całkowitą pewnością.

- To jakim cudem ona właśnie tam leży? - pyta Max i pokazuje na drzwi.

- Octavia Amery? - pytam zdziwiony.

Na moje pytanie główny beta tylko kiwa głową jako znak potwierdzenia. Poprzednik Maxa mówił mi wcześniej o spłonięciu najmłodszej z rody Amery w pożarze.

Nie czekam dłużej i wchodzę do środka. - Nie wierzę. - myślę, kiedy widzę przed sobą najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Długo nie wytrzymuję i spoglądam w jej cudowne błękitne oczy, które od razu pochłaniają mnie całego. Wiem jak to banalnie brzmi, ale czuję jak bym znalazł swoją brakującą część. Jakby była brakującym puzzlem układanki.

~ To nasza mate! ~ krzyczy uradowany Black w mojej głowie, gdy jej oczy zmieniają kolor na złoty, a moje zapewne na wiśniowy.

- Moja!

Lecz nie spodziewałem się tego co stało się później.

-----------------------------

Już bliżej końca niż początku😆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top