Rozdział 25
Pov. Luke
- Bądź ostrożna. - mówię cicho.
Tak bardzo chciałbym wyznać Octavi, że dla mnie nie jest tylko przyjaciółką, ale boję się, że tylko wszystko zniszczę. Wolę być blisko niej i jej popapranego charakteru chociaż jako przyjaciel. Wiem, że to jest chore, ale nic na to nie poradzę. Przecież gdy ona znajdzie mate to pójdę w odstawkę. Nie przeżył bym tego. - Dlaczego musiałem zakochać się akurat w niej, a nie w kimś innych, na przykład w wampirzycy. Byłoby mi o wiele łatwiej.
Wyciągam z kieszeni spodni dwie strzykawki. - Tojad. - Trucizna dla wilkołaków, ale w odpowiedniej dawce jest dla nich idealnym środkiem usypiającym.
Po wstrzyknięciu wilczego ziela strażnikom, biegnę do umówionego punktu.
Jestem już prawie na miejscu, gdy zauważam racę. - Nasz znak. - Wychodzę zza linii drzew. Przede mną rozgrywa się krwawa jatka, a my wyraźnie przegrywamy. - Nie udało nam się ich zaskoczyć?
Skąd oni wiedzieli?! - Teraz to nie ważne, muszę im pomóc. - z tą myślą włączam się w wir walki.
Nie zważam na rany, wilk jeden za drugim ginie z moich rąk. Po kilku minutach straciłem już rachubę i nie liczyłem ile osobników udało mi się zabić. Byłem jak w transie. Widziałem jak z pomocą moją, Olivera, Rose i Michelle, stado Złotego Księżyca przedziera się dalej.
Nagle wszystkie wrogie wilki odchodzą na boki zostawiając nas w kręgu. Miałem już atakować, ale nie mogłem się ruszyć. Wszyscy moi sojusznicy tak samo. - Czy to...?
- Magia krwi. Tylko niektóre czarownice odziedziczają ten dar. - mówi bardzo dobrze znany mi głos jednak takiej jadowitości nigdy w nim nie słyszałem.
Wtedy za szereg Krwawych Wilków wychodzi Nicole. Nie wygląda na nawet trochę zmęczoną, a unieruchomiła prawie setkę osób.
- Dlaczego? - ledwo udaje mi się wychrypieć.
- Dlaczego?! Octavia jest zagrożeniem dla ludzi, wampirów i czarownic, a alfa zgodził się ją zabić w zamian za ciebie i pomoc w obronie jego watahy. - oznajmia. - Nie wiem co mu takiego zrobiłeś, że Gastrell się zgodził, ale jakoś mało mnie to obchodzi. - prycha.
Wszystkie wilki ruszyły w naszą stronę i zaczęły rozrywać unieruchomionych przez czarownicę na kawałki. Nie szybko, tylko powoli, aby umierali w męczarniach.
- Zrobisz to własnemu bratu? - wtrąca swoje pytanie, równie mocno trzymany przez Nicole, Oliver.
- Zostawiłeś mnie na pastwę naszej nienormalnej matki! Kazała mi ćwiczyć magię krwi dzień w dzień. Gdy nie miałam już sił sama mnie do tego zmuszała! Rozumiesz?! Zmuszała! Na własnej córce używała magii krwi!
Bardzo jej współczuję, ale to nie powód, żeby nas zabijać! Stała się tak samo psychiczna jak była jej matka.
Poczułem, że magia lekko mnie puszcza. - Oliver swoją paplaniną próbuje nas uratować!
Wyrywam się z resztek trzymających mnie niewidzialnych więzów. - Muszę im pomóc! - Szybko biorę w ręce dwa najbliżej mnie stojące wilki czyli Rose oraz Michelle i skaczę między drzewa. Biegnę ze swoją prędkością, żeby nie mogli mnie dogonić. Muszę uciec i dowiedzieć się czy nic się nie stało Octavii.
- Uciekają! - słyszę Nicole i jakiś okropny dźwięk, a potem krzyk Olivera.
Ona,
Ona go zabiła.
Z gardła Rose wydobywa się ryk pełen bólu, którego kiedyś czułem tylko małą cząstkę. - Gdy zobaczyłem ciała moich zmarłych rodziców.
Nie zdążyłem jej zatrzymać i wyrwała mi się z ręki. Michelle chciała zrobić to samo, ale udało mi się ją powstrzymać. Chciałem wrócić po Anderson, ale nie mogłem, bo tuż za nami biegło całe stado pod rządami Alfy Aarona Gastrella.
Retrospekcja
- Aaron, chodź tutaj natychmiast! - krzyczy widocznie wyprowadzona z równowagi moja matka, Emily.
Zaciekawiony o co może chodzić przystawiłem ucho do drzwi, żeby na pewno wszystko usłyszeć.
Po chwili w całym domu rozchodzą się leniwe, ciężkie kroki stawiane po schodach.
- Co? - pyta zirytowany Aaron.
- Dlaczego nie ruszyłeś dzisiaj swojej porcji krwi?
- Może nie byłem głodny? - odpowiada wrednie. Chyba widzi spojrzenie Emily, więc wzdycha w geście poddania i mówi. - Jadłem dzisiaj gdzieś indziej.
Następuje napięta cisza.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że piłeś krew człowieka?! - krzyczy na niego.
- Ta.
Słyszę głośny plask. - Niemożliwe... - Jak najszybciej schodzę na dół i staję we framudze drzwi dokładnie wszystko obserwując. Oczy mamy są zaszklone, a policzek Aarona mocno czerwony z widocznym śladem odciśniętej dłoni.
- Ja przepraszam, nie...
- Czy ty mnie właśnie uderzyłaś?! - krzyczy z furią w oczach mój... starszy brat. - Ty *Bortulo!
- Jak ty się wyrażasz do naszej matki?! - zwracam mu uwagę, kocham go, ale nie będzie mi idiota mamy obrażać.
- To nie jest moja matka! - krzyczy mój przyrodni brat i przechodzi obok mnie.
- Idziesz ze mną czy zostajesz z nimi? - pyta, a ostatnie słowa niemal wypluwa.
- Ja...
Skoczył bym za nim w ogień, ale nie wyobrażam sobie zostawić moich rodziców. Będą zrozpaczeni jeśli stracą dwóch synów. - Nie zrobię im tego.
On wszystko wyczytuję z mojej twarzy, uśmiecha się smutno do mnie.
- Jeśli tak chcesz niech tak będzie. - teraz jego wyraz twarzy zmienia się na pełny nienawiści. - A ty ciesz się, że żyjesz póki możesz. - mówi wkurzony mój brat do Emily.
O nie, nie będzie groził mojej mamie!
Wkurzony przywalam mu w pysk.
- Jak zamierzasz obrażać moją rodzinę to nie pokazuj się tu więcej!
To nie był dobry pomysł jego oczy zmieniają barwę na intensywny czerwień. Taką barwę mają tylko hybrydy, którą jest. Mój ojciec jest bardzo stary, a moją matkę poznał stosunkowo nie dawno. Przed nią spotkał pewną silną wilczycę, córkę Alfy z rodu Gastrell. Okazało się, że był jej mate. Z początku przekonywał siebie do miłości, nawet Layla urodziła mu syna. Niestety nie potrafił się dłużej oszukiwać, gdy spotkał Emily. Zakochał się w niej bardzo szybko. Kiedy Layla się o tym dowiedziała, załamała się. Mój ojciec próbował jej jakoś pomóc, ale wiedział, że odrzucenie więzi jest praktycznie wyrokiem śmierci, ale nie potrafił jej kochać. Pewnego dnia powiesiła się. Pech chciał, że to właśnie jej syn, Aaron znalazł ją pierwszy. Obarczył winą za to mojego ojca i Emily. Na szczęście mnie znosił i nawet się zakumplowaliśmy. Trochę go rozumiałem. Jednak cały czas stawałem w obronie mojej mamy.
Aaron rzucił się na mnie i przyszpilił do ściany. - Jestem za wolny i za słaby dla hybrydy żywiącej się ludzką krwią. - Jedną ręką złapał mnie za szyję, a drugą uniósł w powietrze aby rozszarpać pazurami moje gardło. Zamykam oczy, lecz jedyne co czuje to zmniejszenie przez niego uścisku. Gdy je otwieram widzę szybko przemieszczające się masy, które po kilku sekundach się zatrzymują. Aaron leży z pobitą twarzą na ziemi, a nad nim stoi mój ojciec, Felix.
Jak dobrze, że wrócił z pracy inaczej nie chce myśleć co by się stało.
Gdy tata chciał coś powiedzieć Gastrell kopnął go w kolano, szybko wstał i uciekł.
Koniec retrospekcji
Od tego feralnego dnia słyszałem już o przybranym bracie tylko z opowieści innych. Stworzył bardzo silną watahę z wygnańców i podbijał kolejne stada. Kilka napadów jego ludzi udało mi się sabotować co tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Ale taki był mój cel. Przez ponad sto lat nienawiść między nami rosła, a teraz wybuchła kiedy dowiedziałem się od bety, który przejął stanowisko Alfy Złotego Księżyca, że Octavia nie wróciła ani nie dała żadnego znaku życia.
Jeśli coś jej się stało to nie daruję ci tego Aaron! Nawet jak jesteś tą cholerną hybrydą!
------------------------
*Bortula - głupia, niedorozwinięta (dotyczy tylko dziewczyny lub kobiety)
Mam nadzieję, że rozdział znośny. Chłopakiem nie jestem to nie wiem czy dobrze piszę z perspektywy Luka.
Komentujcie i zostawiajcie gwiazdki to bardzo motywuje do dalszego pisania❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top