Rozdział 15
Pospiesznie zdejmuję pierścień. Czarownica nie wyczuje mnie po zapachu, ale na pewno rozpozna kamień.
Pierwsza z naszej dwójki otrząsam się z szoku.
- Yyyyy... Dzień dobry. - mówię niepewnie.
- Dzieci co wy robicie o tej porze w lesie? Wchodźcie bo zmarzniecie. - odpowiada i otwiera szerzej drzwi.
Luke widząc moje wahanie odpowiada "dziękujemy" i wchodzi, a ja za nim.
Jakie z nas dzieci, mam już 16 lat. Z tego co się dowiedziałam Luke ma ponad 250, a przestał się starzeć w wieku 23 lat. U wampirów jest tak, że przestają się starzeć różnie. Przeważnie od 21 do 29 lat.
- My się zgubiliśmy. Mogłaby nam pani wskazać drogę do miasta? - pytam siląc się na miły ton.
- Jasne, ale to dopiero po śniadaniu. Na pewno jesteście bardzo głodni. Plecak możesz odłożyć w przedpokoju. - swoje słowa kieruję do wampira. - Poczekajcie w salonie, zaraz zrobię jedzenie.
- Bardzo pani dziękujemy.
- Nie ma za co. - odpowiada uprzejmie. - Nicole, zejdź na dół!
- Już idę! - słyszymy krzyk z góry.
Po krótkiej chwili po schodach schodzi śliczna ruda dziewczyna. Wygląda na moją rówieśniczkę. Na jej pełnej piegów, dziecięcej twarzy maluje się zdziwienie.
- Kto to jest? - pyta suchym tonem, a jej zielone oczy skanują Luke'a i moją sylwetkę.
- Bądź milsza. - mówi nakazującym tonem, na co Nicole prawie niewidocznie się spina i kuli.
- Dobrze.
Dziewczyna wymusza uśmiech i prowadzi nas do salonu. Jest trochę niższa od moich 172 cm wzrostu, jak na wilkołaka mam przeciętny wzrost.
- Jestem Nicole. - odzywa się i podaje rękę mojemu towarzyszowi.
- Nazywam się Luke, a moja koleżanka to Octavia.
Koleżanka, która prawie cię zabiła. - prycham w myślach.
Gdy tylko jej palce dotykają jego dłoni wpatruje się w niego z lekkim szokiem i czymś podobnym do przestrachu. Szybko jednak z powrotem przybiera maskę chłodnej obojętności.
Wie, że on jest wampirem.
Mi nie podaje już ręki. Odwraca się na piecie do wyjścia i na odchodne mówi.
- Idę zobaczyć czy możemy zjeść już śniadanie.
Kiedy tylko znika z pokoju od razu szukam wzrokiem Luke'a, który w tym samym momencie robi to samo co ja i nasze spojrzenia się krzyżują.
- James nas tutaj nie wytropi? - pytam, bo nadal nie mam pojęcia dlaczego nas nie zabił gdy miał okazję kiedy zemdlałam.
- Nie. Chwilę po tym jak cię wyciągnąłem, samochód wybuchł. Zanim zdążyłem odejść przyszedł Foster. Obszedł dookoła płonące auto, z którego prawie nic nie zostało i po prostu poszedł. On myśli, że nie żyjemy. - powiedział.
- To chyba dobrze? - spytałam.
- Tak.
Edevane chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przeszkodziło mu wejście do pokoju pani... No właśnie jak ona się nazywa. Jakby czytając mi w myślach odzywa się.
- Nicole powiedziała mi jak się nazywacie, a ja czuję się głupio, że się wam nie przedstawiałam. Jestem Margaret Villin. - przedstawia się. - Jeśli chcecie możecie wziąć prysznic i się przebrać. Jak nie masz ubrań spytaj się Nicole. - mówi do mnie. - A ty możesz wziąć ubrania, które zostały po moim mężu. - oznajmia wampirowi. - Łazienka jest na piętrze, pierwsze drzwi po prawej, a gabinet mojego zmarłego męża jest naprzeciwko łazienki.
- Nie chcemy się narzucać. - mówię.
- Ależ skąd. Ubrania po moim mężu i tak miałam niedługo wyrzucić, a Nicole ma swoich aż nadwyżkę.
Po jej słowach zgodnie postanawiamy się odświeżyć. W końcu noc po lesie sprawiła, że nie wyglądamy za czysto.
Ja wyjęłam swoją bieliznę, jeansy i T-shirt z plecaka, a Luke poszedł za radą czarownicy i teraz szuka sobie czegoś w gabinecie na przeciwko łazienki.
Szybko się myję jakąś szarą kostką mydła i zakładam przyszykowane ubrania. Schodzę na dół i widzę gotowe śniadanie. Kilka minut później siada po mojej prawej Luke. Po mojej lewej stronie siedzi Margaret, a naprzeciwko mnie jej córka, która wygląda na zestresowaną.
- A więc możecie zacząć jeść, a ja zaparzę wodę na herbatę. - odzywa się gospodyni i wstaje.
Czując się obserwowana, spoglądam na Nicole, która jak się okazuje wbija we mnie swój wzrok. Patrzę się na nią pytającym wzrokiem.
Nicole prawie niezauważalnie kiwa głową na boki i rusza bezgłośnie ustami "nie". Domyślam się, że coś jest nie tak.
Kiedy wampir chce wziąć do buzi kawałek jajecznicy wyrywam mu widelec.
- O co ci chodzi?! - pyta wkurzony, ale kiedy widzi mój spanikowany wzrok od razu orientuję się co się dzieje.
Zatrute.
Wstajemy z zamieram ucieczki lecz Margaret rzuca na nas czar i z powrotem znajdujemy się na krzesłach.
- A wy dokąd się wybieracie? - pyta złośliwie, bez cienia wcześniejszej uprzejmości.
- Wypuść nas. - mówi Luke.
- Nic ci przecież nie zrobiliśmy. - dopowiadam. - Wyjdziemy i zapomnimy, że kiedykolwiek się spotkaliśmy.
- Wybacz, ale nie. Krew wampira oraz wilkołaka przydaje się do bardzo potężnych zaklęć. Jesteście tacy naiwni jeśli myśleliście, że pomogę wam ze swojej dobrej woli. A teraz Nicole użyj swojej magii i ich zabij. - nakazuje córce. - Pozdrówcie ode mnie mojego męża. - mówi i sztucznie się uśmiecha.
Rudowłosa posłusznie wstaje. Jej mimika nie zdradza zupełnie niczego. Perfekcyjnie ukrywa wszystkie emocje. Musiała to ćwiczyć latami, ja po roku umiem to w niewielkim stopniu.
Dziewczyna staje pomiędzy nami, a Margaret. Odwrócona w naszą stronę. Zaczyna coś szepetać.
Nagle odwraca się w stronę swojej matki i atakuje ją bardzo jasną wiązką światła. Kobieta dezorientuje się na kilka sekund, ale to wystarczy, żeby zaklęcie przestało działać.
Nie marnuję ani chwili dłużej i wstaję.
Jeśli czegoś nie zrobię to to co zaczął mój wujek skończy się tutaj. Moja broń jest w przedpokoju, więc mam tylko jedno wyjście.
~ Cana, pomożesz? ~ pytam z nadzieją.
~ Jak zawsze. ~ prycha.
Wtedy dzieje się coś czego do tej pory nie rozumiem. Tak jakbym była i wilkiem, i człowiekiem w tym samym momencie. Dookoła mnie pojawia się jaskrawa jasnobrązowa aura Cany (coś podobnego znajdziecie w mediach). Moje oczy świecą trochę bardziej wyróżniającym się odcieniem płynnego złota i wysuwają mi się dłuższe niż normalnie pazury.
Czarownica próbuje zrobić coś rzucanymi czarami, ale wygląda to tak jakby oblewała mnie wodą, a ja miała na sobie wodoodporny strój. - Nie może się przebić przez aurę wilka, żeby dostać się do mnie.
Podnoszę Margaret za gardło do góry. Patrzę w stronę Nicole, a jej twarz wyraża wyraźną ulgę. Zero strachu.
- Somul - mówi chwilę przed tym, jak moje palce zaciskają się. Moje pazury rozrywają każdy skrawek jej szyi. Krew tryska na moje ubrania i twarz.
Puszczam bezwładne już ciało kobiety. Cana zmęczona z powrotem znajduje się wewnątrz mnie, a ja odsuwam krzesło i na nie siadam. Wycieram krew z dłoni o biały obrus.
Teraz wszyscy tu zebrani poza mną są w ogromnym szoku.
- Co to było? - pyta Luke.
- Nie wiem. - odpowiadam szczerze.
- Jedność. - cicho mówi Villin. Widząc nasze pytające spojrzenia kontynuuje. - Somul to znaczy jedność.
- Aha, dużo mi to mówi. - odzywa się sarkastycznie Luke.
Stoimy chwilę w ciszy.
- Co teraz? - pyta Nicole.
- Muszę zmyć z siebie krew, później Luke obiecał podwieźć mnie do najbliższego miasta. - oznajmiam.
Nikt się ze mną nie sprzecza. Kiedy się ogarnęłam, zjedliśmy pyszne naleśniki, które zrobiła młoda czarownica. Muszę przyznać ma talent do ich pieczenia.
- Jadę z wami. - mówi Nicole tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Nie. - mówimy w tym samym czasie z wampirem.
- Zostawicie mnie tu ze zwłokami Margaret. Proszę chociaż do miasta mnie podrzućcie. Po za tym mam auto. - oznajmia zadowolona i pokazuje kluczyki Mercedesa.
To argument, który jest niepodważalny.
- Jak dla mnie może być. Później i tak się rozdzielimy. - mówię, łapię za plecak i wychodzę.
Czekam w samochodzie. Przychodzą dopiero po 10 minutach. Nicole ma ze sobą podręczną torebkę i walizkę, która po chwili ląduje w bagażniku.
- No popatrz, przeżyliśmy kolejną próbę zlikwidowania nas. Jesteśmy świetni. - oznajmia uśmiechając się z samozadowoleniem.
- Gdybyśmy byli świetni to nikt nie chciał by nas zabić. - stwierdzam.
- Kto jeszcze próbował was zabić? - wtrąca z zaciekawieniem rudowłosa.
- Jej kochany wujek łowca.
- Tak jak u ciebie Nicole, mam psychicznych krewnych. - mówię na co wszyscy szczerze się uśmiechamy.
- Dlaczego chciał was zabić?
- Eh to długa historia. - próbuję uciąć temat.
- Mamy czas. - odzywa się, wrednie uśmiechając Luke. - Nasza droga Octavia jest łowcą wampirów, a on się wkurzył bo nie chciała zabić kolejnego krwiopijcy.
- Nie prawda, dużo trenowałam, ale żadnego wampira nie zabiłam.
- Doprawdy? A ilu ludzi straciło przez ciebie życie.
- Pięćdziesięciu siedmiu. - mamroczę cicho pod nosem. - Teraz możecie doliczyć jeszcze jedną czarownicę.
- Co?! Aż tylu?! Ja zabiłam dziewięciu. - mówi Nicole.
Na co obie parskamy śmiechem, a Luke'a zatkało.
- No co mówię serio. Margaret kazała mi to zrobić, żeby uczyć się zaklęć. To nie jest najgorsze. Gdy miałam jedenaście lat zabiła mojego ojca na moich oczach. Wiecie z jakiego powodu? Bo stwierdziła, że poświęcam za dużo uwagi właśnie jemu zamiast uczyć się magii. - prycha bez krzty wesołości.
- Też widziałam/em śmierć bliskich mi osób. - odpowiadamy z Luke'iem to samo w tym samym momencie.
- Idealna z was para. Łowca wampirów i wampir. - mówi i parska śmiechem.
- Nie jesteśmy parą. - odpowiadam bardzo szybko.
- Szkoda. Pasujecie do siebie. - mówi Nicole.
- Zamknij się już. Uratowałam mu życie, a on mi dlatego nie jest już moim dłużnikiem i nasze drogi się rozejdą. - mówię i pochmurnieje jeszcze bardziej.
- Jakby nie patrzeć dzisiaj znowu uratowałaś mu życie. - mówi szczerząc się czarownica.
- No tak. W takim razie nadal mam u ciebie dług. - wtrąca nie wiadomo dlaczego zadowolony Luke.
- Nie, uratowałam siebie. Ciebie tylko przy okazji.
- Jednak gdyby nie ty zabiła by mnie. - stwierdza. - Wiecie co mam pomysł, zamieszkajmy razem. - zanim zdążymy się sprzeciwić on ciągnie dalej. - Jesteście pewnie spłukane. Pojechalibyśmy do terenu neutralnego. Gdzie żaden wampir, wilkołak czy czarownica nie będą się nas czepiać o to, że jesteśmy na ich terenie. Najbliższy jest za jakieś trzy godziny drogi. Czyli Nowy York. Możemy wynająć razem mieszkanie co wyjdzie taniej. Póki nie znajdziecie sobie pracy ja mogę za nie płacić jako iż mam u ciebie dług. Później będziecie robić co chcecie.
No to teraz mnie zagiął. Chciałabym się nie zgodzić, ale ma rację. Jestem spłukana. Mam może niecałe dwa tysiące dolarów.
- Ja jestem jak najbardziej za! - krzyczy wesoło dziewczyna z tylnego siedzenia.
Teraz obydwoje niecierpliwie czekają na moją odpowiedź.
- Zgadzam się.
------------------------
Jak myślicie, wyjdzie jej to na dobre?
Komentujcie😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top