Rozdział 14

Przez 10 minut jadę jak pirat drogowy. Robię to z ogromną prędkością, aby zgubić Jamesa, ale nawet to nic nie daje.

Po chwili zauważam, że droga rozwidla się na dwie mniejsze. Według znaków jedna prowadzi do lasu, a druga do miasta. Wujek zawsze uczył mnie, żebym w takim momencie skręciła do lasu. Przeważnie wrogowie myślą, że pojechałabym do miasta, aby znaleźć tam tymczasową kryjówkę. Ale to właśnie w lesie najlepiej się schować. Zero monitoringu i potencjalnych świadków. Niestety przez to, że uczył mnie tego właśnie ten kto nas ściga to nie mam pojęcia co on zrobi. Na pewno pamięta czego mnie uczył, ale wie, że ja też pamiętam. Nie mam pojęcia co robić. Przy samym zjeździe do miasta szybko decyduję się jednak na skręcenie do lasu.

Nagle słyszę stęknięcie. - Luke się budzi. Jak na potwierdzenie moich słów spotykam jego zdezorientowany oraz pełen gniewu wzrok w lusterku. - Świetnie. Po prostu gorzej być nie mogło. - myślę kiedy widzę doganiający nas samochód Fostera.

- Zwolnij! Ty w ogóle masz prawo jazdy?! Zaraz rozwalisz mój samochód. - drze się na mnie jak opętany.

- Jakbyś chciał wiedzieć, nie pisałam się na prowadzenie i mamy większy problem niż twój zasrany samochód! - mówiąc to odrywam rękę od kierownicy i pokazuję mu tylnią szybę.

- Ręka na kierownicy i patrz na drogę! - krzyczy, a ja w ostatniej chwili unikam czołowego zderzenia z drzewem.
- Ty nie umiesz jeździć! Lepiej, żebym ja prowadził. - stwierdza.

- Wybacz, ale jakoś kilkanaście minut temu nie nadawałeś się do prowadzenia, a ja musiałam ratować nam tyłki przed Fosterem! - krzyczę rozzłoszczona i przyspieszam, bo James niebezpiecznie się do nas zbliżał.

- Raczej przed twoim psychopatycznym wujkiem!

- Rodziny się nie wybiera. - burczę.

Kiedy straciłam czarne audi z oczu gwałtownie skręcam w leśną drogę. Po minucie zerkam w lusterko i wzdycham z ulgą nie widząc Jamesa.

- Staniemy gdzieś na poboczu i zmienimy się miejscami. - oznajmiam.

- O nie. Ja wejdę za kółko, a ty wysiądziesz. - mówi twardo.

- Podwieziesz mnie do najbliższego miasta, jeśli nie, to się nie zatrzymam.

- No dobra. - odzywa się zły po chwili ciszy.

- Super, jak nie chcesz uświnić przednich foteli tak samo jak tych, na których teraz siedzisz to się przebierz. - widząc jego pytający w lusterku wzrok oznajmiam - Wzięłam na szybko jakieś ubrania z pokoju Jamesa.

- Zwariowałaś?! Nie będę się przebierać w cokolwiek należącego do niego. - mówi naburmuszony niczym małe dziecko.

- Jak chcesz. Mam nadzieję, że uda Ci się domyć z krwi oraz benzyny wszystkie siedzenia.

3
2
1

- To gdzie one są?

Wiedziałam.

- Na wycieraczce pod tobą.

Słyszę zamek błyskawiczny i wyciąganie odzieży. Później widzę w lusterku jak Luke zdejmuje T-shirt.

O bogini! Foster, gdy ćwiczył bez koszulki nie miał nawet w połowie tak umięśnionego torsu. Pewnie jego brzuch jest bardzo twardy. Aż sam się prosi, żeby go dotknąć.

- Podoba Ci się to co widzisz? - pyta z tym swoim wkurzającym uśmieszkiem.

Odwracam wzrok na nierówną drogę. - Ale wstyd.

- Nie. - odpowiadam takim tonem jakim uczył mnie mówić James, a mianowicie bez emocji.

- Kłamiesz. - stwierdza i jeszcze szerzej uśmiecha się do lusterka.

Byłam tak skupiona na utrzymaniu obojętnego tonu, że zapomniałam o tym przeklętym pulsie. Zdecydowałam, że nic nie odpowiem. Jego ego i tak przerosło swoją wielkością całą kulę ziemską.

- Stanę, żebyśmy mogli się zamienić miejscami. - oznajmiam.

- W porządku. - odpowiada, a w jego głosie nadal można usłyszeć nutkę rozbawienia.

Zanim chociażby zwolniłam, usłyszałam strzał, który przebił oponę. Wystraszyłam się. Próbowałam jakoś zapanować nad autem, ale nie byłam w stanie nic zrobić. Wpadliśmy w poślizg.

Pamiętam jeszcze, że zaczęliśmy koziołkować, dalej już tylko pustka.

Budzę i rozglądam się. Jestem na morzu, fale bujają delikatnie mój nieduży statek. Jest mi niezwykle przyjemnie. Jednak nadal nie mogę sobie przypomnieć jak się tu znalazłam.

Prowadziłam samochód, później rozległ się strzał.

Wypadek.

Co się ze mną stało? Gdzie Luke?

Chcę się wybudzić, ale czuję bijącą zewsząd beztroskę.

Może nie warto się budzić?

Jestem tylko ciężarem. Nikt za mną nie zatęskni. Moi rodzice nie żyją. Mój wujek to psychopata. A brat? Brat mnie kocha, a może już nie. Nawet nie wiem czy żyje. Miałam mu pomóc, a przez 5 lat nic nie zrobiłam. Nie, nie mogę umrzeć. Nie kiedy jest choć cień szansy, że Max żyje. Z tym postanowieniem, próbuję jeszcze raz się ocucić.

Jest ciemna noc. Gdyby nie moje widzenie w ciemności nie mogłabym dojrzeć za dużo. Dziwię się, bo cały czas czuję te relaksujące bujanie. Podnoszę wzrok wyżej i dostrzegam wlepione we mnie dwukolorowe tęczówki. Dopiero po chwili dociera do mnie w jakiej jestem pozycji i cała się czerwienię. - Dobrze, że wszędzie panuje mrok, bo mogę się założyć, że moja twarz wygląda jak burak. - Luke niesie mnie na rękach. Nie dopowiedzeniem byłoby powiedzieć, że czuję się nie komfortowo.

- Możesz mnie odstawić na ziemię. - mówię najbardziej stanowczo jak tylko umiem.

- Ok.

Zatrzymuje się i postawia mnie na ziemię. Gdy staję na własnych nogach odrazu tego żałuję, czując promieniujący ból. Przed upadkiem ratują mnie dwa silne męskie ramiona.

- Na pewno dasz radę iść? - pyta nie puszczając mnie.

- Tak. - odpowiadam i odsuwam się od niego.

Siadam na ziemię, żeby sprawdzić co stało się z moją nogą. Okazuje się, że jest złamana i się zrosła. Można by powiedzieć, że to super. Tyle, że ona nie była nastawiona.

- Poczekasz 5 minut? - pytam.

- Tak. Odprowadzę cię do miasto i nasze drogi się rozejdą. Spłaciłem dług. Wyciągnąłem cię z płonącego samochodu. Uratowałaś mnie, a ja ciebie i jesteśmy kwita.

- Oczywiście. - odpowiadam obojętnie. Chociaż z niewiadomych mi przyczyn czuję smutek.

Biorę drewno leżące obok i wkładam je między zęby. Bez większego problemu łapię za miejsce złamania i odpowiednio ustawiając dłonie nastawiam kość.
Tyle razy to robiłam, ale piekielny ból jest taki sam.

Kiedy tylko kość się zrosła, wstałam.

- Gdzie mój telefon? Może gdzieś tu jest zasięg.

- Wybacz, ale auto w każdej chwili mogło wybuchnąć więc wziąłem plecak i wróciłem po ciebie. Jakoś o telefonie nie pomyślałem.

- Ten las jest ogromny. Jechaliśmy autem przez ponad półgodziny, a jego końca nie było widać. Jak chcesz znaleźć miasto?

- Byłaś nieprzytomna kilka godzin. Niedługo wschód słońca. Może gdy miasto się obudzi to stąd go usłyszymy. Póki co idźmy przed siebie.

- Lepszego planu nie mamy.

Słońce niedawno wstało, a my nadal chodzimy jak głupi po lesie. Nie zdziwię się jeśli chodzimy w kółko. - Ten las jest zaczarowany czy jak?

- Czujesz? - w pewnym momencie pyta mnie wampir.

- Nie, ale słyszę... muzykę? - pytam nic nie rozumiejąc.

- W tym lesie ktoś mieszka. Czuję krew.

Jak na zawołanie pędem ruszyliśmy w stronę kogoś zamieszkującego te rozległe, zarośnięte tereny. - Może to leśniczy?

Po kilku minutach docieramy pod niewielki ceglany domek, z którego słychać krzątającą się po domu osobę. Niestety ani ja ani Luke nie możemy wyczuć jakiej jest rasy co mnie trochę nie pokoi. Ale oddałabym teraz wszystko za chociaż trochę jedzenia.
Zdeterminowana mocno pukam do drzwi. Otwiera nam.... czarownica?!

------------------------------

Dużo akcji, mam nadzieję, że chociaż trochę się w tym połapaliście😅
Myślę, że następny rozdział trochę objaśni.

Ciąg dalszy pojawi się na początku tygodnia😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top