Rozdział 10

Pov. Luke

Jadę właśnie do mojego ulubionego miejsca Granverde Forest gdzie głupi śmiertelnicy idą w nocy pod namioty. Muszę odreagować od tego co zdarzyło się zaledwie wczoraj.

Retrospekcja

Wchodzę do wielkiego pomieszczenia przez pozłacane dwuskrzydłowe wrota i pochylam głowę na znak szacunku dla starszyzny. Czyli radnych, którzy są jednymi z najstarszych obecnie wampirów.

- Luke Edevane wezwaliśmy cię tutaj, żeby dowiedzieć się kiedy wreszcie znajdziesz sobie kandydatkę na żonę? - pyta Alexander, najbardziej wiekowy wampir, ze wszystkich tu zgormadzonych.

- Wybacz Alexandrze, ale czy rada nie ma ważniejszych rzeczy do robienia niż zaglądanie do cudzego życia? - odpowiadam udawanym miłym tonem.

- Pozwól, że to my będziemy decydować, która gra jest warta świeczki, a która nie. - mówi ze słyszalnym ostrzeżeniem w głosie.

Ojoj dziadziuś się wkurzył - prycham w myślach.

- Masz już 254 lata. Jako ostatni z rodu, powinieneś go przedłużyć, zapewniając sobie potomka. Jest to dla nas ważne ze względu na twojego ojca, który był członkiem rady. On równie mocno jak my pragnął przedłużyć linie Edevane. Niestety po zamordowaniu Felix'a (imię ojca Luke'a) i twojej matki tylko Ty możesz to zrobić, jako iż nie doczekałeś się rodzeństwa. - oznajmia.

Czy ja dobrze rozumiem? Mam na gwałt znaleźć sobie żonę bo starszyzna chce mojego dziedzica. Niedoczekanie ich. Przez 230 lat szukam tej jedynej, ale jak do tej pory nie udało mi się to. Nasza rasa musi się zakochać, w przeciwieństwie do kundli, którym wystarczy jedno spojrzenie, żeby znaleźć swoją bratnią duszę. Wampir może się zakochać tylko raz, więc jeśli osoba, którą darzy miłością odrzuci uczucie bądź umrze, on umiera razem z nią z powodu tęsknoty. Chociaż są przypadki osób, które żyją dalej to i tak wyglądają jak wrak człowieka, czy w tym wypadku wampira. U wilkołaków śmierć mate działa praktycznie tak samo i to jest jedna z niewielu rzeczy, które nas łączą.

Swoją miłość można znaleźć w każdej rasie. Mam przyjaciela Adrien'a, który nienawidził wilkołaków. Jednak jest mate pewnej rudej wilczycy, którą na początku próbował odrzucić. Obecnie są małżeństwem i mają dwójkę irytujących kreatur, które są bliźniakami. Nazwali je Chris i Amy.

Osobiście nie przepadam za zmiennokształtnymi, ale partnerka mojego kumpla Kora jest naprawdę w porządku.

- Jeśli znajdę swoją drugą połówkę możecie być pewni, że dowiecie się tego pierwsi.

- Dajemy Ci na to dziesięć lat. Aczkolwiek gdy nie uda Ci się to w tym czasie ożenisz się z moją córką. Będzie dla ciebie idealną partnerką. - odzywa się osoba siedzącą po prawej Alexandra.

Po usłyszeniu tego wspaniałego (oczywiście sarkastycznie) newsa moje oczy zapewne wyglądają jak dwie piłeczki golfowe.

- Że co proszę?! Chcecie mnie zmusić do ożenku?! - drę się wściekle na tych idiotów. Jego córka nie jest nawet ładna i należy do tego typu dziewczyn, które śpią z każdym napotkanym facetem. Nie dzięki za takie coś.

- Nie tym tonem. - poucza mnie Alexander. - Robimy to dla twojego rodu i dla ciebie, powinieneś być nam za to wdzięczny. A teraz idź i pamiętaj o naszej umowie. - Kiedy to mówi przekraczam już próg drzwi.
- Masz 10 lat! - krzyczy gdy je zamykam.

Cudownie. Po prostu cudownie. Co za banda kretynów. Mówią, że powinienem im dziękować za przymus poślubienia jakiejś latawicy. Chyba ich mózgi z tej całej starości pomarszczyły się i są wielkości rodzynki.

Koniec retrospekcji

Wkurzony na maksa pędzę przed siebie łamiąc wszystkie przepisy drogowe.

Sunę nie zbyt ruchliwą drogą przez obszerny, ale niezamieszkany przez nikogo las. Z tego co się orientuję to od obecnego położenia nie zostało mi wiele drogi do pokonania. Zamierzam jeszcze bardziej przyspieszyć, lecz kiedy moje oczy zatrzymują się na ślicznej brunetce zwalniam. Macha ręką do przejeżdżających aut, pewnie szuka stopa. Chociaż dziwne, że w okolicy dzikiego lasu i to o tej porze. Los się do mnie uśmiechnął, mam darmowy worek krwi do wypicia.

Zatrzymuję się przy niej. Gdy otwiera drzwi dociera do mnie zapach człowieka, z kolei ona nagle cała się spina. Wygląda jakby wiedziała kim jestem. - Nie to nie możliwe, zwykły śmiertelnik nie może mnie rozpoznać.

- Gdzie się podwieźć? - pytam siląc się na uprzejmy ton. W końcu nie chce wystraszyć swojej ofiary. Przez chwilę lustruje mnie swoim wzrokiem. Nie dziwię się bo nieskromnie muszę dodać, że jestem bardzo przystojny. Wyróżniające się męsko zarysowane kości policzkowe i prosty nos.

- Do Gvilone. - miasteczko podejrzanie blisko mojego miejsca docelowego.

- Świetnie się składa, jadę właśnie w tamtym kierunku. Wsiadaj.

Dziewczyna wykonuje moje polecenie i mocno się schylając, wchodzi do niskiego samochodu. Jak poparzona rzuca na tyły auta swój bagaż i.... miecz?!

- Część jestem Octavia. - mówi i podaje mi rękę. Czuję jakby delikatne kopnięcie prądem kiedy opuszki moich placów dotykają biżuterii na jej palcu, ale postanawiam to zignorować. Mam o wiele ciekawsze zajęcie czyli bezwstydne gapienie się na jej uroczą twarzyczkę. Piękne intensywne niebieskie tęczówki, pełne malinowe usta i lekko zadarty nos. A niesforne kasztanowe kosmyki, które wypadły z warkocza, opadają na delikatnie zaróżowione policzki. Widać, że nie ma na sobie makijażu, jednak według mnie nie jest jej on w ogóle potrzebny. - Wybacz, ale mam ze sobą atrapę broni i ozdoby na sztukę wystawianą w mojej szkole. Muszę je dowieść, ponieważ zapomniałam tego zrobić w dzień. Dlatego mam nadzieję, że się nie gniewasz o położenie ich na tylne siedzenia?

Dosyć realistyczny miecz jak na szkolną sztukę, ale wsłuchując się w jej bicie serca mogę stwierdzić, że nie kłamie. Albo opanowała sztukę nie mówienia prawdy do perfekcji.

- Nie, skądże. - odpowiadam i posyłam jej łobuzerski uśmiech. Zdejmuje okulary przeciwsłoneczne i z ciekawością przyglądam się reakcji brunetki. Kiedy przez kilka sekund badała moje obydwie tęczówki w jej oczach można było zobaczyć iskierki ekscytacji. Jednak po chwili zorientowałem się, że cały czas trzymam jej dłoń w swojej.

- Fajny pierścień - odzywam się chcąc jakoś zagaić rozmowę. Poza tym naprawdę jest ładny, pierwszy raz widzę kamień w takim odcieniu.

- Jestem Luke.

Gdy to mówię Octavia na sekundę zerka w moją stronę z przerażeniem w oczach, lecz po chwili z powrotem ma w nich tylko chłodną obojętność.

Co za dziwna dziewczyna.

Po 10 minutach ciszy moja pasażerka postanawia się odezwać. - W końcu.

- Masz heterochromię? - pyta starając się ukryć swoje zaciekawienie. A ja wybucham śmiechem.
- No co? - pyta zdezorientowana dziewczyna.

- Nie nic, po prostu mogłaś się zapytać o to wcześniej. Nie gryzę. - odpowiadam i prycham w myślach na mój dobór słów.

- Tak wierzę..., ale nie odpowiedziałeś. - mówi wyraźnie speszona.

- Tak. Nie podobają mi się moje oczy, zdecydowanie bardziej wolałbym mieć twoje.

- Nawet tak nie mów! Moje są takie zwyczajne, za to twoje są wyjątkowe. - zszokowany jej nagłym wybuchem zerkam w jej stronę. Ona również wygląda na zdziwioną tym co przed chwilą zrobiła.
- Wybacz czasami mnie ponosi. Szczególnie jak nie docenia się swojego wyglądu. Moja mama zawsze mi mówiła, że każdy jest inny i to czyni nas wyjątkowymi.

- Nie przepraszaj, poza tym ja bardzo szanuje swój zniewalający urok osobisty, więc nie masz po co się unosić.

Gdy to powiedziałem podnoszę swój kącik ust do góry. Z kolei dziewczyna siedzącą obok mnie przygryza wargę.

- Tak właściwie to ile masz lat?
- pytam.

- Dzisiaj kończę szesnaście. - mówi cały czas patrząc na widoki za szybą.

Zaciskam mocniej ręce na kierownicy. - Jeszcze tyle życia byłoby przed nią, gdyby nie trafiła na mnie. - Po chwili jednak przytomnieje. - Boże co ja gadam. Co mnie obchodzi jakiś ludzki pomiot.

Po półgodzinie siedzenia w ciszy, przerywanej jakąś smętną piosenką lecącą w radiu, mijamy znak z napisem Granverde Forest.

- Luke? - mówiąc to obraca głowę w moją stronę. - Mógłbyś się tu zatrzymać, no bo wiesz ja uhmmm... muszę się noo emmm...

- No wysłów się wreszcie kobieto! - odzywam się zdenerwowany. Nienawidzę kiedy ktoś się jąka.

- Muszę się odlać! - na jej słowa ostro skręcam i hamuje na poboczu.

- Jezu dobra, nie musiałaś krzyczeć mi prosto do ucha. - mówię. Chociaż muszę przyznać, że zdziwiła mnie swoją dosadnością. - Poczekam w aucie.

Octavia wychodzi i idzie gdzieś w głąb lasu. To jest idealny moment, żeby ją zabić. Co za przypadek, że kazała mi się zatrzymać tuż przy tym konkretnym lesie.

- Szkoda, że ja nie wierzę w przypadki. - cicho mówię sam do siebie i wychodzę na zewnątrz oraz starając się nie wywołać najmniejszego szelestu idę tam dokąd poszła brunetka.

Po kilku minutach nadal nie mogę jej znaleźć. Jej woń prowadzi mnie cały czas przed siebie. W takim razie postanawiam pobiec wampirzym tempem. Moment później zatrzymuje się. - Coś jest nie tak.- Stoję przy kilku drzewach, a zewsząd dobiega do mnie smród różnych wilkołaków, wampirów oraz woń, którą znam aż za dobrze. Zaciągam się powietrzem jeszcze raz, żeby mieć pewność z kim mam do czynienia. - Nie jest dobrze. Nerwowo szukam w zasięgu wzroku zabójcę moich rodziców. Jamesa Fostera.

Słyszę jakiś odgłos, więc idę w jego kierunku. Podnoszę przedmiot, który okazał się być winowajcą tego dźwięku. To kamień? Zanim zdążyłem się odwrócić, poczułem jak ktoś przykłada mi do tyłu głowy nieprzyjemnie chłodny metal.

--------------------------------------
Hejka🙂
Mam nadzieję, że podoba się rozdział. Kolejny pojawi się w środę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top