Toxic 2

Proszę bardzo (uwaga, dość mocne)

Jak mógł zapomnieć telefonu?

Ta myśl biegała po jego rudej głowie, gdy w pośpiechu przemierzał schody prowadzące do mieszkania Osamu.

Szarpnął za klamkę, sądząc, że brunet o tej porze już śpi, ale uśmiech Dazaia i lufa pistoletu, skierowana w jego stronę, udowodniła, że się pomylił.

D- Czekałem na Ciebie~
Ch- Cholera...

Dźwięk odbezpieczanej broni zagłuszył zdrowy rozsądek Nakahary, patrzącego z kamienną twarzą w błyszczące, ciemne oczy.

D- Jak bardzo potrafisz mi ulec, Chuuya?
Ch- W sumie nie potrzebuję tej komórki, więc...

Nie dokończył, bo przerwał mu cichy śmiech Dazaia, powodując silny dreszcz na plecach.

D- Oj Chu, zabawa dopiero się zaczyna. Sprawdzimy, ile dasz radę znieść, dobrze?
Ch- Dazai, nie mam dziś siły na te twoje gierki.

Słyszał tylko bicie swojego serca i szept, który niczym echo rozbrzmiewał w jego głowie, doprowadzając go do obłędu.

D- Zabawimy się, Chu?

Milczeniem wyraził zgodę, po raz kolejny wpadając w pułapkę słodkich słów, ale przerwał je, zaciskając dłonie na koszuli ciemnookiego.

Ch- Chcę coś w zamian, gnido.
D- Olala, mały Chu dyktuje mi warunki. Aż jestem ciekaw, czego mój ślimolek może chcieć?

Zignorował broń przyciśniętą do brzucha, mówiąc dalej przez zaciśnięte zęby.

Ch- Odpowiesz na moje pytanie. Szczerze, bez kłamstw.
D- W interesach nie oszukuję, wiesz o tym. Zgoda, za to ja dam Ci... wyzwanie. Pytanie za wyzwanie, co ty na to?
Ch- Deal.

Oboje spojrzeli się na pistolet, który Dazai podniósł na wysokość nosa zdezorientowanego Nakahary.

D- Poliż~
Ch- Ha?
D- Możesz wyjść, jak się boisz.

Powoli zbliżył broń do siebie i z obrzydzeniem końcem języka dotknął czubka lufy, pod czujnym okiem bruneta.

D- Kusi, by pociągnąć za spust...
Ch- Nie próbuj, gnido.

Zabezpieczył pistolet, po czym rzucił za siebie, trafiając w stolik, a rudzielec rozluźnił się.

D- O co chciałeś spytać?
Ch- Czemu nie wrócisz?

Ciemnooki złapał jego rękę i przyłożył do swojej klatki piersiowej.

D- Czujesz? Nawet ja mam serce, które kiedyś może się zatrzymać... lub złamać.

Szarpnięcie za bandaże sprawiło, że ich usta połączyły się, a początkowo powolny pocałunek przerodził się w gorącą zamieć pożądania, przerwaną przez kopnięcie rudzielca, na którego Osamu spoglądał z bólem w oczach.

Ch- Musiałem wytrzeć o coś język po tym twoim wyzwaniu.
D- Ale nie musiałeś kopać w...
Ch- Inaczej byś się ode mnie nie odczepił, znam ten uśmiech, Dazai.

Patrzyli na siebie, a oprócz kilku centymetrów dzieliła ich tylko niezręczna cisza.

Ch- Boisz się?
D- Tylko tego, że znów Cię stracę.
Ch- Ha?
D- Co? Nic nie mówiłem~

Rudzielec lekko uderzył go pięścią w ramię, podchodząc do szafki, z której wyjął swój telefon.

Ch- Mam twój numer, więc... wiem od kogo nie odbierać połączeń.
D- Nawet, jak jutro zadzwonię?
Ch- Spadaj, gnido.

Mimo ostrych słów uśmiechał się, widząc niezadowoloną minę bruneta i na pożegnanie poklepał go delikatnie po głowie.

D- Nie odchodź.
Ch- Gdzie jest miłość, bo na pewno nie w tych pustych słowach. Pa, Dazai~
D- Zostań ze mną, Chuuya...

Mafioso podbiegł, mocno zaciskając ręce dookoła zdziwionego Osamu. Oboje mieli w oczach łzy, ale żaden z nich do tego się nie przyznał.

D- Nie boisz się, że znów Cię skrzywdzę?
Ch- Za dużo gadasz, siedź przez chwilę cicho.

Stali tak, czując tylko ciepło swoich ciał i ich zapach, który wypełniał znajomą pustkę smakiem miłości.

Może Chuuya mówił, że Osamu go nie obchodzi, lecz za jedną rzecz był skrycie wdzięczny.

Dazai już nigdy nie odszedł.

*
End
Znowu równo 555 słów, mam wyczucie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top